HERBERT: – Trzeba było zdobyć się
na gest. Każdy gest moralny w czasach terroru jest połączony z
ryzykiem, to jasne, ale także, o dziwo, wydaje się nieskończenie
śmieszny. Na scenę współczesnego dramatu wchodzi facet w pełnej
zbroi. Gwarantowany huragan śmiechu. Nawet teraz, kiedy zgodzimy
się, że należało wówczas opowiedzieć się po stronie prawdy i
wolności, brzmi to jakoś żenująco. Ale innej rady nie było i nie
ma. Wolność jest zawsze tragiczna, człowiek wolny jest człowiekiem
samotnym, człowiekiem marginesu, jak ciężko chory, obłąkaniec,
anachoreta. Alternatywą tej postawy było życie w kupie, po
„dobrej” stronie historii. A było to życie pozorne, na niby,
zakłamane, pełne intryg, podjazdów, chwiejnych układów
personalnych. Kiedy pan zapyta świadka tego okresu, jak to było
naprawdę, – od razu sypią się anegdoty, dowcipy, aluzje do osób,
które nic nie znaczą – jakieś strzępy dawnych dworskich
igraszek. Pod pokrywą kocioł wrzał. Awangarda wojowała z
paseistami. Przyboś, oddajmy mu sprawiedliwość, nie zohydził
swojej poetyki. Spierano się o krój wiersza. O rzeczy drugorzędne
i trzeciorzędne walono się po głowach do upadłego. Natomiast mało
kto był skłonny walczyć o postawę moralną pisarza i jego
odpowiedzialność wobec społeczeństwa.
Cała
rozmowa ze Zbigniewem Herbertem tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.