Piękny zaiste i w ogóle
najpiękniejszy jest umysł, który spoczywa w świetle czystym
oraz”w blasku czystym”* i obejmuje naturę bytów, on którego
zaledwie cieniem i obrazem jest ten świat nasz tak piękny, on,
który lśni w powodzi wszelkiej jasności, bo nic w nim nie jest mu
obce ni mroczne, ni z miarą niezgodne, on który żyje tak błogim
żywotem, iż zdumienie i zachwyt ogarnia tego, kto go ujrzy – i
tak właśnie, jak trzeba – w nim się pogrąży i z nim zjednoczy!
*Platon, Fajdros
**
Jeżeli zatem ma
być świadomy odbiór takich działań doraźnych, to trzeba zwrócić
do wnętrza także i to, co odbiera, i sprawić, żeby tam wytężyło
czujność. I jak ktoś wyczekujący, żeby usłyszeć głos, którego
pragnie, zamyka się na głosy inne i wytęża ucho na coś lepszego
od doraźnych posłyszeń, kiedy też tamto przybędzie, tak i tutaj
trzeba porzucić zmysłowe słuchowiska, o ile nie ma nieodzownej
konieczności, i stać na straży, żeby ta moc duszy, dotycząca
świadomego odbioru, była czysta i gotowa do słyszenia górnych
dźwięków.
**
I wtedy trzeba wierzyć, że się
widziało, kiedy duszy nagle światło rozbłyśnie, albowiem ono
jest, to światło, od Niego i jest to On Sam!. I wtedy trzeba
sądzić, że jest obecny, kiedy niby Bóg „inny” przyjdzie w dom
kogoś wyznającego i zaświeci – albo też nie przyszedł i nie
zaświecił! Tak też i dusza pozostaje bez światła, bez Jego
widoku, a kiedy otrzyma światło, ma to, czego szukała, i oto jest
ów naprawdę cel doskonały dla duszy, ażeby dotknąć Tamtego
Światła i ujrzeć Je Nim Samym, nie światłem czegoś innego, lecz
Tym, które właśnie je widzi, albowiem To, od czego otrzymała
światło, jest Tym, co trzeba ujrzeć: Przecież i słońca nie
widzisz światłem innym!
Jakże więc to się stanie?
Odrzuć wszystko!
**
I im bardziej śpieszy ona w górę,
tym więcej jest rzeczy, o których zapomina, chyba że już tutaj
taki jest jej cały żywot, iż w pamięci są tylko rzeczy
godniejsze. I piękne jest zaiste wydobyć się już tutaj z trosk
ludzkich, więc z konieczności także z ich pamięci, tak iż jeśli
kto powie, że „dobra dusza zapomina”, to w tym znaczeniu powie
słusznie. Oto ucieka z wiru rzeczy mnogich i to, co mnogie, skupia w
jedno, porzucając owo nieskończone, wtedy bowiem nie ciąży jej
mnogość rzeczy, lecz ma swobodę ruchów i jest sobą. Przecież i
tutaj, ilekroć chce być „tam”, choć jeszcze jest tutaj,
odrzuca wszystko, co inne!
**
… lecz albo zdołałeś nadążyć za
nią w biegu, a raczej znalazłeś się we wszechświecie i wtedy już
o nic pytać nie będziesz, albo też się zmęczysz, a wtedy
zboczysz do rzeczy „innej” i padniesz ofiarą swej słabości, bo
nie zobaczysz tego co „obcuje”, z powodu baczenia na rzecz
„inną”.
Lecz jeśli już o nic pytać nie
będziesz, to jakże się w ogóle o tym przekonasz?
Otóż właśnie dlatego, że dotarłeś
do wszechświata i nie pozostałeś w jego części ani też nie
rzekłeś także sam o sobie: „jestem tak a tak wielki”, lecz
odrzuciłeś owo „tak a tak wielki” i stałeś się –
wszechcały!
Wszechcały byłeś wprawdzie i
przedtem, ponieważ jednak do tej wszechcałości przybywało do
ciebie jeszcze coś innego, więc karlałeś z powodu przybytku, gdyż
ów przybytek pochodził nie od bytu – do niego przecież nie
dodasz niczego – lecz od niebytu*. Kto zaś stał się kimś
jednym, i składa się z niebytu, ten nie jest wszechcały, ale
dopiero wtedy nim będzie, kiedy się pozbędzie niebytu. Więc się
powiększysz, kiedy zbędziesz rzeczy „innych”, i oto jest w
tobie wszechświat obecny, kiedy je odrzucisz, nie jawi się on zaś
zgoła, dopóki ci brużdżą rzeczy „inne”**: nieprawda, że on
przyszedł, żeby był obecny, lecz ty odszedłeś, jeśli długo on
nie jest obecny! Jeżeli zaś odszedłeś, to i wtedy nie „od niego
odszedłeś” - on bowiem pozostaje obecny jako taki – lecz
obcując, zwróciłeś się po prostu w przeciwnym kierunku.
**
Skoro zaś duszy się z nim poszczęści
i Ono przyjdzie do niej, a raczej ujawni Swoją obecność, skoro
dusza wyzwoli się z doraźnych nalotów, to i piękna będzie po
takim przygotowaniu, jak tylko być może najbardziej, i dojdzie do
podobieństwa z Nim. Owo przygotowanie i przystrojenie jest chyba
dobrze znane tym, którzy się sami przygotowują. I „nagle”
ujrzy dusza w sobie objawionego Boga, albowiem nie ma niczego
pomiędzy nimi w pośrodku i nie są już dwojgiem, lecz Jednem są
oboje: oto już ich nie rozróżnisz, jak długo On jest obecny.
Pewnym naśladownictwem są zaś i tutaj także pary miłośników
pragnące zespolenia.
I ani już ciała nie odczuwa dusza, że
w nim przebywa, ani też siebie samej nie mieni czym innym, więc ani
człowiekiem, ani żywiną, ani bytem, ani nawet światem całym! Bo
widok tych rzeczy byłby „nierówny” i nie ma ona ani czasu, ani
ochoty, lecz z tym się obecnie spotyka, czego jedynie poszukiwała,
i Je zamiast siebie widzi: czasu jej nawet na to nie staje, by
baczyć, czym jest ona sama – widząca.
**
I zgoła już dziwić się nie
będziemy, że To, co budzi „bezbrzeżne pragnienia”, jest
zupełnie wolne nawet od umysłowej postaci. Przecież i dusza,
ilekroć zapłonie żarliwą miłością ku Niemu, odkłada wszelką
postać, jaką ma, nawet choćby to była postać umysłowego w niej
bytu. Nie można bowiem ani Go zobaczyć, ani przylgnąć do Niego,
jeżeli się ma jeszcze jakąś rzecz inną i gwoli niej działa,
lecz dusza musi być bez żadnego innego dodatku, ani złego ani też
znowu dobrego, by sama jedna przyjęła je Samo.
**
I niech sobie próbuje każdy, kto nie
zna tego uczucia, uprzytomnić sobie po ludzku, na podstawie tych
ziemskich miłostek, co ktoś przeżywa, jeśli osiągnie to, czego
pożąda najbardziej, a także, że nasze przedmioty kochania są
śmiertelne i szkodliwe, że kocha się widma i że owe uczucia są
zmienne, bo nie był to przedmiot prawdziwej miłości, więc ani
„dobro” nasze, ani to czego istotnie szukamy.
Tam natomiast jest prawdziwy przedmiot
miłości, tak iż można być z nim razem przez wzięcie w nim
udziału i posiadać go istotnie, a nie obejmować tylko z zewnątrz
w cielesnych uściskach. I kto ujrzał, ten wie o czym mówię, a
mianowicie, że dusza miewa wtedy inne życie, kiedy podchodzi i już
dojdzie i udział w Nim weźmie, tak iż pozna po tym stanie swoim,
że oto obecny jest Szafarz prawdziwego życia i że nie trzeba już
niczego więcej, lecz wprost przeciwnie, że trzeba odrzucić rzeczy
inne i mieć tylko w nim ostoję i Nim się stać jedynie, usunąwszy
nasze wszystkie dookolne naleciałości.
Toteż wyjść nam stąd nam śpieszno
i gniewamy się na nasze przykucie do rzeczy zgoła różnych, bo
chcemy „objąć całością-siebie-samych” i tak, żeby w nas nie
było żadnej cząstki, którą nie dotykamy Boga.
**
Wtedy zaiste nie odda Go za nic w
świecie, nawet gdyby jej ktoś dawał królestwo nad niebem całym,
bo nie ma już niczego innego, co by było jeszcze lepsze lub w
wyższym stopniu dobre. Wyżej już nie bieży i oto wszystkie inne
rzeczy leżą na szlaku jej zestępowania, choćby się znajdowały
na wysokościach.
Toteż posiada sąd wtedy piękny i
poznanie, że To jest tym, czego pragnęła, posiada moc stanowienia,
że nic nie jest lepsze od Niego. Bo tam nie ma złudy. Lub gdzież
zyska prawdę w sposób bardziej prawdziwy? Więc Ono jest tym, czym
Je dusza (mian. Dobrem), a mieni Je dopiero później i mieni,
chociaż milczy, i kiedy jej błogo, nie kłamie, że jej jest błogo,
bo mówi nie dlatego, że ciało doznaje lubych łechtań, lecz
dlatego, że stała się tym czym była dawniej, kiedy zażywała
szczęsnej doli. Ale i tymi wszystkimi innymi rzeczami, kiedy jej
przedtem sprawiały przyjemność, więc władzą, potęgą,
bogactwem, urodą lub wiedzą, tym wszystkim wzgardziła i tak oto
„mówi”, nie mówiłaby tak z pewnością, gdyby nie napotkała
rzeczy od nich lepszych.
Nie obawia się wreszcie, żeby czegoś
nie doznać, bo tego w ogóle nawet nie zauważy, skoro jest Nim.
Choćby zresztą ginęły wokół niej rzeczy inne, to dobrze i tak
chce, żeby być przy Nim jedynie: aż tak wielkiej dostępuje
błogości!
**
Tak tedy umysł, skoro się zakryje
przed „innymi” przedmiotami, i skupi downętrznie, zobaczy „nie
widząc niczego” nie światło w innym inne, lecz samo sobie jedyne
i czyste, które z siebie mu nagle rozbłysło!
Więc nie wie, skąd rozbłysło, czy z
zewnątrz, czy z wewnątrz, i po jego odejściu rzeknie tylko: skąd?
- bo nie ma owego skąd! Przecież nie przychodzi i nie odchodzi
nigdzie, lecz tylko jawi się i nie jawi. Toteż nie trzeba go
ścigać, lecz czekać spokojnie, aż się zjawi, i przygotować się
jeno na widza, tak jak oko czeka na wschód słońca, a ono,
wynurzywszy się nad widnokręgiem – z Okeanosa, mówią poeci –
obdarzy oczy swoim widokiem. (…)
On zaś nie „szedł”, jak ktoś
mógłby oczekiwać, lecz „przyszedł” jakby nie przyszedłszy,
albowiem dał się ujrzeć nie, jako że przyszedł, lecz, że jako
jest obecny przed wszechwszystkim, nawet przed przyjściem umysłu.
Tym, który przyszedł, jest dalej umysł i on jest tym, który
odszedł, gdyż nie wie gdzie on ma pozostawać i gdzie On pozostaje,
bo – nigdzie! I gdyby sam także umysł mógł pozostawać
„nigdzie” - nie w miejscu żadnym, bo zresztą i on nie jest w
miejscu, lecz w ogóle nigdzie – to by oglądał Go zawsze,
właściwie zaś nie oglądał, lecz byłby z Nim Jeden, a nie dwóch.
Teraz jednak, ponieważ jest umysłem, więc „ogląda”, kiedy
„ogląda” - tym „nie-umysłem samego siebie”!
Cud to z pewnością, w jaki sposób
jest obecny, chociaż nie przyszedł i w sposób, choć nie jest
nigdzie, nie ma niczego, gdzie by nie był! Więc można się tak
zdumieć z początku, a po poznaniu zdumieć znowu, gdyby zachodziło
przeciwieństwo, a raczej to niemożliwe, żeby się wtedy ktoś
jeszcze zdumiewał.
**
I jeśliby ktoś zapytał 'naturę
oglądanie', dlaczego tworzy, a ona raczyła dać posłuch pytającemu
i odpowiadać, toby może tak rzekła:
„Należało nie pytać, lecz
wyrozumieć także samemu milcząco, tak jak ja milczę i mówić nie
mam zwyczaju. Więc cóż wyrozumieć? Że twór jest moim widzeniem
w głębokim milczeniu i naturalnym przedmiotem 'oglądania' i że
mnie, zrodzonej z takiego właśnie 'oglądania', przysługuje
natura, miłująca widzenie, i że to we mnie co 'ogląda', tworzy
przedmiot 'oglądania', podobnie jak 'oglądając' rysują geometrzy.
Tylko, że ja nie rysuję, lecz jeno 'oglądam', a zarysy ciał
powstają, jakby same się wyłaniały”.
**
Plotyn, Enneady,
tłum. A. Krokiewicz