poniedziałek, 31 marca 2014

Szczęście mnicha


Siedzący w samotności
śpiący osobno i spacerujący samotnie
pracowity i zwycięża siebie samego
on to znajdzie upodobanie
w leśnej głuszy

Dhammapada 19

Czytanie jest wzniosłym działaniem, ponieważ jest bramą, przez którą intelekt ma przystęp do Bożych tajemnic


O sposobie życia w pokoju (IV)

61. Zaprawdę, poświadczam, że jeżeli oddalicie się od pokoju, nawet gdybyście mieli pod powiekami wszystkie praktyki mnichów, nie będziecie w stanie zbliżyć się do owych tajemnic, jakie są udziałem tych, którzy troskliwie pielęgnują pokój.
62. Nie uważaj, że częste prostracje przed Bogiem są daremne, ponieważ pośród cnót, jakie praktykujesz, nie ma nic lepszego od nich. Dzięki nim dokonuje się upokorzenie ciała i intelektu, unicestwienie przewrotnych namiętności, panowanie nad zachciankami, przygotowanie duszy do wyjścia z ciała, jakie dokonuje się w tajemnicy i w wielkim przyciąganiu przez miłość Boga. Dzięki prostracji sięgasz po wszystkie dary obecne i przyszłe. Ona jest kresem wszystkich praktyk, zawiera w sobie wszystkie nakazy i wypełnia wszystkie cnoty.
63. Także czytanie jest wzniosłym działaniem, ponieważ jest bramą, przez którą intelekt ma przystęp do Bożych tajemnic; nabierając sił w miarę, jak oczyszcza się modlitwa. Podczas czytania umacnia się także medytacja, która jest początkiem tego sposobu życia. Bez czytania duch nie może zbliżyć się do Boga, ponieważ lektura wznosi umysł i pozwala mu w każdym czasie pozostawać przy Bogu. Nie istnieje żadna inna praktyka, która pomagałaby rozwojowi człowieka tak jak czytanie, jeżeli jest wypełniane dla poznania prawdy.
64. Działanie ciała, podczas gdy umysł pozostaje bezczynny, nie jest pożyteczne. Rzeczywiście prawdziwe jest słowo świętego Marka: „wielu praktykuje pobożność, ale z powodu ich przewrotnych myśli, tracą swoje piękne dzieła". A zatem, kto w swojej świadomości ociąga się i zaniedbuje osobistą i wytrwałą praktykę medytacji i poznania, ten zobaczy, jak jego myśli zatracają się w błahostkach.
70. Albowiem podczas walki dla Pana koniecznie potrzeba, aby pustelnik w ramach życia ascetycznego był wytrwały i cierpliwy wobec tego wszystkiego, co mu się przydarza z prawa czy z lewa; o ile tylko nie dzieje się to z powodu jego rozluźnienia i jego zaniedbań. Te ciągle powtarzające się sytuacje są pewnym rodzajem walki, w której nie zostaje zwyciężony, o ile tylko nie porzuca swojego ascetycznego życia, które polega na zasiadaniu samotnie we własnej celi.
72. Ojcowie anachoreci powiedzieli świętemu Makaremu o próbie wojen demonicznych: „Zasiadaj w pokoju, aby poznać próbę wojen demonicznych". Ojciec Antoni powiedział Pawłowi Prostakowi, swojemu uczniowi: „Bez praktyki pokoju nie jest możliwe, aby człowiek zobaczył samego siebie i poznał swoją namiętność".
73. Powiedział ojciec Jan, prorok tebański: „Dla tego, kto zasiada w pokoju, korzystne jest zachowywanie pamięci o Bogu bez posiadania w swojej celi nawet jednej myśli o jakimkolwiek istnieniu ludzkim, odrzucanie w niepamięć każdego wspomnienia, aby poświęcić się wojnie z namiętnościami i demonami".
74. Powiedział ojciec Makary: „Mądrość duchowa jest wielką pomocą Boga dla człowieka". A ojciec Jan z Teb: „Bez prób w życiu ascetycznym nie otrzymasz mądrości duchowej, ale gdy człowiek zasiada w pokoju i cierpliwie trwa w walkach i wojnach, otrzymuje w darze czystość serca. Tę czystość człowiek osiąga wtedy, gdy, dzięki pokojowi umysłu, przestaje dostrzegać rzeczy widzialne". Powiedział wielki pośród mędrców Ewagriusz: „Pokój umysłu jest tym, co rodzi pokój".
80. Ale są też i tacy, którzy, z tajemniczych powodów, choć trwają w błaganiach z czystym sercem i mile widzianą modlitwą, to jednak nie osiągają harmonii w swojej modlitwie duchowej i nie zostają uznani za godnych widzenia Chrystusa. Dlatego ojcowie przestrzegają: poza przypadkiem choroby albo jakiejś konieczności niech pustelnik nie rozmawia z nikim, albowiem jeżeli nie opanuje zmysłów, szczególnie wzroku, słuchu i języka, nie znajdzie pokoju duszy. Rzeczywiście, intelekt nie uspokoi się, jeżeli ciało nie jest uspokojone.

Za: Św. Izaak z Niniwy, Gramatyka życia duchowego, wstęp, przekład z języka włoskiego, opracowanie i redakcja naukowa: Ks. Jan Słomka, Biblioteka Ojców Kościoła, Wydawnictwo „M”, Kraków 2010


Naśladowcy Mistrza Eckharta


O wyjątkowości Mistrza Eckharta świadczy pochód wielkich postaci w historii duchowości, które w ten czy inny sposób należały do grona jego spadkobierców. Jan Tauler, Henryk Suzo i Mikołaj z Kuzy bezpośrednio nawiązują do jego nauk. Mimo potępienia go przez Kościół, ogromna rzesza dominikanów oraz - choć w nieco mniej oczywisty sposób - franciszkanów wykazuje oddziaływanie Mistrza Eckharta. Nie ma zgody co do tego, w jakim stopniu da się mówić o faktycznym kręgu lub szkole Eckharta. Tak czy inaczej, na podstawie zachowanych legend oraz świadectw zakonnic i kaznodziejów można wnioskować o jego silnym - choć przeważnie anonimowym - wpływie zarówno na współczesnych, jak i potomnych. Zaledwie w kilku wypadkach wolno uznać poszczególne postaci za studentów lub faktycznych naśladowców Eckharta. Dotyczy to głównie wspomnianych niżej dominikanów, wpisujących się mniej lub bardziej niezależnie w tradycję tomizmu lub neoplatonizmu i głoszących kazania w rodzimych językach lub roztaczających opiekę duszpasterską nad zakonnicami, tzw. cura monialium. Funkcjonowali oni w podobnych jak Eckhart okolicznościach, dlatego też niełatwo bądź odróżnić ich od niego pod względem mentalności, duchowości i rozumowania, bądź też powiązać ich z nim. Mikołaj ze Strasburga na przykład zalicza się w zasadzie do kręgu Eckharta i miał z nim do czynienia jako zwierzchnik, lecz nie sposób uznać go za członka jego „szkoły". Taulera i Suzo natomiast łączą z Mistrzem bliskie więzy: obaj darzą go bowiem czcią i wstępują w jego ślady - choć nie bezkrytycznie.

Za: Duchowość chrześcijańska. Późne średniowiecze i reformacja; redakcja: Jill Raitt, współpraca: Bernard McGinn i John Meyendorff, tytuł oryginału: Christian Spirituality, Vol. 2: High Middle Ages and Reformation (Word Spirituality, Vol 17), przekład: Piotr Blumczyński, Seria MYSTERION, Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego, Kraków 2011

Św. Bernard - adept disciplina spiritualis


I to Benedyktowe rozumienie formacji monastycznej - ogólnie jako specyficznej „szkoły" i bardziej szczegółowo jako „szkoły życia duchowego" - przejęła cała tradycja benedyktyńska W średniowiecznych klasztorach przekazywano zasady „nauki duchowej" (disciplina spiritualis), opartej na „ćwiczeniach duchowych" (exercitia spiritualia), poprzez które mnich miał stać się „człowiekiem duchowym" (homo spiritualis), a więc umiejącym żyć wedle praw rzeczywistości duchowej i zdolnym do jej kontemplacji.

Bernard zatem porzucił karierę literacką, by zostać adeptem disciplina spiritualis, a gdy później w Clairvaux wykładał innym zakonnikom wiedzę, którą już posiadł, wtajemniczał ich w arkana tego właśnie duchowego doskonalenia i przemiany. Dlatego na samym początku swego najważniejszego, kierowanego do swych mnichów dzieła - Kazań o Pieśni nad pieśniami - zaznacza, że używa innego przekazu niż ten, jaki kierowałby do „ludzi ze świata" znajdujących się na niższym stopniu rozwoju duchowego, czyli niemających styczności z formacją monastyczną. Następnie, powołując się na słowa św. Pawła, stwierdza, iż chce ich nauczać nie tyle „uczonymi słowami ludzkiej mądrości, lecz w ten sposób w jaki naucza Duch", pragnie więc „uczyć duchowo rzeczy duchowych", a tym samym ma nadzieję zwieńczyć studia, w które mnisi dotąd wdrażali się w klasztorze. Jego duchowy sposób przekazu jest bowiem ściśle zespolony z duchowym charakterem najdoskonalszej Prawdy, w jaką pragnie ich wtajemniczyć. Zarazem, aby słuchający go mnisi mogli podążyć za nim, aby studiować tę Księgę i czerpać z jej duchowego bogactwa, muszą w pierwszym rzędzie nie tyle przyglądać jej się niejako z zewnątrz i abstrakcyjnie rozważać jej intelektualne czy literackie piękno, ile właśnie wkroczyć na opisywaną przez nią drogę duchowego doskonalenia, podejmując wyznaczone przez nią praktyki duchowe, żyć wedle opisywanych przez nią praw duchowego wzrastania. Wtedy będą mogli doświadczyć tego, czego doświadczyła sławiona w Pieśni oblubienica.

Sztuka życia duchowego otwiera więc na kontakt z rzeczywistością Ducha. Dlatego w większości swych dzieł Bernard, ożywiając benedyktyńska tradycję określa formację monastyczną jako „ćwiczenie duchowe" (spirituale exercitium), a klasztor nazywa „szkołą uzdrowienia duchowego" {spiritualium medicorum schola) lub „szkołą Ducha" (schola Spiritus). Nie przez przypadek też Wilhelm z Saint-Thierry, charakteryzując zarządzaną przez Bernarda wspólnotę monastyczną w Clairvaux, przedstawiał ją jako najlepszą „szkołę studiów duchowych" (spiritualium schola studiorum).

[Zob. Vita prima, 1, 249. Należy podkreślić, iż istniało pewne podobieństwo - a nawet można mówić o pewnej zależności - między „ćwiczeniami duchowymi" chrześcijańskich mnichów, a tymi jakie praktykowali starożytni filozofowie. Uprawianie filozofii w starożytności polegało bowiem nie tylko na przyswojeniu sobie pewnej wiedzy teoretycznej, lecz również „na sztuce życia, na kon­kretnej postawie, na określonym stylu życia angażującym całą egzystencję"; centralne zaś miejsce zajmowały właśnie ćwiczenia duchowe, przez które „filozof rozwija siłę swej duszy, zmienia klimat wewnętrzny, przekształca swe widzenie świata, a w końcu cały swój byt" (zob. P. Hadot: Filozofia jako ćwiczenie duchowe, tłum. P. Domański, Warszawa 1992, s. 14 i 45-49. Por. tamże, s. 56-74; tenże, Czym jest filozofia starożytna, tłum. P. Domański, Warszawa 2000, s. 297-315). Zarówno więc w przypadku filozofii starożytnej, jak i w formacji monastycznej dążenie do mądrości i doskonałości opierało się na „ćwiczeniach duchowych", które z kolei miały prowadzić w pierwszym rzędzie do opanowania pewnej „sztuki życia". Konsekwencją zaś tego podobieństwa w rozumieniu sensu doskonalenia duchowego między filozofami a mnichami było utożsamianie przez tych ostatnich życia monastycznego z podążaniem drogą „prawdziwej filozofii". Dlatego też uczniowie Benedykta w swych klasztorach widzieli „szkoły filozofii chrześcijańskiej" a w Regule upatrywali „filozofii św. Benedykta"].

Skoro zaś podstawowym zadaniem formacji monastycznej od Benedykta do Bernarda było nauczanie „sztuki duchowej", to zatem właśnie w niej należy dostrzegać główną siłę, która kształtowała w średniowiecznych mnichach specyficznie „monastyczną perspektywę" postrzegania rzeczywistości. To jej założenia i prawidła stały u podstaw wszystkich innych aspektów monastycznej edukacji oraz jej naukowych, literackich czy architektonicznych owoców. W konsekwencji, to w zasadach benedyktyńskiej formacji duchowej, a nie intelektualnej, można odnaleźć podstawowe kategorie umysłowości Bernarda i zasadnicze dla jego nauki idee Boga, świata i człowieka. Te kategorie i idee rozwinął on i poddał naukowej interpretacji dopiero wtórnie, po ich przyswojeniu oraz zgłębieniu na poziomie życia duchowego. Ujęcie więc cech charakterystycznych benedyktyńskiej oraz -będącej jej przedłużeniem - cysterskiej formacji duchowej pozwoli odkryć najgłębsze, duchowe „źródło" Bernardowej doktryny mistycznej i antropologii.

Za: Rafał Tichy, Mistyczna historia człowieka według Bernarda z Clairvaux, Wydawca FLOS CARMELI 2011

O bracie Bernardzie z Kwintawalle, pierwszym towarzyszu świętego Franciszka


Pierwszym towarzyszem świętego Franciszka był brat Bernard z Asyżu, który w taki nawrócił się sposób. Kiedy święty Franciszek świecką nosił jeszcze szatę - acz już pogardził był światem i chadzając w pogardzie umartwiał się pokutą, a choć wielu uważało go za głupca i wyszydzało jako szaleńca, krewni zaś i obcy wyganiali go kamieniami i brudnym błotem, on mimo wszelkie lżenia i szyderstwa chadzał cierpliwy, jakby był głuchy i ślepy - począł Bernard z Asyżu, jeden z najszlachetniej urodzonych, najbogatszych i najmędrszych w mieście, rozważać roztropnie tak ogromną świata pogardę, tak wielką wśród krzywd cierpliwość świętego Franciszka i to, że będąc już od dwóch lat u każdego we wstręcie i wzgardzie, zdawał się coraz stalszym.

Zaczął tedy rozmyślać i mówić sobie: „Nie może być zgoła, by brat ten nie posiadał wielkiej łaski Boga”. Przeto wieczorem zaprosił go na wieczerzę i na nocleg. Święty Franciszek przyjął zaproszenie i wieczerzał z nim, i został na nocleg. Wówczas Bernard postanowił w sercu zbadać świętość jego. Przeto kazał przysposobić dlań łoże w swej własnej komnacie, gdzie nocą zawsze paliła się lampa. Święty Franciszek wszedłszy do komnaty, chcąc ukryć świętość swoją, rzucił się na łoże i przyjął pozór śpiącego. Podobnie i Bernard rzucił się po chwili na łoże i począł mocno chrapać, jak gdyby spał bardzo twardo. Święty Franciszek, sądząc prawdą, że Bernard śpi, wstał w czasie pierwszego snu z łoża i począł się modlić, podnosząc oczy i ręce ku niebu, i z ogromną pobożnością i żarliwością mówił: „Boże mój, Boże mój!” Mówiąc tak i płacząc rzewnie, trwał aż do rana, powtarzając ciągle: „Boże mój, Boże mój” i nic więcej. A mówił to święty Franciszek, rozpamiętując i podziwiając wzniosłość Majestatu Bożego, który raczył zejść do ginącego świata i kazał biedaczynie swemu, Franciszkowi, nieść lek dla zbawienia duszy swojej i innych. Tak oświecony Duchem Świętym, czyli duchem proroczym, przewidując wielkie sprawy, których Bóg dokonać miał przezeń i przez Zakon jego, i rozważając niedostateczność i słabość swoją, wzywał i prosił Boga, by dobrocią i wszechmocą swoją, bez której nic nie sprawi ułomność ludzka, spełnił, poparł i zdziałał to, czemu on sam nie podoła. Bernard, widząc przy świetle lampy pobożne czyny świętego Franciszka, rozważał pobożnie słowa, które mówił. Wtedy dotknął go i natchnął Duch Święty, by zmienił życie swoje. Przeto z nastaniem ranka przywołał świętego Franciszka i rzekł: „Bracie Franciszku, postanowiłem silnie w sercu swoim porzucić świat i słuchać ciebie we wszystkim, co mi rozkażesz”. Święty Franciszek słysząc to ucieszył się w duchu i rzekł: „Bernardzie, to, co mówisz, jest tak wielkim i trudnym dziełem, że dobrze by było zasięgnąć w tej sprawie rady Pana naszego, Jezusa Chrystusa, i prosić Go, by raczył objawić nam wolę swoją i pouczyć nas, jak to w czyn wprowadzić. Przeto chodźmy społem do pałacu biskupa, gdzie jest ksiądz dobry, i każmy mszę odprawić. Potem będziemy modlić się do trzeciej, prosząc Boga, by przez trzykrotne otwarcie mszału objawił nam drogę, którą wybrać mamy”. Odrzekł Bernard, że mu to wielce po myśli.

Przeto ruszyli i poszli do pałacu biskupa. Kiedy wysłuchali mszy i przetrwali na modłach do trzeciej, ksiądz wziął mszał na prośbę świętego Franciszka i uczyniwszy znak krzyża świętego otworzył go w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa, trzy razy. Za pierwszym otwarciem wypadło słowo, które rzekł Chrystus w Ewangelii do młodzieńca, pytającego o drogę do doskonałości: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co masz, rozdaj ubogim i pójdź za mną”. Za drugim otwarciem wypadło słowo, które rzekł Chrystus do apostołów, posyłając ich, aby kazali: „Nie bierzcie nic z sobą w drogę, ni laski, ni sakwy, ni obuwia, ni pieniędzy”, chcąc ich przez to pouczyć, że całą nadzieję życia winni pokładać w Bogu i starać się jedynie głosić Ewangelię świętą.

Za trzecim otwarciem mszału wypadło słowo, które rzekł Chrystus: „Kto chce iść za mną, niechaj się zaprze siebie i weźmie krzyż swój, i naśladuje mnie”. Wówczas rzekł święty Franciszek do Bernarda: „Oto rada, którą Chrystus ci daje. Idź więc i uczyń ściśle, co słyszałeś. Błogosławiony niech będzie Pan nasz, Jezus Chrystus, który raczył pokazać nam, jak żyć wedle Ewangelii”. Usłyszawszy to, poszedł Bernard i sprzedał, co miał. A był bardzo bogaty. I w rozradowaniu wielkim rozdał wszystko wdowom, sierotom, więźniom, klasztorom, szpitalom i pielgrzymom. A we wszystkim pomagał mu święty Franciszek wiernie i mądrze.

Człowiek niektóry, imieniem Sylwester, widząc, że święty Franciszek daje i każe rozdawać tyle pieniędzy ubogim, opanowany chciwością rzekł do świętego Franciszka: „Nie zapłaciłeś mi wszystkiego za kamienie, które kupiłeś ode mnie, aby odbudować kościół. Zapłać mi więc, skoro masz pieniądze!” Wówczas święty Franciszek, dziwując się jego chciwości i nie chcąc się z nim spierać, jako prawdziwy naśladowca Ewangelii świętej, włożył ręce w zanadrze Bernarda; i mając ręce pełne pieniędzy włożył je w zanadrze Sylwestra, mówiąc, że jeżeli chce więcej, da mu więcej. Zadowolony atoli Sylwester odszedł i wrócił do domu. Rozmyślając wieczorem o tym, co czynił za dnia, i wyrzucając sobie chciwość swoją, rozważał gorliwość Bernarda i świętość świętego Franciszka.

Nocy następnej i podczas dalszych dwóch nocy miał takie od Boga widzenie: z ust świętego Franciszka wychodził krzyż złoty, którego szczyt dotykał nieba, a ramiona sięgały od wschodu do zachodu. Skutkiem tego widzenia oddał gwoli Bogu wszystko, co miał, i został bratem mniejszym, i doszedł w Zakonie do takiej świętości i łaski, że mówił z Bogiem, jak mówi przyjaciel z przyjacielem, co święty Franciszek zauważył kilkakrotnie i o czym dalej jeszcze będzie mowa. Podobnie i Bernard doznał tyle łaski Bożej, że często wśród rozpamiętywania porywał go zachwyt do Boga. Święty Franciszek mawiał o nim, że godzien był czci wszelakiej i że on założył ten Zakon. Bowiem pierwszy porzucił świat, nie zachowując dla siebie nic, lecz oddając wszystko ubogim Chrystusa.

I dał początek ubóstwu ewangelicznemu, oddając się nago w ramiona Ukrzyżowanego, który błogosławiony niech będzie in saecula saeculorum. Amen.

Kwiatki św. Franciszka

Zwodniczy syreni śpiew nauki


Mityczne syreny, które uwodziły żeglarzy greckich, twierdziły, że wiedzą „o wszystkich ziemskich dolach i niedolach". Taki jest zresztą ideał „mądrości" ludowej: wiedzieć wszystko, znać konkretnie, a nie tylko - jak chciała uczona filozofia - zgodnie z najwyższymi zasadami (ex rationibus altioribus). Ta ostatnia rzeczywiście oddala się od pierwotnego ideału „mędrca". Między tymi dwiema postawami zachodzi znaczna różnica: w pierwszym przypadku człowiek, mędrzec, gromadzi osobiście różnoraką wiedzę; w drugim przypadku te same pojęcia są zebrane w zasadzie, w idei, należą do systemu, który okazuje się tym bardziej abstrakcyjny, im jest rozleglejszy [Por. zasadę scholastyczną: quo maior extensio eo minor comprehensio. (Łac. = im rozleglejszy, tym mniej zrozumiały [przyp. tłum.]).].

Bliższa Rosjaninowi jest właśnie pierwsza postawa. Na pewno większość myślicieli rosyjskich odbyła pogłębione studia i ma uniwersalną wiedzę; wystarczy przypomnieć, że Chomiakow, podobnie jak Pico delia Mirandola, mógł rozprawiać de omni re scibili. Również wielu innych mogło tak mówić o sobie: W. F. Odojewski, G. S. Skoworoda, W. Iwanow.

Jeśli chodzi o wiedzę, to obydwa stanowiska, chociaż różne, nie są całkowicie rozdzielne. Istotnie, człowiek, nabywając różnorodną wiedzę, scala ją. Połączenie to nie może być jednak „me­chaniczne" i dlatego trzeba szukać wewnętrznych związków między naukami. Nasuwa się przy tym ważne pytanie: Czy związki między naukami można po prostu odkrywać, czy też trzeba je ustanawiać? Filozofia europejska, spadkobierczyni starożytnej myśli greckiej, nie zna tu wahań. Według niej świat jest kosmosem, to znaczy porządkiem, który rozwija się na mocy jedynej zasady, istniejącej niezależnie od nas. Celem nauk jest zatem podporządkowanie wiedzy światłu tej jedynej zasady. Jeśli wszakże ta zasada jest prawem, ideą, nauka będzie na pewno bardzo uporządkowana, ale dostarczy nam jedynie martwego obrazu rzeczywistości.

Za: Tomaś Śpidlik, Myśl rosyjska. Inna wizja człowieka, tytuł oryginału: L’idee russe. Une autre vision de l’homme, przekład z francuskiego: Janina Dembska, Wydawnictwo Księży Marianów (seria: Bogosłowije 3), Warszawa 2000

Charakter Moliera. Nieszczęśliwe małżeństwo



Walka z koteriami i szukanie nowych dróg. — Don Garcia. — Nieszczęśliwe małżeństwo Moliera. — Przepracowanie. — Choroba. — Charakter Moliera. — Paszkwil Sławna aktorka. — Echa w Mizantropie.

I w ówczesnym świecie pojęć literackich ten wielki odkrywca nowych dróg musiał się czuć ciasno. Przeżywszy całą młodość, aż głęboko w męskie lata, poza Paryżem i jego salonami, wyrosły jako pisarz z jędrnej i szerokiej, starej farsy francuskiej, Molier dziwnie niecierpliwy był na wszelkie literackie „wydwarzania” cieszące się takim odbytem w ówczesnym wykwintnym światku. Rozprawił się z nimi, zdawałoby się definitywnie, w Wykwintnisiach: gdzie tam! wróci do tego samego w Mizantropie i wróci jeszcze gwałtowniej w Uczonych białogłowach. A z drugiej strony, gnębi go niesprawiedliwe lekceważenie ciążące na twórczości komicznej w porównaniu do innych, dostojniejszych „rodzajów”. Już w Krytyce Szkoły żon pozwala sobie na taką wycieczkę, „bluźnierczą” poniekąd, wobec starego Corneille'a:

…Co do mnie uważam, że łatwiej jest o wiele nadąć się podniosłymi uczuciami, rzucać w pięknych wierszach rękawicę przeznaczeniu, oskarżać losy i wykrzykiwać zniewagi bogom, niż wniknąć należycie w śmiesznostki ludzi i przedstawić na scenie w miły sposób ułomności świata…

Brzmi to bardzo sztywnie i nieśmiało; bo też Molier nie wypowiedział wówczas jeszcze całego swego słowa. Szuka dopiero sam siebie. Instynktem czuje, iż granica między komizmem a tragizmem jest sztuczna; ten pełny geniusz ogarnia wzrokiem życie w całej jego mieniącej się grze łez i śmiechu. Wśród tego szukania nowych dróg dla teatru Molier popełnia jedną omyłkę; ale omyłkę bardzo owocną na przyszłość.

Raz w życiu dał się skusić pokusom „koturnu”: napisał „komedię heroiczną” pt. Don Garcia z Nawary, czyli Zazdrosny książę i sam zagrał w niej tytułową rolę. Sztuka, nudna i oschła, sromotnie padła, kładąc kres fałszywym ambicjom autora, ale nie poszła na marne; z czasem pomysł, wzbogacony i przetworzony do niepoznaki, wcieli się w Mizantropa, do którego nawet przeniesie wręcz Molier kilkadziesiąt wierszy z Don Garcii.

W tej cierpliwej analizie momentów, które przygotowały powstanie Mizantropa, przychodzimy do jednego z najważniejszych: do małżeństwa Moliera. Ma ono tu podwójne znaczenie: raz, iż dzięki niemu Molier poznał osobiście wszystkie męki, upokorzenia i szaleństwa przemożnej i nierozsądnej miłości; po wtóre, iż małżeństwo to stanowiło w życiu poety ów słaby punkt, w który najboleśniej i najbardziej nieomylnie mogli trafiać jego wrogowie. Przystając za młodu do trupy aktorów, Molier przyjął i obyczaje właściwe temu cygańskiemu obozowisku. Stosunki z Magdaleną Béjart — mimo iż może niezupełnie wyłącznie — wiążą go przez lat kilkanaście; z czasem na tle zawodowego koleżeństwa przechodzą w wierną obustronną przyjaźń. W trupie tej chowała się dziewczynka — „dziecko pułku” — Armanda Béjart, rzekomo siostra Magdaleny; otóż Molier, mając lat czterdzieści, zakochał się bez pamięci w tej osiemnasto- czy dwudziestoletniej dziewczynie, na wpół swej wychowanicy, i zaślubił ją w roku 1662. Już sam ten fakt mógł dostarczyć nieżyczliwym sporo tematów do komentarzy; cóż dopiero, jeżeli powiemy, iż urodzenie Armandy było wielce zagadkowe i że wedle wszelkiego prawdopodobieństwa była ona nie siostrą, ale córką Magdaleny! Najzawziętsi wrogowie Moliera posuwali się w swoich insynuacjach jeszcze dalej…

Pożycie Moliera z Armandą nie było szczęśliwe. Niedługo po ślubie Armanda pojawiła się na scenie w teatrze Moliera; talent jej, wdzięk, uroda zyskały jej od razu niezmierne powodzenie i otoczyły chmarą wielbicieli, właśnie spośród tych dworskich fircyków, których Molier ośmieszał tak zawzięcie. Molier cierpiał bardzo; raz po raz przychodziło do burzliwych scen, z których poeta wychodzi zwyciężony urokiem i zręcznością kobiety. Istnieje współczesny paszkwil pt. Sławna aktorka kreślący z drobiazgowością godną lepszej sprawy miłostki Armandy. W książeczce tej anonimowy autor przytacza zwierzenia czynione przez Moliera jednemu z przyjaciół. Poeta opowiada mianowicie, jak odkrył miłostki jej z hr. de Guiche i jak jej przebaczył:

„Mimo to wyrozumiałość moja nie wpłynęła na nią; i gdybyś wiedział, co cierpię, litowałbyś się nade mną. Miłość moja doszła do tego, iż wchodzi zgoła w jej czucia i w jej kąt widzenia… Wszystko, co istnieje, odnoszę w sercu do niej. Myśl moja tak jest nią zajęta, iż jedynie nieobecność może mnie od niej oderwać. Kiedy ją widzę, ogarnia mnie wzruszenie, które można czuć, ale którego niepodobna opisać; tracę zdolność zastanawiania się; nie widzę już jej wad, widzę jedynie wszystko, co w niej jest uroczego. Czyż to nie jest ostateczny stopień szaleństwa? I czyż to nie dziw, iż cały rozsądek służy jedynie na to, aby mi dać świadomość mej słabości bez możności jej przewalczenia?”

Jako dokument jest to bez wartości; ale mimo woli przywodzi na pamięć ową wspaniałą scenę z czwartego aktu Mizantropa:

Och, jak ty dobrze umiesz używać w potrzebie
Tej słabości bezmiernej, jaką mam dla ciebie!
Jak umiesz na swą korzyść zwracać czucie owo,
Co z twych zdradzieckich oczu wciąż czerpie moc nową!
Broń się więc od podejrzeń, co duszę mi łamią,
Dowiedź mi, jeśli możesz, że pozory kłamią,
Staraj się mnie przekonać, żeś wierną w istocie,
A ja będę się starał uwierzyć twej cnocie.

Pierwsze cztery wiersze przeniesione są do Mizantropa z Don Garcii, wiem; ale cóż to znaczy? chodzi o to, jaki ton tutaj oddają. A to już nie z Don Garcii:
Ha! trzebaż, abym kochał ciebie!
Och, gdybym się mógł wyrwać z tej niewoli podłej,
Jakże dziękczynne niebu zasyłałbym modły!
Tak, wcale ci nie taję, że czynię, co mogę,
By zagasić w mym sercu tę straszną pożogę,
Lecz na próżno sam sobie zadaję katusze:
Widać za moje grzechy tak kochać cię muszę.
(Mizantrop, II, 1)

W epoce wystawienia Mizantropastosunki między małżeństwem były tak naprężone, iż widywali się i mówili z sobą jedynie na scenie. Molier grał Alcesta, Armanda Celimenę!

Wśród takich to trosk, walk i namiętności płynęło codzienne życie Moliera, wypełnione tak gorączkową, wytężoną czynnością, jak mało które inne. W zamian za stałą życzliwość i protekcję króla musiał być gotów na każde skinienie jako oficjalny dostawca rozrywek; często w dziesięć dni, w dwa tygodnie trzeba było napisać sztukę i przykroić ją do dworskiego widowiska lub baletu. Molier przybywa do Paryża mając lat 36; umiera — na scenie — mając lat 50: przez te 14 lat napisał z górą 30 sztuk, z tych wiele w pięciu aktach i wierszem, i arcydzieł! A równocześnie z pracą autorską gorączkowa praca dyrektora teatru, reżysera, aktora! A i na tym polu nie brakło goryczy: dość wspomnieć odstępstwo Racine'a… Wśród tego zdrowie Moliera od dawna już było poważnie nadwerężone. Choroba piersiowa, która go miała zmieść tak przedwcześnie, drążyła już ten organizm; raz po raz ciężko zapadał; z początkiem r. 1666, tuż przed wystawieniem Mizantropa, Molier zmuszony był na dwa miesiące zamknąć swój teatr. Bywały okresy, w których żył jedynie mlekiem; coraz cięższy roztrój nerwowy kazał mu się usunąć w zacisze wiejskie pod Paryżem.

Tak przedstawiało się życie człowieka, który ze swoich gorzkich doświadczeń, przeplatanych chwilami gorączkowych tryumfów, wydobył tyle i tak różnorodnego śmiechu. A charakter? Zacny, szczery i ludzki człowiek, wierny przyjaciel, umiejący w trudnych stosunkach z ludźmi zachować swą godność, w potrzebie zręczny dyplomata, jak tego dowiódł ostatecznym zwycięstwem w niebezpiecznej sprawie Tartufe'a. Przy tym w męskich swych latach raczej poważny i skupiony, skłonny — jak przeważnie wielcy komicy — do zadumy i melancholii. O ile w towarzystwie pokrewnych sobie duchów, jak wierny Boileau, jak La Fontaine, dawał nieraz upust wesołości i werwie, o tyle w modnych salonach, gdzie go zapraszano jako osobliwość, spodziewając się, iż każde słowo, jakie z ust jego wyjdzie, będzie „dowcipem”, potrafił nie odezwać się przez cały wieczór.

Ale ostatecznie trzeba powiedzieć, iż my wiemy o Molierze jako o człowieku bardzo mało. Nie posiadamy ani jednego świstka jego ręki, ani jednego listu. Obracamy się tu w dziedzinie konstrukcji psychologicznych, zawsze tak bardzo zawodnych. Dlatego podczas gdy jedni chcą widzieć w Molierze wcielenie galijskiej równowagi i radości życia, drudzy — jak np. J. J. Weiss w swoim bardzo zajmującym studium — znaczą jego duchową fizjonomię tragicznym i bolesnym piętnem.

Tadeusz Boy-Żeleński

(ze wstępu do Mizantropa)

Ludziom, jednako niepojmującym, a chciwym nieskończoności …


Wiele rzeczy już od długiego czasu odwróciło chęć Jowisza od ludzi; a między innymi niebywałe występki i nieprawości, które okropnością i liczbą pozostawiły znacznie za sobą nieprawości ukarane potopem. Uczuwszy wstręt do wszystkiego po tylu doświadczeniach z niespokojną, nienasyconą, nieumiarkowaną naturą ludzką, widział teraz na pewno, że do uspokojenia jej, a nie już uszczęśliwienia, nie doprowadzi żaden zabieg, że jej nie przypadnie do smaku żadne położenie, żadne miejsce nie wystarczy. Albowiem, chociażby nawet tysiąckrotnie chciał rozszerzyć przestrzeń i rozkosze ziemi, i przestwór rzeczy, ludziom, jednako niepojmującym, a chciwym nieskończoności, w krótkim czasie wydałyby się one za ciasne, niemiłe a mało warte. Lecz w końcu te głupie i pyszne żądania tak rozgniewały boga, że postanowił, odtrąciwszy precz wszelką litość, ukarać na wieki rodzaj ludzki i skazać go po wszystkie przyszłe wieki na nędzę o wiele cięższą od minionej. Z tego powodu postanowił nie tylko posłać Prawdę między ludzi na jakiś czas, jak byli żądali, lecz stałe i wieczyste mieszkanie dając jej między nimi, i usunąwszy z pomiędzy nich owe błędne widziadła, które pośród nich był umieścił, uczynił ją kierowniczką i władczynią rodzaju ludzkiego.

Inni Bogowie dziwili się temu planowi, gdyż wydało się im, że ma zamiar zbyt wynieść nasz stan z uszczerbkiem ich wyższości. Lecz Jowisz ich uspokoił, wykazując im, że pominąwszy, iż nie wszystkie geniusze, nawet wielkie, są dobroczynne, Prawda nie będzie działała w podobny sposób na ludzi, jak na Bogów. „Bo, podczas gdy nieśmiertelnym ukazywała ich szczęśliwość, ludziom odkryje zupełnie i postawi im przed oczy na zawsze ich nieszczęście, ukazując je poza tym, nie jako dzieło losu jedynie, lecz jako coś, czego żaden przypadek i żaden śro dek nie zdoła usunąć, ni za życia ich przerwać. A ponieważ większość ludzkich nieszczęść ma taką naturę, że o tyle są dokuczliwe, o ile je za takie uważa ich posiadacz i mniej lub więcej przykre w miarę jego oceny, można stąd wywnioskować, jak wielką szkodę przyniesie ludziom obecność tego geniusza. Nic nie wyda im się prawdziwszym od fałszu wszelkich dóbr śmiertelnych, i nic pewniejszym nad marność wszystkich rzeczy i ból. Dla tych przyczyn postradają i nadzieję, którą od początku aż dotąd bardziej niż jakąkolwiek inną rozkoszą, czy otuchą, podtrzymywali życie. I nie spodziewając się niczego, ani też nie widząc końca swych przedsięwzięć i trudów, popadną w taką niedbałość i wstręt do doli pracy pożytecznej, nie mówiąc już do wielkodusznej, że współżycie żywych mało będzie różne od doli pogrzebanych. Lecz w tej rozpaczy i gnuśności nie zdołają uniknąć, żeby pragnienie niezmiernej szczęśliwości, wrodzone ich umysłom, nie gnębiło ich i nie dręczyło, bardziej niźli przedtem, bo mniej będą je zajmowały i rozrywały różnorodność trosk i pęd czynnego życia. I równocześnie ujrzą się pozbawionymi naturalnej siły wyobraźni, która sama mogła po części zadowolić ich owym szczęściem niemożliwym i niepojętym ani dla mnie, ani nawet dla nich, którzy tak do niego wzdychają. I wszystkie owe pozory nieskończoności, które ja z usilnością starałem się rozmieścić na ziemi, żeby ich zwodzić i karmić, zgodnie z ich skłonnościami, i myśli błędne i nieokreślone, staną się niedostateczne do tego celu z powodu nauki i zwyczajów, których nauczą się od Prawdy. I tak, jeśli ziemia i inne części wszechświata wydały im się ongi małe, wydadzą się teraz malutkie bo tajemnice przyrody będą im dobrze znane, tamte zaś, wbrew oczekiwaniu ludzi, wydają się tym ciaśniejsze każdemu, im bardziej się je zna. Wreszcie, ponieważ zostaną usunięte ze ziemi jej ułudy i wskutek nauk Prawdy, które dadzą ludziom poznać ich istotę, zabraknie życiu ludzkiemu wszelkiej wartości, wszelkiej rzetelności, tak myśli, jak i czynów. I nie tylko dążenie i miłość, lecz samo nawet imię narodów i ojczyzny zagaśnie wszędzie, bo wszyscy ludzie spłyną się w jeden jedyny wedle ich sposobu mówienia naród i ojczyznę, jako było na początku. I będą wyznawali miłość powszechną ku całemu rodzajowi, lecz w istocie rozsypią się na tyle narodów, ile będzie ludzi. Albowiem, nie mając ani ojczyzny do szczególniejszego miłowania, ani obcych do nienawiści, każdy będzie nienawidził wszystkich innych, kochając z całego swego rodzaju tylko siebie. Ile z tego i jakich niewygód wyniknie, nieskończenie długo trzeba by rozpowiadać. A jednakże mimo tak wielkiego i tak rozpaczliwego nieszczęścia śmiertelni nie odważą się dobrowolnie pozbawiać się życia: albowiem panowanie owego geniusza uczyni ich niemniej nikczemnymi, jak nędznymi, i przyczyniając ich życiu nadmiernej goryczy, pozbawi ich siły do wyrzeczenia się go.“

Po tych słowach Jowisza wydało się Bogom, że los nasz miał stać się zbyt srogi i straszny, żeby boskie miłosierdzie mogło się nań zgodzić. Lecz Jowisz mówił w dalszym ciągu: „Znajdą jednakże pewną mierną otuchę w ułudzie, którą zwą Miłością, a którą jestem gotów, usuwając wszystkie inne, zostawić w społeczności ludzkiej. I Prawdzie, chociaż jest bardzo potężna i będzie ją zwalczała, nie uda się wygnać jej z ziemi, ni zwyciężyć, chyba bardzo rzadko. Tak życie ludzkie, porówno zajęte czcią ku tej ułudzie i temu geniuszowi, będzie podzielone na dwie części i owe dwie będą w rzeczach i umysłach ludzkich dzieliły panowanie. A wszelkie inne dążności, z wyjątkiem niektórych, nielicznych i małej wagi, stracą znaczenie u większej części ludzi.

A w wieku podeszłym brak pociechy miłosnej zastąpi im łaskawie udzielona naturalna właściwość zupełnego prawie zadowolenia ze samego życia, co widać u innego rodzaju stworzeń i pilna troska o to życie dla niego samego, a nie dla wydobycia z niego rozkoszy lub pożytku“.

Tak usunąwszy ze ziemi szczęsne ułudy, prócz jedynej Miłości, mniej szlachetnej od wszystkich innych, posłał Jowisz pomiędzy ludzi Prawdę i zlecił jej stałe u nich mieszkanie i władztwo. Stąd wynikły wszystkie owe, przewidziane przez niego, smutne następstwa. I stała się rzecz dziwna; oto, podczas gdy ów geniusz przed swoim zejściem, kiedy nie miał wśród ludzi ni władzy ni żadnej racji bytu, był czczony przez nich olbrzymią ilością świątyń i ofiar, obecnie przyszedłszy na ziemię z powagą władcy i zaczynając dawać się poznać z bliska (przeciwnie jak i inni bogowie, co w miarę wyraźniejszego objawiania się, wydają się godniejszymi czci) zasmucił tak umysły ludzi, że chociaż zmuszeni słuchać, odmówili mu czci. I kiedy owe zjawy, wywierając w którymkolwiek z umysłów większą siłę, zwykły były przezeń być bardziej cenione i kochane; ten geniusz zyskał najsroższe złorzeczenia i najcięższą nienawiść tych, w których bardziej zawładnął. Lecz mimo to nie mogąc uchylić się, ni walczyć przeciw jego samowładztwu, żyli śmiertelni w tej ostatecznej nędzy, którą cierpią do dzisiaj i będą cierpieli wiecznie.

Leopardi, Myśli
tłumaczenie: Józef Ruffer

Zobaczyłem znikającego świadka pozostawiając samo To, które stoi na wieczność ...


Wstęp do Nauki i Życia Sri Ramany Maharshi
John David rozmawia z Davidem Godmanem o życiu i naukach Ramany Maharshi

JD: Czy możesz zacząć od powiedzenia nam czegoś o wczesnym życiu Ramany Maharshi? Jak on się przebudził jako młody chłopak w Madurai?

DG: Jego ojciec zmarł, gdy on miał 12 lat i rodzina przeniosła się do Madurai, miasta w południowym Tamil Nadu. Około 1896 roku w wieku szesnastu lat miał nadzwyczajne duchowe przebudzenie. Siedział w domu jego wujka, gdy nagle pojawiła mu się myśl, że za chwilę umrze. Zaczął się bać, ale zamiast panikować położył się na ziemi i zaczął analizować to, co się działo. Zaczął badać, co było konstytucją śmierci: co umrze i co przetrwa tę śmierć. Spontanicznie zainicjował proces samo-wglądu którego kulminacją, w ciągu kilku minut jest jego stałe przebudzenie. W jednym z jego rzadkich pisanych komentarzy na ten temat napisał: ”Szukając wewnątrz „Kto jest świadkiem?” zobaczyłem znikającego świadka pozostawiając samo To, które stoi na wieczność. Nie powstała myśl, aby powiedzieć ”Ja widziałem”. Jak więc mogła powstać myśl, aby powiedzieć ”Ja nie widziałem”. W tych kilku chwilach jego osobista tożsamość zniknęła i została zastąpiona pełną świadomością Jaźni. To doświadczenie, ta świadomość, pozostała z nim do końca jego życia. Nie miał potrzeby, aby robić już więcej praktyki lub medytacje, ponieważ to doświadczenie-śmierci pozostawiło go w stanie całkowitego i końcowego wyzwolenia. To jest coś bardzo rzadkiego w świecie duchowym: że ktoś, kto nie miał zainteresowania życiem duchowym w ciągu kilku minut i bez żadnego wysiłku lub wcześniejszej praktyki osiągnął stan, na którego osiągnięcie inni poszukiwacze poświęcają całe życia.

Mówię ”bez wysiłku”, ponieważ to nowe-odegranie śmierci i następujący samo-wgląd wydaje się być czymś, co mu się przytrafiło zamiast być czymś, co on robił. Gdy on opisywał to wydarzenie dla jego telugskiego biografa, zaimek ”Ja” nigdy się nie pojawił. On powiedział: ”Ciało leżało na ziemi, kończyny się rozciągnęły” i tak dalej. Ten szczególny opis pozostawia czytelnikowi odczucie, że to wydarzenie było kompletnie nie osobiste. Jakaś siła przejęła władzę nad chłopcem Venkataraman, spowodowała, że położył się na podłodze i w końcu dała mu do zrozumienia, że śmierć należy do ciała i poczucia indywidualności i że ona nie może dotknąć rzeczywistości, w której one oba się pojawiają. Gdy chłopiec Venkataraman wstał, był w pełni oświeconym mędrcem, ale nie miał kulturalnego lub duchowego kontekstu, aby właściwie ocenić co mu się stało. On czytał trochę biografii starych Tamilskich świętych i brał udział w wielu rytuałach w świątyniach, ale nic z tego nie wydawało się nawiązywać do tego nowego stanu, w którym się znalazł.

JD: Jaka była jego pierwsza reakcja? Co on myślał, że mu się przytrafiło?
DG: Wiele lat później, gdy wspominał to doświadczenie powiedział, że myślał w tamtym czasie, że złapał jakąś dziwną chorobę, miał nadzieję, że się z niej nie wyleczy. Pewnego razu, dość szybko po tym doświadczeniu spekulował, że mógł zostać opętany. Gdy dyskutował wydarzenia z Narasimhaswami, jego pierwszym angielskim biografem, ciągle powtarzał Tamilskie słowo ”avesam”, co oznacza opętanie poprzez ducha, aby opisać jego pierwsze reakcje na to wydarzenie.

JD: Czy rozmawiał o tym z kimkolwiek? Czy starał się wyjaśnić, co mu się stało?
DG: Venkataraman nie powiedział nikomu z jego rodziny co mu się wydarzyło. On starał się zachowywać jak gdyby nic specjalnego się nie stało.
JD: Czy możesz zacząć od powiedzenia nam czegoś o wczesnym życiu Ramany Maharshi? Jak on się przebudził jako młody chłopak w Madurai? DG: Jego nazwisko brzmiało Venkataraman i on urodził się w brahmińskiej rodzinie w Południowych Indiach w małym mieście Tiruchuzhi w regionie Tamil Nadu. On pochodził z pobożnej, średniej klasy rodziny. Jego ojciec, Sundaram Iyer, był z zawodu ”adwokatem bez certyfikatu”. On reprezentował ludzi w generalnych sprawach, ale nie miał zatwierdzonych kwalifikacji, aby praktykować jako prawnik. Pomimo tej przeszkody, wydaje się, że miał dobrą praktykę i był szanowany w swojej społeczności.

Venkataraman miał normalne dzieciństwo, które nie pokazywało znaków późniejszej wielkości. Był dobry w sportach, leniwy w szkole, oddawał się średniej ilości psotom i wykazywał mało zainteresowania religijnymi sprawami. On miał jednakże kilka niezwykłych cech. Gdy spał, wchodził w tak głęboki stan nieświadomości, że jego przyjaciele mogli go pobić nie budząc go. Miał również niesamowite szczęście. W grach zespołowych, bez względu z której strony grał, zawsze wygrywał. Dzięki temu dostał przydomek ”Tangakai”, co oznacza ”złota ręka”. To jest tytuł dany ludziom, którzy pokazują o wiele wyższy ponad przeciętną wskaźnik szczęścia. Venkataraman również miał naturalny talent ku zawiłościom literackiego Tamilu. W jego wczesnym wieku dojrzewania wiedział wystarczająco, aby poprawiać jego szkolnego nauczyciela Tamilu, jeśli on zrobił jakiekolwiek błędy.

Ciągle chodził do szkoły i utrzymywał maskę normalności dla jego rodziny, ale gdy mijały tygodnie on odkrył, że było coraz trudniejsze utrzymywanie tej fasady, ponieważ czuł się coraz bardziej ciągnięty do wewnątrz. Pod koniec sierpnia 1896 roku zapadł w głęboki stan absorpcji w Jaźni, gdy powinien napisać tekst, który dostał jako karę za nie wykonywanie swojego zadania domowego właściwie.

Jego brat lekceważąco powiedział: ”Jaki jest sens tego wszystkiego dla kogoś takiego?” mając na myśli: ”Jaki jest sens życia rodzinnego dla kogoś, kto spędza cały swój czas zachowując się jak jogin?”

Słuszność tej uwagi uderzyła Venkataramana, powodując jego decyzję, aby opuścić dom na zawsze. Następnego dnia wyjechał, bez mówienia nikomu dokąd jechał lub co mu się wydarzyło. Tylko zostawił notatkę mówiącą o tym, że wyjechał na ”szlachetne przedsięwzięcie” i nie trzeba wydawać pieniędzy, aby go szukać. Jego celem podróży było Arunachala, wielkie centrum pielgrzymów kilkaset kilometrów na północ. W notatce do swojej rodziny napisał: ”Zacząłem stąd w poszukiwaniu mojego ojca i poddając się jego rozkazowi”.

Jego ojcem było Arunachala i opuszczając jego dom i rodzinę podążał za wewnętrznym wezwaniem od góry Arunachala.

Miał pełną przygód podróż do Tiruvannamalai, która zabrała trzy dni, podczas gdyby miał lepszą informację mógł ją przebyć w niecały dzień. Przyjechał 1-szego października 1896 i spędził resztę swojego życia tutaj.

*
W swoich wczesnych latach tutaj on powiedział, że otwierał oczy nie wiedząc jak długo był niepomny świata. Wstał i próbował zrobić kilka kroków. Jeśli jego nogi były dość silne, wnioskował, że nie był świadom swojego ciała przez relatywnie krótki okres – być może przez dzień czy dwa. Jeśli jego nogi odmawiały posłuszeństwa, zdawał sobie sprawę, że był w głębokim samadhi przez wiele dni, być może tygodni. Czasami otwierał swoje oczy i odkrywał, że jest w innym miejscu, niż gdy siadał, aby je zamknąć. Nie pamiętał, aby jego ciało przenosiło się z jednego miejsca do drugiego wewnątrz jednego z mantapów świątyni.

Komunikat


Jeśli żyjesz w państwie deficytowym,
w którym wielka ilość przemówień
równoważy wszystkie niedomówienia,
w którym ogrody botaniczne i zielniki
są wzorem poprawności językowej
a ulubioną potrawą ludności
są gołąbki pokoju, jeśli mieszkasz w kraju,
w którym płoną róże, ulice są coraz szybsze,
miasto pochyla się jak słonecznik
i jednomyślnie rosną lasy,
gdzie każdy nosi przy sobie swoją fotografię
i imiona zmarłych, gdzie wyznaje się
ironiczną religię wspomnień i podwójnej wiary,
napisz do mnie; zbieram widokówki,
interesuję się muzyką, malarstwem,
filatelistyką, sportem i poezją.

Adam Zagajewski



Wyprawa naukowa


Jedzie kultura i wiedza
Wartburgiem na Zachód,
Florencja, może Sycylia,
20 lat ciułali oboje,
20 lat czekali oboje,
On profesor uniwersytetu,
Ona profesor uniwersytetu,
Wiozą niecierpliwy, zachłanny mózg,
Wiozą ojczysty dobrobyt,
Śpiwór zamiast hotelu,
Jeden worek kartofli,
Jeden worek konserw,
Bo tyle uciułali
Przez 20 tłustych lat
Na nieuleczalną chorobę,
Na klaustrofobię
Polaków.



Kazimierz Wierzyński



Komuniści z Rotondy


Uczcie się, chłopcy, dziewczęta:
Sic ad pecuniam itur:
Już każdy z nich ma posadkę
i co dzień nowy garnitur.

Miłe to są stworzonka
Artyści proletariaccy,
kiedy do ust podnoszą
kremowe ciasteczka z tacy.

W redakcjach wielkich dzienników
piszą swe sprytne słówka,
a w domu Lenina portrecik
i "Międzynarodówka".

Co za ukłony wersalskie,
co za kunsztowny dialog!
kalemburze sieją socjalne
i jeden drugiego chwalą.

Zęby straszliwe i złote
pokazują zgniłemu światu -
niewymowne bo są cierpienia
naszego proletariatu!

Pod starość pełną dolarów
zostaną ministrami,
pić będą słodki kefir,
a żuć przestaną dynamit.

O, słońce, słońce sierpniowe,
o, wino słońca dostałe,
o, komuniści łagodni,
staruszki zdziecinniałe!



Gałczyński

Józef Wittlin - Litania



O wszystkim, co się teraz dzieje - milczę.
Milczę o moich bliźnich w poniżeniu.
Milczę o bliźnich moich w pohańbieniu.
Milczę o Polsce po śmierci Marszałka,
O głodzie głodnych, o sytości sytych,
O wszystkich w boju nierównym pobitych.
Milczę o nędzy wsi i doli chłopa.
Milczę o nędzy miast i bezrobociu.
Milczę o mroku w duszach gnębicieli.
Milczę o mroku w duszach pognębionych.
Milczę o szczuciu ludzi przeciw ludziom.
Milczę o biciu bezbronnych i słabych.
I o istnieniu Berezy Kartuskiej,
I o kajdanach na rękach poety.
(O tobie milczę też, panie cenzorze,
Więc nie konfiskuj mojego milczenia.)

Milczę o wszystkim, co z mego sumienia
Czyni nieczystą, krwawą, ropną ranę.
Milczę o wszystkim, co gardziel mi dusi.
Milczę o zmorach, które noc mi kładzie
Na sercu pełnym grozy i goryczy.
Z czeluści piekieł, które się rozwarły,
Dusza milczeniem krzyczy.

Milczę o wszystkich zbrodniach, które widzę.
Milczę o wszystkich uzbrojonych tchórzach.
O tonach krwi, wylanych nadaremnie.
Milczę o wojnach, które już się toczą.
Milczę o wojnach, co jutro wybuchną.
Milczę o dzieciach w trupiarni Madrytu.
Milczę o łasce bomb i iperytu.
Milczę o wszystkich procesach moskiewskich.
Milczę o diable, co po świecie chodzi.

Panie, co sądzisz słowa me i czyny,
Nie karz mnie srogo za moje milczenie.

1937

Aborcja: koszerny mord

Dr. Henry Morgentaler speaks to the media in Toronto
 dr Henry Morgentaler,
Kto napędza przemysł aborcji w Stanach Zjednoczonych? Chcesz zaryzykować postawienie zakładu?

Jeśli powiesz, że głównymi „ludźmi czynu”, jacy wciąż o tym gęgają, stojąc za ruchem pro-aborcyjnym w USA są żydzi – trzask! prask! – wygrywasz główną nagrodę.

Chociaż istnieją oczywiście żydzi, którzy bronią życia i zwalczają podnoszenie się wskaźników aborcji, zarówno w Stanach Zjednoczonych, jak też izrahellu, ośmielę się powiedzieć, że są one z pewnością nieznaczną mniejszością, zwłaszcza w USA. Ich niewielki szacunek dla życia Gojów na każdym etapie rozwoju znajduje odzwierciedlenie w liczbie aborcji wykonywanych przez żydowskich lekarzy (około połowa wszystkich zabiegów aborcji wykonują żydzi) w żydowskich „kobiecych klinikach” (około połowy wszystkich takich klinik należy do żydów), co w ogóle nie trzyma się zasad jakiejkolwiek proporcji, jeśli wziąć pod uwagę, jak niewielki odsetek w naszej populacji stanowią żydzi.

Różni ludzie pisali publicznie o nieproporcjonalnie wielkiej liczbie żydów w ruchu prawa do aborcji. Na przykład, Kenneth Mitzner, założyciel organizacji pod nazwą The Pro-life League Against Neo-Hitlerism, powiedział:

To jest tragiczne, ale w sposób oczywisty prawdziwe, że większość liderów ruchu pro-aborcyjnego jest pochodzenia żydowskiego„.

Najpierw rzućmy okiem na talmudyczny punkt widzenia na aborcję. Miszna, zawierająca pierwszą część Talmudu, stanowi źródło do zrozumienia żydowskiego poglądu, który zakłada, że ​​życie powstaje dopiero w chwili narodzin, jakie ma miejsce, jak uważają żydzi wtedy, gdy następuje uduchowienie/otrzymanie duszy.

Tak długo, jak płód, lub jego najważniejsza część, jego główka, nie przyszła na świat, nie jest nazywany nefresh (dusza ludzka), a więc płód nie może być uważany za żywą istotę, aż chwili urodzenia.

W Starym Testamencie, w Księdze Wyjścia 21:22-23 pokazuje się nam, że żydzi nie uznawali nienarodzonego życia jako człowieka, co stanowiło odzwierciedlenie w przepisach prawa w tym okresie:

Jeźliby się też powadziwszy mężowie, uderzył który z nich niewiastę brzemienną, tak żeby z niej płód wyszedł, jednakby nie zaszła śmierć koniecznie karanie odniesie, jakie włoży nań mąż onejże niewiasty, a da wedle uznania sędziów.
Ale gdzie by śmierć zaszła, tedy dasz duszę za duszę;
Oko za oko, ząb za ząb, rękę za rękę, nogę za nogę,
Sparzelinę za sparzelinę, ranę za ranę, siność za siność”. (Biblia Gdańska/Księga Wyjścia 21)
„Dosłownie i w interpretacji, ten cytat stanowi podstawę prawną zasady, że zniszczenie płodu nie może być uznane za karalne morderstwo. Śmierć nienarodzonego dziecka w łonie matki jest zagrożone tylko karą grzywny, a kara śmierci nie obowiązuje. Tylko wtedy, gdy matka jest poszkodowana, tj. zostaje zabita, może zostać zastosowane prawo kary śmierci„.

Oczywiście i nad wyraz jasno, talmudyczny pogląd żydowski na temat aborcji jest czymś wywrotowym, ponieważ jeśli płód nie jest uważany za żywą istotę do chwili porodu, to może to tylko oznaczać, że talmudyczni żydzi nie mają żadnych problemów z aborcją na każdym etapie ciąży z jakiegokolwiek powodu, aż do momentu narodzin. Bezsporne jest, że płód jest istotą żywą i to jest odrażające, że pro-aborcyjni żydzi myślą, iż to jest całkiem w porządku niszczenie zdrowego płodu, bez względu na to, w jak zaawansowanym stanie ciąży aborcja będzie mieć miejsce.

Aborcja ma jawne i szerokie poparcie wśród żydów w tym kraju, a różne organizacje żydowskie w USA otwarcie i bezwstydnie nawołują do działań aborcyjnych, są to, m.in.:

    American Jewish Committee • American Jewish Congress  •  B’nai B’rith Women • Central Conference of American Rabbis [Reform] • Federation of Reconstructionist Congregations  • Hadassah Women • Jewish Labor Committee • Na’amat USA • National Federation of Temple Sisterhoods [Reform] • National Council of Jewish Women  • New Jewish Agenda • North American Temple Youth Rabbinical Assembly • Union of American Hebrew Congregations [Reform] • United Synagogues of America [Conservative] •  Women’s League for Conservative Judaism [5]

Wielu żydowskich lekarzy, a także nie-profesjonalistów, mężczyzn i kobiet, jest nad-reprezentatywna wśród amerykańskich zwolenników aborcji na życzenie. Tutaj jest przedstawiona tylko częściowa lista:

Wszyscy czterej pierwotni organizatorzy najbardziej wpływowej grupy popieraczy aborcji w Stanach Zjednoczonych – National Abortion Rights Action League (NARAL) – byli pochodzenia żydowskiego, w tym obecny działacz pro-life (dla życia – przypis) dr Bernard Nathanson. Dr Christopher Tietze pracował dla the Population Institute oraz International Planned Parenthood Federation, i zrobił więcej dla promocji ogólnoświatowej rzezi niewinnych nienarodzonych dzieci, niż jakakolwiek inna osoba. Dr Alan Guttmacher był prezesem tje Planned Parenthood Federation of America przez ponad dziesięć lat, założył Planned Parenthood Physicians i zrobił więcej niż jakikolwiek inny lekarz w celu promowania aborcji w tym kraju. On także opowiada za akcję obowiązkowej aborcji i sterylizacji pewnych grup ludnościowych  w Stanach Zjednoczonych. Dr Etienne-Emile Baulieu, wynalazca pigułki aborcyjnej RU-486, urodził się w 1926 roku w rodzinie lekarza o nazwisku Leon Blum. Zmienił nazwisko w 1942 roku. Profesor na Stanford, Paul Ehrlich, jest „ojcem” mitu przeludnienia. Jego „praca” The Population Bomb, była „iskrą”, jaka spowodowała ruch anty-narodzeniowy. Lawrence Lader, (profesor na New York University i współzałożyciel NARAL) król propagandystów aborcyjnych, napisał kilka książek zapchanych fabrykacjami chorego umysłu i jawnymi kłamstwami, które pomogły postępowi aborcji na całym świecie … Lader był cytowany 11 razy w sprawie sądowej Roe v. Wade, bo dostarczał uzasadnienia, jakie chcieli usłyszeć sądziowie. (W tej samej sprawie, zeznanie głównego, jednego z wiodących na świecie lekarzy broniących życia płodu, dr A.W. Liley’a, zostało całkowicie zignorowane, ponieważ zdecydowanie podcinało orzeczenie sądu)… Lader był założycielem również Abortion Rights Mobilization (ARM), która pozwała Internal Revenue Service do sądu za nieudaną próbę odebrania Kościołowi Katolickiemu zwolnień podatkowych, oskarżanemu o zbyt skuteczne sprzeciwnianie się aborcji. On również był jednym z czołowych zwolenników pigułki aborcyjnej RU-486” .

Powyżej wymieniony, dr Christopher Tietze, który zmarł kilka lat temu pozostawił bardzo niepokojące dziedzictwo. Istnieje nagroda pod nazwą Dr. Tietze Humanitarian Award przyznawana przez the National Abortion Federation dla lekarzy z branży aborcyjnej za ich wkład oraz postępy w dziedzinie jakości opieki na polu aborcji.

Oczywiście nie tylko żydowscy członkowie profesji medycznej są siłą wiodącą aborcji. Na pewno byli wspomagani poprzez współudział w ich chorobliwej pasji mordowania przez różnych prawodawców, szczególnie senatorów Anthony Bielensona z Kalifornii i Alberta Blumenthala z Nowego Jorku, którzy byli czołowymi zwolennikami legalizacji aborcji w swoich stanach oraz w kraju.
Z pewnością jest faktem, że istnieją inne lewicowe organizacje, które są zagorzałymi zwolennikami aborcji na żądanie, a jakie posiadają w swym składzie duży udział żydów, a mianowicie Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich (The American Civil Liberties Union, ACLU), która sprzeciwiała się większości proponowanych ustaw w celu ograniczenia dostępu do aborcji, a także organizacja Normana Leara, The People For The American Way, która stoi zdecydowanie po stronie pro-aborcyjnej.

Nic dziwnego, że nawet Anti-Defamation League siedzi prosto i mocno po pro-aborcyjnej stronie barykady. 19 kwietnia 2007 roku, ADL publicznie wyraziło ubolewanie, że Sąd Najwyższy Stanów Zjednoczonych orzekł utrzymanie w mocy federalnego Partial Birth Abortion Act, i wydała takie oświadczenie:

Jesteśmy głęboko zaniepokojeni konsekwencjami orzeczenia Sądu Najwyższego w sprawie aborcji. Na skutek utrzymania po raz pierwszy tej ustawy w sprawie aborcji, jaka nie zawiera żadnego wyjątku w zakresie zdrowia kobiety, Sąd Najwyższy podważył prawo kobiety do dokonania wyboru i do działania zgodnie ze swoim sumieniem oraz nakazami wiary. Nadal uważamy, że Amerykanie powinni mieć wolność podejmowania trudnych decyzji dotyczących sumienia i zdrowia, bez ingerencji w to swojego rządu„.

Prawa aborcyjne stały się w dużym stopniu papierkiem lakmusowym przy wybieraniu przedstawiciela demokratów, o czym świadczy pro-aborcyjna postawa katolików, jak np. senator Ted Kennedy i innych. „Spośród 41 żydów, członków Senatu USA, w ciągu ostatnich 20 lat, 32 (80 procent) ostro opowiadało się za polityką pro-aborcyjną„.

Radykalny ruch feministyczny, kierowany przez żydówki, jak Gloria Steinem i Betty Friedan, był zagorzałą siłą napędową ruchu pro-aborcyjnego od początku swego istnienia. Ich pogarda dla rodziny i wyimaginowany ucisk kobiet przez mężczyzn w tym kraju oraz ich przekonanie, że role płci są konstruktem społecznym, a nie czymś wrodzonym ludzkości od zarania dziejów, spowodowała, że ten ruch stał się gorącym orędownikiem aborcji jako wielka tuba nagłaśniająca uwolnienie kobiety od „ucisku” roli matki.

simone-viel-jacob

Simone Weil-Jacob

Simone Veil (Jacob), była francuska minister zdrowia i „ocaleniec” z Auschwitz, była głównym motorem legalizacji aborcji we Francji. W tym czasie przeciwnicy opisywali aborcję jako potencjalny „holocau$t” i to doprowadzało żydów do białej gorączki – nie ze względu na zabijanie dzieci, zapomnij o tym, ale dlatego, że stawiano ten oczywisty mord na równi z świętym cierpieniem żydowskim. [INCOG]

Kate Michelman jest kolejnym przykładem. Przez wiele lat, Michelman, prezes NARAL Pro-Choice America od 1985 do 2004, stała na czele każdej debaty, jaka miała na celu wywoływanie kontrowersji i podziałów. Odkąd zapadło orzeczenie w sprawie Roe kontra Wade [obejrzyj wideo poniżej tekstu], NARAL Pro-Choice America, zebrało ponad milion członków i sympatyków, i stało się głównym narodowym adwokatem nawołującym do „praw kobiet dokonania wyboru”.

NARAL aktywnie wspiera wybór kandydatów pro-aborcyjnych za pośrednictwem różnych komitetów działań politycznych. Silnie inwestuje w lobbing Kongresu do zwalczania wszelkich przepisów antyaborcyjnych, a także wspiera projekty ustaw, które chronią prawa do aborcji i poszerzenia dostępu kobiet do „opieki zdrowotnej w zakresie reprodukcji”.

Wynik badań Lichter-Rothman (w obydwu wypadkach żydzi) zostało oficjalnie ukryte i zakazano ich szerokiej publikacji i można sobie wyobrazić, dlaczego. To informacje dotyczące składu członków mediów i ich postawy pro-aborcyjnej, wynik był oszałamiający, ale to nie dziwi. Wnioski?

Liderzy branży filmowej: 95% pro-aborcyjna, 62% żydów: Liderzy branży telewizji: 97% pro-aborcyjna, 59% żydów: Liderzy branży newsów medialnych: 90% pro-aborcyjna, 23% żydów”. [jeszcze więcej żydów – INCOG]

Ugrupowania żydowskie są stale zaangażowane w zbieranie funduszy, aby zachować prawo do aborcji, wydają dziesiątki milionów dolarów, aby zapewnić, że aborcja będzie nadal legalna. 28 lutego 1989 roku The American Jewish Congress dostał pełną stronę reklamową w New York Times p.t. Abortion And The Sacredness Of Life ( aborcja i świętość życia), która kosztowała wielką sumę 30.000 dolarów.

Zapewnienie sobie prawa do zabijania nienarodzonych dzieci przychodzi za wysoką cenę.

Prasa często daje pro-aborcyjnym żydom znaczne wsparcie propagandowe, jak również dużą swobodę. Kiedy dr Barnett Slepian (dostawca usług aborcyjnych, który później został zastrzelony przez działacza antyaborcyjnego) walnął w głowę protestującego działacza ochrony życia kijem baseballowym (powodując poważne obrażenia) za to, że ośmielił się pikietować pod jego domem, prasa nie tylko wykazała się stosowaniem podwójnych standardów poprzez tłumaczenie i wyjaśnianie jego zachowania, ale także twierdziła, że stał się celem pikiety, bo jest żydem, dlatego też działania podejmowane przez zwolenników ochrony życia były antysemickie.

Marilynn Buckham, właścicielka kliniki aborcjnej, powiedziała Buffalo News, że pikiety pod domem Slepiana to nic innego niż prześladowania religijne i zaatakowała Chrześcijan za nieprzestrzeganie cudzych przekonań religijnych. W wyniku procesu o bezprawny atak Slepiana, organizator pikiety przeciw aborcji pod domami w stanie Nowy Jork, został uznany winnym niezgodnego z prawem działania i skazany na 500 dolarów grzywny i 6 miesięcy pozbawienia wolności.
W Kanadzie, czołowym zwolennikiem aborcji jest dr Henry Morgentaler, inny ocaleniec, który przeżył obóz koncentracyjny, i stał się jednym z najbardziej dochodowych, płodnych i znanych w Kanadzie dostawców zabiegów aborcji, który jawnie afiszował się lekceważeniem kanadyjskiego prawa i utworzył nielegalne kliniki w Kanadzie, gdzie przeprowadzane były aborcje w jaskrawej sprzeczności z prawem kanadyjskim, a temu procederowi ochronę dawali przez lata kanadyjscy policjanci. Morgentaler kiedyś powiedział: „Zajęło mi lata, aby pozbyć się tego obrazu z pamięci [swojej bezradności w obozach koncentracyjnych]. A do tego, to było absolutnie konieczne, aby sprzeciwić się władzy – bez względu na jej rodzaj”.

Jest to smutna rzeczywistość, ale Morgentaler stał czymś w stylu ikony w Kanadzie, człowiekiem, który jest czczony jako mistrz praw na rzecz kobiet. W 2005 roku, Henry Morgentaler, w tym czasie miał 82 lata, otrzymał tytuł doktora honoris causa w dziedzinie prawa na Uniwersytecie Western Ontario. Morgentaler mówił przed publicznością, że bierze udział w tym święcie innych otrzymujących ten zaszczytny tytuł i wierzy, że jego praca nad tym, aby aborcja była bezpieczna i legalna jest „czymś, co przyniesie korzyść społeczeństwu”, oraz zachęcając innych absolwentów do walki o swoje prawa. Sondaże pokazują, że większość Kanadyjczyków jest za aborcją i na pewno wielu Kanadyjczyków ma ten punkt widzenia z powodu w dużej mierze wpływów Henry Morgentalera.
I teraz mamy to, jak na dłoni. Mimo, że jest faktem istnienie znacznego zaangażowania Gojów w branżę aborcjną w tym kraju, to z pewnością faktem jest również nieproporcjonalna nadreprezentacja żydów, zwolenników prawa do aborcji, a także odsetek wynoszący ok. 50 % żydów dostawców zabiegów i właścicieli klinik aborcyjnych; oszałamiający fakt zważywszy, że żydzi w tym kraju stanowią jedynie około 2% populacji. [przypuszczalnie ponad 3%]

I dlaczego tak się dzieje? Bo oni nienawidzą Gojów i będą promować nasze zniszczenie za pomocą wszelkich środków będących w ich dyspozycji. Oczywiście są żydzi, którzy sprzeciwiają się aborcji, ale jest wśród nich wielu, którzy nie tylko tolerują, ale dążyć do możliwie największej skali mordu z użyciem aborcji. I oni nie tylko naciskają na te zabiegi w początkowej fazie ciąży, ale wielu z nich nie ma wątpliwości, że aborcja może być wykonywana w każdym okresie ciąży z przyczyn nie dotyczących ryzyka matki przed utratą życia lub zdrowia czy rażącego stanu nieprawidłowości płodu. Oni uważają za coś całkiem normalnego możliwość dokonania zabiegu w dowolnym czasie bez podania przyczyny.

To jest po prostu kolejna część programu żydowskiej supremacji, aby zniszczyć wroga, Gojów, bez względu na to, co muszą zrobić, aby zapewnić sobie nasze zniszczenie. Jesteśmy tym, co stoi im na drodze do pomyślnej realizacji swego własnego programu.

Muszą być również po przeciwnej stronie. Chociaż ja osobiście nie wzywam do całkowitego zakazu aborcji, uważam, że aborcja na życzenie stała się tragedią narodową, jaka prowadzi do zniszczenia blisko miliona amerykańskich nienarodzonych dzieci rok w rok, niektórych z nich w fazie, gdy płód jest wyraźnie zdrowy, dobrze rozwinięty i może bezpiecznie przyjść na świat.

INCOG: nie mogę nawet myśleć o tym niewiarygodnie chorym ludzkim wysypisku śmieci w linku poniżej, a co dopiero pisać coś na ten temat! 

http:www.lifenews.com/2013/04/19/gosnell-worker-baby-surviving-abortion-swam-in-toilet-trying-to-live/
Źródło: http:incogman.net/2013/04/abortion-the-kosher-slaughter-2/#more-94858

Wolna Polska

autor: Jayne Gardener, z uwagami IncogMana

Julian Ursyn Niemcewicz - Rok 3333 czyli sen niesłychany


W niedawnych czasach, gdy wiele wybornych pism wychodziło o urządzeniu Żydów, gdy materię tę, jako bytu lub z czasem zatracenia rodu i imienia polskiego tyczącą się, po wszystkich roztrząsano zgromadzeniach, ja również z innymi czytałem, słuchałem doświadczeńszych ode mnie, nieraz nawet odważałem się i sam odezwać. Czytanie różnych pism, rozumowanie nad przedmiotem ich, długo zajmowały wszystkich umysły, a mnie do tego stopnia, iż czyli to u siebie, czy idącemu przez ulicę, czy w dobranych towarzystwach, gdzie i pół pejsaka nawet nie znajdowało się, mnie w rozognionej imaginacji mojej, snuły się same starozakonne postacie, a nawet w wytwornych pięknych dam przybytkach, kędy w porcelanowych donicach same tylko tchnęły jaśminy i róże, mnie zalatywał zapach, jednym tylko łapserdakom właściwy. Nie dziw więc, że tak gwałtownie, tak długo myśl moja na jawie jednymi zajęta przedmiotami, też same stawiała mi i we śnie, lecz w jak dzikim, w jak niesłychanym sposobie, sama tylko nieograniczona nadana wolność drzemaniom, wytłumaczyć i wymówić potrafi.

Zdało mi się naprzód, żem był we Włoszech, wiosce o pół mili od Warszawy, do ministra wewnętrznego należącej. Tam obejrzawszy przykładne jego gospodarstwo, wprowadzone w rolnictwie i narzędziach wynalazki, wypiwszy szklanicę wybornego mleka, do Warszawy wracałem: lecz jakie było podziwienie moje, gdy zbliżając się do stolicy, postać miasta tego inną wcale od dzisiejszej w oczach moich stawała. Im bardziej zbliżałem się, tym bardziej odmienność ta uderzała mnie i zadziwiała.

Na próżno Wolskich rogatek szukałem; na miejscu ich znalazłem nieforemną bramę, a raczej potężne wrota z okopconego wiekiem kamienia, na szczycie ich, była herbowa tarcza przez dwóch lewiatanów trzymana. Długo starałem się rozeznać, coby się w polu jej mieściło, aż nareszcie odkryłem, że to były cycele (poświęcone sznureczki, które żydzi w kraju łapserdaków swoich noszą), dość kunsztownie wyryte. Na gzemsie dwa wiersze w hebrajskim języku, a pod temi te słowa łacińskimi literami: Moszkopolis A. 3333.

Mimo przywileju snów, w których najdziksze rzeczy stają się rzetelnymi, nie mogłem się pojąć w zdumieniu moim. Następujące jednak snu tego opowiadanie dowiedzie, że z każdym prawie krokiem com uczynił, wzrastało smutne zadziwienie moje. Wjechawszy w miasto, ujrzałem po obu stronach domy, na wzór karczem dzisiejszych stawiane, z wystawami i stajniami. W niektórych miejscach sterczały żerdzie. Od nich, od jednego domu do drugiego naprzeciw przeciągnięte były sznury, na znak, że właściciele tych domów powinowactwem byli złączeni. Przed domami siedziały żydówki, a przed niemi macki z obwarzankami, kukiełkami i solą. Nigdzie nie było bruku, lecz natomiast błoto niezmierne. Około domów mnóstwo kaczek, gęsi, kur, indyków babrzących się w tern błocie. Wszędy snuły się ćmy brudnych Żydów, naprzód i w tył, na lewo i na prawo. Przebóg! zawołałem: gdzież ja to jestem? Jakże się zżydziło to miasto? Jakże? nie ujrzęż i jednego Chrześcijanina Polaka? Ledwiem wyrzekł te słowa, alić spostrzegłem małą brudną dryndulkę, a na niej siedzącego woźnicę, przecież nie w żydowskim ubiorze. Kiwnąłem i przybył. Wsiadłem umyślnie, bym od tego człowieka mógł powziąść objaśnienie względem tego wszystkiego, com widział i czegom pojąć nie mógł. Że dorożka w niezmiernem na ulicach błocie postępowała powoli, a niedostatek bruku wszelki hałas oddalał, ja i woźnica mogliśmy się wybornie słyszeć i wygodnie rozmawiać. „Mój przyjacielu (rzekłem), zaklinam cię, powiedz mi, co się znaczy, tak niepojęta, tak prędka odmiana. Niedawno Warszawa była miastem chrześcijańskim, polskim, skądże dzisiaj w mieszkańcach, w domach, słowem we wszystkim tak zżydziała?" „Albo Jegomości musi się śnić, odpowiedział trochę z żydowska woźnica, albo z innego kraju musiałeś tu przybyć. Gdzie tam niedawno! ludzie powiadają, że to już z tysiąc lat, jak żydostwo opanowało tę niegdyś polską ziemię". „Jakimże sposobem (zawołałem) wojenny lud dał się podbić tym kapcanom?“ „To mędrsi i uczeńsi doskonalej wam powiedzą, ja tylko wiem to, czegom się z ustnego podania, od dziadów i naddziadów mych nauczył. Nie orężem podbili oni Polaków, lecz sztuką, podstępami, przekupstwem; nie wiem dokładnie, jak to było, lecz gdy raz otrzymali prawo wchodzenia do wszystkich urzędów, nabywania własności ziemskich, nic niezmordowanej przebiegłości ich i wykrętom tamy położyć nie mogło, tak, że z wiekami zgnietli Polaków Chrześcijan, sami opanowali wszystko, a gdy nikt nie chciał brudno zaszarganego królestwa, wybrali sobie króla i starożytną Polskę Palestyną nazwali".

Osłupiałem na słowa te, i byłbym długo w zdrętwiałości mojej pozostał, gdyby dorożka nie przejeżdżała wedle miejsca, gdzie bywał pałac błękitny. Tu westchnął głęboko woźnica mój i rzekł; „Ten dom, co widzicie po prawej ręce, należał przed wiekami do przodków moich, naprzód był książąt Czartoryskich, a potem przeszedł do imienia mego, do Zamojskich". „Cóż ja słyszę! zawołałem, ty jesteś Zamojski?" „Nie inaczej, powtórzył z westchnieniem, jestem Zamojski i poganiam tę dryndulkę. Żona moja jest Zosia Czartoryska, kobietka jak ludzie powiadają wcale ładna, mój szwagier Czartoryski ma ogródek na przedmieściu, który uprawia i z którego żyje". „Przedwieczny Boże! zawołałem, do czegóż to przyszło". „Nie dziwcie się, przydał dorożkarz, to samo się stało z wszystkimi dawnymi rodami polskimi. Radziwiłłowie są malarzami, Potoccy i Sanguszkowie bawią się furmanką i drzewo wożą od Wisły, Chodkiewicze, Krasińscy, Lubomirscy, Sapiehy poszli na cieślów. Nikomu z chrześcijan nie wolno mieć ni ziemskiej, ni miejskiej własności, chyba że Żydem zostanie. Jakoż niejeden przyciśniony biedą, znużony i spodlony uciskiem, zapomniawszy co winien Bogu i sobie, został żydem, zapuścił pejsaki i tak się dobrze kiwa nad talmudem jak Jud najlepszy".

Ledwie skończył te słowa, gdyśmy spostrzegli tłum żydów na koniach z włóczniami w ręku, w lisich czapkach i ładownicach, bez żadnego porządku jadących, dwóch trębaczów w podobnymże ubiorze jechało przodem, mieli oni trąbki, mało co większe od tych, którymi się dzieci bawią, i raptem tak przeraźliwie zapiskęli w te trąbki, iż konie zaczęły się trwożyć i kręcić, jeźdźcy gubić pantofle, zsiadać, szukać ich po błocie. To zastanowiło i poczet ów wojenny, a razem i dorożkę moją. „Cóż to się znaczy?" zapytałem przewodnika mego. „Jest to, rzekł, gwardia konna królewska, powracająca z zamku, zawsze taka bieda kiedy się ich napotka, bo ustawnie coś zgubić lub upuścić muszą; gorzej, kiedy na ćwiczenia wyjadą w pole, jak się to paskudztwo puści kłusem, to pada jak gdyby gruszki jakie". Nie wiem, jak długo trwałby ten nieporządek, gdyby się nie pokazał z daleka w karecie wspaniałej stary żyd z dużemi utrefionemi pejsakami w opończy, którą potężne okrywały haftki. Wielu żydków w samym kwiecie młodości harcowało koło karety na konikach. Jak tylko poczet konny spostrzegł go, wraz czy który znalazł pantofle, czy nie, czy który dopadł konia lub nie, wierzchem, piechotą, jak to mógł, porwali się z miejsca i uciekli w poboczną ulicę. Mój dorożkarz, korzystając z uczynionej na ulicy luki, ruszył naprzód, a przejeżdżając około wielkiego owego starego Pana, zdjął czapkę i schyliwszy głowę aż na kolana, długo w tej pozyturze zostawał.

Zapytałem kto by był ów żyd bogaty? „Jest to, odpowiedział, Książę Wojewoda Icek Szmulowicz, prezes rady stanu, jeden z największych panów naszych. Oprócz znacznych dóbr ma pałac na Krakowskiem-Przedmieściu i blisko miasta Wilanów". „Co, zawołałem, żyd jest panem Wilanowa?" „A skądże znów Jegomość jedzie? zapytał z zadziwieniem woźnica, jużci zapewne nie będzie go miał żaden z chrześcijan, tym nie wolno, tylko za pańszczyznę uprawiać rolę, albo po miastach prowadzić podlejsze rzemiosła". „W jakimże stanie jest dzisiaj Wilanów, czy tak piękny i porządny, jak był za dawnych właścicieli, czy ta murowana wioska, ten folwark, ta nowa część ogrodu, co ją pani Potocka założyła, dobrze są utrzymane?" „Nie wiem ja, odpowiedział dryndulkarz, co było wprzódy, to wiem, że dziś stoi tam wielka gorzelnia, browar i wołownia. Pałacysko brudne strasznie, zachowano nad Wisłą dwa drzewa, pod którymi Icek Szmulowicz kuczki swoje odprawia, król go bardzo kocha". „To macie króla, i któż jest tym królem?" „A któż ma być? jużci żyd". „Jakże się zowie?" „Moszko XII", odpowiedział mój przewodnik. Wpadając raz po raz z zadumienia w zadumienie, już się na koniec (jako w snach bywa) przekonałem, że to wszystko prawda, została tylko mocna ciekawość widzenia wszystkiego, co się działo w tym czarnym królestwie. „Nie mógłbyś mię, rzekłem do dorożkarza, zawieść do zamku, po dykasterjach, teatrach etc., a zapłacę ci sowicie". „Do wszystkich tych miejsc, odpowiedział dorożkarz, chrześcijanom zabroniony jest przystęp". „Co to za nieszczęście, rzekłem, dałbym wiele, żebym te wszystkie niesłychane dziwy mógł widzieć". „Jeśli Jegomość chce odłożyć pieniędzy, to wszystko zobaczy". „Jakże, gdy mówisz, że to zakazane?" „Zakazane, to prawda, ale za pieniądze wszystko u nas wolno". Pomacałem się po kieszeni i kazałem się wieźć do zamku. W samej bramie zatrzymał mię zaraz żyd grenadier z ogromną lisią czapką i z upudrowanemi pejsakami, wrzeszcząc co miał głosu: „Stój waść". Tu dryndulkarz, obróciwszy się, rzekł mi: „dajcie mu talara“. — Uczyniłem jak radzono, i natychmiast talar przełamał zaporę. Jak całego miasta, tak też nie poznałem i dawnego zamku Zygmuntów. Bóg sam wie, co to było za straszydło! Stało na dziedzińcu mnóstwo teleg, koszlawych karet i koczów. Przy wnijściu na wschody, druga przeszkoda, podobnież z mej strony ustawiona jak pierwsza. Wszedłem na koniec na pokoje królewskie. Pokazanie się moje, strój, postać, niemałe sprawiły zadziwienie, zaczęło żydowstwo szeptać, krzywić się, gdy dwóch młodych żydków w popielatych łapserdakach z czarną aksamitną lamówką zbliżyło się do mnie. Spostrzegłem, że to były szambelany, gdyż przy wiszących cycelach nosili u kolan klucze. „Waści tu nie wolno wchodzić!" rzekł mi jeden dość przykro.

Nie tracąc przytomności, pamiętny na rady dorożkarza, dobyłem dwa dukaty i po jednym każdemu z szambelanów nieznacznie wścibiłem do ręki. Natychmiast wypogodziły się czoła młodych izraelitów. Jeden z nich pobiegł do Wielkiego Marszałka, jak rozumiem, z doniesieniem o mnie, drugi pozostawszy: „uważam, rzekł, że waść jesteś cudzoziemcem, ciekawym zapewne widzieć dwór Najjaśniejszego Judy, szczęśliwie wcale trafiłeś, ujrzysz go w całej okazałości, dziś bowiem jest uroczystość obrzezania Najjaśniejszego królewicza Leyby . Król okaże się w całej okazałości, jeżelibyś waść znał się na grzeczności, tobym ja mu służył za przewodnika, okazał i oprowadził wszędy". Lubo przymówienie się to ze strony szambelana dworskiego zdawało mi się cokolwiek niedelikatnym, z tym wszystkim rzuciwszy oko na pejsaczki przestałem się dziwić, i dobywszy dwa jeszcze dukaty, wsunąłem w dłoń szambelanowi. Ściskając mię za rękę, rzekł: „Nie odstąpię waści, aż wszystko obejrzysz. Pójdźmy do drugiego pokoju, gdzie są zebrani panowie radni i ministrowie". Żydziak szepnął do ucha na prawo i na lewo, wraz nam uczyniono miejsce. Weszliśmy do wielkiej sali pozłacanej, lecz brudnej, po jednej i drugiej stronie siedziały żydy w bogatych łapserdakach. Acz kosztownie ubrani, uważałem jednak, że pantofle ich nie były wychędożone, i nie było jednego, coby nie miał pończoch granatowym suknem na piętach łatanych. Przy samych drzwiach stało dwóch żołnierzy z lejbgwardii, mających na łapserdakach blaszane posrebrzane zbroje i włócznie w ręku. Wkrótce uwagę moją obudziło mocne potrójne uderzenie we drzwi. Na ten hałas porwały się wszystkie żydy z ław swoich, a mój przyjaciel szambelan szepnął mi: „Pójdź waść w tę stronę, a wygodnie wszystko zobaczysz". Jakoż otworzyły się podwoje i zaczął iść dwór królewski, pazie, szambelanowie, panowie radni. Na koniec ukazał się sam król Moszko, a wtem wszystkie żydy, co tylko ich było, jęli się kiwać na kształt chińskich bałwanków. Mój przyjaciel szambelan powiedział, że ten był sposób witania króla. Osoba monarchy wielce mi się okazałą wydała! Był to pan, mogący mieć około lat czterdziestu, niezmiernie czerwony, tłusty i piegowaty, pejsaki miał rudo-kasztanowate, brodę tejże samej maści. Łapserdak i opończa były z czarnego aksamitu z potrzebami jak najpiękniejszej mody. Jarmułkę otaczał szereg pereł różowych, z których każda po 50 karatów mieć mogła; u szyi freza obyczajem żydowskim, z tej na złotym łańcuchu zwieszał się order na kształt złotego runa, lecz przyjaciel mój powiedział mi, że to order Icka Wielkiego.

Nic atoli nie zastanowiło bardziej blaskiem nadzwyczajnym oczu moich, jak cycele wiszące u kolan królewskich: były to sznurki z samych soliterów, z których najmniejszy jako orzech duży. Szambelan powiedział mi, iż ojciec królewski Moszko XI dał za te cycele 10 milionów złotych holenderskich. Za danym znakiem żydy przestały się kiwać i przedniejsi panowie uczynili koło. Wtenczas król obchodząc krąg cały, rozmawiał z każdym prawie, niektórych faworytów familiarnie targał za pejsaki i brodę, w konwersacji mieszając dowcipne żarciki, jak mnie przynajmniej zapewniał przyjaciel mój szambelan, cała bowiem rozmowa była w żydowskim języku. Po skończonych pokłonach, choć stałem z daleka, król spostrzegł mnie, a zdziwiony figurą moją, kazał do siebie przystąpić. Powiedziano mu, żem był z dalekich krajów wędrownik. Monarcha z nieporównanym wdziękiem rozśmiawszy się do mnie, podał mi swą rękę, którą ja z najżywszym uczuciem pocałowałem.

Odprowadził mię przyjaciel mój szambelan aż do dorożki mojej, a żegnając oświadczył, iż życząc, by pobyt mój w Moszkopolis był jak najprzyjemniejszym, zaprasza mnie na bal do ciotki swojej, hrabiny Rachel, na ulicy Łokszyn mieszkającej. „Nim wieczór nastąpi", przydał grzecznie: „będziecie może chcieli widzieć ciekawości Moszkopolis, oto jest bilet", rzekł, dając mi kartę, „za którym wszędzie wolny przystęp otrzymasz; trzeba jednak, przydał ze znaczącą miną, znać się na grzeczności". Pożegnawszy się wsiadłem do pojazdu, nie mogąc pojąć, jak do tyla grzeczności można było łączyć tak niedelikatną chciwość pieniędzy. „Jakże się tam długo Jegomość bawił, rzekł mi mój dorożkarz, miałem czas i konie paść i napoić i jeszcze nie widziałem końca. Dokądże teraz pojedziemy?" „Jedź na sądy, rzekłem, wszędzie mię teraz puszczą, bo mam bilet".

Lubo postać całej Warszawy, ulice jej nawet odmieniły się, rozeznałem jednak, że dorożka zajechała na dziedziniec, gdzie niegdyś stał pałac Krasińskich, a dziś stała ogromna karczma. „Gdzież mię to wieziesz?" zapytałem. „Na sądy", odpowiedział woźnica. I tu na wnijściu, mimo okazanego biletu były trudności, lecz za daniem dwóch talarów zniknęły. A nadto tłum żydków z faktorskiem prawie narzucaniem się obstąpił mię, ofiarując się być przewodnikiem i tłumaczem moim. Wybrałem najpocześniejszego i dobrzem trafił, był to bowiem jeden z sławnych mecenasów żydowskich.

Weszliśmy po schodach pełnych śmieci i brudu do obszernego przysionka, napełnionego tłumem żydowstwa. Sędziowie byli na ustępie. Usiedliśmy w kącie na ławie, co dało mi czas rozmawiać z uczonym mecenasem moim, i wiele światła zasięgnąć od niego. „Panie, rzekłem mu, dla czegóż tak niemiłosiernie zburzyliście gmachy miasta tego i na miejscu wielu niegdyś, jak słyszałem wspaniałych, tak nikczemne postawili?" „Uczyniliśmy to, odpowiedział mecenas, na mocy zakonu Mojżesza: „Zburzycie do szczętu, mówi Mojżesz (Deutoronom. Rozdział XII, w. 2) wszystkie miejsca, na których mieszkali narodowie, a które wy posiadacie i porozwalacie ołtarze ich i połamiecie słupy ich, spalicie bogi ich, i wygładzicie imię ich z miejsca onego". Przyznasz waść, mówił mecenas, „że prawo to jest dosyć wyraźne. Jeśli wam nie dosyć na nim, przytoczę więcej". Tenże Mojżesz tak mówi dalej: „Wytracisz naród, który Pan Bóg twój poda tobie, nie sfolguje mu oko twoje, bo pośle Pan Bóg twój na naród ten szerszenie i zetrze je starciem wielkim, aż będą wyniszczeni, a poda krocie ich w ręce twoje i wygubisz ich pod niebem, nie ostoi się żaden przed tobą, aż ich wytracisz (Deutoronom. Rozdz. VII i XV). W ziemi, którą Pan Bóg twój dawa tobie w dziedzictwo, byś ją posiadał, wygładzisz pamiątkę Amalekową pod niebem. Ani się nie zlitujesz nad nimi, ani się spowinowacisz z nimi, albowiem Pan wybrał ciebie, abyś był osobnym ludem. Nie zapominajże tego". „Mógłbym, mówił dalej mecenas, tysiąc podobnych praw, podobnych zakazów cytować. Wszędzie Mojżesz nakazuje nam nienawiść przeciw ludom innej wiary jak nasza, zaleca zerwanie wszelkiego przymierza, wszelkiej uczciwości z nimi, nadto brzydzić się niemi każe, tak, że obcować, jeść z nimi, dotykać się nawet naczynia ich, jest u nas obmierzłym występkiem". „Jakże, zawołałem, toście wytępili całe plemię dawnych Polaków Chrześcijan?" „Talmudyści nasi, odpowiedział mecenas, którzy więcej jeszcze mają rozumu niż Mojżesz, tak słowa Patriarchy tego wytłumaczyli: Wygładzicie wszystkich właścicieli ziemskich i miejskich, zabierzecie dobra ich, lecz możecie zachować wieśniaków ubogich i wyrobników, aby pracowali dla was. Sam nawet Mojżesz przydał: „I wyniszczy Pan Bóg twój naród ów przed tobą po lekku i po trosze. Nie będziesz ich mógł razem wygładzić, by się snać nie namnożyło przeciw tobie bestii polnych“ (Deuteronom VIII). „Jakimże sposobem, zawołałem, mogliście tak waleczny naród częścią wytępić, częścią obrócić w niewolę?" „Jak nam przykazał Mojżesz, po lekku i po trochu; przekupstwem, podejściem i wytrwałością. Naprzód przekładaliśmy, że to nic nie szkodzi gdy nam nadadzą prawo nabywania własności ziemskich i miejskich. Skorośmy to otrzymali, pomnożyły się sposoby nasze otrzymania i więcej. Pchaliśmy się do nabycia wszystkich praw obywatelstwa i piastowania wszystkich urzędów; kosztowało to nas nie mało: lecz czegóż złoto i wytrwałość nie zmogą. Spełniono życzenie nasze, już najpiękniejsze majątki były w ręku żydowskim. Senat, ministerstwa, rady najwyższe, najpierwsze dostojeństwa piastowane były przez Moszków i Leybów. Ze wszystkich końców Europy potokami jęło się do Polski cisnąć żydostwo. Nie zważano długo, że naród nasz przez samo prawo religii swojej zespolić się z innym narodem nie może, że wiara nasza nie stowarzyszać się z ludźmi innego wyznania, lecz nakazuje wytępić ich i niszczyć; spostrzegło się potem Chrześcijaństwo, lecz to już było za późno“.

Gdy mecenas mój kończył te słowa, potrójne uderzenie we drzwi dało znać, że się ustęp zakończył i natychmiast otworzyły się podwoje. „Jakiemiż prawami, jakimże sądzicie się kodeksem?" „Kodeksem Mojżesza" odpowiedział mecenas mój.

Weszliśmy do sądowej izby.

Stał pośrodku stół, około którego jedenastu sędziów siedziało. Dwunasty najwyższy, może ministra sprawiedliwości zastępujący, siedział na wyższym nieco krześle od innych. Był to otyły siwy starzec, tak już latami znękany, że ni słyszeć, ni widzieć, ni zatem wiedzieć mógł, o co rzecz szła. Młode żydki, pisarzów, sekretarzów i sędziów miejsca zastępujący uwijali się koło niego i podobną całą sprawiedliwością podług woli swojej rządzili. Przywołano sprawę kobiety i mężczyzny, obojgu Chrześcijan. Była to przekupka około pięćdziesiąt lat mająca, niezmiernie tłusta, czerwona, słowem, jak się pospolicie mówi, wyszczekana w najwyższym stopniu. Sama ona indukowała sprawę swoją po żydowsku, gdyż lud nasz języka tego uczyć się musiał. „Kodeks Mojżesza, rzekła, w rozdziale XXV powtórzenia zakonu, nakazuje, że po mężu bracie bez potomstwa, brat męża tego z wdową żoną jego koniecznie ożenić się powinien. Ja się w tym przypadku znajduję, jestem wdową po mężu zeszłym bez syna, brat jego nie chce się żenić ze mną, oskarżam go przed najjaśniejszym kahałem, i upraszam, aby mu rozkazał, by mię wraz pojął i kochał z całej duszy swojej". W całej tej indukcie tłusty prezes zwiesiwszy siwą brodę na piersi chrapał i nic nie słyszał.

Młody pisarz zbliżył się do ucha jego, i jak gdyby odpowiedź odebrał, przywołał oskarżonego. Był to ubogo lecz czysto ubrany człowiek bardzo przystojnej postaci. „Jakubie, rzekł pisarz, sąd cię zapytuje: czy prawda, że się sprzeciwiasz prawu Mojżeszowemu i nie chcesz bratowej twojej pojąć za żonę?" „Prawda, odpowiedział, bo zakon nowy, nie zaś prawo Mojżesza, Chrześcijanina wiązać powinny". Na te słowa porwały się z zapalczywości wszystkie żydy. „Co za zuchwalstwo! krzyknęli, ty się śmiesz z nowym zakonem odzywać?" Gniew i zgroza od sędziów przeszły do słuchaczów, młode nawet żydki, jak zygawki zaczęli przyskakiwać do Jakuba, i pazurami drapać go, szczęściem spór wszczęty obudził zgrzybiałego prezesa. Zadzwonił więc i nakazał spokojność. Jakub tak mówił dalej: „Prócz przywiedzionej przyczyny, nie chcę pojąć stojącej tu Małgorzaty, naprzód, że jest pijaczka, po wtóre, że jest brzydka, po trzecie, że jest stara, po czwarte i ostatnie, że kocham inną dziewczynę, i że już z nią zaręczonym jestem". Więc tedy nie chcesz jej pojąć?" zapytał. „Przez żaden sposób", odpowiedział Jakub. Tu pisarz kahalny otworzywszy zakon, czytał następujące prawo: „A jeśliby mąż jaki nie chciał pojąć bratowej swojej, i nie chciał wzbudzić bratu swemu imienia w Izraelu, tedy przystąpi bratowa jego do niego przed oczyma starszych, i zrzuci trzewik z nogi jego, i plunie na twarz jego, a dom jego zwać się będzie dom wyzutego".

Pisarz trybunalski skończywszy czytać: „Małgorzato, zawołał, czyń co masz czynić". Natychmiast Małgorzata zdjęła but Jakubowi i plunęła mu w twarz, a Jakub otarł się i skończyła się sprawa.

Przywołano potem dwóch żydów oskarżonych, że w domu swoim mieli obrazy i posągi, i stawiono ich przed sądem. Z miłym zdziwieniem ujrzałem między rzeźbami kilka starożytnych posągów pięknego dłuta, wśród obrazów zaś trzy Guido Reni, jednego Corregio, dwa Carraci i pięć Rubensów. Przeczytano prawo zakonu, nakazujące kruszenie wszelkich bałwanów i wizerunków, i w tejże chwili powyrzucano z okien wszystko, gdzie stojące już z oskardami i motykami żydostwo wszystko w kawałki potłukło i podarło. Przejęty do żywego takim barbarzyństwem, nie chciałem słuchać dłużej tak mądrych wyroków i dawszy dwa talary mecenasowi, wyszedłem.

Natura i we śnie nawet trzyma się przepisanego biegu: uczułem apetyt gwałtowny, pokazał mi dorożkarz najsławniejszego restauratora. Wszedłem; przez długą i wąską izbę ciągnęły się po obu stronach małe osobne stoliki, przykryte niezmiernie brudnymi serwetami, stały na każdym talerze z cynkowymi sztućcami. Żydziaki, połowę z żydowska, połowę gadający z francuska, obskoczyli mię natychmiast, podając mi kartę potraw i zapytując, czego bym sobie życzył. Wziąłem kartę, na której z pomiędzy wielu przysmaków te tylko przypominam sobie: Łokszy a la Machabae, Kugel au Szmale, Kaczkes a la Jeremie, Oeufs a l'Estcher, Brocher au deluge, Maces, Obarzankes. Na spodzie napisane było: On avertit que tout est koszerne. Przyniesiono mi wiele z tych potraw, lecz wszystkie tak czosnkiem zaprawne, tak okropnie brudne, iż zjadłszy tylko kilka jaj i dwie mace bez soli, zapłaciłem i wyszedłem.

Już też była godzina szósta wieczorem, wychodząc spostrzegłem wiele pojazdów stojących przed dużym szkaradnym gmachem, a woźnica mój oznajmił mi, że był to teatr narodowy żydowski. Jak ciekawy wędrownik, nic co jest ciekawego nie chcąc opuścić, wszedłem. Górne ganki i poziom (parter) dość były próżne, lecz w lożach pełno. Dawano operę w żydowskim języku: Abigal grzejąc Dawida. Sytuacje w tym dramacie nie były najprzystojniejsze, w orkiestrze największe cymbały słyszeć się dawały, głos pierwszej śpiewaczki choć trochę przeraźliwy miał wielką rozciągłość. Sztuka ta była dziełem jednego z aktorów i dlatego ustawicznie ją grano. Po skończonej operze grano krotochwilę czyli farsę, lecz mogęż wyrazić zgrozę i głębokie oburzenie moje, gdym postrzegł, że w sztuce tej naigrawano się, wyszydzano najświętsze tajemnice wiary naszej chrześcijańskiej. Pełen żalu i gniewu wyszedłem z teatru, lecz na samem wsiadaniu spotkałem szambelana mego. „Czemuż waść tak zapyrzony?" rzekł mi. Opowiedziałem mu przyczynę zgorszenia i gniewu mego. „Nie dziw się, rzekł, trzeba czym bawić pospólstwo, a nadto polityką jest naszą utrzymywać wzgardę dla religii katolickiej. Dzieje się to z przyczyn stanu; a wiesz, że w takim razie nikt się nie pyta o słuszność, sprawiedliwość, a nawet o rozum. Jedź raczej do ciotki mojej na bal, ten wypogodzi zachmurzone czoło twoje". Tak byłem rozgniewanym, żem się długo szambelanowi memu opierał; przemógł na koniec naleganiem swoim i pojechaliśmy na gody.

Stanęliśmy przed obszerną karczmą czyli pałacem J. W. hrabiny Rachel. Blask niezmierny w oknach uwiadomił nas, że się już rozpoczął. Szambelan wziąwszy mię za rękę wprowadził do sali. Trafiliśmy właśnie, gdy młody książę Icek z hrabianką Szlomą tańcował solo narodowy taniec, to jest, że każde z nich wziąwszy koniec chustki podskakiwało do siebie. Gdy wszyscy unosili się nad gracją i lubem ułożeniem tej pięknej pary, ja tymczasem prowadziłem oczyma po sali i gościach zebranych. Izba była obszerna i bogato ustrojona, lecz podłoga niewymieciona, na wszystkich meblach pełno kurzu, postrzegłem nawet w rogach pozłacanych gzemsów kilkuletnie gęste pajęczyny, z których pająk niezmierny spuszczał się na jedwabnej swej nici, i już siadał na głowie księżniczki Jesielównej, gdy młody hrabia Chaim piorunem się ze stołka porwawszy i poskoczywszy naprzód, lisią swą czapką przeciął nić pajęczą i samego brzydkiego robaka pantoflem zagniótł. Oklask powszechny okrył czyn zwycięzcy: a przyjaciel mój szambelan powiedział mi, że hrabia był jednym z najwaleczniejszej młodzieży izraelskiej i że nie był to pierwszy dowód nieustraszonego męstwa jego. Tymczasem ta pojedyncza bitwa hrabiego z pająkiem przerwała taniec, i przyjaciel mój miał sposobność przedstawienia mię szanownej ciotce swojej. Była to wysoka żydówka około czterdziestu lat mająca, jeszcze świeża i dosyć ładna: miała ona drojetową suknię z winogrona, na głowie czerwoną chustkę, z pod której wychodzące skrzydła z dużych pereł zakrywały znaczną część twarzy, na piersiach wisiał duży kanak z niebrylantowych djamentów. Pani ta przyjęła mię z grzecznością bardzo blisko graniczącą z przymiotem, który my kokieterią nazywamy. Siostrzeniec jej szambelan chciał mnie innym damom przedstawić, lecz nie dopuściła tego hrabina Rachel, i owszem wziąwszy mię w rekwizycję dla siebie samej, usiadła ze mną na boku, i jak gdybyśmy się znali od wieków, zaczęła mi opowiadać historię życia i obyczajów wszystkich zaproszonych przez siebie dam, panien i kawalerów. Bawiła mnie wprawdzie jej rozmowa, lecz nie mogę powiedzieć, by dobroć jej wyrównywała dowcipowi. Podług twierdzenia hrabiny Rachel, nie było jednej kobiety, która by przynajmniej dwudziestu miłosnych awantur nie miała, nie było żydka, którego by tysiącem nie obłożyła śmieszności. „Czy widzisz (mówiła pokazując mi młodą parę), ten hrabia Lejbuś, co to niby trzyma tylko damę za rękę, wiesz że w tym momencie oto daje baronowej Nuche ustrzyżone z pejsaków swych włosy. Lejbuś jest strasznie głupi, a ona największa w świecie kokietka", Uważałem ogólnie, że im piękniejsza była żydówka jaka, tym ostrzejszymi obmowy grotami obsypywała ją dobra ta pani.

Nie jeden może zapyta: jakżem z hrabiną tak długą mógł prowadzić rozmowę, nie umiejąc słowa po żydowsku? Przypominam słuchaczom najprzód, że to był sen, a zatem marzenie pełne przeciwieństw i niedorzeczności, powtóre ile pamiętam, nie tylko hrabina ale wszystkie damy izraelskie, wszystkie, nawet młode bachorzęta trzepały tylko po francusku. Na dowód tego jeszcze jedna okoliczność przychodzi mi na myśl: pamiętam, że hrabina opisując mi łaskawie charaktery wszystkich snujących się przed oczyma naszymi osób, wskazując na starego żyda jednego, rzekła: „To jest osobliwszy oryginał, zawsze kwaśny i opryskliwy, dzikie jakieś urojenie opanowało głowę jego, koniecznie chce, żeby żydzi po żydowsku gadali, i tak to ustawicznie powtarza, iż wszystkich już na śmierć znudził; zresztą i z innych względów nieznośne jest to stworzenie".

Postrzegłszy, że długa moja z hrabiną rozmowa nie podobała się kilku młodym żydkom co się koło niej kręcili, wstałem, by zobaczyć, co się po innych izbach dzieje. I tam, jak wszędzie, pokątne rozmowy, zawiść i szepty. -Roznoszono na dużych tacach wódkę, miód i wiśniak, tudzież pieczone mace, obwarzanki. Między konfiturami najwięcej widziałem cebul w cukrze smażonych, na kształt naszych kasztanów. Nic wyrównać nie mogło pieczołowitości matek około córek swoich; ta szeptała swojej do ucha, żeby się prosto trzymała, owa zgrzanej po tańcu nie dozwalała pić piwa, tamta swoją zakrywała chustką, trzecia na koniec intrygowała, żeby córka jej nie kto inny, tańczyła solo ulubiony taniec na śliczną nutę Majufes. Wśród tych tańców i śmiechów ministrowie rozmawiali o sprawach publicznych, a synowie ich szeptali. Kamerdynerowie roznosili chłodniki. Wkrótce jeden z nich niosący na niezmiernej tacy kubki z czosnkowymi lodami, poślizgnął się i z całym ładunkiem padł jak długi na ziemię.

Brzęk tyle potłuczonego szkła tak był przeraźliwy, iż i mnie acz twardo śpiącego obudził.

Otworzyłem oczy. Silnie zwodniczymi mamiony obrazami, długo pojąć nie mogłem, gdzie byłem. Dalsze dopiero zebranie zmysłów przekonało mnie, iż smutne przedmioty, które mnie przez całą noc dręczyły, snem tylko były znikomym. Padłem na kolana i podziękowałem Bogu.

Julian Ursyn Niemcewicz