Ajahn Amaro

Udałem się do północnej Tajlandii, gdzie uprzednio nie zawędrował żaden turysta z Zachodu, i zaszedłem do leśnego klasztoru. Był to jeden z klasztorów Ajahn Chah, gdzie żyli mnisi z Zachodu. Ważne jest by wiedzieć, że leśna tradycja w Tajlandii jest już całkiem sztywną i wąską ortodoksją; to ścisła obserwancja już i tak konserwatywnej tradycji. Co jednak natychmiast rzuciło mi się w oczy, to że ludzie tam żyjący tym w najwyższym stopniu prostym życiem, byli najpogodniejszymi ludźmi jakich kiedykolwiek spotkałem. Wstawali o trzeciej rano, jedli jeden posiłek dziennie, pili kubek herbaty dwa razy w tygodniu, spali na cieniutkich matach, bez seksu - zdecydowany brak seksu – bez narkotyków, alkoholu czy rock and rolla. Jednak byli w pełni wyluzowanymi, bardzo przyjacielskimi, nieskomplikowanymi ludźmi. Spytałem się siebie, „Cóż takiego posiadają, by się śmiać? Jak to się dzieje, że są tak szczęśliwi gdy ich życie jest poddane tylu restrykcjom? Wtedy spotkałem Ajahn Chah, nauczyciela. Jeżeli rozpoznawałem mnichów jako całkiem zadowolonych ze swego losu, spotkanie z nim było jeszcze bardziej uderzające. Żył jako mnich w lesie bez seksu, muzyki, czy picia przez czterdzieści lat. Możecie sobie wyobrażać kogoś bardzo zasuszonego. Ale tu oto jest człowiek który jest totalnie swobodny. Faktycznie, w pełni cieszył się życiem, był totalnie zadowolony.

Dyscyplina klasztorna była wielce ograniczająca. Była ukierunkowana na uproszczenie wszystkich zewnętrznych warunków, tak by można skupić własną uwagę bezpośrednio i prosto na punkt, gdzie możesz znaleźć wolność – na świat wewnętrzny. I tak, raczej niż być negacją świata zmysłowego czy krytycyzmem, nienawiścią czy obawą przed nim, styl życia klasztornego był budowany wokół symplifikacji warunków. To było pracą mnichów, skierować uwagę na wymiar wewnętrzny, gdzie można próbować być prawdziwie wolnym. Tak poruszył mnie ten sposób bycia, że ku mojemu zdziwieniu … zostałem. Kiedy się na to zdecydowałem, nie myślałem, że zostanę dłużej niż trzy dni. Jednak szybko rozpoznałem, że uprzednio szukałem wolności w złych miejscach. Pamiętam gdy otwarłem się na to śmiejąc się z samego siebie: „Jak mogłem być tak głupi?” Nigdy nie przyszło mi do głowy, że wolność jest do znalezienia tylko wewnątrz. Do tego czasu szukałem wolności w tym co jest nierozerwalnie związane ze zniewoleniem. Mój błędny sposób poszukiwania wolności, objawiał się przez negowanie konwencji, przez próbowanie być nieskrępowanym regułami społecznymi czy tym co dyktowała mi moja osobowość czy uwarunkowania mego ciała. Z zewnątrz wydawałem się wolny, ale wewnątrz byłem więźniem moich wierzeń i zachowań. To tylko przez zwrócenie mojej uwagi do wewnątrz mogłem odkryć wolność która już tam była. Zrealizowałem, że zewnętrzne formy i struktury których używamy są pomocne w nakierowaniu naszej uwagi tam gdzie już jesteśmy totalnie wolni. To nie jest tak, że potrzebujemy stać się wolnymi. To sprawa odkrycia tej jakości elementu, który jest z natury wolny od przeszkód i niezwiązany.

**

Jedną z najbardziej uderzających charakterystyk nauk Therawady jest ta, iż Prawda i ścieżka do niej prowadząca, często są wskazywane przez określanie raczej czym one nie są niż czym są. W języku teologi chrześcijańskiej jest to nazywane „metodą apofatyczną” - mówienie o Bogu w terminach, czym on nie jest – jako kontrast dla „metody katafatycznej” - mówieniu czym Bóg jest. Ten apofatyczny styl podejścia, znany również jako via negativa, był używany przez wielu eminentnych chrześcijan przez wieki, tym który natychmiast przychodzi do głowy jest słynny mistyk i teolog, św. Jan od Krzyża. Jako przykład tego stylu w jego Wyjściu na Górę Karmel, może służyć choćby taki fragment: „Nic, nic, nic, nic, i nawet na Górze, nic”.

Kanon Pali posiada w znacznym stopniu ten sam smak via negativa, i z uwagi na to jego czytelnicy często biorą to za nihilistyczny pogląd na życie – nic nie może być dalsze od prawdy, ale łatwo można zobaczyć, jak powstaje taki błędny pogląd, szczególnie u kogoś kto pochodzi z kultury skłaniającej się do ekspresji afirmujących życie.

**


Historia z czasów Buddy może nam pomóc rozszerzyć nasze zrozumienie co to oznacza. Pewnej nocy, podczas której medytował, pewien bóg o imieniu Rohitassa pojawił się przed nim. Powiedział Buddzie: „Kiedy byłem ludzką istotą, byłem duchowym poszukiwaczem o wielkich mocach, poruszającym się po niebie. Mimo tego, że podróżowałem przez sto lat by osiągnąć koniec świata, z wielka determinacją i zdecydowaniem, nie potrafiłem dotrzeć do końca świata. Umarłem podczas podróży. Zatem powiedz mi, czy jest możliwe by osiągnąć koniec świata”.

Budda odpowiedział: „Nie jest możliwe by osiągnąć koniec świata przez podróżowanie, ale mówię również, że jeżeli nie osiągnie się końca świata, nie zakończy się cierpienia”. Rohitassa był trochę zadziwiony i powiedział: „Proszę wyjaśnij mi to, czcigodny panie”. Budda odparł: „W tym ciele jest świat, powstanie świata, wstrzymanie świata i droga prowadząca do wstrzymania świata”.

W tym wypadku Budda użył dokładnie tej samej formuły jak w Czterech Szlachetnych Prawdach. Świat „loka” w tym odniesieniu oznacza świat naszego doświadczenia. I to w takim znaczeniu, prawie zawsze Budda używa terminu „świat”. Odnosi się do świata naszego doświadczenia. To obejmuje tylko widoki, dźwięki, zapachy, smaki, dotyki, myśl, emocję, uczucie. To jest to co nazywamy światem – moim światem, twoim światem. To nie abstrakcyjny geograficzny, planetarny typ świata. To bezpośrednie doświadczenie planety, ludzi, kosmosu. Tu jest powstanie świata, wstrzymanie świata i droga prowadząca do wstrzymania świata.

Budda mówi, że jak długo tworzymy „mnie i moje doświadczenie” - „mnie tutaj” i „ciebie tam” - utkwiliśmy w świecie podmiotu i obiektu. I to jest dukkha. I droga prowadząca do wstrzymania tej dualności jest drogą do wstrzymania cierpienia. Geograficznie, nie jest możliwe dojście do końca świata. To tylko kiedy dochodzimy do wstrzymania świata, realizujemy koniec dukkha. Kiedy przestajemy tworzyć zmysłowe obiekty jako absolutne realności i przestajemy widzieć myśli i uczucia jako trwałe rzeczy, jest w tym wstrzymanie. Zobaczenie, że świat jest w naszych umysłach, jest sposobem pracy z tymi pryncypiami. Cały wszechświat jest obejmowany, gdy realizujemy że wydarza się on w naszych umysłach. I w tym momencie, kiedy rozpoznajemy, że wszystko dzieje się tu, świat się kończy.

**

Gdzie jesteśmy?


Możesz praktykować zrozumienie doświadczenia ograniczeń. Spróbuj odjąć fizyczny element twego ciała i spojrzeć na siebie w terminach umysłu. Odkryjesz, że cecha granicy rozpada się, tak jak to robi idea „gdzie jestem” i „gdzie są inni ludzie”. Zobaczysz, że ciało, jego położenie, i trójwymiarowa przestrzeń, odnoszą się tylko do rupa-khandhy – tylko do świata materialnej formy. Faktycznie, „wewnątrz” i „zewnątrz”, „tutaj” i „tam”, „przestrzeń” i „przestrzenne relacje” odnoszą się tylko do formy; nie mają zastosowania wobec umysłu. Umysł nie istnieje w przestrzeni. Trójwymiarowa przestrzeń istnieje tylko w relacji do świata fizycznych form.

Oto dlaczego medytowanie z otwartymi oczami jest dobrym testem. Wydaje się, że są tu osobne ciała. Jedno jest tu, drugie tam. Z zamkniętymi oczami jest łatwiej poczuć jedność. Materialna forma daje nam poczucie odseparowania, ale te wrażenie zależy całkowicie od świata materialnego. W terminach umysłu, miejsce nie ma zastosowania. Umysł nie jest nigdzie. Jesteśmy tu, ale nie jesteśmy. Te ograniczenia odseparowanej jednostki są konwencjami mającymi relatywną ale nie absolutną ważność.

Tworzymy iluzję odseparowania i indywidualności poprzez naszą wiarę w zmysłowy świat. Kiedy puszczamy świat zmysłów, szczególny sposób w jaki wchodzimy w relacje z fizyczną formą, wtedy zaczynamy być zdolni do rozszerzenia wizji tego czym jesteśmy jako istoty.