Marai - wypisy z Dziennika

 Szczęście jest kwestią dyscypliny.

To czego brak dostrzegał Ortega y Gasset w Hiszpanii na początku wieku – brak „nowej arystokracji ducha”, „duchowego kręgosłupa narodu”. Choć istnieją pojedyncze wybitne umysłowości – dziś brakuje całej Europie.

Utrzymywać samodyscyplinę i obserwować, jak odsłania się życie, jak ludzie odrzucają maski, milczeć i obserwować – co za przeżycie!

… ja, człowiek, przeżywam świadomość straty; ale znosić ze zrozumieniem i spokojem tę świadomość, to niekończące się tracenie, beznadziejne odchodzenie wszystkiego, co jest dla nas ważne, wydaje mi się zadaniem ponad ludzkie siły.

Im więcej człowiek wie o życiu, im dłużej żył, tym życie wydaje mu się straszniejsze. Strach siedzi na dnie świadomości każdej żywej istoty. A ludzki świat przynosi odrębny strach, o wiele straszniejszy niż w świecie zwierząt, których świadomość także przepaja dzika podnieta nieustającego niebezpieczeństwa. Życie to rozpoznanie strachu, to skowyt stworzenia beznadziejnie szarpiącego się pomiędzy biegunami narodzin i śmierci. Cóż można uczynić? Znikąd ratunku. Kto żyje, musi się bać.


Samotność jest wielkim przedsięwzięciem i ma zapewne walory wychowawcze. Ale samotność jest coś warta tylko wtedy, gdy jest bezwarunkowa. Samotność jest jak dziewictwo, nie można jej od czasu do czasu zaprzestać.

Jest pewien krąg piekielny, którego Dante zapomniał opisać: kiedy człowiek nie może być ani chwili sam. Głęboko to odczuwam na hotelowym wygnaniu, w pokoju, do którego puka każde chrząknięcie sąsiadów.

„Podejrzanym” staje się niepokorny, a więc jednostka, która odważa się myśleć. Cokolwiek dzieje się na świecie, jest on światem tłumów, w ich oczach jestem i będę „podejrzany” i zasługuję na szafot. Ale dlaczego? A choćby dlatego, że wiążę krawat tak a nie inaczej i ponieważ ośmielam się myśleć.

Ale stwierdzam, że bywają czasy, w których nagi fakt istnienia bywa takim samym grzechem jak działanie.

Istnieje tylko jedna niezależność: niezależność braku pragnień i ubóstwa. I tylko obie razem coś znaczą. Ubóstwo nękane pragnieniami, to piekło na ziemi.

Ludzie giną bez żadnych przewin, jak to zwykle bywa i jak wypada podczas rewolucji; ich winą jest nie to, że coś tam zrobili czy powiedzieli, ich winą jest po prostu to, że żyli czy żyją. I to wielka wina.

Jedną z lekcji udzielonych mi przez rewolucję jest odkrycie, że ludzie obawiają się o własną wygodę bardziej niż o własne życie.

Ludzie nigdy nie są tak niebezpieczni jak wtedy, gdy mszczą się za winy, które sami popełnili.

Jeszcze ciągle bardziej boję się własnego sumienia niż świata.

Kto milknie, niech nie ogłasza z fanfarami, że zamilknie. Zamilknąć trzeba w świecie bezszelestnie.

Na życie składa się nie tylko to, co czynimy i o czym mówimy, lecz także to, co przemilczamy.

W jednym z kin pokazują filmy dokumentalne kręcone przez nazistów. Większość z nich nie była jeszcze wyświetlana. Oprócz straszliwego okrucieństwa, walki na śmierć i życie warszawskiego getta, fabryk śmierci obozów koncentracyjnych, przy całej tej sadystycznej fachowości nazistów prawdziwą hańbą tego filmu jest wizualnie odczuwalne Kłamstwo. Jak te tragikomiczne figury – Hitler i towarzysze jego bandy – nieustannie kłamią. I jak z kłamstwa powstaje koszmar* i historia: to istota ludzkiego dramatu. Okrucieństwo jest już tylko logiczną konsekwencją. Kłamca, jeśli nadarzy się możliwość, zawsze będzie okrutny.

Prawdziwym znakiem wyższej świadomości jest dla mnie cierpliwość, to, jak człowiek zwraca się z cierpliwością ku przerażającym i wspaniałym komediom tego świata. Jak cierpliwie przygląda się koszmarom i radościom. Tą cierpliwość daje tylko mądrość. Nie zawsze jest to mądrość wiedzy; czasami jedynie mądrość serca. „Jedynie”? Pewnie to więcej niż mądrość umysłu.

Święty Hieronim powiada, że nie warto grać na cytrze przed osłem.

Istnieje pewien rodzaj euforii, znacznie mocniejszy od tych, jakie proponują alkohol czy alkaloidy. Nie trzeba doń niczego innego, jak tylko wyłączyć świadomość świata z naszego systemu nerwowego, z naszej świadomości. To nie jest niemożliwe. Istnieje odpowiednia technika, można się tego nauczyć. W takich chwilach nasza wewnętrzna istota przyjmuje postawę rozluźnienia. Głęboka podświadomość podnosi się z otchłani naszego ciała., systemu nerwowego i świadomości. Ćwiczę ją ostatnio czasami i to nie tylko przed snem, ale także na ulicy, w kawiarni – nie bez efektu.

Jeszcze nie jestem obojętny. Ale już nie jestem ciekawy.

W trakcie rozmowy zawsze ten sam fenomen – przy czym wszystko jedno, o czym właśnie mowa – kiedy nagle widzi się w spojrzeniu, wyrazie twarzy, gestach partnera rozmowy: on już „wie”, że trzeba umrzeć, podczas gdy inny, który siedzi naprzeciwko niego i dyskutuje z nim, wprawdzie półuchem słyszał już coś o tym, ale jeszcze nie „wie”.

Żyłem w czasach, w których nie było wiadomo, kogo się bardziej bać: przestępców czy milicji?

Myśli nieszczęśnik, że wrócił do kraju. Jeszcze nie wie, że wrócił do domu na wygnanie.

Demokracja, powiadają, i wolność. Ale masy potrzebują ochrony i niczego więcej. Od wszelkich Wielkich Systemów nie wolności oczekują, lecz ochrony. Dlatego zawsze są skłonne poświęcić wolność dla czegoś innego. Tylko jednostka, tylko heretyk potrzebują wolności. Tylko oni są skłonni – każdego dnia od nowa – za nią zapłacić. A cena jest niezwykle wysoka.

Systemy oparte na ucisku – przeżyłem kilka z nich – zwalniają człowieka z myślenia i formułowania opinii, co zawsze wymaga wysiłku umysłu i charakteru. Społeczna euforia, którą zamiast tego oferują, nie jest w rzeczywistości niczym innym, jak tylko ucieczką od osobistej odpowiedzialności za własny sąd. I to jest ich wielka zaleta w oczach tłumów.

Prymitywne społeczeństwo pionierów z obojętnością patrzyło na zmagania geniusza, ale nie żądało odeń, by był inny niż był, nie żądało by zaadoptował się do społeczeństwa, by zaczął robić karierę. To wielka różnica. Na płaszczyźnie bytu Poe musiał zmagać się z tragicznym losem, ale w sterze umysłu mógł pozostać wolny. Dziś, sto lat później, świat biznesu, który pełen jest karierowiczów, może wprawdzie znaleźć dla geniusza rolę do odegrania, ale złamie mu jednocześnie kręgosłup i zniszczy oryginalność jego umysłowości.

Pisać dla dziesięciu ludzi? - wzdychał Kosztolanyi przed dziesięciu laty. Był optymistą. Gdzie tych dziesięciu ludzi?

Znajdujemy się nie „na progu”, lecz w samym środku sytuacji, której nie sposób nazwać inaczej jak tylko „jedną z najdoskonalej ogłupiających epok” w historii ludzkości. Wraz z rozwojem „nauk użytecznych” postępuje w głąb i wszerz ogłupienie świata ludzkich mas. „Jakość” - jakość duchowa, artystyczna, tak samo jak człowiecza, uczuciowa – w świecie ciemnych, barbarzyńskich tłumów już nawet nie jest ofiarą negatywnej selekcji: po prostu marnieje i zanika, jak wszystko, co nie znajduje odgłosu i żywej więzi z życiem.

Notatki Camusa. Powtarzające się zapiski o tym, że „ascetyzm mógłby być rozwiązaniem”. Czemu nie? Ale czym innym jest bycie ascetą, a czym innym – impotentem.

Każdy wiek rodzi swoją ideę i zadaniem pisarzy jest sformułować ją – pisał Diderot. Idą XVIII wieku była wolność. Ideą XX wieku jest emerytura.

Chaotyczne sny. Każdy sen to chwila, kiedy szaleniec, który w nas mieszka, wydostaje się na wolność. W godzinach jawy szaleńca tego pilnują pielęgniarze: Rozum, Wychowanie, Otoczenie – ale w stanie snu ci pielęgniarze opuszczają szaleńca, a on w szacie sennego marzenia zaczyna spacerować po świadomości, wymachując rękami, wykrzywiając się, zachowuje się nieprzystojnie i pokazuje język.

Każdy pisarz, który pisze intymne listy do kobiety, popełnia błąd.

Wieczorem bali się, że przyjdzie umrzeć. Rano boją się, że trzeba żyć.

"Nie ma dokąd 'wyjechać' ani dokąd 'powrócić' - do ojczyzny, do Europy, na Węgry albo do Włoch... Wszystko to sen-mara. Uciec można wyłącznie tutaj, na miejscu: w całkowitą samotność, w pełni świadomie budując z własnego życia, z pracy coś w rodzaju obronnej twierdzy-arcydzieła, przeciwko ludziom, przeciwko systemowi, przeciwko miarom, przeciwko oglądowi świata. Nie ma innej ucieczki, nie ma innego rozwiązania. Ten, kto jeszcze jest człowiekiem, dzisiaj naprawdę będzie 'spiskowcem', który spiskuje z samym sobą; nie chce obalić świata, lecz to, co w tym świecie jest możliwością kompromisu".

Dwa narodowe narkotyki: telewizja i sport. Jak dla młodych marihuana i heroina. Sport już dawno przestał być ćwiczeniem ciał i stał się widowiskowym interesem. Stutysięczne tłumy narkotyzują się tu – podobnie jak w innych krajach – na trybunach stadionów. Byle nie myśleć, byle niczego sobie nie uświadamiać. I być „poinformowanym” bez wysiłku wypracowania własnego zdania. To im wystarcza, to oszałamia.

Telewizja jest plagą. Wżerała się w ich życie jak opium. Nie potrafią już bez niej żyć i podnoszą dawkę. Przed dwudziestu pięciu laty, kiedy przyjechaliśmy do Ameryki, było tu wszystkiego cztery miliony odbiorników. Dziś w amerykańskich gospodarstwach domowych trajkocze 65 milionów telewizorów. Stacje nadawcze co roku podnoszą dawkę głupoty – większość programów nie jest niczym innym jak tylko agresją, morderstwami, biciem, kłuciem, wysadzaniem w powietrze. A pomiędzy nimi infantylne muzyczne pajacowanie.

To co przed stu laty zapowiedział Nietzsche: że Bohater zejdzie ze sceny historycznej, a jego miejsce zajmie Aktor – dziś jest już rzeczywistością.

Biblioteka – mój dom!

Tocqueville sądził, że Rosjanin przywykły do podległości jest ją w stanie znosić, natomiast Amerykanin będzie chciał żyć w wolności. Nie przewidział, że także w demokracji może nastąpić chwila, kiedy wolność zostaje ograniczona nie przez innego człowieka, lecz przez tłum.

Mahometaninie twierdzą, że w cieniu Allaha, w Raju, prawowierny będzie spędzał czas na pieszczotach hurys, ale to obietnica pewnie też napawa lękiem prawowiernych, bo spędzać całą wieczność w towarzystwie hurys też musi być nużące.

Borges, półślepy pisarz argentyński, był w Europie i oburzony skarżył się, że intelektualna lewica wszędzie bojkotowała jego utwory; na próżno jest antyfaszystą, nie przebaczą mu, że jest jednocześnie antykomunistą.

Purytańska zasada według której jednostka ma prawo bogacić się, bo sukces jest darem bożym, obowiązuje dalej. Ale została wsparta zasadą kredytu, według której, jednym ze sposobów bogacenia się jest zaciąganie długów.

Gwelfowie byli skłonni przyjąć Dantego z powrotem do Florencji, jeśli na znak pokuty przejdzie nocą po ulicach z płonącą świecą. To jest właśnie ta świeca, której nie wolno zapalić. Raczej wlec się dalej w ciemności i na obczyźnie.

Socjaliści zaczęli odkrywać, że nie tylko jednostka bankrutuje, jeśli więcej wydaje niż wytwarza, lecz spotyka to także naród. I to ich zaskoczyło.

Pisarz, kapłan żyjący w systemie dyktatury, która nie uznaje wolności sumienia, może znieść sytuację, w której zostaje skazany na milczenie, na nie pozwalają mu mówić. Ale przymus mówienia i kłamania może go zabić.


W Ameryce wyrażenie old man uważane jest za nieprzyzwoite, jak ordynarne słowo czteroliterowe.

Czytanie kiedyś, nie tak dawno, było czynnością liturgiczną. Dziś dla wielu to tylko sposób spędzania czasu, hobby.

Istnieją mądrzy ludzie, którzy nie są zdolni. Istnieją też ludzie zdolni, którzy nie są mądrzy. I oprócz nich istnieją całe tłumy ludzi niezdolnych i niemądrych, ale sprytnych i wygadanych. I często oni zwyciężają.

Spokój, kiedy myślę o śmierci. Niepokój, kiedy myślę o umieraniu.

Schopenhauer uważał „dwunogi” - może z wyjątkiem własnej osoby i Kanta – za istoty podłe, bestialskie, skąpe, głupie i pasożytnicze. I znakomita większość w istocie jest taka. Ale zapomniał o tym, że nigdy nie liczy się większość i że zawsze, w każdych czasach istnieje nieliczna grupa ludzi, którzy są inni.

Na korytarzach szpitala, a także przez pootwierane drzwi do sal ogląda się infernalne istnienie. Takie, o jakim Achilles mówił Odyseuszowi, opowiadając o podziemiach. Starzy na wózkach, przywiązani taśmami w pasie, wychyleni do przodu, języki im zwisają. Nie śmierć jest wielkim egzaminem życiowym, lecz umieranie.

Otto Habsburg cytuje zdanie z Ernsta Jungera: ołtarze zburzono, a na miejsce wypędzonych bogów pojawiły się demony. Może to prawda. To, co się dzieje na świecie, ma demoniczny charakter.

Być samotnym w pojedynkę jest lepiej niż samotnym w towarzystwie.

Pewien autor zmarł nad ranem we śnie, w wieku osiemdziesięciu jeden lat. Od dłuższego czasu po raz pierwszy czuję szczerą zazdrość.

Samotność wokół mnie tak gęsta jak zimowa mgła, można jej dotknąć. Zapach śmierci mają już nawet moje ubrania.

Tłumacz: Teresa Worowska