Friedrich Georg Jünger

 O prowincjonalizmie upodobania do rzeczy specjalnych. Rozkoszowanie się techniką, sport, „wolna miłość”. Sport należy do tych różnorodnych przejawów infantylizmu, które wiążą się z atrofią narządów płciowych.

Należy skończyć z rozpatrywaniem kary śmierci jako problemu moralno-dialektycznego. Naszej odpowiedzialności nie można pojmować etycznie, tylko na sposób kosmiczno-elementarny. Odrzucić karę śmierci to znaczy oszukać życie, odbierając możliwość odpowiedzialności. Czy nie pozbawia się również prze­stępcy możliwości pojednania z Bogiem? On nie chce uniewinnienia, to narusza jego godność. Cóż to za widok, kiedy morderca daremnie żebrze o własną egzekucję.

Dyskusji na temat kary śmierci nie należy powierzać estetom. Wiadomo przecież, że chcieliby oni uśmiercać przy pomocy zapachu kwiatów i uderzeń serca.

Wynalazek gilotyny nadał rewolucji francuskiej zaskakujący rys. Należy pogo­dzić się z tym, że bez gilotyny nie byłaby możliwa jakakolwiek forma mieszczań­skiej wolności. Swoje istnienie zawdzięcza ona aktowi humanitaryzmu. Kto zabija szybko i bezboleśnie, może wiele zabić. Zdecydowany postęp, który znakomicie pojął Fouquier-Tinville.

Można zgłaszać rozmaite zastrzeżenia, ale nie da się zaprzeczyć, że środki zagłady muszą być dostosowane do przyrostu ludności. Awans mieszczaństwa czy proletariatu warunkuje wynalezienie odpowiednich narzędzi unicestwiania.

Ostatecznie: czy nie byłaby przerażającą myśl, musieć zatłuc demokratów na śmierć pałkami? Dokąd miałyby prowadzić te bezowocne dążenia? Rosnąca ekonomia nowoczesnego życia wymaga precyzyjnych narzędzi unicestwienia.

Pacyfiści chcieliby zlikwidować wojnę; twierdzą, że podczas niej jest bardzo dużo cierpienia. Przewrotni! Chcieliby zlikwidować ból. Nie należy próbować likwidowania bólu. Zdolność doń ma w sobie coś wysublimowanego. Rosnąca potrzeba anestezji ujawnia zmniejszoną siłę życia.

Chwalcie ból, salutujcie cierpieniom! Nie bójcie się krwawych bólów porodo­wych, z których wychodzi wszelkie nowe życie!

Humanitaryzm jest szczególnym wyrazem zubożenia życia, gnuśności serca. Nikt nie jest bardziej pozbawiony serca niż sprawiedliwy.

Wszystko, co posiada obfitość i płodność, jest z gruntu nieludzkie. Miłość jest najbardziej nieludzka, ze wszystkiego, co możemy sobie wyobrazić. Ale na coś trzeba się zdecydować.

Wywoływać opór. Za dużo światła, wilgoci i ciepła czyni drzewo lekkim i włóknistym. Talent cierpi, jeśli się go nadmiernie faworyzuje. On wymaga przymusu, niezrozumienia. Chcąc uzyskać drogocenną żywicę niektórych drzew, należy je zranić.

Życie publiczne nie może obyć się bez arbitralności. Nie należy być zbyt spra­wiedliwym, bo to życzenie wszystkich kramarzy. W końcu: życie nie może być

nigdy wystarczająco ciężkie.

Dziś jest tylko jedna przeciwwaga dla nieumiarkowania wszelkiego rodzaju: doskonała tyrania.

Nie wystarczy uchwycić idee, te spermy umysłu, ten łańcuch wyobrażeń. Każde pchnięcie musi trafiać w żywe ciało. Odpowiedzialność trzeba personifikować; dopiero to nada jej wagę. Szarlatanów należy wydawać mieczowi i kuli.

Plemię w wielkomiejskich skupiskach. „Zwyciężyliśmy dawne żywioły”. Czy jednak nie śnimy naszych subtelnych snów? Czyż nie nawiedza nas najstarszy symbol siły, postać czarnogrzywego, ryczącego lwa? I czy nie strzelamy do niego? Lecz karabin, śmieszny karabin ze snu, zawodzi.

Kobietom należy się przypatrywać swobodniej. Należy pojmować je naiwniej, cyniczniej i szczerzej.

Doskonałą kobietą jest ta, która odczuwa radość przy poczęciu, jest płodna, rodzi piękne dzieci i ma piersi pełne dobrego mleka. Im mniej przy tym wszystkim kłamstwa pięknych uczuć, tym lepiej. Zachowanie wielkiego Napoleona wobec pani de Staël wprawia mnie w radość i zachwyt. Aż skaczę z uciechy, kiedy sobie przypomnę tę dobrze znaną scenę.

Poważę się to powiedzieć. Nie ma doskonałej kobiety bez doskonałej macicy. Co to za czasy, którym trzeba mówić coś takiego.

Wybór z: Dreikanter („Vormarsch”, zeszyt 1, październik 1928)

Wspomnienia to lary.

Mój sen: gwiazdy to lampy, trzymane przez niewidzialne anioły.

Moja dobra matka, która wydała na świat siedmioro dzieci, a pięcioro wychowa­ła, mówiła czasem, że lepiej wychowywać pięcioro dzieci niż jedno, bo wtedy mniej się wychowuje.

Co pozostało po Heraklicie, to nie fragmenty, lecz aforyzmy. Zwietrzeniu opie­rają się tylko najtwardsze skały.

Nie możemy budować na tym, że porzucimy dystans, gdyż nic nie zniszczyłoby nas szybciej. Dlatego mamy coś między sobą, własność i język. Tylko bez nad­miernych zbliżeń! Nie jesteśmy dość silni, by je znieść, przede wszystkim nie wówczas, gdy trwają.

„To jasny umysł” – ale jeśli jest tylko jasny, to jest też pusty. Coś musi być w środku tej jasności.

Język, tak jak rzeki i morze, sam się oczyszcza. Puryści nie oczyszczają języka – oni go destylują.

Kto oczyszcza język, nie wzbogacając go, ten go osłabia. Palmy posadzone w donicach nie wydają owoców.

Muzy nie argumentują. A poeci nie udowadniają. Kto chce coś udowodnić, ten nie jest poetą.

Czego brakuje sztucznym językom? Ojca i matki. Tworzy je mężczyzna, to gdzie jest matka? Tworzy je kobieta – ale kobietom coś takiego nie przyszłoby do głowy. Tylko prymitywna, ograniczona męskość może wpaść na pomysł, aby skonstruować język bez gleby, bez wzrastania, bez macicy.

Ludzie, nie posiadający ducha języka, zajmują się przekształcaniem poprawnej pisowni. Uproszczenie ortografii jest jedyną relacją, jaką utrzymują z językiem.

Mów jak długo chcesz; to, co mówisz, ma swój czas. Granicą słów jest milczenie. Tylko ten mówi dobrze, kto jest znawcą milczenia.

Bez rytmu wszędzie wybuchłoby szaleństwo.

Dobre myśli wspierają się wzajemnie.

Kto już nie może wykrzywić mowy, wykrzywia twarz.

Rozmawiaj z ludźmi o tym, na czym się znają: z myśliwym o polowaniu, z rybakiem o połowie, z winogrodnikiem o winie. To zawsze będzie dobra rozmowa.

Gdzie rytm zamiera, zaczyna się nuda.

Z pomocą przyjaciół nikt się naprawdę nie przebije. Siły nabiera się dzięki przeciwnikowi. Salus ex inimicis nostris.

Co mnie wzmacnia, innego osłabia. Co mnie osłabia, jego wzmacnia. Corruptio unius est generatio alterius et contra.

Armia, która walczy tylko w defensywie, już jest pokonana.

Umysły, które zastanawiają się jedynie nad zyskiem i korzyścią, tylko wyzyskują i wykorzystują świat.

Kiedy człowieka zaczyna się ważyć, mierzyć, liczyć, czy bardzo odległa jest myśl, by go pokroić na kawałki?

Kto postępuje według zasad, jest zimny. Kto kieruje się teorią, jest okrutny.

Gdyby potrafili, ludzie ucięliby słońcu promienie a półksiężycowi rogi.

Rozbijanie niepodzielnego nazywają sprawiedliwością.

Wolność tkwi w poczuciu, że mojego czasu i trudu nie zastąpi mi nikt inny.

Wszystkie partie stają się w końcu godne pogardy.

Miłujące wolność narody nie znoszą emerytury.

Państwo nie może składać się z samodzielnych, zacnych, miłujących wolność ludzi. Żeby je zbudować i utrzymać, potrzeba solidnej porcji nikczemności. Potrzeba ludzi, którzy są ulegli, którzy się dopasowują, dają się wykorzystywać i chętnie załatwiają brudne sprawy. Trzeba opłacać dużych i małych łotrów, żeby nie podupadły interesy.

Państwo nigdy nie zlikwiduje denuncjatorów. Gdyby zabrało się za nich poważ­nie, zlikwidowałoby ich. Ale oni są najtańszą kategorią jego urzędników. Oni pracują w dzień i w nocy. Pracują bez wynagrodzenia i bez nadziei na emeryturę.

Cóż miałoby znaczyć, że władza jest zła? Bezsilność jest jeszcze gorsza, a do tego podstępniejsza i bardziej jadowita. Nie władza jest zła, lecz jej nadużywanie.

W górę nie może nikt stąpać. Ci na górze stąpają po tych na dole, a ci na dole, którzy chcą być na górze, muszą jeszcze mocniej deptać. Ponieważ siłę, z jaką się wspinają, muszą uzyskać przez nacisk na dół. To jest prawo dźwigni.

Uzurpowana sława bruka bardziej niż wszelki brud.

Skąd mówcy czerpią odwagę, żeby przemawiać przed tysiącem, dziesięcioma tysiącami, stu tysiącami? Czy odwaga ta nie musi opierać się na pogardzie dla ludzi? Czy nie musi wynikać z przekonania, że masa jest pusta, próżna, nieważ­na? W istocie łatwiej przekonać milion ludzi aniżeli jednego jedynego.

Dlaczego nie mówi już ten, który przemawia przed tysiącem lub dziesięcioma tysiącami ludzi? Nie mówi, bo rozpala maszynerię społeczną. Jego słuchacze nie są słuchaczami, nawet nie są już ludźmi, lecz produktami społecznymi.

Społeczeństwo, opierające się tylko na osiągnięciach, zawsze jest nieszczęśliwe i pełne niezgody. Pozwólcie nam kochać także tych, którzy niczego nie dokonują. Pozwólcie nam ich wspierać, wtedy będziemy mogli wspierać się na nich.

Społeczeństwo, które zasadza się tylko na wydajności, dążeniu do sukcesu, jest najbardziej bezlitosne ze wszystkich, bo stwarza ciągle nowe klasy nieprzydatnych i nieudolnych. Ocenia ono człowieka tylko według korzyści, jakie z niego ma.

Propaganda jest drogą, na której władza najszybciej konsumuje sama siebie.

Ludzie abstrakcyjni są wymówką dla tych, którzy nie chcą traktować poważnie konkretnego człowieka. O człowieku abstrakcyjnym można wiele gadać. Lecz moja straganiarka z rogu ulicy jest rzeczowa; nie mogę nic jej wmówić. Mogę z nią też rozmawiać i żartować, a z abstrakcyjnym człowiekiem nie.

Po co jeszcze okradać ludzi, skoro można ukraść samego człowieka.

W imperium królów-słońc praca ludu staje się zabawą, jego trudy świętem, oszczędność rozrzutnością. Tam złoci się kopuły i kapitele kościołów i pałaców, ponieważ czci się głowy i pragnie, by były widoczne.

Wielkie wydarzenia połączone są z drobnymi ściśle i w sposób, którego nie przenikamy.

Wolność jest czymś, co muszę wytwarzać. Ona nie tworzy się we mnie, jeśli ja niczego nie tworzę.

Można powoływać się na swoją rangę, ale nie na godność.

Każdy chce dziś każdego pouczać, każdego wychowywać. To jest jak choroba, która wskazuje na to, że się dostatecznie nie lubimy. Bo gdybyśmy się lubili, potrzebowalibyśmy mniej nauczycieli, mniej uczniów.

Nauczyciel poucza także dorosłych, mówca przemawia wszędzie, tak jakby miał przed sobą masy, kaznodzieja swoją kazalnicę nosi zawsze ze sobą. Wszystkie zawody są śmieszne, a stają się takie tym bardziej, im mocniej to, co szczególne, wpychają w sferę ogólnego.

Kto jest całkowicie pusty, ten już jest bębnem.

Chwaląc, pożera go.

Szanuj rzecz, z którą wiąże się wysiłek. To należy do poczucia własnej godności. Szanuj naczynia, sprzęty, odzież. Nie obchodź się niedbale, lekceważąco i nisz­czycielsko z rzeczami, w których tkwi ludzkie staranie, ludzki trud, ludzkie życie.

Żyć skrycie bez konieczności ukrywania się, to znaczy żyć właściwie.

Złodzieje nigdy nie kradną wszystkiego.

Oskarżony prosił, by jego ubóstwo uznać za okoliczność łagodzącą. Sędzia się na to nie zgodził, ponieważ – mówił – jeśli kradzież policzę na konto biedy, przypiszę ją biednym ludziom, a wtedy przepadnie domniemanie ich uczciwości.

Im prawo jest lepsze, tym więcej w nim fikcji. Prawo rzymskie posiada ich najwięcej.

Kto żąda prawa do pracy, ten żąda obowiązku pracy, przymusu pracy i pracy przymusowej.

Nie rozum, lecz rozsądek jest organem despotyzmu. Wszelki despotyzm opiera się w ostatecznej instancji na rozsądku. Każdy despota schlebia nam, że rozsądek jest siłą i że rozsądne jest słuchać władzy. Jednak przywilejem człowieka pozostaje być nierozsądnym i postępować nierozsądnie. Jego wolność polega na tym, że nie został pozbawiony tego przywileju.

Dowód prawdzie nic nie przydaje.

Jego życie polegało na podawaniu dokładnych danych.

Nauka nie tworzy oczu, lecz okulary.

Trzymaj z dala od człowieka lupy, mikroskopy i teleskopy, bo nie ujrzysz człowieka. To są metody, które sprawiają, że traci się zdolność widzenia. Widzieć nie oznacza powiększać drobne lub pomniejszać duże. Widzieć znaczy oglądać oczami i zobaczone pozostawić w proporcjach odpowiednich dla oczu.

Pracujesz nad tym, żeby swój arsenał dokładnych pojęć uczynić jeszcze dokład­niejszym. Nie bez powodzenia. Coraz bardziej upodabniają się one do narzędzi włamywacza.

Myśląc stawiamy długotrwały opór.

Obrazy nie są żarłoczne. Pojęcia są.

Mechaniczny determinizm zawiera w sobie wszelkie teorie przystosowania, akomodacji, dziedziczności, rozwoju, selekcji, hodowli. Wszystko to są mecha­niczne pojęcia. Taki determinizm jest teorią największej wygody, jest najwygodniejszą teorią.

On myśli jak wiewiórka w klatce, kręci się wciąż w swoim bębenku.

Powiada się, że prawdy nie można nikomu wynająć ani wydzierżawić, nie można jej od nikogo wynająć ani wydzierżawić. To znaczy, że nie jest rzeczą, przedmiotem, i nie mogę jej uważać za przedmiot ani tak traktować. Prawda, powiada się, nie jest do kupienia, ani do wynajęcia. Nie jest więc rzeczą, ani moją własną, ani cudzą. Nie mogę jej traktować jako własnej albo cudzej rzeczy. Czym więc jest? Jest udziałem własnego w powszechnym, powszechnego we własnym.

Istnieje kwestia, czy siła tkwi w mięsie czy w bulionie. Nie potrafię od razu o to się sprzeczać. Najpierw muszę skosztować bulionu, nim zacznę spierać się o uniwersalia.

Każde pożegnanie daje nam przeczucie śmierci.

Nie wiem, czy jestem nieśmiertelny. Ale przeczuwam, że zawsze istniałem.

W cierpieniu jest się zawsze laikiem.

Lekarze ćwiczą na zwłokach. Dlatego zwłoki pozostają często modelem, według którego leczą żywych.

Nikt nie może sam sobie wyprawić święta.

Chińskie przysłowie mówi, że człowiek, któremu spełniają się wszystkie życzenia, z każdym dniem staje się słabszy.

Nie ma nic nowego pod słońcem. Wszystko zostało uczynione, wszystko powie­dziane. A takie powtórzenia osłabiają. Jednak one osłabiają tylko tego, kto już jest osłabiony. Tak mówi zmęczenie.

Jest coś niskiego w pragnieniu, aby być kimś innym, być na miejscu kogoś innego.

Klucze można zgubić. Ale co wówczas, gdy masz klucz, a nie ma już pokoju, który mógłbyś nim otworzyć.

Osobliwi chrześcijanie: zamiast lepiej traktować swoje żony i służące, rozprawiają o chrześcijaństwie.

Dlaczego systemy słońc, dróg mlecznych i spiralnych galaktyk miałyby mną wstrząsnąć. Dużo mocniej wstrząsa mną zmarszczka na twarzy staruszki. Ta iskra czułości w twojej twarzy wstrząsa mną. Pozwólcie gwiazdom być gwiazdami i przytulcie się trochę mocniej.

Każde kłamstwo ma swoje miejsce. I w tym miejscu tkwi prawda.

Że się obdarowujemy, to dobrze. Jednak to, że człowiek siebie samego przeznacza na dar, to przemienia świat od podstaw.

Stary mężczyzna, stara kobieta powinni być dla nas godni czci niczym katedry. Gdzie nie ma szacunku dla starości, tam w ogóle nie ma religii.

Nie ma jednej konieczności, lecz niezliczona ilość. Gdyby człowiek podążał za jedną jedyną, nie byłby niczym więcej niż kamieniem. Konieczność dla każdego jest inna.

Zgadzamy się na to, że groby przemijają, pomniki upadają, królestwo roślin pokrywa cmentarze. Ból po zmarłych kończy się, potem przychodzi smutek, melancholia, potem milczenie, w końcu zapomnienie. Po trzech pokoleniach ludzie są zapomniani. Nasze cmentarze są odbiciem tego procesu, podobnego do gojenia. Dlatego nie znajdzie się cmentarza – chyba że zupełnie nowego – który wszędzie jest zadbany i utrzymany w dobrym stanie. Jest to należyte, jest to w porządku, że wkracza weń zdziczenie, na wysokość trawy, na wysokość krze­wów, na wysokość drzew, pomniki się chylą, kamień się rysuje, żelazo rdzewieje, a płyty pokrywa mech. W tym tkwi nie ból, lecz pociecha. Cmentarz musi być stary, jeśli ma być piękny. Nowe cmentarze nie mają w sobie nic pociągającego.

Wszystko, co zapomniane jest już w królestwie umarłych.

Jak lekcy stają się starcy. Stają się lekcy jak ptaszki. Niedługo odlecą.

Pogoda ducha jest zawsze oznaką wolności.

Gdzie zaczyna się nieokiełznane, tam wszystko jest zagładą, wszystko zniszczeniem. Wsłuchaj się w siebie a dostrzeżesz: gdzie brak więzów, tam są tylko grabieże, mordy, gwałty.

Ból nie omija tego, kto nieruchomo siedzi na krześle.

Samotność zakłada istnienie wspólnoty.

Wieczna wiosna nie jest już wiosną.

O czym mówi woda, o czym mówi wiatr? One wciąż mówią tylko o sobie. Nie potrafią mówić o niczym innym, to jest powodem ich melancholii.

W chichocie dziewcząt śmieje się płeć.

Kto nie ma czasu, nie dojrzeje.

Środka nie ma bez miary, miary bez środka.

Próżnowanie powiększa pokój na ziemi.

Dlaczego nie możesz przejść po linie nad przepaścią? Ponieważ przepaść jest silniejsza niż lina. To, co ciągnie w dół, jest silniejsze od tego, co przeciąga na drugą stronę.

Ciemność, mówią starożytni, jest tym, czego nie widać ani ze światłem, ani bez światła.

Co nie idzie od korzeni, nie pójdzie do korony.

Kto chce się przed wszystkim zabezpieczyć, pomnaża więzienia.

Gdzie wszystko się chwieje, tam wyrastają potężni ludzie.

Miłość od pierwszego wejrzenia – to przekracza wszelkie doświadczenie.

Gdzie brak dystansu, tam wszystko staje się demoniczne.

Dojrzewać znaczy: ograniczać się w wyborze.

Rośliny wystawiają swoją płeć na pokaz, u zwierząt jest ukryta, ludzie ją ukry­wają.

Również w bajorach, kałużach, gnojówce odbijają się gwiazdy. Nie zapominaj o tym.

Kto należy do masy? Ten, kto mechanicznie poddaje się rytmowi dokładnych powtórzeń.

Chimery oblegają granice. Tam, gdzie kończą się granice, wynurzają się potwory.

Każdy, kto myśli o przyszłości, już pcha kamień Syzyfa.

Gdzie zaczyna się liczenie i rachowanie, tam zawsze czegoś brakuje.

Potrzeba wielkoduszności, by dostrzec dwie strony jednej rzeczy.

Przykładamy puchar do ust. A gdy puchar jest przepełniony, kiedy grozi wyla­niem, przykładamy usta do pucharu. Jaka jest w tym różnica? Różnica napełnie­nia, ruchu. Pozostaje zawsze pytanie: pełnia jest we mnie czy w pucharze?

Kto wszystko widzi czarno, ten już nic nie widzi.

Im głębiej drążymy w poszukiwaniu źródeł rozkoszy, tym skąpiej tryskają.

To nie miłość, jeśli nie sprawia bólu.

Kto mógł wynaleźć guzik? Mógł to być jedynie człowiek bez polotu.

Gdybym musiał wybierać, przedłożyłbym gwoździe nad szpilki.

Myśl żywi się tym, co nie ma nazwy.

Człowiek jest swoim własnym widmem.

Trzeba być bogatym, żeby móc wiele stracić, wiele zapomnieć.

Gdyby przeszłość nas nie żywiła, pomarlibyśmy już z głodu. Teraźniejszością nikt nie może żyć. Żyjemy w teraźniejszości, żywiąc się jednak przeszłością. Troszczymy się o dzieci, tworząc dla nich przeszłość. O ich przyszłość nie potrzebujemy tyle się troszczyć; one mają ją w sobie.

Dokąd to prowadzi, jeśli traktuję wszystko alegorycznie? Sam dla siebie staję się alegorią, a tego bym nie chciał.

Odważ się być trzciną. Wtedy wiatr będzie tobą grał, ty sam staniesz się melodią.

Gdzie jest brzeg, tam jest granica, a gdzie jest granica, tam jest coś absolutnego. Bez granic nie byłoby nic absolutnego. Bez granic byłaby tylko pusta przestrzeń.

Jest coś małego w człowieku będącym jedynie obserwatorem człowieka. Owa małość jest w maksymach La Rochefoucaulda.

Prawda rani. Jednak prawda, wypowiadana po to tylko, aby zranić, cierpi. Prawda jest dyskretna; ona nie może stać się niedyskretna. Niedyskrecja jest uchybieniem wobec prawdy. Albowiem warunkiem wypowiadania prawdy jest właściwy czas i odpowiednie miejsce.

Są dwa rodzaje odwagi. Jedna jest jak strzała, druga jak tarcza.

Psychologowie są kiepskimi kochankami.

Sądzili, że jest wyniosły, a on tylko zezował.

Kto ma zepsute zęby, próbuje je ukryć, gdy się śmieje. Ale wówczas zepsuty jest śmiech.

Im większe miasto, tym mniej sąsiadów.

Przychodzący i odchodzący pozdrawiają się, dlatego dzieci i starzy ludzie są dobrymi towarzyszami. Opowiadają sobie bajki, ponieważ mają historię przed sobą, mają ją poza sobą.

Ten ćwiczy już postawy na własny pomnik. Ten odnosi posągi z powrotem do kamieniołomu marmuru.

Powoływał się na to, że również słońce ma plamy.

Wenus nie jest próżna. Również kobiety są mniej próżne niż mężczyźni. Jedwabna pończoszka, szminka, wysoko zasznurowane piersi, wilgotne spojrzenia, wszystko to jest nie – jak uważają teologowie – próżność, lecz popęd. A popęd nie jest próżny. Próżność osłabia popęd. Mężczyźni stają się tym próżniejsi, im bardziej kobiecy się stają.

Człowieka trzeba popchnąć, aby zobaczyć czy ustoi czy też upadnie. Człowiek nigdy nie poddany próbie, nie doświadczony, nie posiada dającego się określić charakteru.

Wstydliwość jest oznaką zmysłowości. Bezwstyd nie jest zmysłowością, lecz jej defektem. Bezwstyd jest zawsze również czymś duchowym.

Człowiek bez skóry to obrzydliwy widok. Myślenie, któremu brakuje skóry nie jest wiele przyjemniejsze. Mam dziś wrażenie, że poruszam się wśród odartych ze skóry.

Duch, który drąży i dręczy, zostawia wyłącznie dziury.

Ci, co się nudzą, potrafią sławić namiętności.

Mówisz mi, że nie lubisz wielkich słów. Ale mówisz to za często.

Jemu odpowiada każde towarzystwo, byleby tylko nie musiał być u siebie. Kto jest ze sobą w zgodzie, ma towarzystwa dość.

Oskarża żołądek, który sobie zepsuł.

Nieumiarkowanych poznaje się po sposobie, w jakim sławią umiar.

Kto chce być wciąż dowcipny, szybko staje się pogardzany.

W kraju, w którym nie ma szacunku dla starych ludzi i starych drzew, nie będzie nigdy ładu ani pokoju.

Ostrożny człowiek. Obiecuje tylko to, co inni mogą dotrzymać.

Kamienie pęcherzowe przewyższają twardością wszystkie diamenty.

Kto się nudzi, kto odczuwa przesyt, kto ma zły nastrój, ten nie powinien ani pisać listów, ani odwiedzać przyjaciół.

Mężczyźni są ofermami we wszystkich interesach, jakie kobiety załatwiają mię­dzy sobą.

Kobiety drwią sobie z wrogów kobiet, ponieważ wiedzą, że z ich powodu jeszcze na niczym nie straciły.

Kobiety między sobą są najmniej uprzejme i najbardziej skore do łamania reguł.

Uprzejmość i takt to dwie różne rzeczy, ponieważ ta pierwsza może opierać się na konwencji i być przybrana. Takt nie ma nic z przybrania; on jest rytmem i jako taki pozostaje wrodzony.

Zazdrość boli już w rogach, które jeszcze nie wyrosły.

Pochlebcy jak ślimaki torują sobie drogę, wydzielając śluz.

Interes – mawiają bankierzy – to pieniądze innych ludzi.

Powiedzieć, że coś jest korzystne, nic nie znaczy, jeśli się nie doda, dla kogo.

Mówi się: „poznaję to po twoich oczach, po twoim nosie”. Uszy trudniej rozszyfrować.

Garbus posiadający dobroć posiada bardzo dużo dobroci.

To też niebezpieczne, nikomu nie ufać.

Kto się nudzi, ten nudzi cały świat.

Kto dużo się uśmiecha, oducza się śmiać.

Na ptaki zastawia się sidła. Ludzie mają tę dobrą stronę, że zastawiają je sami na siebie.

Pochlebcy są złodziejscy jak muchy-śmietki. Oni łasują na próżnych.

Dziewczę pozbawione miłości jest gorsze niż dziewczę, które źle się prowadzi.

Kropla dobroci to więcej niż beczka wiedzy.

On żyje wiadomościami. Ale żyć wiadomościami to znaczy prowadzić życie uzależnione od zastrzyków.

Rozcieńczanie – to środek, aby wszystko uczynić nieszkodliwym. Ale po to, żeby go skutecznie użyć, muszę sam się rozcieńczyć.

Nie zadał sobie trudu, aby się czegoś nauczyć. Ale nauczył się jednego: trudzić innych.

Świat trzeba zostawić nienaruszony, jeśli chce się ujrzeć delikatny pyłek okrywa­jący rzeczy.

Cierpliwość posiada się tylko wraz z celem. Bez celu nie ma cierpliwości. Nie istnieje cierpliwość abstrakcyjna.

Szczyt namiętności jest wysoki i wąski. Nie mogę się na nim wygodnie umościć, nie mogę zamieszkać.

Reguła towarzyska: nie przestawać z ludźmi poszukującymi przeżyć.

Mówi się, że pewne zajęcia wysuszają ludzi. Może tak być. Jednak wydaje mi się, a spotykałem się z tym dużo częściej, że to człowiek wysusza swoje zajęcia. Bezkrwisty, oschły człowiek wystarczy, żeby wszelkie zajęcia stały się bezkrwiste i suche.

Kto nie potrafi słuchać, me potrafi być posłuszny. Kto nie potrafi być posłuszny, nie potrafi myśleć.

Pod skórą nie ma drugiej skóry, lecz muskuły, nerwy i żywe mięso. Kto nie szanuje skóry, kto nie ma wobec niej respektu, cóż czyni? Odziera człowieka ze skóry.

Kobiety, które w kłótni porzucają wszelką logikę, doprowadzają mężczyznę do rozpaczy. Jednak w jego logice nie ma słuszności. On nie ma słuszności przez to, że myśli bardziej logicznie niż kobieta. Kobieta zachowuje swoją rację wobec całej słuszności logicznych argumentów. Kobieta respektuje mężczyznę, a nie logiczne myślenie.

Mężczyźni łatwo wmawiają sobie, że logika, która jest w ich głowie, znajduje się również poza nią. Kobiety nie podzielają tej wiary; skłaniają się raczej ku temu, by rozstrzygać w każdym poszczególnym przypadku. Jednak to, co wygląda u nich na dowolność, może zostać potwierdzone przez rozum.

Ze zbioru: Gedanken und Merkzeichen (Frankfurt nad Menem 1949).

Z powrotem do źródeł! Nie jest źródłem ten, kto to głosi.

Również myśl, że wszystko przemija, jest przemijająca.

Pokój zawarty przez kastratów, także jest wykastrowany.

Kto ucieka od swego cienia, ten ucieka od światła.

Archeologia wiąże się zawsze z profanacją grobów.

On jest drzazgą, która zawsze jątrzy.

Czystość nie jest niczym, co mogłoby zostać człowiekowi przydane. Ona wyraża się w braku. W śniegu, w dziewicy, w białym papierze. Czystość odsyła do nieobecnego. Przeto w negacji jest coś czystego. Dlatego sterylność ma pozór czystości.

Kto chce ponad bogów, wpada w ręce tytanów.

Urzędnik: „Gdzie pan pracuje?”

Ja: „Nigdzie. Jestem niezależny”

Urzędnik: „Czy posiada pan na to zezwolenie?”

(Dosłownie z rozmowy, jaką odbyłem w roku 1947 w urzędzie zatrudnienia)

Na sztuce lawirowania zna się tylko ten, kto ma cel.

Kiedy znikają żebracy, to znak, że bieda się rozprzestrzeniła.

Porządek w pokojach starych panien wskazuje, że coś zaniedbały. Stąd rzewność, wzruszenie, które nas ogarnia na widok takiego porządku.

Wyzysk, jaki praktykują wyzyskani, wysysa szpik z kości.

Nie tworzy się prawa, powiększając ilość prawników, zdrowia, powiększając ilość lekarzy, pobożności, powiększając ilość teologów. Państwo nie jest silniej­sze, gdy powiększa się ilość urzędników, gospodarka nie kwitnie, gdy zwiększa się ilość ekonomistów, armia podupadnie wtedy, gdy powiększy się ilość żołnie­rzy. Widać to jak na dłoni, jednak nikt się do tego nie stosuje.

Człowiek, który nie miał młodości, szybko umiera.

Skowronek nie wznosi się ponad swoją pieśń.

Dobrzy są silni nie dlatego, że złych brakuje, lecz dlatego, że istnieją.

Plany plantują.

Tam, gdzie wszystko można powiedzieć, dobre jest milczenie.

Krowa, która staje się czynnikiem ekonomicznym, wstrzymuje wytwarzanie mleka.

Chytrość pochodzi z niedostatku. Dlatego pustynne lisy są chytrzejsze od innych.

Robak tkwi we wszystkim, również w robaku. Przemyśl to i skończ ze swymi robaczywymi rozważaniami.

Teologia posługująca się wydestylowanym człowiekiem – narratio diaboli.

Gdyby twoje słowo było nawozem, który rozprowadza się na polach, chciałbym je czcić.

Epidemie są dowodem na to, że człowiek jest istotą społeczną.

Humus jest cykliczny, gnicie jest cykliczne.

Przemysł produkujący konserwy konserwuje to, co podlega gniciu.

Szczerość i umiłowanie prawdy to dwie różne rzeczy.

Ciało kobiety bardziej jest naczyniem niż ciało mężczyzny.

Jest rekord wierceń głębinowych na czas. Trudniej wytworzyć warstwę próchni­cy na grubość trzech cali.

Zawistnicy są zawistni o szczęście. Obstają przy cnocie, zasłudze i pilności.

Do procesów zachodzących w aparatach destylacyjnych, należy również uzasad­nianie etyki jako samodzielnej dyscypliny.

Znajomość rzeczy i znajomość ludzi trudno ze sobą pogodzić.

Wszystko wulgarne jest zarazem głupie.

Źdźbło gnie się, bo jest zakorzenione.

Gdy dostrzeże się wieczne powroty, zaczynają się święta. Człowiek, który nie dostrzega powrotów, homo linearis i linearius, nie zna świąt. Dostaje urlop i wyjeżdża na wczasy.

Bóg, który porusza się, tańczy.

Wstręt wobec spraw płci jest oznaką cherlactwa.

Świat nauki jest najbardziej odległy od boskiego świata.

Ze zbioru: Gedanken und Merkzeichen. Zweite Sammlung (Frankfurt nad Menem 1954).

Ludzie nie wierzą już w bajki. Nawet nie wiedzą, że pozostają w służbie olbrzymów i że skrzaty wyprowadzają ich w pole.

Przed dalekim skokiem skoczek musi się cofnąć. Siłę do skoku czerpie z obszaru, na którym się nie skacze.

Godność pozbawiona wdzięku jest irytująca i trudna do zniesienia.

Ten wysiaduje porcelanowe jaja.

Kto siebie oszczędza, nie oszczędza innych.

Od mężczyzn więcej wychodzi, do kobiet więcej przychodzi.

Litość w stosunkach pomiędzy płciami wskazuje na brak Erosa. Eros nie jest litościwy.

Gdy wszystko staje się przezroczyste, nic już nie widzimy. Kiedy ubywa wdzięku, najpierw znikają motyle.

Zaciemnianie pokoju – egzystencjalizm. Oświetlanie sypialni – psychoanaliza.

Matką ducha ziemi moce. Władza niebios jego ojcem.

Utknął w sylurze, w dewonie. Prekambryjska formacja życia duchowego i inte­lektualnego.

Liberalny mieszczuch oklaskuje nawet swą własną zagładę.

Szlachetni ludzie, mówi przysłowie, myślą długo. Dają sobie czas. A tylko ten, kto ma czas, jest szlachetny.

Dobroć potwierdza się tam, gdzie brak sympatii.

Tylko mumie nigdy się nie zmieniają.

Nadmiar jedynie wówczas nie ciąży, kiedy zamienia się w dar.

Istnieją umysły, które są ciemne, w których nie ma światła. Oraz takie, które są tak jasne od sztucznego światła, że już nic nie widzą.

Dialektyka i sofistyka. Dziewki służebne, które w nędznych sukniach kłócą się i strofują, podczas gdy Sophia z uśmiechem staje w drzwiach.

Dobrodziejstwo przemijania jest wielkie.

Fortuna rozprasza majątki przy pomocy szulerów i łatwych dziewcząt. To jest sprawiedliwe wyrównanie.

Od rousseauizmu do gilotyny jest tylko jeden krok.

Z: Bemerkungen in Prosa und Versen („Scheidewege”, 1971/1972)

Na symbolicznym flecie nikt nie zagra.

Frazesy: „On stoi pośrodku życia”. – „On stoi obiema nogami w życiu”. Jak tego dokonał? Stoi w swoim życiu czy w czyimś? „On stoi na gruncie faktów”. A nie na fakcie gruntu.

Cło drogowe nie pomnaża kraju. Geometrzy pomniejszają go.

Podłość ma wiele drzwi.

Kołyska, łoże i trumna są z tego samego drzewa życia.

Mówić, że coś jest dobre, piękne, prawdziwe, nic nie znaczy. To tylko naklejone etykiety.

To jest bogacz.

Gdy go okradają,

nie zauważa tego.

Gdy zauważy,

to się śmieje.

Obraz świata – nie obraz, tylko abstrakcyjna gadanina. Światopogląd – nie pogląd, lecz namiastka, jego surogat.

Naiwni sądzą, iż piękny krajobraz tworzy poetę. Poeta czyni krajobraz pięknym; bez niego nie ma pięknych krajobrazów.

Wybór z: Bemerkungen („Scheidewege”, 1976 z.4).

Przełożył Krzysztof Polechoński

Przekład przejrzał Wojciech Kunicki

Wybrał Tomasz Gabiś

***


FRIEDRICH GEORG JÜNGER – „FASZYSTOWSKI REWOLUCJONISTA”, KTÓRY ZOSTAŁ POETĄ. [1]


Friedrich Georg Jünger, młodszy brat Ernsta Jüngera urodził się 1 września 1898 roku w Hanowerze, zmarł 20 lipca 1977 roku w Überlingen nad Jeziorem Bodeńskim. Jako uczeń uczestniczył w młodzieżowym ruchu „Wędrowny Ptak” (Wandervogel). Po maturze w gimnazjum humanistycznym w Detmold przeszedł jako ochotnik szkolenie oficerskie. W trakcie ataku na Langemarck został ciężko ranny. Opuścił Reichswehrę w 1920 roku w randze porucznika i zaczął studiować prawo w Lipsku i Heidelbergu. W 1924 roku został doktorem nauk prawnych, a cztery lata później złożył egzamin asesorski w Dreźnie. Po krótkim pobycie w Monachium przeniósł się do Berlina, poświęcając się pracy literackiej i publicystycznej.


Swoje teksty zamieszczał w antologiach redagowanych przez brata Niezapomniani (1928), Wojna i wojownicy (1930). W 1926 roku ogłosił narodowo-rewolucyjny manifest Koncentracja nacjonalizmu. W 1931 roku wydał wraz z fotografem Edmundem Schultze album Oblicze demokracji. [2] Pisał płomienne polityczne eseje i artykuły na łamach prawicowych pism i pisemek, najdłużej, bo od 1929 do 1934 roku, współpracował z miesięcznikiem „Widerstand” (Opór) wydawanym przez Ernsta Niekischa – ideologa tzw. narodowych bolszewików, którzy tworzyli lewe skrzydło narodowych rewolucjonistów. Jünger jako publicysta i polityczny aktywista reprezentował w sposób egzemplaryczny „nowy typ rewolucyjny” zrodzony w okresie wojny i następującej po niej wojnie domowej.


Młodzi kombatanci wielkiej wojny, członkowie freikorpsów walczący na granicach Rzeszy- na Górnym Śląsku, na Łotwie i w Estonii, członkowie paramilitarnych bojówek ścierający się z separatystami i komunistami, uczestnicy akcji sabotażowych przeciwko siłom okupacyjnym, członkowie tzw. związków bojowych, nielegalnych organizacji i konspiracyjnych kółek, ekstremiści, „chaoci” i awanturnicy marzący o odbudowaniu Wielkiej Rzeszy, outsiderzy nie mogący sobie znaleźć miejsca w normalnym życiu, romantyczni rebelianci z „Jugendbewegung” odrzucający normy mieszczańskiego świata, prawicowi desperados zbuntowani przeciw wszystkiemu i wszystkim: z takich ludzi rekrutowali się narodowi rewolucjoniści okresu Republiki Weimarskiej.


To do nich można odnieść słowa Hugo von Hofmannstahla o młodych ludziach „poszukujących ostatecznej więzi stojącej ponad wszelkimi regułami i będącej równocześnie geometrycznym miejscem wszystkich możliwych reguł”, miejscem, z którego można wyważyć świat z zawiasów. Jeden z nich , Harro Schulze-Boysen, stracony potem w 1942 roku jako komunistyczny agent z „Czerwonej Orkiestry”, stwierdził: „Europa była zegarem świata. Ten zegar stoi”. Narodowi rewolucjoniści pragnęli naciągnąć sprężynę europejskiego zegara, nie bacząc na ryzyko, że może ona pęknąć ostatecznie. Byli rewolucjonistami, którzy mówili: „chcemy chaosu, ponieważ chcemy go okiełznać”. Szukali spełnienia w tym, co egzotyczne, rewolucyjne, chaotyczne, ale równocześnie szukali formy, kształtu i klasyczności.


O narodowo-rewolucyjnym typie bojownika tak pisał badacz ideowo-politycznych prądów tamtych lat Armin Mohler:


„Z jednej strony jest on anarchiczny, ponieważ stary, spetryfikowany porządek rozpada się, i dlatego afirmuje on zniszczenie jako jedyną drogę do nowego wzrostu (…) ale drugą stroną medalu jest «pruski» porządek, szukający więzi i domagający się formy, gdyż zniszczenie nie może być celem samym w sobie”.


Byli więc narodowi rewolucjoniści – wśród nich zarówno polityczni mistycy, aktywiści-marzyciele, wizjonerscy romantycy jak i kondotierzy i polityczni gracze – bojownikami rewolty w imię ładu, niszczycielami „starego” w imię nowych więzi, anarchistami w imię służby, posłuszeństwa i ofiarności, rebeliantami w imię autorytetu i nowych hierarchii. Przepełniała ich gorąca nienawiść do wszelkich wartości i zasad mieszczańskiego świata zachodniego – Ernst Niekisch pisał o nocy św. Bartłomieja, którą należy sprawić wszystkiemu, co zachodnie i mieszczańskie w Niemczech. Zapewne chętnie powtórzyliby za Saint-Exuperym: „Nienawidzę swojej epoki z całej duszy. Człowiek umiera w niej z pragnienia”. Oni nie chcieli umierać z pragnienia.


Propagowali cnoty wojskowe, ascetyczne i heroiczne, które przeciwstawiali „kramarskim” wartościowaniom mieszczaństwa. Naśladować pragnęli średniowiecznych mnichów lub krzyżowców, tak samo jak oni chcieli być pełni żarliwości, bojowego ducha i niezłomnej woli realizowania swoich ideałów w epoce nowego, technicznego średniowiecza. Rościli sobie pretensje do reprezentowania świata bohaterów przeciwko światu handlarzy, pragnęli utopić materializm, utylitaryzm, racjonalizm w „ciemnym nurcie krwi i losu”, rzucić „zapalającą pochodnię w świat zachodni”, bo dławiła ich, jak pisał Ernst von Salomon, „atmosfera duchowej i moralnej stęchlizny”. Narodowa rewolucja miała położyć kres panowaniu „sytych, którzy zawsze zrezygnują ze światopoglądu, ale nigdy z politycznego geszeftu” (Ernst von Salomon).


Pozbawieni bazy społecznej, nieuleczalnie rozbici na grupy i grupki zaadaptowali dla własnych celów koncepcję rewolucyjnego przewrotu dokonanego przez garstkę zdeterminowanych i gotowych na każde ryzyko zawodowych rewolucjonistów, którzy walczą nie tylko przeciw rządzącemu establishmentowi politycznemu, ale także „przeciw apatii bezbronnego, zwyciężonego narodu, jego niewolniczym instynktom i skłonności, by oddawać się przyjemnościom samoponiżania”. Gotowi byli nawet własny naród potępić za to, że nie dorasta do wielkich ideałów: „Ten naród handlarzy kapustą nie jest zdolny do zrobienia przyzwoitej rewolucji” (Ernst von Salomon). Mieli wyraźne nastawienie socjalrewolucyjne, co zbliżało ich do lewicy. Poszukiwali „Czwartej Drogi” pomiędzy zachodnim marksizmem, „azjatyckim” bolszewizmem i mieszczańskim kapitalizmem. Chcieli „unarodowienia” proletariatu, podziwianego przez nich za rewolucyjny heroizm, aby w ten sposób zdobyć bazę społeczną dla swojej polityki. Byli rewolucyjnymi wrogami idei rewolucji francuskiej, a zarazem odrzucali wszelkie „reakcyjne” koncepcje: zarówno restaurację monarchii i społeczeństwa stanowego, jak i mieszczański, demokratyczno-liberalny kapitalizm.


W tej sytuacji nie ma – jak pisał F. G. Jünger – innej drogi jak tylko „przebić się w przód” i „zniszczyć wszystkie polityczne formy liberalizmu”. Uważał on, że po 1918 roku i zwycięstwie demokratyczno-liberalnej republiki Niemcy znalazły się w historycznej próżni, rządząca krajem elita polityczna niezdolna jest do podjęcia jakichkolwiek istotnych decyzji i tonie we własnych frazesach:


Widzieliśmy ludzi Listopada strojących się w wytarte piórka, widzieliśmy wycieńczony do cna liberalizm pchający się przez otwarte drzwi, po raz setny słuchaliśmy proklamacji praw człowieka. Otwarto lamus pełen kurzu. Wyciągnięto z niego prawa, wolności, tolerancje, parlamenty, prawa wyborcze, reprezentantów ludu. Baczono starannie, aby o niczym nie zapomnieć i wszystko nanizać na odpowiedni sznurek. W końcu napisano liberalną powieść – konstytucję Rzeszy Niemieckiej. Ale było to ciało, w którego żyłach nie płynęła krew. Nic poza frazesami nie można było o tym powiedzieć. Nigdy jeszcze tylu frazesów w kraju nie wypowiadano. Nigdy nie było tu większych frazesowiczów. Nigdzie nie dało się uciec przed tymi linoskoczkami pojęć; ostatni niemiecki płot, ostatnią niemiecką ścianę obkleili swoją paplaniną.


Odrzucał demokratyczne reguły gry, jedynie nienawiść i najwyższą pogardę rezerwując dla parlamentaryzmu, dla partii i ich „kreciej roboty” dla parlamentów („masowe zbiorowiska przeciętności”), dla powszechnego prawa wyborczego, wynoszącego do władzy „ruchliwych agitatorów i żarliwych głupców”. Nawet dla niemieckich anarchistów nie miał dobrego słowa – w opublikowanym na łamach „Widerstand” artykule o Chaplinie tak pisał:

Chaplin jest jednym z niewielu anarchistów dużego formatu wśród masy tych, którzy dzisiaj wykonują swoją robotę. Poważny anarchista musi przede wszystkim być jednym: indywidualistą czystej wody. Nie wolno mu tworzyć żadnej wspólnoty, gdyż każda wspólnota go dyskredytuje. Musi być samotnikiem chadzającym własnymi drogami, odłączonym od struktury praw i obowiązków, w którą włączony został w chwili narodzin. Dopiero taki krok go wyzwala, nadaję mu siłę wybuchu. Prawdziwy anarchista najpierw sam siebie wysadza w powietrze; to działa na otoczenie jak dynamit, także innych rozrywa na kawałki. Anarchizm jest jedyną, ostateczną konsekwencją liberalizmu: anarchista to eksplodujący mieszczanin. W tym sensie Chaplin pozostaje mieszczaninem, niezależnie od wrogości wobec mieszczaństwa, która jest jego rewersem. Chaplin nie odkrywa przestrzeni, gdzie nie ma już mieszczan, niedostępne jest mu to co nie-mieszczańskie. Nic bardziej niemożliwego dlań niż takie odkrycie, gdyż jest ono odkryciem przestrzeni heroicznej. Ale jako anarchista ma swoją rangę. Wystarczy pomyśleć, w czyich rękach znajduje się dziś oficjalny anarchizm, jaka hołota zebrała się pod czarnymi sztandarami. Tworzy konwentykle, zakłada stowarzyszenia, byłaby zdolna do tego, aby reprezentować anarchizm w parlamencie; jeśli tylko dałoby się wyhandlować odpowiednią ilość głosów potrzebną do zdobycia mandatu. Dobry Boże! I tych ludzi uważa się za niebezpiecznych, tych protestowiczów wiszących na ogonie komunistycznych demonstracji – cóż za brak instynktu, gdyż to właśnie jest miejsce, gdzie nigdy nie wolno im się pojawić. Komunizm i anarchizm to ogień i woda. Anarchista prędzej może być konserwatywny niż komunistyczny.

Wyznającą abstrakcyjne, bytujące gdzieś poza konkretnym czasem i przestrzenią idee, złożoną z „płaskich gadułów” „oświeceniowo-liberalną” inteligencję, która samą siebie traktuje jako kwintesencję humanitaryzmu, oskarżał o to, że reprezentuje osłabienie woli życia, prowadzące aż do stanu, w którym człowiek odnajduje rozkosz w wyznawaniu win i przeżywaniu żalu i skruchy (Liberalny mieszczuch oklaskuje nawet swą własną zagładę). Tymczasem „każdy dzień jest dniem walki”, każdego dnia na nowo trzeba utrzymać pozycje, każda rezygnacja wobec życia oznacza, że życie z nas rezygnuje; kto nie chce kierować, ten będzie kierowany, kto nie chce rządzić, ten będzie rządzony.

Dyskusja o winie za wywołanie wojny była, jego zdaniem, dyskusją całkowicie jałową: „Jedyną winą było to, że przy całej naszej twardości, nie byliśmy dość twardzi. Nasza jedyna wina polega na tym, że przegraliśmy wojnę”. Nawoływał Niemców, aby z dumą nosili miano „Hunów”, jakim aliancka propaganda ochrzciła żołnierzy niemieckich, a dla pacyfistów, uznanych za „wrogów narodu”, przeznaczał tylko jedno miejsce: więzienie.

Był zwolennikiem „pruskiego socjalizmu”, przepojonego duchem arystokratycznym, heroicznym i żołnierskim. Ideologia, jaką wówczas wyznawał, była najbardziej ekstremalnym przejawem faustycznego witalizmu i imperialnego woluntaryzmu. Odwoływał się do sorelowskiego anarchosyndykalizmu, włoskiego futuryzmu i rewolucyjnego faszyzmu. Po­dziwiał rewolucyjny aktywizm włoskich faszystów, za wzór udanej akcji politycznej uważał „marsz na Rzym”, niezłomnie bronił niemieckiej „odrębnej drogi” (Sonderweg) która nie wiedzie ani na Wschód, ani Zachód, ale tam, gdzie spełnia się niemieckie przeznaczenie. Żądał nowego, bojowego nacjonalizmu, nowego poczucia wspólnoty i organicznych więzi, ruchu, który przeciwstawiłby się „rozkładowym ekscesom niszczącego wszystko sceptycyzmu”, będącego skutkiem „ducha spuszczonego z uwięzi”, co tak wielu uważa się za postęp. Pisał:

Nacjonalizm nie może być dzisiaj ani monarchistyczny, ani republikański, ani reakcyjny, ani liberalny. Musi być nacjonalistyczny w pełnym znaczeniu tego słowa, które oznacza w coraz większym stopniu wolę nowego, swoistego państwa. Ruch nacjonalistyczny ma inne zadania niż przywrócenie do władzy gromady zdetronizowanych książąt lub obrona ideologicznej konstytucji. Jego pierwszym zadaniem jest całkowicie zniszczyć panujący system liberalizmu i zastąpić państwo mechaniczne państwem organicznym.

I w innym miejscu:

Nacjonalizm nie wie co to współpraca z panującym systemem, nie wie co to prawica i co to lewica, nie wie, co to monarchistyczne sympatie i kompromisy. Jest on na wskroś rewolucyjnym aktywizmem, jest republikański i dyktatorski. Reprezentuje ideę absolutnego państwa i odrzuca plutokratyczne państwo listopadowe, w którego działaniach i hasłach nie ma żadnego udziału, ponieważ nie chce być współodpowiedzialny za to, co w nim się dzieje.

Nowy nacjonalizm, oznajmiał Jünger, jest wolą, aby „czcić i kochać ojczyznę jako najpotężniejszą wspólnotę losu, ofiarować jej dobra materialne i życie, i zapewnić jej takie instrumenty władzy, jakich potrzebuje”. Wszystkie przeszkody stojące na drodze do osiągnięcia tego celu muszą zostać usunięte w zdecydowanej walce politycznej prowadzonej przez narodowych rewolucjonistów. Jünger propagował „czysty” „absolutny” nacjonalizm, wzywał do „nacjonalistycznej rewolucji czynu”, której celem winno być obalenie systemu liberalnej demokracji i ustanowienie dyktatury, bo tylko dyktatura mogła, jego zdaniem, zakończyć permanentną wojnę domową i przywrócić Niemcom pełną suwerenność.

F.G. Jünger, ów – jak złośliwie napisał o nim jeden z krytycznych badaczy jego twórczości – „esteta przemocy pozbawiony woli czynu”, „rewolucjonista zza biurka”, potrafiący nawet brata Ernsta przelicytować w radykalizmie sformułowań, w artykułach, których retoryczna agresywność skierowana przeciwko rządzącym dochodziła do temperatury rozżarzonego żelaza, bezlitośnie piętnował „skorumpowanych łajdaków plutokratycznego państwa” :

Rozpad idei demokratycznej obejmuje całość demokratycznych organizacji i jest dziś zauważalny wszędzie. Wyraża się on w postępującym rozkładzie, w rozprzestrzeniającej się anarchii będącej córą liberalizmu. Epoka demokratyczna zbliża się do końca. Nic silniej nie potwierdza tego faktu niż duchowa postawa tych, którzy umiarkowanie lub z radykalnym patosem epokę tę reprezentują. Niesłychana katastrofa przygotowuje się w śmietance republiki. Zgnilizna rozszerza się gwałtownie; wydobywa się z samej świątyni i wypełnia życie publiczne ciągle na nowo wyziewami korupcji, które zawsze można wyczuć tam, gdzie następuje rozkład. Nie trzeba być prorokiem, aby przewidzieć na pewno, że trwanie przy obecnych formach politycznych przyniesie nowe, niesłychane skandale korupcyjne, które zniszczą ową resztkę zaufania zachowaną dotychczas przez tych, którzy niczego nie potrafią się nauczyć. Jest to nieuniknione, gdyż rozpad idei demokratycznej wyraża się nie na sposób abstrakcyjny, ale poprzez ludzi ją reprezentujących. Idee proklamowane z ogniem i rewolucyjnym patosem w 1789 roku, i które, choć w sposób sloganowy, głoszono z żarliwością i obywatelskim patosem w 1848 roku w Niemczech, są dziś niczym innym jak płaszczykiem dla korupcji, pięknego kłamstwa i szybko narastającego brudu.

W polityce zagranicznej za podstawowy cel uznawał wyzwolenie spod „dyktatu wersalskiego”, pozbawiającego Niemcy suwerenności, narzucającego im „duchową francuzczyznę” i „wysadzenie w powietrze europejskiego związku dla pokojowej eksploatacji Niemiec”. Żądał rewizji granic na wschodzie i zachodzie, przyłączenia Austrii, likwidacji Ligi Narodów, taktycznego sojuszu ze Związkiem Sowieckim, aby stworzyć narzędzie dla rozsadzenia systemu powersalskiego. Związek Sowiecki miał być taranem dla rozbicia „zachodniego imperializmu”, w którego kleszczach znalazły się również Niemcy. Nowy, zdecydowany nacjonalizm powinien podkreślać wartość takiej konstelacji siły, która potrafiłaby zapobiec skutkom polityki Ligi Narodów i osłabić znaczenie układu wersalskiego. Możliwość takiej polityki, twierdził, jak najbardziej istnieje, ale jest nie do pomyślenia bez Rosji. 

Między Rosją i Niemcami nie ma żadnej zasadniczej sprzeczności interesów i nic nie stoi na drodze ich ścisłej współpracy, przeciwnie, jest ona „pożądana ze względu na wspólnotę ich egzystencjalnych interesów, ze względu na rzadko spotykaną jedność celów politycznych”. Niemcy, Związek Sowiecki wraz z ludami Azji i Afryki winny stworzyć wspólny front przeciw „zachodniemu kolonializmowi” i „imperializmowi”, ponieważ są ich ofiarami i ich zniszczenie leży w ich wspólnym interesie.

Przyjazny stosunek do Związku Sowieckiego wypływał przede wszystkim z taktycznych kalkulacji politycznych, choć, po części, był także przejawem typowego dla narodowych rewolucjonistów zafascynowania Wschodem i zainteresowania światem słowiańskim. Przewidywali, że kiedy sojusz z Sowietami zostanie „skonsumowany”, dojdzie do konfliktów i napięć takich jak pomiędzy Niemcami i Francją. Ernst Niekisch pisał profetycznie: „Wisła będzie Renem Wschodu, Warszawa Strasburgiem, Polska nasiąkniętą krwią Burgundią, sporną Alzacją”.

Jünger, podobnie jak inni narodowi rewolucjoniści, podziwiał polityczny, ascetyczny fanatyzm bolszewików, ich wolę władzy, ich sukcesy w walce przeciw mocarstwom kapitalistycznym i ideologiczną spójność marksistowskiego światopoglądu. Charakterystyczną dla narodowych rewolucjonistów ocenę rewolucji bolszewickiej zawiera wypowiedź jednego z bohaterów powieści Ernsta von Salomona Potępieni: „Oni mówią rewolucja światowa i myślą Rosja. Naród dociera tak daleko jak daleko sięga jego siła, i tak daleko sięga również jego idea”.

Jünger sprzeciwiał się „zastępowaniu polityki przez system humanitarystycznej cywilizacji”, będący jedynie maską mocarstwowych interesów, obrzydzeniem napawała go polityka „frazesów i banałów” uprawiana przez demokratyczno-liberalnych polityków będąca wyrazem „duchowej postawy drobnomieszczan, łaknących pojednania i wzruszających gestów, choćby były obłudne”. W miejsce ckliwych i zakłamanych scen „przyjaźni i pojednania” proponował nieco inne formy aktywności politycznej:

Wysadzimy Europę w powietrze, Scytów nazwiemy przyjaciółmi i z Tatarami wypijemy bruderszaft. Będziemy tańczyć na bożku porządku, bezczelnie z niego szydząc a jego kapłanów Baala zaszlachtujemy nożem Daniela. Duch ojczyzny burczy nam w brzuchach; stworzy on sobie głos, który niczym puzony przejdzie wokół Jerycha europejskiego braterstwa zwalając jego mury.

W wydanej w 1926 roku Koncentracji nacjonalizmu przepowiadał , że drogę torują już sobie siły szykujące się do nowej walki, ostatecznej walki imperializmu o władzę nad całą planetą. Nie gdzie indziej, ale właśnie w przestrzeni Rzeszy Niemieckiej zbiegają się, według niego, linie światowej polityki, tutaj leży punkt ciężkości Europy i świata. Pozycja Niemiec to równocześnie pozycja światowej rewolucji: rozstrzygnięcia tutaj zapadające są politycznymi aktami rewolucjonizującymi świat. Rok 1945 przyznał rację jego prognozie z 1930 roku: „Być może będziemy walczyć sami, ale pewne jest, że nie upadniemy sami, i że nowa klęska wielu innych ciśnie w przepaść”.

Prorokował, że Republika Weimarska wzięta w kleszcze masowych ruchów: narodowo-socjalistycznego i komunistycznego nie będzie miała żadnych szans na przetrwanie. Demokracja niemiecka, ta żałosna, imitatorska demokracja, istnieje tylko dzięki naciskowi z zewnątrz; jeśli ten nacisk zostanie zneutralizowany, natychmiast się rozpadnie. Nie zdołają temu przeciwdziałać żadne ustawy o ochronie republiki, żadne reformy ordynacji wyborczej, żadne większości parlamentarne, żadne partyjne koalicje. Demokratyczna maszyneria jest już całkowicie zardzewiała. Wymyślona za biurkiem „listopadowa republika” sama doprowadza się do absurdu i popełnia harakiri.

Dostrzegał jasno, że tradycjonalistyczne, „konserwatywne” oblicze narodowego socjalizmu to tylko jedna z twarzy ruchu, druga to twarz nowoczesności, kultu techniki, umasowienia i uniformizacji. W jego opinii dynamikę nowemu reżimowi nadają wykorzenione masy „ślepe, słabe, wrogie łagodnemu światłu”.

W artykule O równości („Widerstand”, kwiecień 1934) chwalił ironicznie demokratyczny styl narodowych socjalistów, których uważał za element liberalno-demokratycznego system partyjnego i za kontynuatorów liberalnej dekadencji:

Popularność jest echem równości, miarą osiągnięć przywódców. Popularność nie jest tym, co napotyka na nieufność i podejrzenia, gdyż w głośnym okrzyku aklamacji, jaki wydaje lud, objawia się vox dei. (…) Nie wolno fałszywie interpretować entuzjazmu, którego wysokie fale z szybkością burzy przewalają się przez kraj. Ten entuzjazm to polityczna akcja demokracji.

W artykule Rzeczywistość i prawda. Spojrzenie wstecz na rozpad mieszczańskiego świata („Widerstand”, maj 1934) demaskował (nie wprost) kłamstwa, fobie i fantazmaty narodowosocjalistycznej propagandy:

Widzimy, że każdy rodzaj panowania i autorytetu staje się podejrzany. To jest możliwe tylko tam, gdzie forma panowania nie jest już nienaruszona, tam, gdzie aktor staje się reprezentantem władzy. Gdzie on występuje i staje się przedmiotem kultu ze strony mas, które go potrzebują, tam dekompozycja rzeczywistości znajduje się w pełnym toku. Wszystkie poglądy utraciły swoją świeżość, cała budowlę przesyca woń lakieru, farby i szminki, charakterystyczna dla wielkich atrap. Znaczenia nabierają efekty sceniczne. Aktor odgrywa rzeczywistość, której sam jest pozbawiony. Jego repertuar jest niezmiernie szeroki, gdyż nie ma roli której nie potrafiłby zagrać. Jest postacią, na której można studiować symptomatykę rozkładu we wszystkich jej oznakach. Kiedy porusza się na koturnach, oszukany widz, rozwiera szeroko oczy i usta, wierząc, że widzi Boga lub giganta. Ale to tylko nędzny kuglarz gestykuluje przed nim, a jego sztuczki szybko się kończą. Oczywiście jest czymś dobrym, że koniec przychodzi tak szybko, bo lepiej, żeby człowiek zginął, niżby trwał w fałszywej egzystencji.

W opublikowanym w 1934 roku tomie Wiersze zamieścił elegijny poemat Mak, zawie­rający niedwuznaczną krytykę nowego reżimu ( wiersz z podziwem odnotował w swoich dziennikach Tomasz Mann). Pisał w nim o zgiełku, który boleśnie dźwięczy w uszach, o wstręcie, jakim napawa go nastrój upojenia, głośny wrzask, co sam siebie nazywa entuzjazmem. Trybun odgrywający koturnowa rolę, co „w chwale własnej się pławi”, obejmuje władzę; uciekają Muzy, ucieka Koriolan, zostaje „gromada pyskaczy wielbionych przez motłoch”.

Narodowosocjalistyczna „akcja demokracji” rozproszyła, porwała, pochłonęła również narodowych rewolucjonistów; wraz z upadkiem Republiki Weimarskiej i zwycięstwem „Wielkiego Aktora”, zakończyła się ich krótka historia, w dziejowym wirze przepadło na zawsze jedno z ciekawszych zjawisk europejskiej prawicy pierwszej połowy XX wieku. Narodowi rewolucjoniści, do których zaliczał się Jünger, nazywani niekiedy „lewicowymi ludźmi z prawicy”, byli politycznymi absolutystami (jak Winston Churchill miał określić T.E.Lawrence’a), zadziwiającą mieszanką ducha pruskiego i ducha rebelii, „wędrownymi ptakami” z mauzerem za pazuchą błądzącymi pośród wypalonych ruin starego świata w poszukiwaniu idealnej Rzeszy, buntownikami trawionymi głodem prawdziwej służby i prawdziwego posłuszeństwa, straconym legionem nacjonalistycznej rewolty, kochającym „zdobywanie łupów na polu bitewnym nieskończonych możliwości” (Ernst Jünger). Pragnęli, by posłużyć się słowami Eichendorffa, „szturmować bramy niebios”. Dla jednych ów szturm zakończył się służbą u nowych panów, dla innych emigracją lub „emigracją wewnętrzną”, dla jeszcze innych więzieniem, śmiercią na froncie lub w konspiracji przeciw reżimowi narodowosocjalistycznemu i, w konsekwencji, pod toporem katowskim. Narodowa rewolucja pozostała niespełnionym marzeniem. Lub też, jak powiedzą inni, urzeczywistniona została przez narodowych socjalistów, czyli niewłaściwych ludzi i nie tak, jak to sobie wymarzyli. Po raz nie wiadomo który rewolucja pożarła własnych ojców.

Friedrich Georg Jünger wybrał „wewnętrzną emigrację”, całkowicie wycofał się z życia publicznego, wyjechał z Berlina i po pewnym czasie przeniósł się na najdalszy południowy kraniec Niemiec do Überlingen – liczącego wówczas pięć tysięcy mieszkańców miasteczka nad Jeziorem Bodeńskim, gdzie mieszkał do końca życia. Z politycznego publicysty i aktywisty zamienił się w poetę – Goethe, George, Klopstock, Hölderlin, Trakl byli dlań wzorami – autora opowiadań, aforyzmów, esejów filozoficznych, powieściopisarza, tłumacza. Już wcześniej, na przełomie lat 20. i 30. zaczął odwracać się stopniowo od bezpośredniego zaangażowania politycznego, co widać również w jego publicystyce, w której coraz mniej było odniesień do aktualnych kwestii ideologiczno-politycznych a coraz więcej refleksji nad kulturą.

Ogłosił znakomite tomy wierszy: Wiersze (1934), Wojna (1936), Taurus (1937), Missouri (1940), relacje z podróży: Listy z Mondello (1943), Wędrówki na Rodos (1943), książki eseistyczne: O komizmie (1936), Greccy bogowie (1943), Tytani (1944). Wiersze i eseje publikował na łamach niepolitycznych czasopism jak „Corona”, „Neue Rundschau”, „Die Literatur”. Nie należał do Izby Piśmiennictwa Rzeszy.

Podczas gdy w okresie Republiki Weimarskiej widział w technice instrument, którego naród musi użyć dla odzyskania suwerenności i dla panowania, to teraz porzuca narodowo-rewolucyjna technofilię i w 1939 roku kończy pisać swój słynny traktat przeciwko dominacji techniki i technicznego myślenia Perfekcja techniki (wydane w 1946 roku), uzupełniony później przez Maszynę i własność (1949). Kontynuuje pracę literacką publikując kolejne tomy wierszy:

Zachodni wiatr (1946), Pustelnia srebrzystego ostu (1947), Winnica (1947), Sznur pereł (1947), Irys na wietrze (1952), Krąg lat (1954), Czarna rzeka i wietrzno-biały las (1955), Stuka do drzwi (1968). Wydaje zbiory esejów: Mity greckie (1947), Wschód i Zachód (1948), Nietzsche (1949), Rytm i język w wierszu niemieckim (1952), Język i kalkulacja (1953), Mity greckie (1957), Pamięć i wspomnienie (1957), Słowo i znak (1959), Ogrody na Zachodzie i na Wschodzie (1960), Język i myślenie (1962), Wschód i Zachód (1968). Wydał powieści Pierwszy krok (1954), Dwie siostry (1966) i zbiory opowiadań: Dalmatyńska noc (1950), Pawie i inne opowiadania (1952), Rozstaje (1961), Powrót (1965). Przełożył Odyseję. Swoją młodość oraz lata spędzone w Lipsku i Berlinie opisał w książkach autobiograficzno-wspomnieniowych Zielone gałęzie (1951) i Zwierciadło lat (1958). Publikował również w takich czasopismach jak „Merkur”, „Antaios”, „Akzente”, „Jahresring”.

Jego zainteresowanie nauką i techniką znalazło swój wyraz w książce Doskonałe stworzenie (1969), w której poddał krytyce dogmatyzm nauk przyrodniczych i propagowane przez nie widzenie natury, nie uwzględniające faktu, iż nie potrafimy do końca pojąć „planu i budowy świata”. W 1971 roku wraz z Maxem Himmelheberem zakłada pismo „Scheidewege” – reprezentujący najwyższy poziom intelektualny „kwartalnik na rzecz myślenia sceptycznego” stanowiący forum dyskusji o problemach filozofii przyrody, techniki, nauki i ekologii.

Dla duchowej postawy i dla twórczości Jüngera charakterystyczne jest odrzucenie wszelkich form subiektywności rozumianej jako permanentne rozgrzebywanie „prywatnych poruszeń duszy”. Nie znajdziemy u niego ani moralistyczno-humanitarystycznych kryteriów przykładanych do historii i losu człowieka , ani letniego śluzowatego sentymentalizmu, w którym rozpływa się każda forma i każdy kształt (Dobroć jest klejnotem zdobiącym najtwardszych. Przyjmij ode mnie to słowo: nie ufaj miękkim). Poszukuje trzeciej drogi, tak samo oddalonej od pustki tego, co ogólne i abstrakcyjne, jak i od błahości i banalności tego, co prywatne i „indywidualne”. Przedrzeć się chce przez zasłonę powszechnego gadulstwa, aby dotknąć rzeczywistości, która odsłania się wówczas, gdy pewien szczególny, odrębny jej fragment wskazuje jednocześnie poza siebie, ku temu, co „typowe”, powtarzalne niezmienne, nie rozmywając się jednak w blada alegorię, nie tracą żadnego wymiary, żadnej barwy swej samoistnej egzystencji i zachowując ostre wyraziste kontury.

Odwołując się do greckich mitów, do Apolla i Dionizosa, dąży do tego, aby wyjść poza utartą alternatywę „appoliński spokój” – „dionizyjska ekstaza”, poszukuje innej, „trzeciej pozycji”, połączenia „chłodu”, „małomówności”, opanowania, dyscypliny, wyrazistości tonu i rytmu z radosnym, uniesieniem w obliczu bujności bytu, namiętną fascynacją chaosem, który jest warunkiem życia i płodności (Płodność jest chaotyczna, chaos straszliwą płodnością. Sterylność to urok pustyni). Pisał, że najdoskonalszą zabawka jest kalejdoskop, ponieważ tworzy symetrię, aby w następnej chwili ją zniszczyć, a w następnej znowu odbudować. Gdyby nie było tworzenia, niszczenie natychmiast by ustało, a wraz z nim życie samo. To są dwie nierozłączne strony życia, stanowiące zarówno o jego pięknie jak i okrucieństwie – dziecięcy kalejdoskop jest tego najprostszym, najlepszym symbolem.

Jünger poszukuje ładu mieszczącego się poza systemem, abstrakcyjnym schematem i metodą, które „kanalizują rzekę życia”, i odnajduje go w rytmie:

Gdy rytm zamiera, zaczyna się nuda.

Dążę ku żywiołom, ku fali, ku ogniowi. Zawierzam ufnie najstarszym powtórzeniem, prawom powrotu. Nie docieram przy tym dalej niż zaprowadzi mnie rytm. Gdyby mnie opuścił, słoneczny rydwan zrzuciłby mnie w dół, rumaki i woźnicę opanowałoby szaleństwo.

Rytm pozwala opanować chaos bez utraty jego płodnej mocy, utrzymuje ruch życia, ale oddala niebezpieczeństwo, że pochłonie go bezładna, bezkierunkowa, destruktywna dynamika; rytm umożliwia osiągnięcie spokoju i ładu, które są przeciwieństwem martwego bezruchu i rozleniwionego trwania. Mityczne prasiły, żywioły wody i ognia, odwieczny rytm świata, czyli rytm „wiecznego powrotu” ( Przychodzę i odchodzę znowu, i przychodzę raz jeszcze, gdyż słodką jest rzeczą obracać się w tańcu ), ujęte w poetyckie słowo przekształcają się w „boską grę” – cały „świat staje się tańcem i śpiewem” – obserwowaną i przeżywaną w radosnym spokoju ducha, intensywnie, ale z dystansem płynącym z pragnienia, aby na zimno cyzelować formę.

Spokój, opanowanie i dystans (Gdzie brak dystansu, tam wszystko staje się demoniczne) dają szansą na „ostrzenie słuchu tak długo, aż od dołu da się rozpoznać wyraźne bicie pulsu”, są składnikami życia intensywnego, pełnego i skoncentrowanego, któremu duchową gęstość nadaje świadomość jego przemijalności i śmiertelności. Pojawia się w nim „delikatna, srebrna namiętność” i „złota wichura nadmiernych mocy”, człowiek potrafi „usłyszeć harmonię nieskończonego nawet w skrajnych dysonansach, usłyszeć jak wielki kryształowy krąg drga i zaczyna śpiewać”, poczuć w sobie „wibracją” bytu. „Odczarowany” świat na nowo staje się pełen cudownych niespodzianek.

F.G. Jünger był człowiekiem konserwatywnym, podobnie jak jego brat Ernst „heroicznym realistą” uprawiającym winorośl na stoku wulkanu, „pogodnym radykałem, co „tańczy z przeznaczeniem” i zachowuje spokój w obliczu katastrof. Oddalony od rozgwaru tzw. życia literackiego rozmyślał i tworzył, kultywując wzór poety i filozofa należącego do tak rzadkiego w naszych czasach gatunku „wolnych duchów”. Radość istnienia (Pogoda ducha jest zawsze oznaką wolności) i głęboka melancholia pozostają u niego w nierozerwalnym związku, a „arystokratycznej” wyniosłej pogardzie dla mas i ich politycznych organizacji towarzyszy pokora wobec zagadki i wielkości losu każdego choćby najmniej znaczącego, najmniejszego, pojedynczego człowieka (Pozwólcie nam kochać także tych, którzy niczego nie dokonują).

Był reprezentantem jedynej dziś możliwej prawdziwej elity – „elity postrzegania”, która przekazuje „szlachetnym wybrańcom” zapisy z kolejnych aktów „deszyfrowania kodu ludzkiej egzystencji”. Dla „elity postrzegania” zasadniczym celem jest zachowanie umiejętności czynienia dystynkcji, rozróżniania, różnicowania, dostrzegania wszystkich odcieni, półtonów i niuansów, ćwiczenie i pielęgnowanie zdolności do wydobywania spod abstrakcyjnych schematów, ideologicznych symplifikacji i massmedialnego szlamu tego, co jednostkowe, żywe, chaotyczne, konkretne i odrębne, a równocześnie odkrywanie wielkich rytmów, zasadniczych linii, zawsze takich samych powtarzalnych wzorów – w kosmosie, w naturze, w historii, w losach cywilizacji, państw i narodów, zgodnie z rozpoznaniem, że „prawda jest udziałem własnego w powszechnym, powszechnego we własnym”.

Kto wie, być może jedyną ambicją człowieka konserwatywnego winno być dziś wejście do „elity postrzegania”, którego nie gwarantuje ani pochodzenie, ani koneksje, ani bogactwo, ani popularność wśród wyborców. A jedynie kształcenie umysłu. Pisał Jünger: Istnieją umysły, które są ciemne, w których nie ma światła. Oraz takie, które są tak jasne od sztucznego światła, że już nic nie widzą. Do „elity postrzegania” należą ci, których umysły rozświetlone są łagodnym, naturalnym światłem.

Tomasz Gabiś

Przypisy

[1] „Faszystowskim rewolucjonistą” nazwał F.G. Jüngera Tomasz Mann, którego tenże z pasją atakował w latach 20., oskarżając go, że „każdy metal przemienia w konfekcję”

[2] Zob. F.G. Jünger Oblicze demokracji, przeł. T.Gabiś oraz Koncentracja nacjonalizmu, przeł. W.Kunicki [w:] Rewolucja Konserwatywna w Niemczech 1918-1933, wybór i opracowanie W.Kunicki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1999.

Poprawiony i uzupełniony artykuł, który ukazał się pod tytułem „Friedrich Georg Jünger-piewca rytmu” w „Stańczyku” nr 32 (1998). Fragment o narodowych rewolucjonistach pochodzi z tekstu „Konserwatywna rewolucja” („Fronda” nr 8, 1997).




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.