Nanavira Thera o Procesie Kafki
Kafka jest etycznym pisarzem
a nie estetycznym. Nie ma konkluzji w jego książkach. Zamek
faktycznie był niedokończony, ale jakiż koniec mógł tam być? I
są pewne wątpliwości co do właściwej kolejności rozdziałów w
Procesie – w rzeczywistości nie wydaje się to mieć żadnego
znaczenia w jakiej kolejności je czytasz, gdyż książka jako
całość donikąd nie prowadzi. (Sarkastyczny czytelnik mógłby
się nie zgodzić i powiedzieć, że książka rzuca nowe światło na
sądownictwo). W tym Kafka jest wierny życiu takim jak je faktycznie
doświadczamy. Nie ma „szczęśliwego końca” czy „tragicznego
końca” czy „komicznego końca” w życiu, tylko „śmiertelny
koniec” - i wtedy znów zaczynamy od narodzin.
Cierpimy, ponieważ
odmawiamy pogodzenia się z tym godnym ubolewania faktem; i nawet chociaż
możemy powiedzieć, że życie jest bezcelowe, to kontynuujemy
myślenie i działanie jak gdyby miało ono jakiś cel. Bohaterowie
Kafki (czy bohater „K” - on sam i nie on sam) uparcie kontynuują
podejmowanie wysiłków rozumiejąc doskonale, że są one całkiem
bez znaczenia – i robią to jak coś najbardziej naturalnego w
świecie. A tak, poza tym, co człowiek może jeszcze robić? Zauważ,
jak w Procesie pojęcie winy jest brane za pewne. K nie
kwestionuje faktu, że jest winny, nawet chociaż nie wie czego jest
winny – nie czyni prób odkrycia oskarżenia przeciwko niemu, lecz
tylko zajmuje się swa obroną. Dla obu, Kierkegaarda i Heideggera,
wina jest czymś fundamentalnym w ludzkiej egzystencji. ( I to tylko
Budda jest tym, kto informuje, że oskarżenie przeciwko nam to
avijja.)
*
Wydaje
mi się, że zbrodnia o którą K jest oskarżony to zbrodnia
istnienia, i to dla tego oskarżenie nigdy nie zostało wyraźnie
postawione. Każdy istnieje i byłoby niepoważnym oskarżać jednego
człowieka o tą zbrodnię a już nie następnego. Ale nie każdy
czuje się winny egzystowania a nawet ci, którzy to czują, nie
zawsze jasno zdają sobie sprawę czego właściwie czują się
winni, gdyż widzą, że reszta ludzkości, która również
istnieje, idzie przez życie w stanie błogosławionej niewinności.
Oskarżenie o egzystencję nie może być zaniesione do domu tym
którzy są zadowoleni ze swej niewinności. (Gdyż sądownicza
cenzura jest bezradna, zanim oskarżony nie rozpozna swej winy). Nie
może ono być również zaniesione do domu tym, którzy rozpoznają
swoją winę ale którzy nie zadowalają się tym, że jest to wina
istnienia (gdyż sądownicza cenzura chybia swego zamierzonego
efektu, jeżeli oskarżony, choć świadomy winy wierzy, że
oskarżenie przeciwko niemu zostało błędnie sformułowane).
Oskarżenie musi być zatem po prostu o winę i to faktycznie ma
miejsce w procesie.”Tak, rzekł Pomocnik Prawny, to są
oskarżeni ludzie, wszyscy oni są oskarżeni o winę”.
“Rzeczywiście”, rzekł K, “zatem są moimi kolegami”.
I jest oczywiste, że te oskarżenie o winę może być wniesione
przeciwko tym którzy są winni winy i nie przeciwko tym, którzy nie
czują winy egzystencji. Ale kim jest ten kto czuje winę
egzystencji? To wyłącznie ten kto w akcie refleksji zaczyna być
świadomym swej egzystencji i widzi, że jest ona
nieusprawiedliwiona. Rozumie on (niejasno, na początku, bez
wątpienia), że gdy wezwany by zdać sprawę o sobie samym, nie jest
w stanie tego uczynić. Ale kto jest tym kto wzywa go by zdał sprawę
o sobie samym? W Procesie jest to tajemniczy i częściowo
skorumpowany Sąd, w rzeczywistości to on sam w swym akcie refleksji
(który również jest hierarchicznie uporządkowany). Proces więc,
reprezentuje kryminalny przypadek, który człowiek wnosi przeciwko
sobie gdy pyta się: “Dlaczego istnieję?”. Ale zwykli ludzie nie
stawiają sobie takich pytań, są całkiem zadowoleni z ich prostego
sposobu brania rzeczy za pewne i nie kłopoczą się stawianiem pytań
na które nie ma odpowiedzi – pytań, w rzeczy samej, których nie
są w stanie zadać. Gospodyni K, prosta kobieta omawiając areszt K
z nim samym mówi:
Jesteś
aresztowany, z pewnością, ale nie tak jak złodziej jest
aresztowany. Jeżeli człowiek jest aresztowany jako złodziej, to
zła sprawa, ale co do tego aresztu - daje mi on uczucie czegoś
bardzo uczonego, wybacz mi jeżeli to co mówię jest głupie, daje
mi to uczucie czegoś abstrakcyjnego, czegoś czego nie rozumiem, ale
czego również nie mam potrzeby zrozumieć.
Tak zatem K jest aresztowany,
ale aresztował się sam. Uczynił to prosto przez zaadoptowanie
refleksyjnej postawy wobec siebie. Jest doskonale wolny, by się
wyswobodzić,jeżeli tak sobie zażyczy, zaledwie przez wstrzymanie
refleksji. “Sąd nie rości sobie praw w stosunku do ciebie,
przyjmuje cię gdy przychodzisz i zwalnia cię gdy wychodzisz”.
Ale czy K jest wolny by życzyć sobie wyswobodzenia? Gdy człowiek
raz rozpoczął używać refleksji, realizując swą winę, czy jest
ciągle wolny by wybrać powrót do swego dawnego stanu łaski? Gdy
raz zjadł owoc z drzewa refleksyjnej wiedzy, stracił swą
niewinność i został wygnany z ziemskiego raju z jego prostymi
radościami, po posmakowaniu winnej przyjemności wiedzy, czy może
zapragnąć powrotu do niewinności? Czy może, w terminologii
Procesu uzyskać definitywne uwolnienie z winy lub też jego
przypadek jest dla niego fatalną fascynacją?
W
definitywnym uniewinnieniu dokumenty należące do sprawy są
całkowicie anulowane, po prostu znikają z pola widzenia, nie tylko
oskarżenie ale również zapis sprawy są całkowicie anulowane a
nawet uniewinnienie jest niszczone.
Definitywne uwolnienie, innymi
słowy jest całkowitym zapomnieniem nie tylko swych obecnie
przeszłych refleksji ale również faktu, że się ich kiedykolwiek
używało – to kompletne zapomnienie o własnej winie. Tak długo
jak człowiek pamięta o refleksji, kontynuuję on refleksję, jak w
uzależnieniu, i tak długo jak kontynuuje on używanie refleksji,
własna wina nie znika z widoku, gdyż Sąd, jego własny inkwizytor
- “Po założeniu raz sprawy przeciwko komuś, jest
trwale przekonany o winie oskarżonego” i “nigdy w żadnym
wypadku Sąd nie może być pozbawiony tego przekonania”.
Używać refleksji to odkryć własną winę. Czy zatem jest
możliwe by uzyskać “definitywne uwolnienie” wybierając
oduczenie się refleksji?
Wysłuchałem
niezliczonych spraw w ich najbardziej decydujących etapach i
podążałem za nimi tak daleko jak było można, a jednak – muszę
przyznać – nie spotkałem się nigdy z przypadkiem definitywnego
uwolnienia.
Nie, cokolwiek mówi
teoria, w praktyce po skosztowaniu winy człowiek nie potrafi oduczyć
się refleksji i powrócić do niewinnej bezpośredniości, do
niewinności dziecka. Najlepsze co człowiek może zrobić unikając
werdyktu “Winny bez okoliczności łagodzących”, to szukać
warunkowego uniewinnienia; gdzie świadomość własnej winy jest
czasowo przezwyciężona przez prowizoryczne argumenty ale powraca od
czasu do czasu w kryzysach dotkliwej rozpaczy, lub jeszcze czasowego
odroczenia, gdzie adoptuje się postawę złej wiary ku sobie samemu,
mianowicie człowiek rozpoznaje swą winę (której jest stale
świadomy) jako będącą “bez znaczenia”, a przez to odmawiając
wzięcia za nią odpowiedzialności.
K jednakże nie skłania się ku
takim rozwiązaniom, i wydaje się raczej chcieć doprowadzić sprawę
do końca. Zwalnia swego adwokata jako bezużytecznego –
prawdopodobnie adwokaci w Procesie reprezentują profesjonalnych
filozofów – i sam organizuje swą obronę. Dla tych celów
powołuje w szczególności kobiety prawdopodobnie uważając je za
bramę do Boskości. Ten Pogląd jest czysto mistyczny i w “Procesie”
nie uzyskuje rekomendacji:
“Polegasz zbytnio na pomocy
z zewnątrz, powiedział ksiądz z naganą; zwłaszcza od kobiet. Czy
nie widzisz, że nie jest to właściwy rodzaj pomocy?”.
W Procesie zadaniem jest dojście
do porozumienia z samym sobą bez polegania na innych ludziach i
chociaż możemy sympatyzować z K i innymi oskarżonymi w ich
wysiłkach by uniewinnić się przed Sądem, to Sąd ma rację a K i
inni są w błędzie. Występują w “Procesie” trzy rodzaje
ludzi: 1) Niewinna (tj niewiedząca) masa ludzka niezdolna do
refleksji a tym samym do zdania sobie sprawy z własnej winy. 2)
(Samo-)oskarżeni, którzy są winni i niejasno zdają sobie z tego
sprawę ale odmawiają przyznania się do tego przed sobą, i którzy
robią wszystko by opóźnić nieunikniony wyrok (Her Block z
rozdziału ósmego np ma nie mniej niż sześciu adwokatów i udanie
odroczył swą sprawę na pięć lat). 3) (Samo-)skazani ludzie,
którzy jak K w końcowym rozdziale stawiają czoła smutnej prawdzie
i akceptują tego konsekwencje.
Jedyną rzeczą dla mnie do
zrobienia to utrzymanie mojej inteligencji spokojnej i rozróżniającej
do końca. Zawsze pragnąłem uchwycić się świata dwudziestoma
rękami, również z niezbyt chwalebnych motywów. To było błędem
i czy mam teraz pokazać, że nawet cały rok zmagań w mojej sprawie
nic mnie nie nauczył? Czy mam opuścić ten świat jako człowiek
który uchyla się przed wszelkimi konkluzjami?
Dla refleksyjnego człowieka,
który zachowuje jasność spojrzenia jest tylko jeden werdykt -
Winny - i tylko jedna sentencja - śmierć -. Śmierć K w “Procesie”
jest śmiercią światowych nadziei, to bezpośrednia konsekwencja
uczynionego rozpoznania, że nasza własna egzystencja jest winna
(inaczej mówiąc, że jest nieusprawiedliwiona), egzekucja tej
sentencji na nadziei jest nieuniknioną konkluzją “Procesu”.
Myślę, że powiedziałeś mi, że odnajdujesz śmierć K jako
arbitralne i nienaturalne zakończenie książki, która powinna
skończyć się bez konkluzji. To byłoby z pewnością prawdziwe
jeżeli chodzi o Blocka, który wyraźnie nie miał moralnej odwagi
zmierzyć się z faktami. Block nigdy nie skazałby się na śmierć
(tj na życie bez nadziei) i dokonanie na nim egzekucji byłoby
bezsensowne. Ale z K było inaczej: tak jak on sam aresztował się
stając się refleksyjnym, tak też i wykonał na sobie wyrok uznając
swą winę; i to najdalej gdzie każdy może dojść – w kierunku
zrozumienia – tj bez Nauki Buddy.
*
Zauważyłeś, że moja
interpretacja “Procesu” jako sprawozdania o człowieku, który w
pewnym punkcie swego życia nagle zadaje sobie pytanie “Dlaczego
istnieję?” i dalej rozważa rozliczne możliwe usprawiedliwienia
dla swojej egzystencji, aż w końcu jest zobligowany by przyznać
przed samym sobą, że nie ma takiego usprawiedliwienia, koresponduje
z tym co powiedziałem w przedsłowiu do “Oczyszczając Ścieżkę":
“Każdy człowiek, w każdym momencie życia jest zaangażowany w
perfekcyjnie określoną konkretną sytuację w świecie, którą
normalnie bierze za pewną. Ale tak się zdarza, że zaczyna myśleć
i staje się świadomym, niejasno, że jest w stałej sprzeczności z
samym sobą i ze światem w którym istnieje”.
“Proces” opisuje co dzieje
się z człowiekiem, który zaczyna myśleć: prędzej czy później
skazuje siebie jako nieusprawiedliwionego i wtedy zaczyna się
rozpacz. (Egzekucja K, egzekucja nadziei, jest początkiem rozpaczy –
i tak jest on martwym człowiekiem, jak Connolly i Camus i wielu
innych inteligentnych europejczyków; cokolwiek by robił nie może
całkiem o tym zapomnieć). To dopiero w tym punkcie Nauka Buddy
zaczyna mieć znaczenie. Ale trzeba pamiętać, że dla Connolly i
innych, śmierć na końcu życia jest finałową śmiercią, i
piekło rozpaczy, w którym żyją dojdzie do końca za parę lat –
dlaczego więc mieliby zrezygnować ze swych rozrywek, gdy rzeczy
pójdą złą drogą kula w głowę jest wystarczająca. Tylko gdy
człowiek rozumie, że śmierć na końcu tego życia nie jest
finałową, to podążanie za Nauką Buddy wydaje się nie sprawą
ledwie wyboru ale sprawą konieczności. Europa nie wie co
rzeczywiście oznacza rozpacz.
*
To
co powiedziałem w moim ostatnim liście
o powodach K na powoływanie, w szczególności kobiet na pomoc w
jego przypadku – mianowicie, że prawdopodobnie uważa je za „Bramę
do Boskości” - jest ekscesywne. To wystarczająco prawdziwe w
Zamku,
gdzie K szuka Łaski Boga, ale w Procesie
K po prostu próbuje usprawiedliwić swą egzystencję i jego relacje
z kobietami nie wychodzą poza to. Oto iluminujący fragment z
Sartre'a:
Podczas
gdy przed byciem zakochanym czuliśmy się nieswoja z tą
nieusprawiedliwioną, nie dająca się usprawiedliwić wypukłość,
którą była nasza egzystencja, stąd czuliśmy się „de trop”,
teraz czujemy, że nasza egzystencja jest podjęta i chciana nawet w
jej najdrobniejszych detalach przez absolutną wolność [tj przez
tego kto nas kocha]* która w tym samym czasie warunkuje nasza
egzystencję [gdyż to nasza egzystencja ją fascynuje]* i którą my
sami chcemy z nasza wolnością. To jest podstawa dla radości
miłości, kiedy jest radość: czujemy, że nasza egzystencja jest
usprawiedliwiona. (B&N s. 371)
W
Procesie zatem, K stara się użyć kobiet by wpłynąć na
podległy wpływom Sąd. Innymi słowy K próbuje uciszyć swoje
samooskarżenie o winę przez dogadzanie sobie z kobietami (co
rzeczywiście ma efekt – czasowy – wyparcia jego uczuć winy
przez czynienie egzystencji jako wydającej się usprawiedliwioną).
Ale mówią mu, a raczej sam sobie mówi – że ten rodzaj obrony
jest radykalnie niezdrowy. (W opinii dr Axleya Munthe miłość
mężczyzny dochodzi do końca gdy poślubia dziewczynę). I
faktycznie, szczegółowa analiza relacji miłosnych przez Sartre'a
pokazuje zbyt jasno ich pozbawioną bezpieczeństwa i samo-sprzeczną
strukturę.
*
Nawiasy moje