niedziela, 28 października 2012

Niemożliwe by zrezygnował z tereningu


Przy pewnej okazji czcigodny Anuruddha mieszkał w Savatthi w chatce z drzew sala. Tam czcigodny Anuruddha odezwał się do mnichów tak: „Przyjaciele mnisi!” „Przyjacielu!” Odpowiedzieli ci mnisi. Czcigodny Anurudha rzekł to:

„Przyjaciele, rzeka Ganges skłania się, skierowuje i inklinuje ku wschodowi. Załóżmy, że wielki tłum ludzi przyjdzie przynosząc że sobą łopaty i wiadra, myśląc: 'Sprawimy, ze ta rzeka Ganges zacznie się skłaniać, skierowywać i inklinować ku zachodowi'. Jak myślicie przyjaciele, czy ten wielki tłum ludzi byłby w stanie sprawić, że rzeka Ganges zacznie się skłaniać, skierowywać i inklinować ku zachodowi?” „Nie, przyjacielu. Z jakiego powodu? Ponieważ rzeka Ganges skłania się, skierowuje i inklinuje ku wschodowi, i nie jest łatwym sprawić by zaczęła skłaniać, skierowywać i inklinować ku zachodowi. Ten wielki tłum ludzi spotkałby się ze zmęczeniem i rozczarowaniem”.

„Tak też, przyjaciele, kiedy mnich utrzymuje przy istnieniu i kultywuje cztery podstawy uważności, królowie i królewscy ministrowie, przyjaciele czy koledzy, rodzina czy krewni, mogą zaprosić go by zaakceptował bogactwo, mówiąc: 'Chodź, dobry człowieku, dlaczego pozwolić, by ciążyła ci ta żółta szata? Dlaczego włóczyć się dookoła z wygoloną głową i żebraczą miską? Chodź, zrezygnuj z treningu, ciesz się bogactwem i rób czyny zasługi'. W rzeczy samej, przyjaciele, kiedy ten mnich utrzymuje przy istnieniu i kultywuje cztery podstawy uważności, nie jest możliwe, by zrezygnował z treningu i wrócił do niższego życia. Z jakiego powodu? Ponieważ przez długi czas jego umysł skłaniał, skierowywał i inklinował się ku odosobnieniu. Dlatego nie jest możliwe, by zrezygnował z treningu i wrócił do niższego życia.

A jak, przyjaciele, mnich utrzymuje przy istnieniu i kultywuje cztery podstawy uważności? Tu, przyjaciele, mnich trwa kontemplując ciało jako ciało, gorliwie, całkowicie rozważny i uważny, po odłożeniu pożądliwości i światowego smutku. Trwa kontemplując uczucie jako uczucie, gorliwie, całkowicie rozważny i uważny, po odłożeniu pożądliwości i światowego smutku. Trwa kontemplując umysł jako umysł, gorliwie, całkowicie rozważny i uważny, po odłożeniu pożądliwości i światowego smutku. Trwa kontemplując idee jako idee, gorliwie, całkowicie rozważny i uważny, po odłożeniu pożądliwości i światowego smutku. To w ten sposób, przyjaciele, mnich utrzymuje przy istnieniu i kultywuje cztery podstawy uważności”.

SN 52: 8

Przez deziluzje do Nauki Buddy

 
Tristam Shandy jest z pewnością książką godną uwagi. Czytałem ją lata temu i głęboko na mnie wpłynęła. Czytałem ją w tym samym okresie kiedy pierwszy raz czytałem Kubusia Fatalistę, Diderota i Ulissesa – obie wiele zawdzięczają T.S ( jak myślę, Diderot mówi to samo). Wszystkie trzy książki mają jedną wspólną rzecz, są zajęte nie podążaniem nigdzie. I to tego czasu, pytanie: „Cóż, przyjacielu, co zamierzasz Robić w Życiu”, podniosło swą odrażającą głowę. I czym bardziej czytałem te książki, tym bardziej alarmująco jasnym (alarmująco, to jest, kiedy twój Ojciec czeka odpowiedzi na to pytanie) stawało się, że „nie zamierzam Robić Czegokolwiek w Życiu”. (Żadne trzy książki nie mogłyby być mniej dydaktyczne, a jednak jakie były elokwentne! Dobry przykład na niebezpośrednią komunikację K). Kiedy wszystko w życiu z dnia na dzień wygląda coraz komiczniej, jak można cokolwiek w życiu brać poważnie, oprócz nie brania życia poważnie? („Kiedy widziane od strony patrzenia ku Idei, pojęcie niezgodności [tj pomiędzy nieskończonością i skończonym] jest patosem; kiedy widziane z Ideą za sobą, pojęcie niezgodności jest komiczne” - K.)



Co prowadzi mnie do innego punktu. W La Nause Sartre opisuje doświadczenie odkrycia, że istnienie obiektu jest absolutnie zbędne i odczuwane jako mdłości, jako zdegustowanie i nieprzyjemność. Ale, przynajmniej dla mnie, pojęcie tego zawsze było niezwykle orzeźwiające, przynoszące ulgę i wyzwalające, i w najmniejszym stopniu nie powodujące mdłości (jak to jest z tobą?) Jak wiesz, byłem wychowywany (przy najlepszych intencjach) z ideą stania się salaud (jakie jest angielskie słowo na to – a shit? Czy włoskie uno schifoso?) Proces się nie powiódł; ale to dzięki faktowi, że jak daleko wycofam się pamięcią, zawsze byłem pół-świadomy mojej samotności; i zawsze czułem się niewygodnie w atmosferze (normalnej atmosferze mojej edukacji) Praw i Obowiązków (które były dla mnie totalnie niezrozumiałe). I odkrycie, że nie mam ani Praw ani Obowiązków, zawsze było mi radością i nigdy problemem. Prawdopodobnie jest się salaud, czy przynajmniej bierze się życie na poważnie (jak portretowani są Antoine Roqentin i Anny w swych wcześniejszych okresach). To odkrycie jest bolesne i prowadzi człowieka do rozpaczy. (Anny rozpacza; i K mówi gdzieś, że jeżeli Bóg nie istnieje, cóż innego pozostaje jak rozpacz). Prawdopodobnie pierwsza deziluzja jest bolesna ale to musiało mi się przytrafić w jakimś poprzednim życiu, nie w tym. Możliwe, że to tu S błądzi; będąc niechętnym uznania poprzednich egzystencji, jest zmuszony by oddać przejście swych postaci od namiętnej absorpcji do egzystencjalnej kontemplacji w obrębie przestrzeni paru lat; podczas gdy (jak mi się wydaje) przejście prawdopodobnie wymaga olbrzymiego okresu powolnego rozwoju. (I co S. opisuje jako chorobę czy dolegliwość – mdłości egzystencjalnej realizacji - co dzieje się z człowiekiem, na przekór jego inklinacjom, jest faktycznie, tylko do zdobycia przez kumulacyjny wysiłek przez niezliczone życia, to pańńa wynikająca z sati.) W odniesieniu do tego, Mathieu, który oprócz ulgi nic nie zyskuje ze swych realizacji, jest bardziej przekonujący niż Roquentin. Nie neguję tym, że pańńa jest czymś przyprawiającym o zawrót głowy, ale to vertigo uczestniczy w sile, nie słabości – i Roguentin jest osłabiony przez swe mdłości.


Może tak być, oczywiście, że przejście z Humanizmu jest nieprzyjemne, że pod wpływem deziluzji Humanista czuje mdłości – ale wtedy również nic o tym nie wiem, nigdy nie byłem Humanistą. Humanista – Sartre'a lache, który przyjmuje schronienie w uniwersalnym determinizmie – jest również obiektywnym naukowcem. I albo rozpoczyna od poczucia socjalnej solidarności, i wtedy, gdy podnoszona jest kwestia swej własnej egzystencji, twierdzi, że jest częścią i porcją Ludzkości i staje się Humanistą (studiowanie Marxa to najdalej gdzie jakikolwiek komunista posuwa się w introspekcji „krytyka samo-krytyki” ma na celu zapewnienie tegoż). Lub zaczyna od bycia profesorem, który obiektywnie studiuje takie obiekty jak nitroglicerynę, komety, schizofrenię, żaby i Ludzkość i kiedy kwesta jego egzystencji jest podnoszona (a nie wiedział, że jest taka), twierdzi, że jest włączony w Ludzkość, i w próbie realizacji siebie, jest kierowany ku odkryciu Socjalnej Solidarności (i to niewątpliwie dlatego tak wielu naukowców jest komunistami).


„Bycie indywidualnym człowiekiem jest rzeczą, która została obalona, i każdy spekulatywny filozof myli siebie z całokształtem ludzkości; przez co staje się czymś nieskończenie wielkim, i tego samego czasu zupełnie niczym” - K. Myślę że utrata tego to nic innego jak mdłości – ale, bez wątpienia, jestem uprzedzony. Zupełnie nie mam uczucia socjalnej solidarności – opuszczenie schronienia tchórza może budzić trwogę, ale nie widzę w tym nic mdlącego.
Co do towarzystwa – jeżeli muszę mieć towarzystwo – daj mi raczej tchórza niż lache, choćby było to tylko dla spokojnego życia: -


Jak każdy może być tak zajętym chęcią reformowania kraju i zmiany rządu! Ze wszystkich form rządu, monarchiczny jest najlepszy, bardziej niż jakiś inny faworyzuje i chroni prywatną cichą próżność dżentelmena i niewinne odchylenia. Tylko demokracja, najbardziej tyraniczna forma rządu, obliguje każdego by zajął pozytywne stanowisko, jak to społeczeństwa i zgromadzenia ogólne naszych czasów wystarczająco często mi przypominają. To tyrania, że jeden człowiek chce rządzić i tak pozostawia resztę z nas wolnymi? Nie, ale to tyrania, że wszyscy chcą rządzić i w dodatku do tego obliguje się każdego by wziął udział w rządzeniu, nawet człowieka, który z najwyższą stanowczością odrzuca udział w rządzeniu. - K



(Nanavira Thera; list do Nanamoli Thery)

Cioran o nierealności

 
 
Gdybyś jako młodzieniec nie słuchał w swym miasteczku rozstrojonych pianin, których upiorne gamy kazały ci wzdychać przez niekończące się popołudnia; gdybyś później nie czuwał przez wiele nocy, licząc chwile zgodnie z arytmetyką nieuleczalności; gdybyś, wygnany, nie szukał schronienia w gwiazdach, we łzach, w oczach zapłakanych dziewic, i gdybyś nie opuścił wszystkich kolebek życia — czy wiedziałbyś dzisiaj, czym jest pustka świata, czym jest twoja własna pustka?

Rozrzedzenie substancji życia sprawia, że wszystko staje się nierealne. Dotykasz przedmiotów, a one ci umykają, tak jak ty umykasz samemu sobie; aż do upojenia — najwyższej rzeczywistościktóre jest skondensowanym snem.

Tej cudzoziemce — kobiecie, która jest u twego bokugdy się skarży, że tak trudno dalej iść, gdy domaga się od ciebie leku na pokusę nieistnienia, odpowiadasz:

- Spójrz, jak zewsząd otacza nas nierealne, a zapomnisz o rzeczywistych pozorach istnienia.

Na to ona:

- Na jak długo?
- Aż do szaleństwa.
    Brewiarz zwyciężonych
    Tłumaczenie: Anastazja Dwulit i Magdalena Kowalska

Antygona

 
Antygona:

Przecież nie Jowisz obwieścił to prawo,
Ni wola Diki* podziemnych bóstw siostry,
Taka ród ludzki związała ustawą.
A nie mniemałam, by ukaz twój ostry
Tyle miał wagi i siły w człowieku,
Aby mógł łamać święte prawa boże,
Które są wieczne i trwają od wieku,
Że ich początku nikt zbadać nie może.
Ja więc nie chciałam ulęknąć się człeka
I za złamanie praw tych kiedyś bogom
Zdawać tam sprawę. Bom śmierci ja pewna
Nawet bez twego ukazu; a jeśli
Wcześniej śmierć przyjdzie, za zysk to poczytam.
Bo komu przyszło żyć wśród nieszczęść tylu,
Jakże by w śmierci zysku nie dopatrzył?
Tak więc nie mierzi mnie śmierci ta groźba,
Lecz mierziłoby mnie braterskie ciało
Niepogrzebane. Tak, śmierć mnie nie straszy,
A jeśli głupio działać ci się zdaję,
Niech mój nierozum za nierozum staje.

*Dike, bogini sprawiedliwości, córka Jowisza, siedząca na tronie obok niego. Inne wyobrażenie wyznaczało jej tron w podziemiach, tam, gdzie się na ludzi wymierza sprawiedliwość.


Tak jak Shelley kochałem Antygonę*, zanim istniał czas: żadna doczesna miłość nie miała dla mnie uroku, poza tym, że przypominała mi co straciłam.

Fernando Pessoa
Księga Niepokoju

* W liście z Pisy do Johna Gisborn'a Shelley pisze: Miałeś rację co do Antygony; co za wspaniały portret kobiety! […] Niektórzy z nas byli w poprzednim życiu zakochani w Antygonie, wskutek czego nie potrafimy znaleźć pełnego zadowolenia w jakimkolwiek śmiertelnym związku.

Psychologia tłumu - wypisy

Warto zwrócić uwagą na to co pisze Le Bon o „Zanikaniu świadomości swego ja” w tłumie – nie jest to rzeczywisty zanik a tylko przeniesienie czy rozciągnięcie tego poczucia na cały tłum. Się Heideggera i Się Stachury, to dwie zupełnie odrębne rzeczy.



Boskie prawa tłumu zajmują miejsce boskich praw królów.

Nie od dziś tłum przyjął na siebie rolę jawnego burzyciela przestarzałych cywilizacji. Historia uczy nas, że zawsze wtedy, kiedy siły moralne, na których opiera się dane społeczeństwo, traciły swą życiodajna moc, tłumy nieświadomie i brutalnie, słusznie nazwane barbarzyńskimi, przyśpieszały dogorywanie wyczerpanej cywilizacji. Faktem jest, że cywilizację tworzyły i rozwinęły w minionych okresach dziejów zawsze tylko drobne grupy arystokracji intelektualnej, nigdy zaś tłumy.

Zanikanie świadomości swego ja u poszczególnych osób i poddanie uczuć i myśli pewnemu kierunkowi – oto pewna cecha organizującego się tłumu.

Tłum to zgromadzenie miernoty, nigdy zaś inteligencji.

… każda jednostka, stając się cząstką tłumu, zstępuje tym samym o kilka stopni niżej w swym rozwoju kulturowym. Jako jednostka posiada pewna kulturę, w tłumie zaś staje się istotą dziką i niewolnikiem instynktów.

Wytrwałość, podobnie jak myślenie, jest tłumom obca.

Kto dzięki tłumowi szuka rozgłosu i uznania, może w krótkim czasie dojść wysoko, ale zawsze iść będzie po krawędzi Tarpejskiej Skały, z której któregoś dnia na pewno zostanie strącony w przepaść.

Pewność bezkarności, wzrastająca w miarę liczebności tłumu oraz świadomość chwilowej potęgi, którą czerpie on właśnie ze swej liczebności, tworzą warunki do powstawania w tłumie takich uczuć i czynów, na które nigdy by się niż zdobyła jednostka.

Autorytaryzm i nietolerancja to cechy wspólne wszystkim kategoriom tłumów chociaż natężenie tych cech bywa różne (…).

Wobec siły tłum staje się potulny, a na dobroć jest zupełnie niewrażliwy, gdyż dobroć uważa za słabość. Tłum nigdy nie wielbił dobrych władców, kochał na ogół despotów, którzy uciskali go z całą bezwzględnością.

Okrucieństwo tłumu i upodobanie do myślistwa mają wspólne źródło. Tłum, mordując swą bezbronną ofiarę, daje dowód nikczemnego okrucieństwa. Okrucieństwo to jest w oczach człowieka myślącego blisko spokrewnione z okrucieństwem myśliwych, którzy się zbierają, by z przyjemnością przyglądać się rozdzieraniu nieszczęśliwego jelenia przez zażarte psy.

Już sam fakt przedostania się idei do tłumu dowodzi, że pozbawiona została wszystkiego, co stanowiło jej podniosłość i wielkość.

Trudno zresztą sądzić, że wykazanie słuszności jakiejś idei wystarczy, by oddziaływała ona odpowiednio na umysły, choćby wykształcone. Możemy się o tym przekonać, gdy zwrócimy uwagę na fakt, iż najoczywistsze dowody wywierają mały wpływ na większość ludzi. Chociaż nie jeden nie odmówi im słuszności, to jednak pod działaniem nieświadomych czynników swej duszy szybko powróci do poprzednich zapatrywań. Gdybyśmy go zobaczyli w kilka dni później, wysunie na nowo swe stare argumenty i tak samo nawet będzie je wypowiadał. Znajduje się bowiem pod wpływem swych wcześniejszych idei, które przekształciły się już w uczucia i kierują jego słowami i czynami.

Mówca znający duszę tłumu potrafi za pomocą kilku zdań opanować silniej tłum aniżeli olbrzymie tomy napisanych mów, których argumentacja nie popada w zatarg z prawami logiki.

Tylko sąd narzucony tłumowi znajduje u niego uznanie, nigdy zaś sąd będący wynikiem skrupulatnych badań i rozstrzygnięć. Pewne opinie jedynie dlatego zbyt szybko się rozpowszechniają, że większość ludzi woli bez dowodu przyjąć gotowy już sąd, aniżeli zastanowić się i formułować własny sąd.

Panem et circenses - „Chleba i igrzysk” - domagał się tłum rzymski i zdaje się, że ten ideał mimo upływu czasu nie uległ zbytniej zmianie.

Nie od charakterów faktów, lecz od sposobu, w jaki docierają do wiadomości ogółu, zależy ich wpływ na wyobraźnię tłumów.

Kto umie działać na wyobraźnię tłumów – umie nimi rządzić.

Tradycja to – że tak powiem – dusza narodu, bez której nie jest możliwa żadna cywilizacja.

Bez tradycji nie ma cywilizacji, bez powolnego niszczenia tradycji, nie ma postępu. Trudność cała polega na znalezieniu równowagi pomiędzy stałością i zmiennością.

Słuszne okazało się powiedzenie: „Życie złamie niezgodną z nim ustawę”.

Herbert Spencer i wielu innych wybitnych myślicieli wykazali bez trudu, że oświata ani nie umoralnia ludzi, ani ich nie uszczęśliwia, ani wcale nie zmienia ich odziedziczonych po przodkach instynktów i namiętności – a nawet gdy jest źle pokierowana, może stać się szkodliwa i często zgubna.

Adolf Gillot zaobserwował wraz ze swymi kolegami, że przestępczość szerzy się przede wszystkim wśród młodzieży, której bezpłatna i obowiązkowa szkoła zastąpiła praktykę w handlu i rzemiośle.

Nie wolno jednak twierdzić, że oświata dobrze zorganizowana i dostosowana do potrzeb społeczeństwa nie przynosi pożytku. Dobra oświata jest największą potęgą na jaką może zdobyć się naród; zła oświata to dobrowolna trucizna wsączana w łono własnego narodu.

Od szkoły powszechnej do ukończenia uniwersytetu dziecko uczy się tylko na pamięć treści podręczników, ani chwili zaś nie poświęca na kształcenie swego umysłu i zdolności samodzielnego myślenia.

Widzimy więc, że szkoła nie wychowuje ludzi samodzielnych, ale kastę urzędniczą, w której można się piąć do góry bez zdolności i inicjatywy.

Po sposobie nauczania, panującym w danym kraju, możemy ocenić jego przyszłość, a wychowanie, jakim karmimy obecne pokolenie, musi budzić w nas grozę. Od sposobu krzewienia oświaty i wychowania zależy w dużym stopniu uszlachetnienie lub zwyrodnienie charakteru wychowanków, a tym samym i duszy tłumu.

Kilka zdań, haseł i frazesów wbitych w głowę w młodości wystarczy, by przejść przez życie bez najmniejszego zastanawiania się.

Tłum bowiem można porównać do starożytnego Sfinksa: jeżeli człowiek nie rozumie zagadki jego duszy, stanie się jego ofiarą.

Słowa i hasła mogą wzniecić najgroźniejszą burzę w duszy tłumu, potrafią też go uspokoić, z kości tych ludzi, którzy padli ofiarą tej mocy słów i haseł, można by usypać o wiele większą górę niż piramida Cheopsa.

Moc słów jest tak wielka, że nawet najbardziej znienawidzona rzecz, skoro otrzyma nową, atrakcyjną nazwę, zostanie radośnie przyjęta.

Od zarania cywilizacji tłum ulegał złudzeniom, a twórcom tych złudzeń budował wspaniałe świątynie, pomniki i ołtarze.

Siłą socjalizmu w obecnej epoce stanowi to, że jest on jedynym żywotnym jeszcze złudzeniem. Pomimo dowodów naukowych, zbijających i wykazujących niesłuszność socjalizmu, rośnie on nadal w siłę, a najlepsza jego bronią jest to, że prawią o nim umysły, które do tego stopnia nie znają rzeczywistości, że odważyły się obiecywać szczęście dla całej ludzkości.

Tłum nie pożąda prawdy i gardzi rzeczywistością, ubóstwia natomiast zwodnicze złudzenia. Kto potrafi omamić tłum, ten łatwo nim zawładnie, kto zaś stara się go rozczarować, padnie jego ofiarą.

Aby przekonać się, że protekcjonizm potrafi nierzadko zrujnować narody, które go przyjmują, potrzeba będzie wielu długich lat doświadczeń.

Tłum z logiką ma niewiele wspólnego.

Kiedy pewna liczba istot połączy się w grupę, bez względu czy to będzie tłum ludzki, czy stado zwierząt, instynktownie dążyć będą one do poddania się władzy jakiegoś autorytetu.

Tłum bowiem to stado niewolników które nigdy nie obejdzie się bez pana.

Faktem jest, że olbrzymia większość ludzi, zwłaszcza wśród mas ludowych, poza swoją specjalizacją zawodową nie posiada żadnych opartych na rzeczywistości poglądów i nie potrafi sobą pokierować.

Duszą tłumu nie kieruje bowiem potrzeba wolności, lecz potrzeba uległości.

Dzięki powtarzaniu wypowiadane poglądy przenikają do duszy tłumu, a w końcu, czy są rozumiane, czy nie, zostają uznane za prawdę nie podlegającą dyskusji.

Tłum daje się prowadzić nie argumentom, lecz wzorom. W każdym okresie historii nieliczna garść ludzi wyciska swe piętno na całej epoce, a podane przez nich wzory służą nieświadomej masie do naśladowania. Dzieje się to pod warunkiem, że te nowo ukute wzory zbytnio nie odbiegają od powszechnie przyjętych, bo w przeciwnym razie byłyby trudne do naśladowania, a tym samym ich wpływ okazałby się znikomy. Na tej też podstawie ludzie, którzy zbytnio wyrosną nad swoje otoczenie, pozostają nie zrozumiani i zapomniani, albowiem przepaść dzieląca ich od otoczenia jest zbyt wielka. Dlatego kultura europejska, mimo swej olbrzymiej wyższości, ma bardzo mały wpływ na ludy Afryki i Azji, ponieważ różnice są zbyt wielkie i zbyt zasadnicze.
Naśladownictwo i tradycja upodabniają ludzi z jednego kraju i jednej epoki do tego stopnia, że nawet ci, którzy powinni opierać się tym wpływom, na przykład myśliciele, uczeni i pisarze, nabierają pewnych swoistych cech, a po ich sposobie myślenia i stylu łatwo można orzec, do jakiego narodu i do jakiej epoki należą.

Obojętność coraz silniej opanowuje duszę współczesnego człowieka. Opinia publiczna staje się coraz płytsza, co dowodzi, że życie niektórych narodów stoi pod znakiem upadku.

Niskie instynkty tłumu występują tym słabiej im wyraźniej zaznacza się dusza rasy. Władza tłumu to panowanie barbarzyństwa lub powrót do barbarzyństwa. Rasa to wyzwolenie spod bezmyślnej przewagi tłumu i ugruntowanie cywilizacji (…).

Wydaje się, że nazwa tłum zbrodniczy nie jest właściwa dla zbiorowości, która po pewnym okresie podniecenia staje się automatem bez jakiejkolwiek świadomości, czułym na każdą sugestię.

Każda zbrodnia dokonana przez tłum jest najczęściej wynikiem jakiejś potężnej sugestii, a uczestniczące w niej jednostki działają w przeświadczeniu, że spełniają swój święty obowiązek.

Istnieje uzasadniona obawa przed rosnącą potęgą tłumu, ale groźniejsza jest potęga pewnych kast. Tłum bowiem można za pomocą odpowiednich działań przekonać i opanować, kasty zaś nigdy.

Jest pewne, że cywilizacja jest dziełem mniejszości ludzi światłych, stanowiących wierzchołek piramidy, której stopnie w miarę obniżania się wartości umysłowych rozszerzają się, obejmując coraz niższe warstwy narodu. Panowanie warstw niższych, posiadających jedynie liczebną przewagę, nie może przyczynić się do rozwoju cywilizacji; twierdzę, że w powszechnym prawie wyborczym tkwi wielkie niebezpieczeństwo dla cywilizacji.

Nie dyskutuje się z wierzeniami mas, podobnie jak nie dyskutuje się z huraganem. Dogmat powszechnego prawa wyborczego posiada obecnie taką sama moc, jaką w średniowieczu miały dogmaty religijne. O powszechnym głosowaniu mówi się dziś z większym pochlebstwem niż niegdyś do Ludwika XIV.

Tłum obniża poziom umysłowy jednostek na czas w którym są jego członkami a decyzja 40 członków Akademii Francuskiej w sprawach niefachowych nie będzie inna niż decyzja 40 woziwodów.

Ustrój parlamentarny jest ideałem niemal wszystkich narodów cywilizowanych, a moc swą bierze z błędnego, ale powszechnie przyjętego poglądu psychologicznego, że znaczne grono ludzi posiada więcej kwalifikacji do powzięcia uchwały rozumnej i niezależnej aniżeli szczuplejsza garstka.

Zdarzają się przywódcy wykształceni i inteligentni, ale te przymioty umysłu nie przynoszą pożytku. Inteligencja bowiem wykazując złożoność zjawisk, tłumacząc je i wyjaśniając, czyni człowieka pobłażliwym i w dużym stopniu przytępia ekspansywność przekonań i gwałtowność uczuć, bez których żaden apostoł jakiejś idei obejść się nie może.

Przerażenie ogarnia mnie na myśl o potędze jaką człowiekowi otoczonemu prestiżem daje siła przekonań w połączeniu z ciasnotą poglądów.

Społeczeństwa opanowało dziwne złudzenie, że tworzenie coraz liczniejszych ograniczeń przyczynia się do rozwoju i równości; w imię tego złudzenia narody nakładają na siebie z dnia na dzień coraz silniejsze okowy.

Tłumaczenie: Bolesław Kaprocki

Podobanie się pospólstwu

 
«Nigdym nie chciał podobać się pospólstwu. Bo to, co umiem, pospólstwu nie odpowiada, a tego, co mu odpowiada, nie umiem» . — «Któż to powiedział?» — zapytasz. Jak gdybyś nie wiedział, kto jest tu do mego rozporządzenia: Epikur. A to samo zawołają ci pospołu wszyscy filozofowie ze wszystkich szkół: perypatetycy, akademicy, stoicy i cynicy. Bo jeśli komuś podoba się cnota, to jakże może on
podobać się pospólstwu? Przychylność jego zdobywa się niegodziwymi środkami, przy czym trzeba się do niego upodabniać. Nie zgodzi się na to, czego nie uzna. Tymczasem nierównie większe znaczenie ma tutaj okoliczność, jakim wydajesz się samemu sobie, a nie innym. Miłość bezwstydnych niewiast można zyskać tylko w bezwstydny sposób. Czegóż więc użyczy ci owa wielbiona i ponad wszystkie umiejętności i sztuki wyniesiona filozofia? Tego oczywiście, że będziesz wolał podobać się raczej sobie niźli pospólstwu, że osądy będziesz ważył, a nie liczył, że nie będziesz lękał się w życiu ni bogów, ni ludzi, że złe skłonności będziesz przezwyciężał lub ograniczał. I przeciwnie: jeśli zobaczą cię wysławianego życzliwymi wołaniami gawiedzi, jeśli przy ukazaniu się twym rozbrzmiewać będą okrzyki i oklaski, jeśli zjawią się oznaki czci ze strony aktorów, jeżeli w całym mieście będą cię uwielbiały kobiety i dzieci, dlaczegoż nie miałbym się wtedy litować nad tobą, skoro wiem, jaka droga wiedzie do tych względów?

Listy moralne do Lucyliusza
Tłumaczenie: Wiktor Kornatowski

Medytacja z Ajahanem Sumedho 5

 
Nie potępiam myślenia – to bardzo pożyteczne mieć tą zdolność. Ale jako tożsamość jest to zbłądzenie. Zupełnie nie jesteś tym czym myślisz, że jesteś – to czym myślisz, że jesteś nie jest tym czym jesteś. A jednak mamy tendencje wierzenia w to co myślimy, że tym jesteśmy. Zatem nosimy ze sobą te ograniczone percepcje, których się trzymamy, jako naszego osobistego wizerunku, i odpowiednio je oceniamy: Nie jestem dobry, nie powinienem odczuwać w ten sposób, powinienem być bardziej odpowiedzialny, nie powinienem być tak egoistyczny, powinienem być tym, nie powinienem być jak to … Wszystko to myśli, czyż nie?

Myśl jest kreacją. Zatem dokładnie w tym obecnym momencie, co tu jest, co nie jest myślą? Przytomność nie jest myślą. Kiedy starasz się być przytomny, chwytasz się idei przytomności – takiej, że jesteś kimś niezbyt przytomnym i kto musi próbować być bardziej przytomnym. To kolejna kreacja. A jednak widziałem ludzi desperacko próbujących być bardziej przytomnymi. Posiedli w swych głowach pewną ideę na temat uważności, coś o czym wyobrażają sobie, że jest uważnością, i próbują się stać właśnie tacy. I oczywiście to nie działa w ten sposób. Im bardziej myślisz, że powinieneś być uważnym, tym bardziej stajesz się rozproszony.

*

Nauka Buddy zawsze wskazuje na tutaj i teraz. Przytomność tutaj i teraz, wyzwolenie tutaj i teraz, nibbana tutaj i teraz. To nie o tym, że „kiedy będziesz ciężko praktykował na tym odosobnieniu, na jego końcu może osiągniesz nibbanę”. To jeszcze jedna percepcja, czyż nie? To uczenie się rozpoznawać, realizować rzeczywistość: 'wszystkie warunki są nietrwałe – nie-ja”. Nieuwarunkowane, zatem, nie jest czymś co mógłbyś znaleźć jako obiekt, ty tym jesteś. Nieuwarunkowana przytomność, Nieśmiertelne, jest naszym schronieniem. To intuicja i przez tą intuicję, przez przytomność, rozpoznajemy, realizujemy Nieśmiertelne, czy Dhammę: amata dhamma, czy „Nieśmiertelną prawdę”.

Wszystko to co powiedziałem, jest dla waszej refleksji, kontemplacji. Nie oczekuję, że mi uwierzycie. Po prostu dzielę się tym, czego sam się nauczyłem, w nadziei, że będzie to dla was użyteczne. Ale zachęta jest zawsze w stronę przytomności. Potrzebujemy zachęty, ponieważ jesteśmy tak krytyczni wobec siebie. Przywiązujemy się do tak negatywnych percepcji, że nigdy rzeczywiście sobie nie ufamy. Możemy przyjąć postawę pewnego zaufania robiąc określone rzeczy, ale na poziomie osobistym skłaniamy się do braku zaufania czy niekończących się wątpliwości, bądź też po prostu krytyki i pogardzania sobą. To jest nawyk umysłu – to jest nawyk stworzony przez myślenie, wyobrażanie sobie siebie jako to czy tamto. Zatem do przekroczenia tego wszystkiego dochodzi przez przytomność. Oto czym jest twoja prawdziwa natura, jest to spokojne, jest to ciche. Doświadczam tej ciszy – jako ciszy którą zaczyna się rozpoznawać. Bardzo naturalnej ciszy – nie drogocennej ciszy niszczonej przez pierwszy lepszy hałas. To naturalna cisza, której nie zauważamy ponieważ tak bardzo jesteśmy pochwyceni w samsarę narodzin i śmierci, miłości i nienawiści.

sobota, 27 października 2012

Rady dla czcigodnego Vangisy


Przy pewnej okazji czcigodny Ananda mieszkał w Savatthi w Gaju Jeta w Parku Anathapindiki. Wtedy, o poranku, czcigodny Ananda ubrał się, zabrał swą miskę i szatę i wkroczył do Savatthi z czcigodnym Vangisą jako towarzyszem. Przy tej okazji niezadowolenie powstało u czcigodnego Vangisy; pożądanie nawiedziło jego umysł. Wtedy czcigodny Vangisa odezwał się do czcigodnego Anandy tymi wersami:

„Płonę zmysłowym pożądaniem,
Mój umysł jest opanowany przez ogień.
Proszę powiedz mi jak go wygasić,
Kierowany współczuciem, o Gotamo”.

„To poprzez zniekształcenie percepcji
Twój umysł jest opanowany przez ogień.
Odwróć swój umysł od znaku piękna
Prowokującego zmysłowe pożądanie.

Postrzeż determinacje jako obce,
Jako cierpienie, nie jako „ja”
Wygaś wielki ogień pożądania;
Nie płoń wciąż od nowa.

Rozwiń umysł na (znaku) brzydoty
Zjednoczony, dobrze skoncentrowany;
Zastosuj uważność ciała
Zagłąb się w wyobcowaniu.

Rozwiń medytacje bez znaków,
I porzuć tendencję do wyobrażenia.
Wtedy, przebiwszy się przez wyobrażenie,
Będziesz tym, podróżującym w spokoju".

SN 8: 4

Nisargadatta Maharaj o zniewoleniu

 
Rozmówca: „Pamiętam, że przeczytałem gdzieś o tym, że to kombinacja przestrzeni i czasu jest przyczyną naszej niewoli, od tego czasu zastanawiałem się jak to możliwe by przestrzeń i czas powodowały zniewolenie.

Maharaj: Wyjaśnijmy sobie o czym właściwie mówimy. Co masz na myśli przez „niewolę” i niewolę kogo? Jeżeli jesteś zadowolony z tego świata który uważasz za realny i ze sposobu w jaki cię traktuje, gdzie w tym dla ciebie jest zniewolenie?

Rozmówca: Przyznam, że świat wydaje mi się dość realny, ale faktycznie to nie jestem zadowolony z mojej w nim roli. Odczuwam głębokie przekonanie, że musi być coś znacznie więcej w życiu, niż ot tak je przechodzić, jak to robi większość z nas, bez żadnego określonego celu, ledwie rutynowo. Z tego punktu widzenia myślę, że życie samo w sobie jest zniewoleniem.

Maharaj: Kiedy używasz słowa „ja" jakie dokładnie masz o sobie wyobrażenie? Kiedy byłeś dzieckiem, uważałeś się za nic innego niż dziecko i do szczęścia wystarczyły ci zabawki. Później, byłeś młodym mężczyzną, z siłą w swych ramionach wystarczającą by ruszyć z miejsca parę słoni, myślałeś, że możesz zmierzyć się ze wszystkim i z każdym na tym świecie. Teraz jesteś w średnim wieku, nieco osłabiony, jednakże cieszysz się życiem i jego przyjemnościami i myślisz, że jesteś szczęśliwym człowiekiem sukcesu obdarzonym miłą rodziną. Obecnie masz o sobie wyobrażenie, które jest całkiem odmienne od wyobrażeń które miałeś uprzednio. Przypomnij sobie siebie dziesięć lat temu i jeszcze dalej dwadzieścia lat temu, które z tych wyobrażeń jest prawdziwym „tobą”? Czy kiedyś o tym myślałeś? Czy jest jakaś szczególna tożsamość którą możesz nazwać swoją własną i która pozostaje na zawsze z tobą, niezmienna i trwała?

Rozmówca: Teraz gdy o tym wspomniałeś, przyznaję, że kiedy używam słowa „Ja” nie mam konkretnej idei o sobie samym i zgadzam się, że jakąkolwiek ideę miałem o sobie samym, zmieniała się ona z latami.

Maharaj: Cóż, jest coś co pozostało niezmienne przez te wszystkie lata, podczas gdy wszystko inne się zmieniało. A jest to stałe poczucie obecności, poczucie że jesteś. Te poczucie, czy odczucie „ja jestem” nigdy się nie zmieniło. To twoje stałe wyobrażenie. Siedzisz przede mną. Wiesz o tym poza wszelką wątpliwością, bez żadnej potrzeby potwierdzenia tego przez kogoś innego. Tak samo wiesz, że jesteś, że istniejesz. Powiedz mi, przy nieobecności czego byłbyś niezdolny do odczucia swojej egzystencji?

Rozmówca: Gdybym spał lub był nieprzytomny, nie wiedziałbym, że istnieję.

Maharaj: Dokładnie. Idźmy dalej. Rano, pierwszy moment gdy się budzisz i twoja świadomość przejmuje kontrolę, czy nie czujesz swej świadomej obecności, swego istnienia „jestem”, nie jako indywidualnej osoby, ale obecności jako takiej?

Rozmówca: Tak, racja. Powiedziałbym, że moja indywidualna osobowość dochodzi do istnienia gdy widzę swe ciało i inne obiekty wokół.

Maharaj: Kiedy mówisz, że widzisz obiekt, to co rzeczywiście zachodzi, to, że twoje zmysły zareagowały na stymulację ze źródła, które jest w stosunku do twojego ciała zewnętrzne. I to co twoje zmysły postrzegły i twój umysł zinterpretował, jest niczym innym jak tylko przejawem w twojej świadomości. Ten przejaw w świadomości jest utworzony jako wydarzenie rozciągnięte w przestrzeni i czasie. Wszelka manifestacja zależy od kombinacji tych dwóch ściśle ze sobą związanych mediów, nazywanych przestrzenią i czasem. Innymi słowy, przy nieobecności przestrzeni i czasu, żadna manifestacja nie może się pojawić w świadomości. Czy podążasz za mną?

Rozmówca: Tak, rozumiem co powiedziałeś. Ale gdzie ja wchodzę w to jako jednostka, w ten proces?

Maharaj: Oto, gdzie dokładnie leży pies pogrzebany. Wszelkie „istnienie” jest ciągłym procesem obiektywizacji. Istniejemy tylko jako obiekty wzajemnie dla siebie i jako takie, tylko w świadomości, która nas poznaje. Kiedy obiektywizacja zostaje wstrzymana, jak w głębokim śnie, obiektywny wszechświat znika.

Tak długo, jak człowiek wyobraża sobie siebie jako odseparowany byt, osobę, nie może zobaczyć całości obrazu bezosobowej rzeczywistości. A idea odseparowanej osobowości jest z uwagi na złudzenie przestrzeni i czasu, które same w sobie nie mają niezależnego istnienia, gdyż są tylko instrumentami, zaledwie mediami by uczynić manifestację poznawalną.

Jednego razu tylko jedna myśl czy uczucie czy percepcja mogą być odzwierciedlone w świadomości, ale myśli, uczucia i percepcje przemieszczają się w sukcesji, dając iluzję ciągłości*. I osobowość dochodzi do istnienia właśnie z uwagi na pamięć – identyfikowanie teraźniejszego z przeszłym i projektowanie tego w przyszłość. Myśl o sobie jako o chwilowym, bez przeszłości i przyszłości – gdzie wtedy jest osobowość? Spróbuj tego i odkryj to dla siebie samego. W pamięci i oczekiwaniu, to jest w przeszłości i przyszłości jest jasne, że to stany mentalne pod obserwacją, podczas gdy w aktualnym uczucie jest głównie poczuciem bycia przytomnym i obecnym tutaj i teraz.

Rozmówca: Myślę, że rozumiem. Muszę usiąść spokojnie i spróbować zaabsorbować ten nowy sposób myślenia.

Maharaj: Czy teraz widzisz, że przestrzeń i czas, które przychodzą wraz ze świadomością, czyniące manifestację poznawalną, są wrogami? Wszystko co możesz naprawdę powiedzieć to „jestem” (w znaczeniu, co jest, jest). W momencie pojawienia się myśli o „mnie” jako o odseparowanej osobowości – jest to co nazywa się zniewoleniem. Zrozumieć to, to zakończyć wszelkie poszukiwania. Kiedy pojmiesz, że to o czymkolwiek myślisz jako o sobie – identyfikując się z tym – bazuje na pamięci i oczekiwaniu, twoje poszukiwanie skończyło się i stoisz odosobniony w pełni uprzytomnienia, że to co fałszywe, jest fałszem.

* Tu trzeba umieć rozróżnić pewne subtelności. W czym tkwi trudność? Najlepiej ilustrują to wątpliwości ucznia U.G:

Przechodząc do przedmiotu osoby samego U.G. I jego życia, rzeczy są równie dwuznaczne: nie jest jasne, w jakim wymiarze jego życie jest odbiciem jego nauk. Znów, tu również pęd do weryfikacji, do znalezienia sensu w jego życiu, jest, jak wskazałby U.G., wyrazem naszej troski o siebie. Życie U.G., tak jak jego twierdzenia, nie pasuje do żadnego ustalonego wzoru. Z jednej strony, wydaje się żyć w nieciągłym stanie świadomości, gdzie to, co dzieje się w jednej chwili, jest odłączone lub „rozłączone”, jakby to sam U.G. wyłożył, od kolejnej chwili; z drugiej strony, on nie tylko pamięta nieskończoną ilość szczegółów z jego własnej przeszłości (i w nieskończoność opowiada o nich), ale również jest zdolny do planowania swoich podróży i spotkań z ludźmi, co wszystko razem wydaje się wskazywać na proces sekwencyjnego łączenia różnorakich wydarzeń w pojedynczej świadomości. Wskazuje to, o tyle, o ile nam wiadomo, na istnienie procesu tworzenie siebie.

J.S.R.L. Narayana Moorty

Zacznijmy od pewników: rzeczy są, pojawiają się, trwają w doświadczeniu i kończą się. Tutaj da się zaobserwować zmianę, a zatem czas. W tym sensie czas jest rzeczywisty. I jest pewna rzecz: świadome ciało które odczuwa i postrzega. I jest jasne, że o ile w nocy nie umrze, to ciało rano wstanie i zacznie funkcjonować. Zwykły człowiek identyfikuje się z ciałem: to ja idę spać i to ja się jutro obudzę i pójdę do pracy. Arahat jednak nie myśli w terminach „ja” - jego umysł jest wyzwolony przez wgląd w pustkę. W pustce jednakże nie zachodzi nigdy żadna zmiana, dlatego naturalnym stanem arahata jest bycie tutaj i teraz. Nie mniej arahat zachowuje pamięć minionych doświadczeń ciała oraz jest w stanie zaplanować przyszłość ciała i na przykład umówić się z kimś na rozmowę w przyszłym tygodniu. Jednakże ani przywołana w umyśle przeszłość, ani zaplanowana przyszłość nie są już dłużej traktowane personalnie, u arahata nie powstaje myśl „ja byłem” czy „ja będę”. Zrozumienie tego dla przeciętniaka jest dodatkowo utrudnione tym, że używając mowy, arahat jest zmuszony do używania słowa „ja” kiedy mówi o przeszłości i przyszłości nie mniej jednak to o czym wspomina Narayana Moorty - proces tworzenie siebie jest u arahata nieobecny.

Oczywiście całkiem inną sprawą jest poziom na jakim znajdował się U.G. Wcale nie musiał to być poziom arahata. To, że jednak był on wolny od sakkayaditthi wydaje się w najwyższym stopniu prawdopodobne.


Granice


Drugi paradoks polega na tym, że mimo iż nasze poznanie zorientowane jest na nieskończoność, to jednak istnieje sfera tego, co z natury swej niepoznawalne. Są to na przykład kwestie dotyczące Boga, przeszłych wydarzeń czy prawdy o człowieku. Oczywiście, możemy na ten temat snuć rozmaite rozważania, w wielu sprawach formułować hipotezy, ale ostatecznej wiedzy w tych kwestiach nigdy nie zdobędziemy. Będziemy zawsze żyli w świecie zagadek i nierozwiązywalnych tajemnic. Istnieje zatem granica między tym, co poznane, a tym, co niepoznane, ale możliwe do poznania. Istnieje jednak również granica między tym, co możliwe do poznania, a tym, co z natury swej jest niepoznawalne. Paradoksy tu występujące wskazują na cechę nieuchwytności granicy, jej nieuchronną płynność i zarazem obecny w niej moment nieprzekraczalności. Mimo tej paradoksalności granica pełni funkcje konstytutywne w procesie powstawania nauk. Ten jej wyjątkowy charakter, iż będąc rzeczywistością trudną do uchwycenia, posiada jednak moc ustanawiania czegoś, oddawane są na poziomie analizyjęzykowej poprzez terminy „określenie” i „negacja”. Słowo „określenie”, łacińskie determinatio, a niemieckie Bestimmung, wskazuje na czynność zakreślania granic. Wskazując na znaczenie danego terminu, czyli zakreślając granice jego obowiązywania, odnosimy ten termin do danego zbioru bytówdenotowanych. Dzięki tej czynności ów zbiór bytów, do którego nazwa się odnosi, posiada swoje granice. Określenie determinatio wydobywa z danego obszaru bytów ich specyfikę oraz pełni funkcję gromadzącą. Z wielości bytów i zjawisk gromadzi grupy bytów w jedną klasę, pozwalając w ten sposób na sformułowanie na przykład pojęcia gatunku.

Obok pozytywnego momentu określania granica posiada również moment negacji. Łacińska zasada powiada: „Wszelkie określanie jest negacją” (Omnis determinatio est negatio). Moment negacji, oddzielając jeden byt czy rodzaj bytów od drugiego, stanowi o ich identyczności. Bez odróżnienia jednego bytu od drugiego, bez zauważenia ich odmienności, a więc mentalnego przeprowadzenia między nimi granicy, nasze poznanie zatopiłoby się w chaosie. Powiedzieć, że to nie jest tamtym, to uznać istnienie oddzielającej je granicy. Granica posiada więc w sobie pewną moc ustanawianiapoprzez pozytywny moment określania i negatywny odróżniania. Do tego dochodzi jednak jeszcze trzeci moment polegający na łączeniu — moment koniunktywny. Granica, rozdzielając, zarazem łączy. Jest tym, co wspólne dla rozmaitych obszarów. Tę trzecią funkcję oddajemy za pomocą spójnika „i”. Język łaciński ten łączący moment opisuje słowem unio. Kto doświadcza granicy, ten doświadcza mocy określania, negowania i łączenia (distinctio, negatio et unio). Są to podstawowe pojęcia, które sytuują nas u początków wszelkiego myślenia o rzeczywistości, są to prima simplicia, prapojęcia (Urbegriffe), przed które wyjść nie potrafimy, bez których myślenia w ogóle nie potrafimy sobie wyobrazić. Jednak kategoria granicy nie tylko odsłania nam podstawy naszego myślenia, lecz kieruje także naszą myśl ku początkom rzeczy.

Chodzi w niej bowiem o próby opisywania tego, co przebiega między istnieniem a nieistnieniem rzeczy. Fryburski filozof religii Bernhard Welte w fenomenologicznych próbach opisania doświadczenia granicy, chcąc nazwać jej oddziaływanie, jej znaczenie, jej funkcję, posłużył się określeniem „władanie” (walten). Granica włada, panuje. Pisze on: „w niej to, co pozytywne, jest równocześnie negatywne, a to, co negatywne, zarazem pozytywne, to, co w niej dzielące, jest jednocześnie łączące, a to, co łączące, zarazem dzielące; jej discretum jest zarazem continuum, a jej continuum jednocześnie discretum” (Welte 2008: 17; przeł. J. P.).

To wzajemne przenikanie się momentów stanowiących granicę jest kolejnym, ale nie ostatnim dowodem jej paradoksalnego charakteru. Okazuje się, że z poznaniem granicy mamy do czynienia nie tam, gdzieśmy do niej dotarli, ale tam, gdzieśmy ją przynajmniej mentalnie przekroczyli. Bez jakiejś myśli, że coś znajduje się poza nią, nawet gdyby przyjąć, że jest to pusta nicość, nie mamy świadomości dotarcia do granicy. „Kto widzi granicę, ten popatrzył już poza nią” (Hemmerle 1982: 11; przeł. J. P.)
Uświadomienie sobie cech i funkcji granicy poucza nas o jej paradoksalnym charakterze, ale nic nam jeszcze nie mówi o jej istocie. Pytanie, czym jest granica, pozostaje nadal otwarte. Szukając odpowiedzi na nie wprost, dochodzimy do zaskakującego spostrzeżenia. To, co przebiega między jednym a drugim obszarem czy to bytowym, czy poznawczym, to, co oddziela jedno od drugiego, jest nicością. Granica nie jest jakąś trzecią wielkością, trzecim obszarem, który inne obszary od siebie oddziela. Tak jak granice między państwami nie stanowią trzeciego terytorium. Granica z jednej strony jest niebytem, z drugiej musi czymś być, skoro doświadczamy jej władania i skoro pełni ona podstawowe funkcje w konstytuowaniu się nauk, spełniając istotną epistemologiczną rolę w procesach poznania.

Welte pisze: „Bowiem tam, gdzie mamy do czynienia z granicą, mamy do czynienia z czymś w sensie jakiegoś przedmiotu, którym zajmuje się nauka, ale jednocześnie mamy do czynienia z nicością (Nichts) w sensie czystej negacji przedmiotowości” (Welte 2008: 15; przeł. J. P.).

Doświadczenie granicy, zawierające w sobie moment nicości, wprowadza nas w obszar napięcia w kwestii rozumienia samego myślenia filozoficznego. Kwestionuje jego przedmiotowy charakter. Myślenie filozoficzne, które chce oddać sprawiedliwość pojęciu granicy, musi dokonać w swoim wnętrzu pewnego zwrotu od przedmiotowych analiz do prób formułowania myśli na temat tego, co samo pozostaje nieuchwytne. Zgodnie z tym, pragnąc dotrzeć do źródeł, fenomenologia musi się zająć takimi fenomenami, które mówią nam coś o sobie poprzez to, że równocześnie uchylają się naszemu ujęciu. Sięgając do podstawowych zasad jakiegokolwiek poznawania, wyrażonych pojęciami determinatio, negatio i unio, odsłania ona przed nami zarówno źródła myślenia w ogóle, jak i kieruje naszą uwagę ku początkowi bytów. Sytuuje się na granicy między istnieniem a nieistnieniem. Ponieważ zaś warunkiem wszelkiego doświadczenia granicy jest jej równoczesne transcendowanie, fenomenologia otwiera przed nami również przestrzeń refleksji nad nieskończonością. Chcąc sprostać nicościowemu charakterowi granicy, wyprowadza myśl poza sferę bytu. To znaczy, pozwalając nam niejako popatrzeć z perspektywy nieskończoności na byt, stawia nas wobec jego tajemnicy.

Joachim Piecuch
Fragment artykułu:
Fenomenologia doświadczenia granicznego
w ujęciu Józefa Tischnera

A R G U M E N T
Vol. 1
2/2011


Zarówno Nanamoli Thera jak i Nanavira Thera zdecydowali się na tłumaczenie słowa sankhara jako determinacje, opierając się na formule Omnis determinatio est negatio. O ile raczej nie możemy liczyć na bezpośrednie wyjaśnienie współzależnego powstawania ze strony Zachodniej filozofii, to jednak zapoznanie się z tym jak interpretowana jest formuła omnis determinatio est negatio może choć przybliżyć nas do intuicyjnego wglądu i rozpoznania elementu nie-determinowanego, który przecież jest obecny, a tylko nierozpoznawany - a za brak jego rozpoznania trzeba winić ignorancję.

Pogrubiona czcionka w artykule pochodzi ode mnie.

Dionizy o koncentracji

 
Myśl naszą od Boga odwraca zajmowanie się tysiącznymi sprawami, rozproszenie ducha, wylewanie się na mnóstwo problemów, dochodzących do nas drogą rozmów, nowin, nieuporządkowanych uczuć i trosk. Im bardziej dusza się od tego wyzwoli, tym większą nabędzie zdolność poznania i kochania Boga, utwierdzenia się w Nim. Koncentracja sił w pewnym punkcie zapewnia zwycięstwo, ich rozproszenie – przynosi klęskę. Serce ludzkie jest takie: im doskonalej wyswobodzi się od tysięcznych spraw, które pochłaniają je i napastują, tym silniej zwiąże się z przedmiotem swych uczuć. Dusza, która zabezpieczy sobie doskonałą samotność, łatwo odnajdzie Boga.

Seneka o kamatanha

 
Jakiż wróg przysporzył komuś tyle złego, ile niektórym ludziom wyrządzają własne chuci? Ich brak panowania nad sobą tudzież szaloną rozwiązłość możesz wybaczyć już z tego jednego powodu, iż znoszą to, co wszak sami spowodowali. I całkiem słusznie dręczy ich ten szał. Żądza bowiem, która wyszła poza naturalne granice, musi nieuniknienie przybrać olbrzymie rozmiary. Natura ma bowiem
swój kres, natomiast czcze i zrodzone z chuci zapędy nie znają żadnych ograniczeń. Miarą rzeczy potrzebnych jest pożytek, lecz czym odmierzysz rzeczy nie- potrzebne? Wielu tedy zatapia się w rozkoszach, a gdy przemienia je w przyzwyczajenia, nie mogą się bez nich obejść. Zasługują oni na najwyższe politowanie, ponieważ doszli do tego, że to, co było im niegdyś zbyteczne, stało się teraz potrzebne. Nie korzystają więc z rozkoszy, lecz jej służą i miłują swoje przywary, co spośród wszystkich przywar jest przecież najgorszą. Owóż nieszczęście dopełnia się wtedy, gdy ohyda nie
tylko bawi, lecz także się podoba; i nie ma możności zastosowania lekarstwa tam, gdzie to, co było występkiem, staje się obyczajem.

Listy moralne do Lucyliusza

Tłumaczenie: Wiktor Kornatowski


Medytacja z Ajahnem Sumedho 4

 
Jeżeli wyjdę z tego – mnie, Ajahna Sumedo, próbującego medytacji – wpadnę z powrotem w personalny scenariusz. To nie jest Dhammą, to nie jest naturalne. To kreacja, sztuczność, konwencja. Imię „Ajahn Sumedho” jest konwencją i „moja praktyka medytacji” jest jeszcze jednym, konwencjonalnym sposobem myślenia. Pochodzi to z myślenia: „Jestem kimś kto musi praktykować Dhammę”. Tutaj rozpoczynamy z centrum bycia teraz, po prostu uczymy się rozpoznania naturalnego stanu bycia, zanim stworzyłeś siebie samego.

I tak, używamy oddechu i ciała, które są zwykłymi naturalnymi warunkami doświadczanymi przez ciebie. Właśnie dlatego bycie przytomnym swego ciała jest bardzo ugruntowującym doświadczeniem, jeśli mamy skłonności do gubienia się i bycia pochwyconym przez własne myślenie. Nasza kultura, nasze społeczeństwo ma tendencje do bycia cerebralnym, dając się pochwycić naszym ideom i myślom. Zatem możemy żyć przez większość czasu w totalnie sztucznym środowisku, środowisku które sami stworzyliśmy, stwarzając poczucie siebie samego, tego o czym myślę, mojej przeszłości i przyszłości, moich uzdolnień i niemożności. Wszystko to twory sztuczne kreacje, które ludzkie istoty dodają do obecnego momentu. Zatem rozpoznajesz przytomność, realizując zwykłą prostotę przytomności - nie tworzysz jej, nie jest to nic w co musiałbyś wierzyć czy uchwycić się tego - lecz po prostu rozpoznać ją. To proste, bardzo proste. Bardzo naturalne.

*
Nie urodziliśmy się z myśleniem, prawda? Kiedy dziecko się rodzi jest świadome – doświadcza świadomości w obrębie odseparowanej formy, ludzkiej formy, ciała niemowlaka. Ale nie ma ono koncepcji samego siebie. Nie wyobraża ono siebie jako będącego chłopcem czy dziewczynką. Później mówimy „jesteś chłopcem” czy „jesteś dziewczynką” i dalej mówimy o rasie, narodowości, grupie etnicznej. Nie rodzisz się z myśleniem, „Och, jestem Anglikiem”. Powiedziano ci, że jesteś Anglikiem dopiero potem. To wskazuje na konwencje które sztucznie tworzymy i wbudowujemy w fenomenalne doświadczenie ciała i świadomości. Język jest sztuczną rzeczą. Świadomość jest naturalna – nie stworzyliśmy jej. Ludzie jej nie stworzyli. I ciało jest naturalnym warunkiem, jak drzewa i kwiaty, ptaki i pszczoły. Wszystko to jest naturalnym stanem doświadczanej przez nas rzeczywistości. I wtedy my – w naszych ludzkich warunkach – tworzymy w tym poczucie jaźni: „Jestem, to moje ciało, to należy do mnie, jestem mężczyzną, jestem Amerykaninem, jestem mnichem buddyjskim, jestem Ajhanem Sumedho, jestem dobrym mnichem czy złym mnichem”.

Po prostu wskazuję na sztuczność – stworzonych przez ludzi konwencji – z którymi silnie się identyfikujemy. Zatem kiedy wracamy do oddechu, używając go jako obiektu dla zogniskowania uwagi, nie tworzymy oddechu. Jest on naturalny, operuje niezależnie od tego czy myślimy czy nie – czy myślimy, że to nasz oddech czy też nie, nie ma to znaczenia – jest to takie jakie jest.

Ajahn Brahmavamso i Poszukiwacz Prawdy

Ajahn Brahmavamso
Poszukiwacz Prawdy

 









Pewien szympans został wychowany i żył wśród ludzi. Nauczono go języka migowego i dysponował słownictwem kilkuletniego dziecka. W kontaktach z innymi szympansami okazywał najwyższego stopnia zdystansowanie. Rzecz wydaje się jasna – nie czuł się zupełnie szympansem. Jednakże był na tyle inteligentny by rozpoznać, iż jego człowieczeństwo też jest sprawą dyskusyjną. I tak był ogarnięty wątpliwościami natury ontologicznej. Co prawda nie posuwał się tak daleko jak niektórzy filozofowie egzystencji i był wolny od ontologicznego sceptycyzmu, jednakże wielce niepokoiło go pytanie „Kim jestem?”. Pytanie to nie tkwiło jedynie w głębi jego duszy, lecz z uwagi na znajomość języka migowego, potrafił je bezpośrednio sformułować: Kim jestem?

W jednym z kazań Ajahan Brahmavamso dość ostro skrytykował postawę tego szympansa – co prawda nie bezpośrednio – a jedynie pośrednio; określiwszy te egzystencjalne pytanie tak: „'Kim jestem' cóż za głupie pytanie”. Czy miał rację niedwuznacznie sugerując temu szympansowi, że jest li tylko głupią małpą angażującą się w zadawanie głupich pytań? Czy słusznym jest lekceważenie z jakim spotkał się ze strony tego mnicha nasz dociekliwy szympans? Jest prawdą, że pytanie „Kim jestem” to pytanie źle postawione – co do tego, jak mniemam, nie ma wątpliwości, żaden szlachetny uczeń Buddy. Nie mniej dialektyczne zrównanie, postawienie znaku równości, między pytaniem źle postawionym a pytaniem głupim całkiem śmiało można zakwestionować i widziane pod odpowiednim światłem, zaczyna budzić spore wątpliwości …

Ten kto poznaje prawdę, jest człowiekiem mądrym, ale zanim ją poznał, był jej poszukiwaczem i z pewnością nie obce mu były pytania: „Kim jestem?” czy bardziej subtelne: „Czym jestem?” O tym ostatnim Nanavira Thera pisze:

Wieczne powtarzanie tego wiecznie nie odpowiedzianego pytania jest początkiem mądrości (to początek filozofii) ale pokusa by wyposażyć się w definitywną odpowiedź jest zwykle zbyt mocna i człowiek wpada w błędny pogląd tego czy innego rodzaju. (Potrzeba Buddy by wskazał drogę wyjścia z tej niemożliwej sytuacji). Dla sotapanny, który rozumie esencję Nauki Buddy to pytanie wciąż powstaje, ale widzi on, że jest ono nie do odpowiedzenia i nie martwi się tym; dla arahata pytanie już dłużej nie powstaje i to finałowy spokój.

Jak widzimy, czcigodny Nanavira ma więcej szacunku dla naszego futrzastego poszukiwacza prawdy i nie lekceważy jego dociekliwości. Docenić trzeba i to, że nie jest to dla tego szympansa jakiś tam problem, w pytaniu tym przebrzmiewa rozpacz, wywołana samotnością. Ten poszukiwacz Prawdy nie ma wiele wspólnego z szympansami, ale też nie jest człowiekiem. A zatem pyta „kim jestem?”. Mógłby się bezrefleksyjnie oddać jedzeniu bananów – ale nie – stawia to pytanie, którego nawet większość ludzi sobie nie zadaje, zadowalając się zmysłowymi przyjemnościami i jakby to powiedział Pessoa, przepływając jak śmiecie po rzece życia …

Jak zatem ma zachować się pustelnik, obserwując to dialektyczne starcie pomiędzy Ajahnem Brahmavamso i naszym Poszukiwaczem Prawdy. No cóż, skoro gdyby nastąpił rozłam między Prawdą a Bogiem, to mistrz Eckhart opowiedziałby się po stronie Prawdy, nie mamy wyjścia, poszukiwanie Prawdy jest rzeczą tak szlachetną, że musimy odwrócić się od tych co jej nie poszukują i trwać razem z tym kogo niepokoi pytanie „kim jestem”, niezależnie od tego, że opinia publiczna może uważać go tylko za głupią małpę.

Fernando Pessoa cytuje Haeckela: „O ileż więcej dzieli człowieka wybitnego od człowieka pospolitego niż człowieka pospolitego od małpy”, komentując: „Nigdy nie zapomniałem tego zdania, ponieważ jest prawdziwe”. I tu powstaje paradoks, gdyż jak widzimy, człowieka wybitnego i człowieka pospolitego może dzielić większy dystans niż tego pierwszego a małpę.


Kim jestem?

Paticcasamuppada - wypisy i komentarze 18

W Savatthi. Wtedy czcigodny Upavana zbliżył się do Zrealizowanego, złożył mu hołd, usiadł z boku, i rzekł do niego: „Czcigodny panie, pewni pustelnicy i bramini utrzymują, że cierpienie człowiek tworzy sam, pewni pustelnicy i bramini utrzymują, że cierpienie jest tworzone przez innego, pewni pustelnicy i bramini utrzymują, że cierpienie człowiek tworzy zarówno sam, jak i jest tworzone przez innego, pewni pustelnicy i bramini utrzymują, że cierpienie powstaje przypadkowo, nie będąc tworzone ani przez siebie samego ani przez innego. Czcigodny panie, co mówi o tym Zrealizowany? Czego naucza? Co powinniśmy odpowiedzieć, żeby przedstawić to tak jak było to powiedziane przez Zrealizowanego, bez błędnego reprezentowania go tym co sprzeczne z faktami? I jak powinniśmy wyjaśniać zgodnie z Dhammą, by nie dać podstawy pod uprawnioną krytykę naszego twierdzenia?” „Upavana, powiedziałem, że cierpienie jest powstałe współzależnie. Zależnie od czego? Zależnie od kontaktu. Jeżeli powie się tak, przedstawi się to tak jak było powiedziane przeze mnie, bez błędnego reprezentowania mnie tym co sprzeczne z faktami. I tak powinieneś wyjaśniać zgodnie z Dhammą, by nie dać podstawy pod uprawnioną krytykę twojego twierdzenia.

I tak, Upavana, w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie człowiek tworzy sam, jest to determinowane przez kontakt. Również w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie jest tworzone przez innego, jest to determinowane przez kontakt. Również w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie człowiek tworzy zarówno sam jak i jest ono tworzone przez innego, jest to determinowane przez kontakt. Również w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie jest tworzone przypadkowo, jest to determinowane przez kontakt. Zatem Upavana, w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie jest tworzone przez samego człowieka, i w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie jest tworzone przez innego, i w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie człowiek tworzy zarówno sam, jak i jest ono tworzone przez innego, i w przypadku tych pustelników i braminów którzy utrzymują, że cierpienie jest tworzone przypadkowo – w każdym tym przypadku to niemożliwe by doświadczali oni (czegokolwiek) bez kontaktu”
. SN 12: 26

Nauka Budy nie różni się od innych systemów religijnych – na przykład islamu – tym, że twierdzi, jak i one, że ma monopol na Prawdę, oraz, że inni błądzą. Ale o ile w islamie, choć obowiązują wewnętrzne podziały, ogólnie rozpoznawany jest podział na my oraz oni – niewierni, którzy błądzą, to w Nauce Buddy nie obowiązuje podział na buddystów i innych, ale na widzących współzależne powstawanie i na ignorantów, akceptujących bezkrytycznie relację kontaktu tj mnie, osoby, z otaczającym mnie światem. Dlaczego tak niewielu poszukiwaczy odnajduje Prawdę? Wynika to z tego, iż są obciążeni grzechem pierworodnym – który co prawda zezwala im na poszukiwania Prawdy, jednak tylko wtedy gdy są one czynione przy obecności pewnego założenia (upadana); ale już nie egzaminacji samego założenia. A ponieważ to założenie jest determinowane przez ignorancję, tacy poszukiwacze są z góry skazani na niepowodzenie. (Jakkolwiek genialny byłby poszukiwacz w swych dociekaniach, jeżeli wychodzi z błędnego założenia, jego inteligencja nie jest inteligencją, ale ignorancją).

Jeżeli zastanowimy się logicznie nad kwestią powstania cierpienia, to te cztery propozycje: cierpienie człowiek tworzy sam, cierpienie jest tworzone przez innego, cierpienie człowiek tworzy zarówno sam, jak i jest tworzone przez innego, cierpienie powstaje przypadkowo, nie będąc tworzone ani przez siebie samego ani przez innego; pokrywają wszystkie dostępne logiczne możliwości. Jednakże, wszystkie te propozycje zakładają fundamentalny fakt osobistego cierpienia. I tak bez egzaminacji samej natury cierpienia, poszukują odpowiedzi na pytanie dlaczego osoba cierpi. Poszukiwacz Prawdy jednak musi być gotów do zakwestionowania fundamentalnych założeń, które w codziennym życiu są akceptowane jako pewniki, nawet absolutną ważności samej logiki. Nie chodzi tu o to, by wierzył w mistyczne poznanie i zaakceptował rzeczy które są sprzeczne z logiką. Bynajmniej. Logika w obrębie doświadczenia zwykłego człowieka, tj w obrębie imienia-i-materii ma swoją ważność i wszelkie myślenie oznaczające się niespójnością i brakiem logiki, z pewnością nie może nas doprowadzić do poznania prawdy. Chodzi o co innego. Weźmy słynny sylogizm:

Wszyscy ludzie są śmiertelni.
Sokrates jest człowiekiem.
Zatem Sokrates jest śmiertelny.

To logiczne. Nie mniej, sylogizm ten akceptuje jako niepodważalny – nie będący podmiotem dociekań fakt istnienia (Sokrates jest) oraz nierozerwalnie związane z istnieniem pojęcie śmierci. Dla poszukiwacza Prawdy, akceptacja tego założenia jest nie do przyjęcia i może, czy wręcz powinna być zakwestionowana na wielu poziomach. Czy rzeczywiście jestem? Czy jestem śmiertelny? Itd.

I to dla takiego poszukiwacza Prawdy, Budda wygłaszał nauki o współzależnym powstawaniu. Obecnie możemy się spotkać z objaśniającymi w/p jako procesu obejmującego trzy egzystencje, dwie egzystencje, jedna egzystencję, egzystencję z momentu na moment. W przypadku wszystkich objaśniających w/p w te sposoby – jest to determinowane przez kontakt, w każdym tym przypadku to niemożliwe by objaśniający doświadczali (czegokolwiek) bez kontaktu. Co to oznacza? Widzimy, że jakkolwiek objaśniający różnią się w szczegółach, jedni mówią o trzech egzystencjach inni mówią o egzystencji z momentu na moment, ale wszyscy biorą tą egzystencję za pewnik, mówiąc o jej kontynuacji, procesie. W/P jednakże nie jest opisem procesu trzech, dwóch, jednej egzystencji, czy nawet egzystencji z momentu na moment a strukturą za pomocą której Budda stara się pokazać przeciętniakowi: Spójrz! Oto czym jest twoja egzystencja: Z utrzymywaniem jako warunek, egzystencja. Komizm sytuacji, który jednakże może być doceniony tylko przez widzącego w/p polega na tym, że ofiary w/p objaśniają w/p. Ta sytuacja jednakże ma też w sobie elementy tragizmu. Nie ma nic tragicznego w tym, że pragnąc dobrze grać w szachy, postawiłem na złego trenera. Ot po prostu nie zostanę arcymistrzem. Tylu ludzi nie jest arcymistrzami a jakoś żyją. Jednak w/p nie jest jednym z wielu zagadnień, to sprawa trwałego szczęścia wolnego od bólu czyli to do czego każdy z nas dąży, choć nie każdy z nas gotów jest się do tego przyznać. Jako świadome czujące istoty jesteśmy praktycznie skazani na dążenie do przyjemności i na unikanie bólu. To nas łączy, różnimy się tylko w tym jak definiujemy przyjemność i ból. Jeżeli to co zdefiniowaliśmy jako przyjemność, z czasem przynosi nam ból, to najlepszy dowód, że ulegliśmy złudzeniom i nasza definicja okazała się błędna. I tak krążymy w samsarze w poszukiwaniu przyjemności, unikając bólu, aż do czasu gdy zetkniemy się z właściwym opisem i definicją tego co jest bólem a co jest przyjemnością. Autorem tego opisu jest oczywiście Budda i dzięki niemu możemy w końcu uzyskać to czego tak pragniemy, absolutną wolność od bólu. Ale … Budda odchodzi w paranibbanę, za nim arahaci, którzy mieli z nim bezpośredni kontakt. Za nimi ci którzy mieli z nimi bezpośredni kontakt. Pozostają „tylko” słowa Buddy. I ci którzy mają dość cywilnej odwagi, by podjąć się ich objaśniania, biorą na siebie znacznie większą odpowiedzialność niż trener szachowy. Jeżeli nie rozumiem szachowej strategii, mój uczeń po prostu będzie złym szachistą ale jeżeli objaśniam błędnie Dhammę komuś kto pokłada we mnie zaufanie, to praktycznie odbieram mu Nieśmiertelność. Zatem ci, którzy decydują się na objaśnianie w/p oraz ci którzy decydują się na obdarzanie ich zaufaniem, powinni pamiętać o tym fragmencie Sutty M 34

Tak też pustelnicy i bramini nieobeznani z tym światem i innym światem, nieobeznani z tym co należy do Mary i z tym co do niego nie należy, nieobeznani z tym co należy do Śmierci i z tym co do niej nie należy - długo będzie na krzywdę i cierpienie tych co uznają ich za odpowiednich przewodników i odpowiednich do pokładania w nich wiary.

Myślenie konceptualne


Generalnie mówiąc, koncept, idea i myśl, są w znacznym stopniu tą samą rzeczą, i mogą być opisane jako imaginacyjny obraz reprezentujący pewien realny stan rzeczy. Ale ta „reprezentacja” nie jest prostą fotograficzną reprodukcją (w umyśle) rzeczywistego stanu rzeczy. W bardzo prostym przypadku, jeżeli teraz wyobrażam sobie lub myślę o pewnym nieobecnym obiekcie, jego wizerunek zawiera pewien rodzaj podobieństwa do nieobecnego obiektu.

Ale załóżmy, że chcę pomyśleć o czymś takim jak „Brytyjska Konstytucja”. Nie mogę prosto stworzyć imaginacyjnego obrazu „wyglądającego jak” Brytyjska Konstytucja, ponieważ B.K. nie „wygląda jak” cokolwiek. To co się dzieje jest tym, że przez lata, wybudowałem sobie kompleksowy wizerunek, częściowo wizualny, częściowo werbalny, i być może również z elementami od innych zmysłów; i ten kompleksowy wizerunek ma wewnętrzną strukturę która koresponduje do tej będącej B.K., a przynajmniej na tyle na ile ją poprawnie zrozumiałem. Jeżeli w moich studiach nad Brytyjską Konstytucją konsultowałem się z niekompetentnymi autorytetami, czy ominąłem jej część, te błędy i ominięcia będą reprezentowane w tym kompleksowym wizerunku. Kiedykolwiek chcę myśleć o B.K. (czy nawet kiedykolwiek ktoś o niej wspomina) ten kompleksowy wizerunek pojawia się w umyśle, i to w odniesieniu do niego udzielam odpowiedzi na temat B.K. Przy łucie szczęścia może on korespondować całkiem blisko z oryginalną rzeczą, ale najbardziej prawdopodobnie jest reprezentacją wielce mylącą. (Zauważ, że skoro esencja konceptu jest w strukturze tego kompleksowego wizerunku, a nie w indywidualnych wizerunkach tworzących kompleksowy wizerunek, jest całkiem możliwe mieć wiele różnych kompleksowych wizerunków ale wszystkie z tą samą strukturą, reprezentującą rzeczywisty stan rzeczy. Tutaj koncept pozostaje ten sam, choć wizerunek jest odmienny. W taki sposób w świecie sztuki jest możliwe wyrazić tą samą ideę zarówno w muzyce jak i malarstwie.)

Wszelkie konceptualne myślenie jest abstraktem: to znaczy, myśl czy koncept jest całkowicie oderwany od rzeczywistości, jest usunięty z egzystencji i jest (w frazie Kierkegaarda) sub specie aeterni. Konkretne myślenie, z drugiej strony, myśli obiekt podczas gdy obiekt jest obecny, a to, w ścisłym sensie tych słów jest refleksją czy uważnością. Jest się uważnym tego co się robi, co się widzi, podczas gdy właśnie się to robi (czy widzi). To, naturalnie jest znacznie bardziej trudne niż abstrakcyjne myślenie; ale ma bardzo oczywistą przewagę: jeżeli człowiek myśli (czy jest uważny) o czymś podczas gdy jest to aktualnie obecne, nie jest możliwy błąd, i jest w bezpośrednim kontakcie z rzeczywistością; ale w abstrakcyjnym myśleniu jest spora szansa błędu, gdyż, jak wskazałem powyżej, koncepty którymi myślimy są sprawami kompozycji, zbudowanymi na bardzo arbitralnych indywidualnych doświadczeniach (książki, konwersacje, przeszłe obserwacje, i tak dalej).

Co Huxley sugeruje, zatem, jest po prostu tym. Jako rezultat naszej edukacji, naszych książek, radia, kina, telewizji, i tak dalej, mamy tendencje tworzenia sztucznych konceptów na temat tego czym jest życie, i te koncepty będąc poważnie mylącymi są zupełnie niesatysfakcjonującym przewodnikiem w realnym życiu. (Jak wielu ludzi, szczególnie na Zachodzie, wynosi wszystkie swe idee na temat miłości z kina czy TV – nic dziwnego, że spotykają się z problemami, gdy zetkną się z nią taką jaką jest w rzeczywistości!) Huxley doradza trening w uważności (czy przytomności <awareness>), satisampajańńa – w myśleniu o życiu takim jakie aktualnie ma miejsce – zamiast (czy, przynajmniej, wraz) obecnym treningiem w czysto abstrakcyjnym myśleniu. W ten sposób, tak utrzymuje – i oczywiście ma zupełną rację – ludzie będą lepiej przygotowani na radzenie sobie z życiem takim jakim ono jest. Czy to odpowiada na twoje pytanie?

Nanavira Thera

Apatheia

 
Stan pokoju: filozoficzny ideał Greków

Bóg greckich filozofów jest absolutnie pozbawiony namiętności. Nic Go nie może sprowokować, gdyż żyje w stanie całkowitej obojętności wobec świata i ludzkich trosk. Ideałem życia filozoficznego było naśladowanie Boga: człowiek doskonały musiał zatem osiągnąć stan beznamiętności, gdyż ona uznawana była za boską doskonałość. Wywodziło się to z faktu, że, jak twierdził Anaksagoras, najwznioślejszą umiejętnością człowieka, nous, to apathes natury.

Termin apatheia przynależy przede wszystkim do słownictwa stoików. Stoicki mędrzec musiał wyzwolić się z namiętności (przede wszystkim z czterech podstawowych), zachować pokój w obliczu pokus i przeciwności tego świata. Oto nauczanie Seneki: „Quid enim prohibet nos beatam vitam ducere, liberum animum et erectum et interritum ac stabilem, extra metum, estra cupiditatem positum?".

Filon z Aleksandrii, który wiele zawdzięczał stoikom, dostrzegał w beznamiętności symbol doskonałego życia nauczanego przez Biblię. Mojżesz, w swojej pieśni, wychwala Boga za to, że rzucił w morze konia i rycerza, symbole czterech namiętności i inteligencji, boleśnie pociągniętej przez nie w otchłań bez dna.

Chrześcijańskie zastosowanie

Święty Atanazy opisuje niewzruszoność, jaką asceza i walka ze złymi duchami wytworzyły w świętym Antonim: „(...) jego ciało jest takie, jakie było zawsze (...) Zachował duszę czystą jak dawniej, bo nie był ani dławiony smutkiem, ani rozmiękczony przyjemnościami, nieskory do śmiechu ani do smutku, ani nie zmieszany widokiem tłumu, ani nie ucieszony, gdy tyle osób go witało. Zachował całkowity spokój, ponieważ kierował się rozwagą i postępował zgodnie z naturą".

Wychodząc od tego fragmentu, wysunięto przypuszczenie o wpływie modelu helleńskiego na świętego Atanazego. Jednak paralelizm pomiędzy tekstami może doprowadzić także do innej konkluzji: mianowicie, że Atanazy zechciał świadomie skonfrontować swojego bohatera, niewykształconego Koptyjczyka, z ideałem helleńskim i dać w ten sposób świadectwo o Chrystusie, który dokonał takiego cudownego przemienienia.

Jedno jest pewne. Pod koniec epoki patrystycznej na Wschodzie, mistrzowie życia duchowego, jak Hezychiusz, Diadoch z Fotike, opat Iząjasz, Izaak Syryjczyk, Jan Klimak, Maksym Wyznawca, Nicetas Stethatos, Ignacy i Kalikst Ksantopulos oraz inni, nauczali beznamiętności i stawali w jej obronie. Aby zdać sobie z tego sprawę wystarczy przeglądnąć indeks Filokalii.

Tomáš Ŝpidlík, Duchowość chrześcijańskiego Wschodu. Przewodnik systematyczny, tłumaczenie: Lucyna Rodziewicz, Wydawnictwo Ojców Franciszkanów „Bratni Zew”, Kraków 2005