Ciorana nauki o oderwaniu


Od dawna myślę, że zdolność do wyrzeczenia jest jedynym kryterium naszych postępów w życiu duchowym.
A jednak! Gdy ponownie analizuję niektóre z moich aktów wyrzeczenia, widzę, że każdemu z nich towarzyszyło ogromne pyszne samozadowolenie, a więc ruch z gruntu przeciwny wszelkiemu pogłębieniu.
I powiedzieć, że nieomal ocierałem się o świętość! Ale to lata już odległe, których wspomnienie mnie boli.

Mojej niezdolności do życia dorównuje tylko moja niezdolność do zarabiania na życie. Przeżyłem czterdzieści siedem lat, nigdy nie mając żadnego dochodu!
W ogóle nie potrafię myśleć w kategoriach pieniędzy.

Krzyczeć, ale do kogo? To był naprawdę jedyny problem całego mojego życia.

Gdyby odczuwanie marności wszystkiego wystarczyło do świętości, ach, jakim byłbym świętym! Zająłbym naczelne miejsce w hierarchii świętych.

Nie jestem stąd; sytuacja wygnanego w siebie: nigdzie nie jestem u siebie – absolutna nieprzynależność do czegokolwiek.
Utracony raj – moja obsesja w każdej chwili.

Jedyne co mnie urządza, to koniec świata …

Hałas – kara, albo materializacja grzechu pierworodnego.

Myślenie o własnym trupie, o okropnych przemianach, jakim będzie podlegał, ma w sobie coś kojącego: opancerza nas przeciwko zgryzotom i lekom.

Uporczywość moich wizji makabrycznych definitywnie spokrewnia mnie z Ojcami Pustyni. Eremita w samym sercu Paryża.

Jeden dzień samotności daje mi więcej rozkoszy niż mi jej dały wszystkie triumfy. (Karol V)

Abdykacja Karola V jest dla mnie momentem najdroższym w historii.

Krzepi mnie wzgarda, jaką ludzie raczą mnie obdarzać, i proszę o jedna tylko laskę: abym był niczym w ich oczach.

Żyć to wchodzić w układy. Każdy, kto nie umiera z głodu, jest podejrzany.

Cała indyjska filozofia streszcza się w trwodze – nie przed śmiercią, lecz przed narodzinami.

Od dwudziestu lat mieszkam po hotelach. Ma to dobrą stronę: nie jest się nigdzie zaczepionym na stałe, do niczego przywiązanym, wiedzie się życie przechodnia. Uczucie, że jest się zawsze na wyjezdnym, postrzeganie rzeczywistości w najwyższym stopniu prowizorycznej.

Kloszard, którego cenię za jego przywary i nierównowagę, który od lat sypia pod chmurką, powiedział mi kiedyś: „Jestem wolny w najostateczniejszym stopniu”.

Tacyt, mój ulubiony pisarz. W pełni potwierdzam sąd Hume'a, który uważał go za najgłębszy umysł starożytności.

Tym co zrujnowało raj, była pokusa chwały. Ilekroć pragniemy wyjścia z bezimienności, tego symbolu szczęścia, ulegamy podszeptom węża.

Nic, z wyjątkiem sukcesu, nie może zepsuć do cna. „Sława” to najgorszy rodzaj przekleństwa, jaki może spaść na człowieka.

Wielki charakter nie jest otwarty, lecz zamknięty; jego siła tkwi w odmowach, w zmasowanym odrzucaniu.

W każdym zasłabnięciu, w najmniejszym symptomie omdlenia jest jakaś szczypta rozkoszy.
Czy przyjemność nie jest aby formą dezintegracji?

Każda postać zmysłowości jest bólem. Co prawda, specyficznego rodzaju.

Zauważyłem, że całkiem dobrze mogę się porozumiewać tylko z kimś, kto osiągnął apogeum klęski, utracił wszelkie oparcie, a wraz z nim – wszelką pewność sukcesu. Dziej się tak dlatego, że wówczas, obnażywszy już wszystkie kłamstwa, sam jest nagi i prawdziwy, ciosami losu przywrócony własnej istocie.

Ktoś celnie powiedział, że „istnieć to być odrębnym”.

Wymawiając czy pisząc słowo „samotność” zawsze miałem odczucie rozkoszy.

Przysięgam, że nigdy nie będę mówił o rzeczach mało mi znanych …

… wygnaj ludzi z twych myśli, niech nic zewnętrznego nie kala twej samotności, błaznom pozostaw troskę o szukanie podobnych im.

To straszne przysłowie: „Kiedy mądry myśli, głupiec także myśli”.

Umiłowanie agonii i przerażenie śmiercią – pokutuję za tę sprzeczność, którą kultywowałem z zajadłością cynika i męczennika.

B. - Ten chłopiec, gdy był ubogi, mówił mi o marności życia; jako bogacz umie tylko opowiadać sprośne kawały. Nie zdradza się bezkarnie nędzy. Wszelka forma posiadania jest przyczyną duchowej śmierci.

Jedni szukają Chwały, inni – prawdy. Śmiem zaliczać się do tych drugich. Cel nieosiągalny wabi o wiele silniej niż dostępny. Aprobata ludzi – cóż za upokorzenie, zabiegać o nie!

Interesują mnie tylko umysłowości wyposażone w wymiar żałoby.

„Śniąc, człowiek nigdy nie wątpi” - mówi pewien chiński tekst.

Ama nesciri (z Naśladowania Jezusa): kochaj bezimienność. Warunkiem szczęścia jest mieć tyle mądrości, by dostosować się do tego zalecenia.
Nie pisz nic takiego, za co musiałbyś się rumienić w chwilach ostatecznej samotności. Raczej śmierć niż szachrajstwo i kłamstwa.

Stajemy się nie do zranienia tylko przez ascezę, tzn odmawiając sobie wszystkiego. Dopiero wtedy świat przestaje mieć nas w swojej mocy.

Żyłem zawsze jak przechodzień, rozkoszując się nieposiadaniem; żadna rzecz nigdy nie była moja, w ogóle przeraża mnie „moje”. Drżę ze zgrozy, słysząc „moja żona”. Metafizycznie jestem celibatariuszem.
Posiadać, besitzen, to czasownik najwstrętniejszy ze wszystkich. U mnicha pociąga mnie nawet to, co w nim odpychające, a jest takich rzeczy zaiste niemało.
Powinniśmy móc wyrzec się wszystkiego, nawet imienia, rzucić się w anonimat z pasją i wściekłością. Ogołocenie to inne słowo na określenie absolutu.

Rozumiem się tylko z tymi, którzy nie mają własnej ojczyzny.

Mieć własny kąt – niech Bóg wybaczy mi ten upadek.

Słowa muzułmańskiego mistyka, godne mistrza Eckharta: „Prawda, która nie niszczy stworzenia, nie jest prawdą”.

„Człowiek to tylko sen cienia”. Pindar

Nasze stłumione modlitwy przeistaczają się w sarkazm.

Przyjrzawszy się samemu sobie, bez taryfy ulgowej widzę, że głównym bodaj rysem mojej natury jest ucieczka przed odpowiedzialnością, lęk przed podjęciem nawet najmniejszej. Jestem dezerterem chowającym się w duszy. Nie bez powodu widzę w zaniechaniu – czegokolwiek by się ono tyczyło – wyróżnik mądrości.

Poza obrębem najgłębszej samotności w której zdani jesteśmy wyłącznie na siebie, żyjemy jak oszuści, jesteśmy oszustwem.
Za każdym razem, gdy nie myślę o śmierci, mam wrażenie, że szachruję, oszukuję kogoś we mnie.

Cała „tajemnica” życia polega na przywiązaniu do życia, na nieomal cudownym zamroczeniu, które uniemożliwia nam dostrzeżenie naszej lichoty i naszych iluzji.

Przekonanie o nierealności świata nie niszczy strachu.

W górskim przepysznym pejzażu okolic Santander krowy o smutnej mini, jak stwierdził mój przyjaciel Nunez Morante.
- Dlaczego są smutne – zapytałem go – Mają wszystko, o czym sam marzę: ciszę, niebo …
- Są smutne, bo istnieją (por ser) – odparł.

Nie ma granicy w doświadczeniu przerażenia samym sobą. Upadać coraz niżej – w negatywną nieskończoność duszy.

Usunąć wszystkie pragnienia! - oto mój cel, moje absolutne pragnienie!

Zbyt wiele próżności czerpał z przywileju bycia nieznanym.

To za sprawą moich nędz, nie zaś cnót, poczyniłem niejakie postępy w oderwaniu się. „Mędrzec” raczej z konieczności niż przez zasługi.

Gdyby chrześcijaństwo na miejscu miłości postawiło Zobojętnienie, o ileż bardziej znośna stałaby się nasza egzystencja.

Jeśli nadal tutaj trwam, to dlatego, że mój wstręt do tego świata jest niewystarczający i niecałkowicie szczery.

Jeżeli ma się poczucie, że jest się niczym, to jak można uporczywie chcieć być kimś. W żadnej książce nie znalazłem najmniejszego, naprawdę solidnego argumentu przeciwko oczywistości, jaką jest marność wszystkiego.
Ludzi ratuje niewiedza o tym, jak mało znaczą. Przekleństwo to czy przywilej – ja w każdym razie, aż do zawrotu głowy, odczuwałem moją własną – a także innych – nierealność.

Skoro ból jest esencją istnienia, jak wyjaśnić to, że tak niewielu próbuje się od niego uwolnić, że szukanie zbawienia jest czymś tak rzadkim? Esencją istnienia jest przywiązanie do istnienia, tzn samo istnienie. Że to przywiązanie koniec końców prowadzi do bólu, każdy chętnie przyznaje, nie chcąc wszakże wyciągnąć z tego wniosków. W gruncie rzeczy krzyk ludzkości brzmi: „Raczej ból niż wyzwolenie!” Albowiem ból to jeszcze istnienie, podczas gdy wyzwolenie jest jedynie pustą błogością.

Moje niezadowolenie z siebie graniczy z religią.

Moja niezdolność do utożsamiania się z czymkolwiek, ż każdym dniem poszerza odstęp dzielący mnie od rzeczy; prawdę mówiąc, to ona jest przyczyną powstawania we mnie, rodzenia się przerw.

Wiem, że wszystko jest nierzeczywiste, ale nie wiem jak tego dowieść.

Wczoraj, w niedzielę 3 czerwca, w pociągu Compingue do Paryża. Przede mną młoda dziewczyna (dziewiętnaście lat?) i chłopak. Próbuję zwalczyć moje zainteresowanie tą młódką, jej urokiem – wyobrażam sobie ją martwą, jako trupa z oczyma, policzkami, nosem i wargami w stanie zaawansowanego rozkładu.

Przychodzi chwila, w której własne idee trzeba wcielać w życie. Nigdy nie żyłem w całkowitej sprzeczności z moimi, a jednak boję się, że kiedyś przystosuję się do nich i wyciągnę z nich ostateczne konsekwencje. Bo moje idee wykluczają mnie.

W teatrze Narodów Sonata Widm (po szwedzku). To skandal, że tak słabo znam Strindberga, jednego z niewielu, którzy mogą mnie jeszcze czegoś nauczyć w kwestii obrzydzenia życiem.

Tylko ci znaleźli „klucz”, którzy sprzeniewierzają się czasowi.

Jak daleko sięgnę pamięcią wstecz, zawsze odczuwałem prawdziwą trwogę przed wszelkim aktem odpowiedzialności. Coś z gruntu mi przeciwnego: sprawowanie władzy. Zarówno w szkole podstawowej, jak i w liceum prosiłem rodziców, by załatwili mi zwolnienie z funkcji „klasowej”. Jeszcze teraz na myśl, że ktoś mógłby ode mnie zależeć, albo że mógłbym być odpowiedzialny za czyjeś życie, dostaję szału.

Być może nie ma prawdziwego szczęścia nigdzie poza wyrzeczeniem. Nie potrzebować już tego świata!

„Jak czas ukochany, co w sen się osunął”. Ion Barbu

Czy tego chcemy czy nie, cierpienie jest; w przeciwnym razie podpisałabym się pod tezą o uniwersalnej pustce.

Wiatr tak wybornie zastępuje muzykę i poezję, że zdumiewa mnie, iż tam, gdzie on dmucha, ludzie szukają jeszcze innych środków wyrazu.

Amerykański wydawca, przejazdem w Paryżu, zapytuje mnie listownie, czy mógłby wpaść do mojego „biura” i zobaczyć się ze mną. Moje biuro! Od czegoś takiego miałbym mdłości na całą wieczność.

Wszelkie przywiązanie jest koniec końców źródłem bólu. Szczęśliwi, po tysiąckroć szczęśliwi, którzy obywają się bez niego. Samotny nie opłakuje nikogo, nikt też nie płacze nad nim. Niech ten, kto nie chce cierpieć, kto czuje trwogę przed zgryzotą, uwalnia się od ludzi.

Nie wszystko stracone, póki jesteśmy z siebie niezadowoleni.

Trzeba by się nauczyć umierać z dala od siebie samego, i przypatrywać się własnej agonii w sposób całkowicie obiektywny, jak gdyby chodziła o zjawisko obce, o zdarzenie przytrafiające się komuś innemu.

Tysiąc razy wolę wąchać gnój, niż wdychać zabójcze wyziewy biura.

Bojąc się bylejakości, w końcu stałem się niczym.

„Będziesz przechodził obok tego co istotne!” - oto przekleństwo ciążące na pisarzach bądź filozofie mającym publikę.

W sali wypoczynkowej cieplic w Enghein tylko cztery lub pięć osób. Jakże lubię koniec sezonu we wszystkim!

Nie mam nikogo wokół siebie, kto czytałby Plutarcha. Ja sam powracam doń po piętnastu latach – a przecież aż do końca XVIII wieku służył on powszechnie jako książka do poduszki.

„Naiwnym” nazywam tego, kto nie jest świadom własnej znikomości i wobec tego cieszy się pochwałami. Jak widać, definicja obejmuje niemal całą ludzkość.

Z chwilą, gdy wpadamy w pewność , przestajemy szukać, przestajemy być nieufni wobec siebie samych, a więc i wobec rzeczy. Ufność w siebie to źródło działania i błędu.

Czuję wielką potrzebę zerwania z wieloma ludźmi, przede wszystkim z przyjaciółmi, potem rezygnuję – czas się tym zajmie.

Pamiętam inne głębokie wrażenie, jakie zrobiła na mnie wówczas szesnastolatku, notatka Amiela: „Odpowiedzialność to moja niewidzialna zmora”.
Dzieło przechodzi przez trzy fazy: pierwsza stoi pod znakiem żarliwych, druga – ciekawych, trzecia – profesorów.

Wszystkie moje sprzeczności pochodzą stąd, że nie sposób kochać życie bardziej ode mnie i jednocześnie mieć, prawie nieustannie, odczucie nieprzynależności, wygnania i opuszczenia. Jestem jak żarłok, który utracił apetyt od nadmiernych rozmyślań o powszechnej niestrawności.

Człowiek wycofujący się. Geniusz opuszczenia. Przeistoczenia przez klęskę.

Wielką sztuką jest mówić o sobie bezosobowo. (Sekret moralistów).

Powinienem sobie wzbronić lektury orientalnych ksiąg mądrości, gdyż czerpię z nich tylko to, co schlebia mojemu nieprzystosowaniu do życia.

Definicja żywego: to, co jeszcze nie cuchnie. Czuję grozę patrząc na wszystkie te otaczające mnie trupy, nie wyłączając mojego. Wszystko co się rusza, od insekta do człowieka, przyprawia mnie o drżenie i pogrąża w takim obrzydzeniu, że aż się trzęsę. Królestwo zwierzęce jest zdradą roślinnego, tak jak roślinne – wobec mineralnego.

Przy każdej okazji chronić się w siebie – taki jest chyba obowiązek człowieka „wewnętrznego”.

Nie sposób wyobrazić sobie Pascala pragnącego być „oryginałem”.
Szukanie oryginalności to prawie zawsze cecha umysłu pośledniejszego.

Miłość jest uczuciem całkowicie amoralnym, skoro występuje w otoczeniu wszystkich rodzajów wzburzenia, cechujących zwykle ducha rozstrojonego – lęku, rozpaczy, chorobliwej nieufności, przebłysków szczęścia, egoizmu posuniętego do okrucieństwa itd. Jest to szczęście szaleńca.

Zgrywam się na zapomnianego. Tak jakbym był kiedykolwiek znany!

Jest się przebudzonym tym bardziej, im więcej pustki widzi się we wszystkim.
Albo: Być przebudzonym to dostrzegać sferę pustki we wszystkich rzeczach.

Tym co mnie interesuje, jest zobaczyć w jakiej mierze mogę oddzielić się od tego świata.

Mówi się o chorobach woli, zapominając, że wola także jest chorobą, że czynność chcenia nie jest naturalna.

Gdyby dobrze przypatrzeć się ludziom, nie ma nikogo, komu można by naprawdę zazdrościć. Jaki z tego wniosek?

Jakakolwiek forma pośpiech świadczy o rozstroju mentalnym.

Beztroska, znak par excellence „szlachetnego serca” - w leku jest zawsze nieco małoduszności a nawet tchórzostwa.

Mój duch został porażony. Może przez swe pęknięcie coś zobaczył?

Mam wyraźną predylekcję dla tych, którzy uniknęli rozgłosu.

Wczoraj wieczorem poszedłem do [sali] Pleyela na Pasję Mateuszową. W pewnej chwili pomyślałem, że wszyscy ci mężczyźni i kobiety z orkiestry i chóru będą za pięćdziesiąt lat trupami. I natychmiast ujrzałam szkielety śpiewające, grające na skrzypcach, fletach itd.

Czytam Dziennik roku zarazy Daniela Defoe. Książka pełna okropności, takich jakie lubię, na miarę moich potrzeb. Rozkwitam w czerni, we wszystkim, co ewokuje mój nienasycony smutek.

Przez kogo zaznałeś szczęścia, przez tego też zaznasz nieszczęścia.
Błogosławiony przez bogów ten, kto nie przywiązuje się do niczego.

Egzystencja wyczerpuje się w przyjemności niemyślenia. Być przedmiotem, który patrzy: koniec, kropka.

Chronić się w niemyślenie.

To oczywiste, że tu na tym świecie nie jestem w swoim żywiole.

Choroby są po to by nam przypominać, że nasz kontrakt z życiem może być w każdej chwili rozwiązany.

X został raniony szczęściem; z którego już się nie podniesie.

Miarą mojej oceny jakiejś książki jest niepokój, trucizna, którą ona we mnie wlewa.

Powiedzieć komuś prawdę, to popełnić niedelikatność, przyznać sobie wyższość nad nim.

Cały sekret życia polega na hołubieniu iluzji w nieświadomości, że są to iluzje. Gdy poznajemy ich naturę, czar pryska.

X, choć już w wieku patriarchalnym (ma z pewnością ponad osiemdziesiąt lat), mówi mi po dwóch godzinach oczernienia wszystkich wokoło: „Nie nienawidzę nikogo i jest to w moim życiu wielka słabość”.

Tak zanurzyłem się w Pustkę, że wystarczyłby drobiazg, żeby przekształciła się w Boga.

Tyle wycierpieć, a o bólu umieć powiedzieć tylko banały!

Z chwilą, gdy oddałem się refleksji, przybrałem ton rozczarowania, którego już nigdy nie porzuciłem.

Zdrowie to drzemiąca choroba.

Dante i Mistrz Eckhart – dwie najgłębsze i najbardziej namiętne umysłowości Średniowiecza.

W moim życiu naprawdę liczyły się owe noce, kiedy moje pewności waliły się jedna po drugiej.

Lukrecjusz, Bossuet, Baudelaire – któż lepiej od nich zrozumiał ciało z całą jego zgnilizną, ohydą, gorszącą przemijalnością.

Być fanatykiem lakoniczności i chcieć zarabiać na życie jako pisarz.

Gdy widzę, jak X; Y ustawicznie pchają się do przodu, pragnę tylko jednego: usunąć się, zatrzeć po sobie wszelki ślad.

Nie mam już żadnego atrybutu, jestem wycofany z obiegu, tzn łatwo mógłbym zostać mędrcem.

Całe dnie spędzam w jałowym napięciu, bez żadnej myśli przed granicą Ducha i refleksji. Przejrzysta pustka, nicość bez końca kontemplująca samą siebie.

Na pewno wszakże mam w sobie ogromny lęk przed opieraniem się na czymkolwiek innym poza moją niezdolnością do angażowania się w cokolwiek. U mnie droga do szczytu wiedzie przez powstrzymywanie się.

W każdej dziedzinie sztuki i życia na uwagę zasługują tylko niezrozumiani. Umrzeć otoczony wzgardą!

Szczęście i zabieganie o sławę są nie do pogodzenia. Szczęście jak powiedział Arystoteles, jest atrybutem tylko tych, którzy wystarczają sami sobie.

Żeby mieć rację po swojej stronie, trzeba zawsze trzymać się w równej odległości od zapaleńców i zgorzknialców.

… - rzeczywiste są tylko pewniki o Marności. Wszystko marność prócz myśli o marności.

Uzbroić się w cierpliwość – jakże trafne powiedzenie! Cierpliwość to istotnie oręż i tego, kto się weń zaopatrzył, nic nie powali. Tej cnoty brak mi najbardziej. Bez niej automatycznie stajemy się ofiarą kaprysu bądź rozpaczy.

Wszelka tajemnica wszystkiego: czuć się pępkiem świata. To właśnie robi każdy człowiek.

Bardzo kiepsko jestem wyposażony do „walki o byt”. A to dlatego, że „byt” nie obchodzi mnie aż tak bardzo, bym w jego imię walczył.

Niesprawiedliwość – podstawa tego świata. Niesprawiedliwość jest fundamentem tego świata. Gdyby nie ona, nie wiadomo, co byłoby w nim solidnego i trwałego.

Nie jestem męczennikiem sprawy, jestem męczennikiem bytu.
Czysty fakt bycia jako sprawa cierpienia.

Na co cierpisz? Na to, że jestem, tu bądź tam, gdziekolwiek.

Jeśli pies jest najbardziej pogardzanym wśród zwierząt, to dlatego, że człowiek zbyt dobrze zna samego siebie, by cenić towarzysza tak wiernego.

Bez iluzji nie ma nic. Dziwne jest odnajdywać sekret rzeczywistości w nierzeczywistości.

Co lepsze: umrzeć zapomnianym czy wzgardzonym? (Pogarda ma jeszcze jakiś udział w chwale, jest jej przeżytkiem).
„Istota wielokształtnie przewrotna” - tak Freud cudownie zdefiniował dziecko.

Najmniejsze wspomnienie niszczy moją teraźniejszość. Jak wytrzymać atak przeszłości, która napływa i mnie zatapia – wszystkie te lata, te tysiące dni?

Zabarykadował się w smutku.

Anemia wskutek długotrwałego kontemplowania pogardy.

Zaletą bycie „nieznanym” jest to, że nie trzeba odgrywać żadnej roli, nawet „zapoznanego”, jeszcze wstrętniejszej od roli gwiazdy.

Te dusze naprawdę się liczą, które praktykują wymagania absolutne (albo: które zgłaszają wymagania absolutne) Wszystkie inne to tylko ludzki pył bądź motłoch.

Pośpiech to jedyne źródło wszelkiej tragedii:
(Pamiętać, co Stalin powiedział o Hitlerze, jeszcze za jego życia: „To zdolny człowiek, ale nie umie czekać).

Umysł wyrwany z nawiasów przez przenikliwość.

„Brak wiary to wada, którą należy ukrywać, jeśli nie można się z nią uporać”. (Swift)

Pewna jest u mnie tylko potrzeba samotności. Wszystko inne to kłamstwo i zdrada, niewierność wobec samego siebie.

Nie można pójść dalej ode mnie w postrzeganiu pustki życia.

Jego nerwy nie były odporne na życie.

Tajemnica jest tylko tam, skąd się wycofuje życie. Moja obsesja pustyni.

Dobre samopoczucie mam jedynie wówczas gdy żadne myśl nie muska mego umysłu.
Dobre samopoczucie mamy jedynie wówczas, gdy w ogóle nie myślimy. (Dobre samopoczucie jest jedynie przed progiem myśli).

Cierpiał na chroniczną przenikliwość.

Ile w ciągu życia znałem umysłów niedających się zaszufladkować. Trzy, cztery. Reszta – ludzka materia.

Przesąd „kultury”. Ludzie najbardziej interesujący, jakich spotkałem (zwłaszcza w Rumunii), nie umieli czytać oni pisać.

Głębokie echo, jakie budzi we mnie wszelka wzmianka o rozwianiu się pożądań...

Ambiwalentna postawa wobec oszczerców: nie wiemy, czy boczyć się na nich, czy im dziękować, że uczynili wokół nas pustkę.

To u mnie reakcja mechaniczna. Kondolencje z powodu narodzin, gratulacje z powodu śmierci.

Mam tą słabość, że uważam się za jednego z najmniej naiwnych ludzi, jacy kiedykolwiek żyli.

Nie należy się za bardzo dystansować wobec własnych doznań. Oddalając się od nich zbytnio, ryzykujemy, że zupełnie przestaną nas obchodzić.

Być zrozumianym to jeszcze większe upokorzenie niż bycie niezrozumianym. Wolę zbiorowa mogiłę od państwowego pogrzebu.

Co za rozkosz nie nie myśleć! I wiedzieć, że się nie myśli.
Ktoś jednak powie: wiedzieć, że się nie myśli, to także myśl*.
Bez wątpienia, ale „myśl” zatrzymuje się na tej właśnie konstatacji, nie idzie dalej. Nieruchomieje w postrzeżeniu własnej nieobecności, w rozkoszy samozawieszenia.
*[Błąd, całkiem możliwa jest wiedza przedwerbalna o absencji myśli, której nie można sklasyfikować jako myśl].

X sądzi, że swoją wiarą zaszczyca Boga.

Ważne jest, by utracić wszelkie iluzje; reszta to kwestia niuansów.

Kim pan jest? Jestem cudzoziemcem – dla policji, dla Boga i dla samego siebie.

Ludzie skupiają się wokół handlarzy iluzji, w filozofii i we wszystkim. Pustka otwiera się wokół tego, kto nie zniża się do proponowania.

Póki lękamy się śmierci, jesteśmy niewolnikami, nawet gdyby nam dano wszystkie talenty i dobra dostępne człowiekowi.
Być wolnym to nie znać tego lęku.

Jestem jednocześnie kimś upadłym i teoretykiem upadku.

Ogołocenie to wielka tajemnica. Ktoś kto potrafi stanąć poza obrębem własnego życia i spojrzeć na nie tak jak gdyby było cudzym życiem, w końcu zdoła zwalczyć strach i nawet wzgardzić własną śmiercią.

Spożytkowałbym mój czas o wile lepiej modląc się niż pisząc artykuły.

Skoro wszystko jest iluzoryczne, to rzeczywista jest właśnie iluzja.

Lata zrobiły ze mnie eksperta od nicości wszystkich rzeczy.

Kim pan jest? Jestem kimś wyprowadzonym z Błędu.

Czuję się rzeczywisty tylko wtedy, gdy rozwiewa się wszystko oprócz tego, co mam nadzieję znaleźć, nasłuchując samotności.

Istota czasu przejawia się w oczekiwaniu. Jaka to wyższość – na nic już nie czekać!

Swego czasu sądziłem, że mam jakąś misją. Musiało to być bardzo dawno, skoro z takimtrudem to sobie przypominam.

„Poznaj samego siebie” - nigdy zwięźlej nie wyrażona stanu przekleństwa.

Napisać coś o rozkoszach świadomości niemyślenia.
Byłaby to świadomość pustki? Ale jest coś więcej: przyjemność płynąca stąd, że wiemy, iż nie myślimy.

Wszystko co myślę o rzeczach, streszcza się w tej oto formule buddyzmu tybetańskiego: „Świat istnieje, lecz nie jest rzeczywisty”.

Mam zamiar napisać esej o moim najbardziej ulubionym stanie – świadomości niemyślenia. O czystej kontemplacji pustki.

„Żadne stworzenie nie może osiągnąć najwyższego stopnia natury, jeśli nie przestanie istnieć” (św. Tomasz z Akwinu).
Oto odpowiedź z góry na absurd Nadczłowieka.

Sade nie jest ani pisarzem, ani myślicielem; to tylko przypadek, nic więcej.

Nie jestem pisarzem; tylko kimś kto szuka; prowadzę zmagania duchowe, aż mój umysł otworzy się na jakieś światło niemające nazwy w naszych językach.

„Zatracić się w Bogu” – nie znam piękniejszego wyrażenia.

Wszystko jest niczym, to rzecz jasna, ale „ja” nie może być niczym dla siebie; raczej nie potrafimy samych siebie włączyć w powszechną znikomość. Ja żyje dłużej od własnych pewników, ja się upiera.

Pragnienie – rzeczywistość powszechna. Nawet żal to tylko pragnienie, które zmieniło kierunek. Pragnienie tego czego już nie ma.

Nie być niczyim współczesnym.

Każdego dnia gratuluję sobie, że coraz mniej cierpię wskutek tego, że jestem niczym w oczach ludzi.

„Ja” to otwarta rana.

Codziennie zadaję sobie pytanie czy jestem mędrcem czy chorym umysłowo?

Diogenes: Mędrzec jest obrazem Bogów, a Bogowie niczego nie potrzebują. Jesteśmy Bogom tym bliżsi, im mniej mamy potrzeb.

Szanujący się pisarz bardziej obawia się sukcesu, niż go pragnie.

Dla pisarza – zresztą dla kogokolwiek – lepiej jest skończyć oplutym niż oklaskiwanym. W niesławie jest się bliżej istotności niż w chwale.

Każdy kto szuka pochwały czy tylko aprobaty, pokazuje, że jest za mało dumny.

Nie pokonam strachu, to jasne, ale też nie dam mu się powalić. Żyjemy razem i może kiedyś stworzymy w końcu zgodne stadło.

Cały miesiąc – nie, kilka miesięcy – spędziłem na rozmyślaniach o szkielecie i ścierwie. Rezultat: zaledwie piętnaście stron.
Co prawda temat nie zachęca do gadulstwa.

Moje jestestwo bardziej mi dolega niż ciało.

Nikczemność nie jest tajemnicą, lecz widomą esencją tego, świata.

„Złożyć urząd”, „złożyć dymisję”, opuścić, skapitulować, pożegnać się, a przede wszystkim zwolnić, być zwolnionym … itd... znajduję niemal niezdrową przyjemność w najrozmaitszych odcieniach porażki.

Mongolia to kraj, który lubię, bo więcej tam koni niż ludzi.

Mój przyjaciel X: pytają mnie co porabia. Administruje swoją sławą – odpowiedziałem.

Nie patrz w przód ani w tył, patrz w siebie, bez strachu ani żalu. Nikt nie zstąpi w siebie, póki trwa w przesądzie przyszłości i przeszłości.

Cokolwiek bym robił, nigdy nie zapuszczę korzeni w tym świecie.

Odziedziczyłem ciało, z którym nie wiem, co robić. Ach, ci rodzice nie umiejący się powstrzymać!

Jest we mnie coś, czego istoty nie potrafię uchwycić i co sprawia, że nigdy nie będę w porządku z tym światem.

Prawie we wszystkich dziedzinach napotykam jedynie ludzi, którzy sądzą, że wiedzą, a naprawdę nie wiedzą. Nie ma nic gorszego, niż wyobrażać sobie, że coś znamy.

Jestem jedynym we Francji podatnikiem deklarującym więcej niż zarabia. Niezależnie od moich dochodów, nie mogę wpisać kwoty niższej od minimum potrzebnego do życia. A przecież były lata, w których znajdowałem się znacznie poniżej tego poziomu. Na ten temat – ani słowa więcej, bo każdy szczegół oznaczałby tu wstyd albo narzekanie.

Z biegiem lat poczucie nierzeczywistości coraz wyraźniej przedzierzga się u mnie w pewność ogólnej farsy.
Wszyscy i wszystkie – tragiczne muchy.

Między mistyką a „nihilizmem” różnica jest czysto werbalna, tzn. wszelkie doświadczenie nicości ma charakter mistyczny.

Znów myślałem o użyteczności wroga. Musi to jednak być wróg dobry, tzn zajmujący się nami bez zwłoki i w każdej chwili gotowy sygnalizować, rozgłaszać najmniejszą naszą słabość.

Absolutnie nie potrafię orzec, czy sam biorę się na serio, czy nie. Dramatem oderwania jest to, że nie potrafimy zmierzyć postępu na jego drodze. Podążamy przez pustynię i nigdy nie wiemy, w którym miejscu jesteśmy.

Namiętnie wielbię Zobojętnienie.

Ekstaza jest czymś, czego wszyscy wszelkimi środkami szukają – choć jedynie prawdziwa jest ta, którą zdobywamy drogą wyrzeczenia. Wyrzeczenie nie jest”środkiem”, jest „wszystkim”.

Przy każdym spotkaniu spostrzegam, że nie mam już prawie nic wspólnego z ludźmi, z którymi obcuję, tzn. z ludźmi w ogóle.

Zakłóciłem spokój paru osobom – nie ocaliłem żadnej.
Chyba, że niepokój jest symptomem ocalenia.

Nie mam powołania fakira, choć tak naprawdę katatonia wydaje mi się skrajnością pożądaną i uprawnioną.

Postawa metafizyczna par excellence. Człowiek medytujący powinien naśladować pewne gady i zwijać się w pierścień na Bóg wie jak długo.

Bez zastrzeżeń kochałbym naiwność, gdyby zawsze dawało się ją odróżnić od głupoty.

Błogosławione niech będą moje porażki! Zawdzięczam im wszystko co wiem.

Megaloman to ktoś mówiący głośno to, co każdy po cichu myśli o sobie.

Zło polega na gromadzeniu. W tym przynajmniej los mnie chronił.

Znów zanurzyłem się w buddyzmie, którego trucizna jest zbyt silna i zbyt urzekająca, bym mógł się jej oprzeć. A przecież ongiś obiecywałem sobie nie tykać już Orientu.

Jak w obliczu śmierci powiedzieć: „to należy do mnie, to moje”, jak powiedzieć „ja”? Wobec niej wszystko jest oszustwem; może i ona sama jest tylko najwyższym oszustwem.

Bloy cytuje dewizę umieszczoną na jakimś starym zegarze słonecznym: „Jest później niż sądzicie”.

Chciałem być zapomniany i osiągnąłem to bez kłopotu.

Fałszywy problem – oto jak określamy sprawę, która przestała nas interesować.

Kiedy nie będę już zniżał się do żadnego zmartwienia …
Ale to jest śmierć. Życie jest zdolnością do martwienia się.

Mam tak wysokie mniemanie o samotności, że każde spotkanie to w moich oczach jakby przybicie do krzyża.

Pisarz nie ma wyrażać swych poglądów, lecz własne jestestwo, własną naturę, to czym jest, a nie to, co myśli. Dzieło prawdziwe można stworzyć tylko wtedy, gdy się umie być sobą.

Być „zhańbionym” - znakomicie. Wobec kogo? Gdy czujesz się sam wobec wszystkich, możesz stracić cześć jedynie wobec siebie; nie przyznajesz innym prawa do osądzania.

Dla mnie szczęście to rzecz bardzo prosta: nie myśleć o przyszłości.

Wejść w siebie, nasłuchiwać tam owej ciszy, równie starej jak byt, nawet starszej – ciszy poprzedzającej czas.

Niemożność samotności jako forma potępienia. Nic bardziej nie przypomina piekła niż dwór w Wersalu. Saint-Simone jest wielkim historiografem potępionych.

„Na namiętności zużywamy materiał dany nam na szczęście”. (Joubert)

Móc żebrać to coś nadzwyczajnego. Mogłem to robić tylko listownie. … Cóż za żałosny sannjasin.

Wiele lat temu sądziłem, że zagraża mi świętość, że nie potrafię od niej uciec. Dziś trwoga ta wydaje mi się wprost niepojęta i zadaję sobie pytanie, czy byłem zdrów na umyśle, gdy ją odczuwałem.

Pozostawać nieznanym to korzyść, do której znoszenia trzeba wielkiej siły moralnej. Jeśli ją nas na nią stać, zysk jest oczywisty. Im mniej istniejemy dla innych, tym głębszą uzyskujemy rzeczywistość.

Najstraszniejsze w życiu jest zaprzestanie poszukiwań.

Przedsiębrać cokolwiek za wszelką cenę, byle nie widzieć rzeczy takimi jakimi one są – zbeczy i samego siebie.
Tak tedy wszyscy oszukują i oszukują samych siebie. Plemię nieprzytomnych szalbierców.
Czuję się przypadkowo zabłąkany wśród nich. Nie potrzebuję ich złudzeń: potrafię żyć , nie okłamując siebie („żyć” to może za dużo powiedziane).

To właśnie Budda widział prawdziwi, dotknął istotności. Wszystko krąży wokół bólu, cała reszta jest wtórna i prawie nieistniejąca.

Wielkie nieba, czym ja jestem? Już dawno zrezygnowałem z bycia czymkolwiek bądź.

To co wiem, niszczy to co chcę.

Tej nocy – jestem pewien – znalazłem definicję wolności; co do jej zapamiętania – a, to już inna sprawa.

Cierpimy , skoro tylko potrzebujemy kogoś lub czegoś. Tak się urządzić, by jak najmniej zależeć od rzeczy i ludzi. Trzeba pogodzić się z biedą, bezimiennością i śmiercią. Do minimum zredukować swoje ambicje, zaakceptować pozostawanie w mroku, przywyknąć do myśli o odejściu.
… łatwo tego wszystkiego chcieć, ale gdy przychodzi do czynów! Jednak można tu zrobić pewne postępy.
Sam zrobiłem już całkiem spory – nadwątliłem prawie wszystkie me pragnienia...

Tym co mi się najbardziej udało, są modlitwy zdegradowane do poziomu maksym.

U Sartre'a przeszkadza mi to, że zawsze chce być tym, czym nie jest.

Był czas, gdy cierpiałem, że jestem nieznany, teraz mnie to nawet raduje. (Czy Chamfort, Joubert byli znani? Albo tłumaczeni? Nawet dzisiaj nie jest im to dane.)

Jestem najmniejszym mędrcem ze wszystkich mędrców, ale jednak mędrcem.

Im bardziej badam rzeczy, tym wyraźniej widzę, że do krańca wszystkiego dotarli jedynie ci, którzy obrócili się do świata plecami.

Lektura – największa bierna przyjemność.

Owi mnisi z czasów Buddy, którzy trupimi czaszkami posługiwali się jak miseczkami jałmużniczymi. Budda zakazał im żebrania w ten sposób, gdyż budzili w ludziach strach.

Mądrość – sztuka odłączania się. Głupek się entuzjazmuje, mędrzec się odłącza.

Przeczytawszy o regułach obowiązujących mnicha buddyjskiego (zakaz posiadania czegokolwiek oprócz opończy i miseczki), udałem się do banku po pieniądze. Przy okazji chciałem sprawdzić stan mego konta, skromniutkiego wprawdzie, ale jednak. Gdy go odczytywałem, kontrast między mymi lekturami i rozmyślaniami z jednej strony oraz tym haniebnym aktem drobnego sklepikarza, wydał mi się tak nieznośny, że poczerwieniałem ze wstydu. Nawet dokonawszy profanacji nie byłbym tak obrzydzony samym sobą. W istocie jednak właśnie profanacji stałem się winny przed chwilą.

W przywiązaniu może być szczęście, ale błogość pojawia się tylko tam, gdzie zerwane jest wszelkie przywiązanie. Błogość nie jest do pogodzenia z tym światem. Jej właśnie szuka mnich, dla niej samej niszczy wszelkie krępujące go więzi, dla niej niszczy samego siebie.

Monastycyzm to tylko kodeks wyrzeczenia, wyrzeczenie administrowane.

Kocham wszystko, co na tym padole można kochać, a jednak moje myśli, jedną po drugiej, przechwytuje jakiś niewidzialny klasztor.

Idea piekła jest jedną z tych, które przynoszą największy zaszczyt religiom, co ją wymysły, a nacisk, z jakim mówi o nim chrześcijaństwo, rehabilituje je w moich oczach.

… trzymanie się na uboczu stało się w istocie reguła mojego postępowania, kwestią intelektualnego honoru.

Mieć – słówko przeklęte, źródło zamieszania i niepokoju.

Sam sobie wydaję się mnichem płacącym podatki.

Natręctwo – grzech największy. Gdybym był wierzącym, wzdragałbym się przeszkadzać Bogu moimi modlitwami.

Moje szczęście: iść pustą drogą.
Pytają mnie: „Czyim wpływom pan uległ: X czy Y”. Niczyim. Miałem tylko dwóch ministrów: Buddę i Pirrona.

… A jednak pustka jest moim chlebem powszednim, najdosłowniej się nią karmię.

Podoba mi się koncept Alberta Wielkiego: Świat jest przypadłością Boga, accidens Dei.

Wśród innych przeszkód w kontemplacji Alvarez de Paz wymienia nadmierną „troskę o zdrowie”.

Pustelnik to ktoś przyjmujący odpowiedzialność jedynie za siebie, bądź z a wszystkich, ale w żadnym razie za określoną osobę.
Ucieka się w samotność, żeby za nikogo nie odpowiadać: ja i Bóg – to wystarczy.

Nigdy niczym nie byłem, do niczego nie należałem – nie miałem żadnych przekonań; co najwyżej kierowałem się obsesjami. Ale w końcu i one legły pod naporem mych wątpliwości.

Nadwrażliwiec, który wykreował się na teoretyka zobojętnienia.

Gdy nawet Budda wydaje mi się naiwny, wiem, że doszedłem do niebezpiecznej skrajności, iże czas się wycofać.

Żeby kogoś wyzwolić, najpierw trzeba się ocalić samemu. Niewyzwolony nie potrafi pomóc nikomu. Nikt nie czepia się rozbitka.

Dokładnie widzę swoje miejsce w świecie: punkt, a nawet i to nie; czemu cierpieć, skoro jestem czymś tak małym? Ustalmy się w tym widzeniu, kultywujmy to złudzenie punktu! Staram się o to – z powodzeniem.
A potem ów punkt znów rozszerza się i nadyma. I wszystko zaczyna się od nowa.

Nie ma sposobu wykazania, że lepiej być, niż nie być.

Jestem poniekąd teoretykiem upadku, pasożytem i epigonem Grzechu pierworodnego.

Że się ktoś zabija, bo jest, to rozumiem, ale zabić się z powodu jakiejś klęski, tzn cudzej opinii – to przekracza moje zrozumienie.

Moją misją jest chyba recenzowanie nieznośnych aspektów życia. Lata uczyniły ze mnie eksperta od Nieznośności.

To czego w gruncie rzeczy pragnę, jest stać się jedną z owych „dusz zaawansowanych”, o których mówią teksty „duchowe”.

Nie sposób dalej ode mnie posunąć się w wyjałowieniu, czemu oddaję się od prawie dwóch miesięcy. Osiągnąłem już dno tej jałowości, jeśli można mówić o dnie tam, gdzie nie ma nic.

Trzeba by się nauczyć obywania bez niczego co jest.

Żyć w mieście liczącym Bóg wie ile milionów mieszkańców i myśleć tak, jak gdyby się zamieszkiwało jakąś grotę na pustyni!

Wszystko jest kwestią odległości: skąd się widzi jakiś problem.

Z natury jestem powierzchowny, dogłębnie znam tylko niedogodność narodzin.

„... jedynym sekretem szczęścia jest porzucenie wszystkiego”. (Krystyna Szwedzka)

Jedyną „filozofię” prawdziwą wyznaje eremita, nie chcący mieć z tym światem nic wspólnego.

„Nie powinno się nic brać do serca” - tak powinno brzmieć pierwsze przykazania (pierwszy nakaz nowego dekalogu).

Nie da rady: w kwestiach dotyczących postawy wobec życia, polegać mogę tylko na starożytnych. U Nowoczesnych interesują mnie tylko ekstrawagancje, błazeństwa, kaprysy i owa szczypta tragizmu, której nie są świadomi,

Cioran, Zeszyty
tłumaczenie: Ireneusz Kania