piątek, 28 lutego 2014

Kto nie boi się śmierci

Wtedy bramin Janussoni podszedł do Zrealizowanego i wymienił z nim pozdrowienia, a kiedy kurtuazyjna i grzecznościowa rozmowa została zakończona, usiadł z boku i powiedział do Zrealizowanego:

„Mistrzu Gotama, utrzymuję taką tezę i pogląd, że nie ma nikogo kto będąc podmiotem śmierci, kto nie jest przestraszony i strwożony śmiercią”. „Braminie, są tacy co będąc podmiotem śmierci, są przestraszeni i strwożeni śmiercią. Ale są również tacy co będąc podmiotem śmierci, nie są przestraszeni i strwożeni śmiercią.

I braminie, którzy to będąc podmiotem śmierci, są przestraszeni i strwożeni śmiercią?

Tu, ktoś nie jest pozbawiony pożądania, chęci, zauroczenia, potrzeby, namiętności i pragnienia zmysłowych przyjemności. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, myśli: 'Niestety, zmysłowe przyjemności tak mi drogie, opuszczą mnie, i będę musiał opuścić te zmysłowe przyjemności'. Żali się, płacze i lamentuje; łka bijąc się w pierś i staje się skonfundowany. To ten, co będąc podmiotem śmierci, jest przestraszony i strwożony śmiercią.

I znów, ktoś nie jest pozbawiony pożądania, chęci, zauroczenia, potrzeby, namiętności i pragnienia ciała. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, myśli: 'Niestety, ciało, tak mi drogie, opuści mnie, i będę musiał opuścić to ciało'. Żali się, płacze i lamentuje; łka bijąc się w pierś i staje się skonfundowany. To ten, co będąc podmiotem śmierci, jest przestraszony i strwożony śmiercią.

I znów, ktoś nie uczynił tego co dobre i korzystne, nie stworzył dla siebie schronienia; ale uczynił to co złe, okrutne, i nieczyste. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, myśli: 'Niestety, nie uczyniłem tego co dobre i korzystne, ani nie stworzyłem dla siebie schronienia; ale uczyniłem to co złe, okrutne, i nieczyste. Kiedy umrę, spotkam się z odpowiednim przeznaczeniem'. Żali się, płacze i lamentuje; łka bijąc się w pierś i staje się skonfundowany. To także ten, co będąc podmiotem śmierci, jest przestraszony i strwożony śmiercią.

I znów, ktoś jest niepewny, niezdecydowany, z wątpliwościami co do Dhammy. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, myśli: 'Niestety, jestem niepewny, niezdecydowany, z wątpliwościami co do Dhammy. Żali się, płacze i lamentuje; łka bijąc się w pierś i staje się skonfundowany. To także ten, co będąc podmiotem śmierci, jest przestraszony i strwożony śmiercią.

Tacy, braminie, są czterej, co będąc podmiotem śmierci, są przestraszeni i strwożeni śmiercią.

I braminie, którzy to będąc podmiotem śmierci, nie są przestraszeni i strwożeni śmiercią?

Tu, ktoś jest pozbawiony pożądania, chęci, zauroczenia, potrzeby, namiętności i pragnienia zmysłowych przyjemności. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, nie myśli: 'Niestety, zmysłowe przyjemności tak mi drogie, opuszczą mnie, i będę musiał opuścić te zmysłowe przyjemności'. Nie żali się, nie płacze i nie lamentuje; nie łka bijąc się w pierś i nie staje się skonfundowany. To ten, co będąc podmiotem śmierci, nie jest przestraszony i strwożony śmiercią.

I znów, ktoś jest pozbawiony pożądania, chęci, zauroczenia, potrzeby, namiętności i pragnienia ciała. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, nie myśli: 'Niestety, ciało, tak mi drogie, opuści mnie, i będę musiał opuścić to ciało'. Nie żali się, nie płacze i nie lamentuje; nie łka bijąc się w pierś i nie staje się skonfundowany. To także ten, co będąc podmiotem śmierci, nie jest przestraszony i strwożony śmiercią.

I znów, ktoś nie uczynił tego co złe, okrutne, i nieczyste. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, myśli: W rzeczy samej, nie uczyniłem tego co złe, okrutne, i nieczyste, ale uczyniłem to co dobre i korzystne, stworzyłem dla siebie schronienie. Kiedy umrę, spotkam się z odpowiednim przeznaczeniem'. Nie żali się, nie płacze i nie lamentuje; nie łka bijąc się w pierś i nie staje się skonfundowany. To także ten, co będąc podmiotem śmierci, nie jest przestraszony i strwożony śmiercią.

I znów, ktoś nie jest niepewny, niezdecydowany, bez wątpliwości co do Dhammy. Kiedy styka się on z ciężką chorobą i osłabieniem zdrowia, myśli: 'Nie jestem niepewny, niezdecydowany i nie mam wątpliwości co do Dhammy. Nie żali się, nie płacze i nie lamentuje; nie łka bijąc się w pierś i nie staje się skonfundowany. To także ten, co będąc podmiotem śmierci, nie jest przestraszony i strwożony śmiercią.

Tacy, braminie, są czterej, co będąc podmiotem śmierci, nie są przestraszeni i strwożeni śmiercią”.

"Znakomicie, mistrzu Gotama! Znakomicie, mistrzu Gotama! Dhamma została wyjaśniona na wiele sposobów przez mistrza Gotamę, tak jakby ustawił on właściwie to co zostało przewrócone, odsłaniając ukryte, pokazując drogę temu kto zagubiony, trzymając lampę w ciemności dla tych ze wzrokiem by zobaczyli formy. Biorę schronienie u mistrza Gotamy jak i w Dhammie i Zgromadzeniu. Od dziś niech mistrz Gotama zapamięta mnie jako wyznawcę, którzy udał się do niego po życiowe schronienie".
AN IV, 184

Budda ostrzega przed piekłem

To zostało powiedziane przez Zrealizowanego, powiedziane przez Arahata, i tak usłyszałam: „Mnisi, widziałem stworzenia które źle się zachowywały ciałem, mową, i umysłem, które lżyły szlachetnych, które miały błędny pogląd i podejmowały się różnych czynów z uwagi na ich błędny pogląd. Wraz z rozpadem ciała, po śmierci, te stworzenia odradzają się w nieszczęśliwym stanie, złej destynacji, zatraceniu, w piekle. Mówię to, mnisi, nie dowiedziawszy się od innego pustelnika czy bramina. To ponieważ sam poznałem to, zobaczyłem to, i zaobserwowałem to, to mówię: 'Mnisi, widziałem stworzenia które źle się zachowywały ciałem, mową, i umysłem, które lżyły szlachetnych, które miały błędny pogląd i podejmowały się różnych czynów z uwagi na ich błędny pogląd. Wraz z rozpadem ciała, po śmierci, te stworzenia odradzają się w nieszczęśliwym stanie, złej destynacji, zatraceniu, w piekle'”. To jest znaczenie tego co powiedział Zrealizowany. To w odniesieniu do tego zostało powiedziane:

Tutaj jednostka z
Błędnie ukierunkowanym umysłem
Wygłaszająca błędną mowę
I podejmująca się złych czynów,
O małej uczoności,
Czyniąca przewinę w tym krótkim życiu -
Przy rozpadzie ciała
Ten głupiec odradza się w piekle.

Itivuttaka 3. 70

O mądrym kierowaniu sprawami zewnętrznymi i o uciekaniu się w niebezpieczeństwie do Boga


1. Synu, dąż usilnie do tego, byś w każdym miejscu i w każdej sprawie czy działaniu pozostał wewnętrznie wolny, panuj nad sobą, niech wszystko będzie w twojej władzy, a nie ty pod władzą wszystkiego, bądź panem swoich czynów, władcą, nie zaś niewolnikiem ani poddanym siebie.
Bądź wyzwolony jak prawdziwi Izraelici, którzy mają świadomość dziedzictwa i wolności synów Bożych, stoją ponad doczesnością i zgłębiają rzeczy wieczne, którzy zaledwie dostrzegają rzeczy przemijające, a wypatrują niebieskich, którzy nie lgną do rzeczy ziemskich pociągających człowieka, ale raczej pociągają je wzwyż, aby służyły Bogu, i starają się uładzić je według woli najwyższego Twórcy, jako i On nie pozostawia żadnego stworzenia bez jego wewnętrznego ładu.

2. Jeżeli w każdej sytuacji potrafisz wyjść poza zewnętrzne pozory i przenikasz to, co widzisz i słyszysz, jakimś głębszym, niecielesnym zmysłem, i jak Mojżesz wchodzisz przy każdej okazji do świątyni i radzisz się Boga, usłyszysz na pewno Bożą odpowiedź i odejdziesz mądrzejszy, pouczony przez Boga o tym, co jest i co będzie.
Mojżesz bowiem często udawał się na miejsce święte, aby uwolnić się od wątpliwości i wahań, szukał w modlitwie pomocy, ratunku w niebezpieczeństwie i ulgi w rozpaczy z powodu nieprawości ludzkich. Tak i ty powinieneś chronić się do sanktuarium swojej duszy i błagać gorliwie Bożej pomocy.
Czytamy w piśmie świętym, że Jozue i Izraelici zostali oszukani przez Gabaonitów, bo nie poradzili się przed tym Pana, lecz zawierzyli ich gładki słówkom i zwiodła ich fałszywa pobożność wroga.

O naśladowaniu Chrystusa
tłumaczenie: Anny Kamieńskiej

Pokój i poruszenia


Użyte w polskim tłumaczeniu słowo „pokój" odpowiada greckiemu hesihia (łac. quies). Jest to jedno z kluczowych pojęć słownictwa duchowego w starożytności chrześcijańskiej. Oznacza całościowo stan życia mnicha: jego samotność zewnętrzną uzyskaną dzięki ucieczce od świata oraz wewnętrzne wyciszenie będące owocem praktyki. Izaak pisze chętnie o „zasiadaniu w pokoju". Czasem w tekście występuje słowo odpoczynek (bliskie znaczeniowo łacińskiemu otium), ale ono ma dwa przeciwstawne znaczenia: jest odpoczynek prawie tożsamy z pokojem oraz odpoczynek będący synonimem lenistwa, niedbałości, rozluźnienia.

Poruszenia

Termin często używany przez Izaaka. Odnosi się do bardzo różnych poruszeń w umyśle, duszy, sercu, ciele. Z samego znaczenia słowa wynika, że to nie wolna woła jest źródłem poruszeń. Mogą one pochodzić od Ducha Świętego, ale też od namiętności, myśli, przychodzić od zewnątrz: ze świata lub od demonów. A więc poruszenia mogą być dobre lub niedobre, przy czym u Izaaka najczęściej jest mowa o tych niedobrych.

Za: Św. Izaak z Niniwy, Gramatyka życia duchowego, wstęp, przekład z języka włoskiego, opracowanie i redakcja naukowa: Ks. Jan Słomka, Biblioteka Ojców Kościoła, Wydawnictwo „M”, Kraków 2010

Rozmowa a gadanie u Izaaka z Niniwy


 Izaak używa osobnego słowa na określenie rozmowy z Bogiem, a osobnych na opisane rozmów z ludźmi. W tłumaczeniu nie zawsze było możliwe konsekwentne stosowanie tego werbalnego rozróżnienia. W każdym razie Izaak wielokrotnie pisze o rozmowie z Bogiem, jest to dla niego jedna z wysokich form modlitwy. Ma ona ścisły związek z poufałością - parresia*. Natomiast rozmowy z ludźmi: dyskusje, gadanina, plotkowanie itp. są zawsze czymś złym, od czego trzeba uciekać, na ile to możliwe. Izaak w zasadzie nie zna rozmowy duchowej, jako istotnego sposobu rozwijania życia wewnętrznego, choć czasem wspomina o przydatności takich rozmów dla początkującego mnicha. Mnich trwa w samotności i czyta księgi, z rzadka słucha i radzi się „starca", ale przede wszystkim milczy i modli się.

*Parresia - poufałość, zażyłość, zuchwałość

Święty Paweł w Liście do Efezjan 3,12 pisze, że w Jezusie mamy śmiały przystęp do Ojca. Używa tu właśnie słowa parresia. Izaak często używa określeń wywodzących się od greckiego parresia dla opisania bliskiej zażyłości pozwalającej na zuchwałą odwagę mnicha wobec Boga. Użycie tych słów podobnie jak pisanie o zachwyceniu bardzo dobrze oddaje istotę życia duchowego i mistyki Izaaka.

Za: Św. Izaak z Niniwy, Gramatyka życia duchowego, wstęp, przekład z języka włoskiego, opracowanie i redakcja naukowa: Ks. Jan Słomka, Biblioteka Ojców Kościoła, Wydawnictwo „M”, Kraków 2010

Anaksarchos


ok. r. 340 p. n. e.

Anaksarchos z Abdery był uczniem Diogenesa ze Smyrny, ten zaś był uczniem Metrodora z Chios, który mawiał, że nawet tego nie wie, iż nic nie wie. Metrodoros natomiast miał być uczniem Nessasa z Chios, według zaś innych — Demokryta. Anaksarchos pozostawał w stosunkach towarzyskich z Aleksandrem oczekiwane. Filozof ten powinien był się znaleźć raczej w ks. II, obok Anaksagorasa. Być może, że autor wstawił jego żywot tutaj przez pomyłkę chcąc mówić raczej o Diogenesie ze Smyrny jako nauczycielu Anaksarcha, któremu jest poświecony następny rozdział.

Macedońskim. W kwiecie wieku męskiego był w czasie sto dziesiątej Olimpiady [340—337 p. n. e.]. Miał wroga w osobie Nikokreonta, tyrana Cypru. Gdy Aleksander zapytał go pewnego razu na przyjęciu, jak mu się uczta podoba, Anaksarchos miał odpowiedzieć: „Wszystko, o królu, jest wspaniałe, brak tu tylko głowy pewnego tyrana". Słowa te były skierowane przeciw Nikokreontowi, który mu nigdy tej obelgi nie zapomniał. Gdy po śmierci króla w czasie podróży morskiej został wbrew swojej woli zmuszony do wylądowania na Cyprze, gdzie Nikokreon ujął go, kazał wrzucić do moździerza i bić żelaznymi tłuczkami, Anaksarchos nie bacząc na cierpienia wypowiedział znane słowa: „Możesz tłuc wór, w którym jest Anaksarchos, ale samego Anaksarcha nie zatłuczesz".

Gdy zaś Nikokreon kazał mu obciąć język, sam go sobie odgryzł i wypluł mu go w twarz.

Oto wiersz, jaki dla jego pamięci napisałem:

Bij, Nikokreoncie, bij jeszcze mocniej! To jest tylko worek!
Bij! Anaksarchos jest już dawno u Zeusa.
Ale poddając ciebie torturom, zawoła Persefona w te słowa:
Giń, podły młynarzu!

Z powodu jego niewzruszonego spokoju (άπάεια) i pogody ducha (ευκολία) nazywano go Szczęśliwym. Umiał też w nadzwyczaj łatwy sposób nakłaniać ludzi do rozumnego życia. Potrafił np. przywołać do rozsądku Aleksandra, gdy ten sobie uroił, że jest bogiem; gdy pewnego razu zobaczył Anaksarchos, jak wskutek uderzenia cieknie Aleksandrowi z rany krew, pokazując ręką rzekł: „To jest jednak krew, a nie

Ichor, który płynie w żyłach szczęśliwych bogów1.
Plutarch jednakże opowiada, że słowa te wypowiedział sam Aleksander do swoich przyjaciół. Innym razem miał Anaksarchos, przepijając do króla, wskazać na kielich i powiedzieć:

Padnie któryś z bogów z ręki śmiertelnika2.

1 Iliada V 340. Ichor (Ιχώρ) — jasna ciecz, będąca krwią bogów.
2 Eurypides, Orestes w. 371.

Za: Diogenes Leatrios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów
Tłumaczenie: Irena Kosińska, Kazimierz Leśniak, Witold Olszewski, Bogdan Kupisa

Należy myśleć tak, jakby ktoś mógł zajrzeć do najgłębszych tajników naszego serca


Żądasz, bym zdawał ci sprawę z każdego dnia mojego, i to z całego. Jesteś dobrego zdania o mnie, jeśli mniemasz, że nie ma w moich zajęciach nic takiego, co bym chciał ukryć. Istotnie, trzeba żyć tak, jak byśmy wiedli żywot na oczach innych ludzi. Należy myśleć tak, jakby ktoś mógł zajrzeć do najgłębszych tajników naszego serca. Bo i w rzeczy samej jest to możliwe. Cóż nam z tego, że ukryjemy coś przed ludźmi? Dla Boga nie ma nic niedostępnego. Jest On obecny w naszych duszach i zjawia się wśród naszych myśli; (…)

Seneka, Listy moralne do Lucyliusza
Tłumaczenie: Wiktor Kornatowski

Ludzie żałujący własnej uczciwości ...


Gdy przybyłem, na czele pochodu gotowego wyruszyć na ucztę spostrzegłem mego byłego kolegę, deputowanego Havina*, który przyjechał specjalnie z Saint-Lo, ażeby przewodniczyć uroczystości. Spotykałem go po raz pierwszy od 24 lutego. Tamtego dnia widziałem go jak podawał ramię księżnej Orleańskiej, a nazajutrz rano dowiedziałem się, że jest komisarzem republiki w departamencie la Manche. Nie zaskoczyło mnie to, ponieważ znałem go jako jednego z tych wykolejonych ambicjuszy, którzy przez dziesięć lat musieli popasać w opozycji żywiąc przekonanie, że znaleźli się w niej przejazdem. Iluż to wokół siebie oglądałem owych ludzi żałujących własnej uczciwości i popadających w rozpacz z tego powodu, że czuli jak najpiękniejsze lata ich życia upływają na krytykowaniu wad u innych wobec niemożności folgowania wadom własnym i sycenia się nadużyciami inaczej niż w wyobraźni! Przez ten długi okres wstrzemięźliwości większość z nich nabawiła się takiego apetytu na posady, honory i pieniądze, że łatwo można było przewidzieć, iż przy lada okazji rzucą się do władzy z łapczywością, która im nie pozwoli wybierać ani momentu, ani kąska. Tego typu człowiekiem był Havin.


* Leonor-Joseph Havin (1799 —1868) — deputowany od 1831 r., związany z opozycją dynastyczną, brał udział w kampanii bankietów. Był wiceprzewodniczącym w Konstytuancie i od 1851 r. do śmierci dyrektorem republikańskiego dziennika «Le Siècle».

Alexis de Tocqueville, Wspomnienia
Aleksander Wit Labuda
Ossolineum

Prezydencka dyrektywa 11110: wyrok śmierci na Kennedyego


W krótkim okresie trzech lat od śmierci Kennedyego, 18 ważnych świadków kolejno poniosło śmierć, wśród nich sześciu zostało zamordowanych, trzech zginęło w wypadkach samochodowych, dwóch popełniło samobójstwo, jedna osoba skręciła sobie kark, jednej poderżnięto gardło, zaś pięciu świadków umarło z przyczyn „naturalnych”. Jeden ze znanych brytyjskich matematyków w lutym 1967 roku, na łamach „London Sunday Times”, wykazał, że  prawdopodobieństwo takiego zbiegu okoliczności wynosi 1 do 10 000 000 000 000 000. W latach 1963-1993 związanych z tą sprawą 115 świadków poniosło śmierć w dziwnych okolicznościach: jeśli nie popełnili samobójstwa, zostali zamordowani. Organizacja i koordynacja tak wielkiej operacji, jaką jest połączona likwidacja świadków oraz dowodów w sprawie, pokazuje, że zabójstwo Kennedyego w rzeczywistości nie było przypadkowe i tajemnicze, lecz stanowiło formę publicznej kary, a jego przesłaniem było ostrzeżenie dla kolejnych prezydentów Stanów Zjednoczonych i rozwianie ich wątpliwości co do tego, kto w Ameryce naprawdę sprawuje władzę. (…)

Prezydencka dyrektywa 11110: wyrok śmierci na Kennedyego.

(...)

Najbardziej wątpliwym punktem w sprawie jest fakt, że schwytany i znajdujący się w rękach policji od 48 godzin morderca prezydenta, został na oczach opinii publicznej zastrzelony z bliskiej odległości przez żydowskiego zabójcę. Miliony widzów miało okazję ujrzeć przebieg wypadków w telewizji, a motywem, którym rzekomo kierował się zabójca, niespodziewanie okazało się: „ukazanie i  demonstracja wobec całego świata siły narodu żydowskiego”.

Innym wielkim, niewyjaśnionym problemem jest to, czy faktycznie prezydent nie zginął z rąk kilku zamachowców. Komisja Warrena ogłosiła, że Oswald w ciągu 5,6 sekundy zdołał wystrzelić trzy pociski: pierwszy pocisk przeleciał ponad prezydentem, drugi trafił w go w szyję, a trzeci, śmiertelny, w głowę. Praktycznie nie ma osoby, która by była w stanie uwierzyć, że Oswald był zdolny oddać trzy precyzyjne strzały w tak krótkim czasie. Najdziwniejsze, że kula, która trafiła w prezydencką szyję, najpierw uderzyła w jego plecy, by następnie rykoszetem trafić w siedzącego przed prezydentem gubernatora Teksasu.

Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia wynosi praktycznie zero, nic dziwnego więc, że ludzie zaczęli mówić w tym momencie o „magicznej kuli”. Większość ekspertów sądzi, że co najmniej kilku strzelców, celujących z różnych kierunków, oddało strzały w kierunku Kennedyego – i nie były to tylko trzy strzały. Jakiś czas później, jeden z policjantów, którzy konwojowali samochód prezydencki, wspomniał: Gdy prezydent Kennedy machał ręką witającym go na lotnisku tłumom, członek obstawy wiceprezydenta Johnsona pracujący w Secret Sendce podszedł, by udzielić nam wskazówek dotyczących procedur bezpieczeństwa. Tym, co mnie najbardziej zaskoczyło, były jego słowa, że dokonano doraźnej zmiany trasy prezydenckiego samochodu na Dealy Plaża [miejsce zamachu]. Gdyby pozostano przy pierwotnej trasie, prawdopodobnie zabójca nie miałby możliwości dokonania zamachu. Agenci z Secret Sendce wydali nam też przedziwny rozkaz. Zazwyczaj, w czasie normalnego wykonywania zadania, my, czterej strażnicy na motocyklach, pozostawaliśmy w bliskim kontakcie z samochodem, rozmieszczeni dookoła niego. Jednak tym razem agenci kazali nam podążać z tyłu i stanowczo zabronili nam wyprzedzać tylne koła prezydenckiego samochodu. Powiedzieli, że dzięki temu ludzie będą mogli „patrzeć bez przeszkód”... Mój przyjaciel [ochrona wiceprezydenta Johnsona] widział go [Johnsona] jak ten, na 30,40 sekund przed pierwszym strzałem, zaczął kulić się w samochodzie. Uczynił tak jeszcze przed skrętem w ulicę Houston. Prawdopodobnie szukał czegoś na dywanikach położonych na podłodze samochodu, jednakże wyglądało to tak, jakby miał przeczucie, że za chwilę rozlegną się strzały.

Gdy pierwsza dama, Jacąueline Kennedy, podążając za ciałem zamordowanego męża, znalazła się w Air Force One na lotnisku w Waszyngtonie, wciąż miała na sobie płaszcz zaplamiony prezydencką krwią. Uczyniła tak po to, aby „pokazać sprawcom zbrodnię, którą popełnili”. Jako że w tym czasie domniemany zabójca Oswald znajdował się w policyjnym areszcie, można zapytać, kogo Jacąueline miała na myśli, mówiąc „oni”? Jacąueline Kennedy w swoim testamencie umieściła klauzulę mówiącą, iż 50 lat po jej śmierci (19 maja 2044), w przypadku, gdy jej najmłodsze dziecko odejdzie z tego świata, upoważnia bibliotekę Kennedych do upublicznienia około 500 stron dokumentów związanych z Kennedym. Wydarzyło się jednak coś, czego nie mogła była przewidzieć: jej najmłodszy syn poniósł śmierć w katastrofie lotniczej w 1999 roku.

Brat prezydenta Kennedyego Robert był znanym bojownikiem o prawa obywatelskie. W 1968 roku, zaraz po sukcesie w prawyborach Partii Demokratycznej, gdy można było już z wielką pewnością potwierdzić, że odniósłby w wyborach prezydenckich zwycięstwo, poniósł śmierć na oczach tłumów z rąk zamachowca.

Komisja Warrena jeszcze bardziej przyczyniła się do powstania wątpliwości i braku zaufania do jej działań poprzez decyzję o zapieczętowaniu wszystkich dokumentów, akt i dowodów w sprawie na długi okres 75 lat. Dopiero w roku 2039 nastąpi ich odtajnienie. Owe dokumenty dotyczą CIA, FBI, Secret Sendce (ochrony prezydenckiej), NSA (Amerykańskiej Agencji Bezpieczeństwa Narodowego), Departamentu Stanu, Armii, Marynarki i innych instytucji. Co więcej, FBI oraz inne struktury rządów są zamieszane w niszczenie dowodów.

W 2003 roku, w 40 rocznicę zamachu na Kennedyego, amerykańska stacja telewizyjna ABC pokazała wyniki sondażu opinii publicznej: 70 procent Amerykanów uważa, że za zabójstwem prezydenta Kennedyego stoi konspiracja o ogromnej skali. Jak wspomniano, koordynacja wszystkich działań związanych z zamordowaniem prezydenta, a następnie likwidacją świadków pokazuje, że za całą sprawą stoją potężne siły, sam zaś zamach był sygnałem dla amerykańskich prezydentów, pokazującym im, kto rzeczywiście rządzi w USA.

Problemem jest fakt, że rodzina Kennedych również należy do „wewnętrznego kręgu” zaufanych grup międzynarodowych bankierów. Ojciec Johna, Joseph Kennedy, zarobił ogromne pieniądze podczas krachu giełdowego w 1929 roku, by później otrzymać z rąk prezydenta Roosevelta nominację na pierwszego przewodniczącego Securities Exchange Commission. Już w latach czterdziestych XX wieku Joseph Kennedy dołączył do rankingu najbogatszych ludzi świata. Gdyby nie te rodzinne koneksje, John Kennedy nigdy nie mógłby zostać pierwszym w historii katolickim prezydentem Stanów Zjednoczonych.

W tym miejscu rodzi się zatem pytanie: co takiego Kennedy uczynił, iż rządząca elita uznała go za wroga, co ostatecznie przyniosło mu śmierć? Niewątpliwie Kennedy był bardzo bogatym, ambitnym i uzdolnionym człowiekiem. Od najmłodszych lat marzył o tym,, by zasiąść w prezydenckim fotelu. Gdy stawiał czoła arcytrudnemu wyzwaniu, jakim był kryzys kubański, okazał zdecydowanie i spokój, wykonując mistrzowski ruch w partii rozgrywanej z ZSRR. Mimo ryzyka wybuchu wojny nuklearnej, powstrzymał się od jakichkolwiek ustępstw, zmuszając Chruszczowa do odwrotu. Kennedy z siłą i wigorem rozwijał amerykański program kosmiczny, co ostatecznie doprowadziło do tego, iż człowiek po raz pierwszy w dziejach postawił stopę na Księżycu.

Co prawda, Kennedy nie miał szansy ujrzeć na własne oczy tego epokowego wydarzenia w historii ludzkości, jednak to jego magiczna siła inspiracji unosiła się nad całym projektem. W walce o prawa obywatelskie bracia Kennedy zasługują na jeszcze większe uznanie. W1962 roku, pierwszy w historii czarny student podjął próbę zapisania się na Uniwersytet Missisipi, doprowadzając do wybuchu gwałtownego sprzeciwu ze strony białych. Wzrok całej Ameryki skupił się na kwestii walki o prawa obywatelskie. Zdeterminowany Kennedy wysłał 400 agentów FBI oraz 3000 członków Gwardii Narodowej w celu zapewnienia czarnemu studentowi możliwości uczęszczania na uniwersytet. Akt ten wstrząsnął amerykańskim społeczeństwem, a Kennedy zdobył sobie oddanie i życzliwość dużej części społeczeństwa. Odpowiadając na jego wezwanie, amerykańska młodzież przystępowała do armii pokoju, ochotnicy wyruszali do krajów trzeciego świata, by pomagać w rozwoju miejscowej edukacji, higieny i rolnictwa.

Przez krótki okres trzech lat sprawowania władzy, Kennedy osiągnął widoczne sukcesy, wykazując wyjątkowe zdolności i stając się bohaterem swojego pokolenia. Jego aspiracje, wielki talent i odwaga w formułowaniu wizji politycznych, a także zdecydowanie i konsekwencja, zyskały poparcie ze strony Amerykanów oraz szacunek wielu państw świata. Czy w takiej sytuacji Kennedy zgodziłby się tańczyć niczym marionetka?

Kennedy, chcąc kierować krajem zgodnie z własnymi przekonaniami, w nieunikniony sposób wszedł w ostry konflikt ze znajdującą się za jego plecami, potężną i niewidzialną elitą władzy. Gdy punkt zapalny konfliktu przesunął się w kierunku najbardziej wrażliwej, gdyż fundamentalnej dla bankierów kwestii - prawa do emisji waluty - Kennedy prawdopodobnie nie zdawał sobie sprawy, iż jego czas właśnie dobiegał końca.

4 czerwca 1963 roku, Kennedy podpisał mało znany prezydencki dekret o numerze 11110, wydając jednocześnie instrukcje Departamentowi Skarbu, by ten, „wykorzystując srebro we wszelkich dostępnych postaciach, włączając srebrne buliony, srebrne monety oraz standardowe srebrne dolary, dokonał emisji srebrnych certyfikatów, tak by natychmiast weszły one do obiegu pieniężnego”.

Zamiary Kennedyego były bardzo czytelne: chciał wyrwać prawo do emisji waluty z rąk prywatnego banku centralnego - Rezerwy Federalnej! Gdyby ten plan wszedł w życie, amerykański rząd stopniowo pozbywałby się przymusu „pożyczania pieniędzy” z Rezerwy, a przede wszystkim wypłacania jej absurdalnie wysokich odsetek. Co więcej, pieniądz wsparty przez srebro nie jest „zaciągniętym debetem na przyszłość” pieniądza długu, ale opartym o fizyczne rezultaty ludzkiej pracy, „uczciwym pieniądzem”. Wejście srebrnych certyfikatów w obieg pieniężny stopniowo miałoby zmniejszać znajdującą się w nim liczbę emitowanych przez Rezerwę Federalną dolarów, co najprawdopodobniej ostatecznie doprowadziłoby banki Rezerwy Federalnej do bankructwa. W przypadku utraty kontroli nad prawem do emisji pieniądza, międzynarodowi bankierzy utraciliby w dużym stopniu wpływ na kraj wytwarzający najwięcej majątku na świecie. Dla bankierów była to więc kwestia życia i śmierci.

Song Hongbing
Wojna o pieniądz
Prawdziwe źródła kryzysów finansowych
Przekład: Tytus Sierakowski

(z pominięciem przypisów)

czwartek, 27 lutego 2014

Osiem światowych rzeczy

Mnisi, te osiem światowych rzeczy krąży wokół świata, i świat krąży wokół tych ośmiu światowych rzeczy. Jakich ośmiu? Zysk i strata, brak uznania i sława, nagana i pochwała, i przyjemność i ból. Te osiem światowych rzeczy krąży wokół świata, i świat krąży wokół tych ośmiu światowych rzeczy.

Mnisi, niepouczony przeciętniak spotyka się z zyskiem i stratą, brakiem uznania i sławą, naganą i pochwałą, i przyjemnością i bólem. Szlachetny, poinstruowany uczeń  spotyka się z zyskiem i stratą, brakiem uznania i sławą, naganą i pochwałą, i przyjemnością i bólem. Jaka jest dystynkcja, odmienność, różnica tutaj pomiędzy poinstruowanym szlachetnym uczniem a niepoinstruowanym przeciętniakiem?” „Czcigodny panie, nasze nauczanie jest zakorzenione jest w Zrealizowanym, kierowane przez Zrealizowanego, biorące schronienie w Zrealizowanym. Byłoby dobrze gdyby Zrealizowany wyjaśnił znaczenie tych słów. Po usłyszeniu tego od Zrealizowanego, mnisi zapamiętają". „Zatem bacznie słuchajcie i uważajcie na to co powiem”. „Tak, czcigodny panie”, odpowiedzieli ci mnisi. Zrealizowany rzekł to:

„Mnisi, kiedy niepouczony przeciętniak spotyka się z zyskiem, nie rozważa on w ten sposób: 'Ten zysk z którym się spotkałem, jest nietrwały, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się ze stratą, nie rozważa on w ten sposób: 'Ta strata z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z brakiem uznania, nie rozważa on w ten sposób: 'Ten brak uznania z którym się spotkałem, jest nietrwały, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się ze sławą, nie rozważa on w ten sposób: 'Ta sława z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z naganą, nie rozważa on w ten sposób: 'Ta nagana z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z pochwałą, nie rozważa on w ten sposób: 'Ta pochwała z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z przyjemnością, nie rozważa on w ten sposób: 'Ta przyjemność z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z bólem, nie rozważa on w ten sposób: 'Ten ból z którym się spotkałem, jest nietrwały, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Nie rozumie on jakim to rzeczywiście jest.

Zysk wprowadza jego umysł w obsesję, i strata wprowadza jego umysł w obsesję. Sława wprowadza jego umysł w obsesję, i brak uznania wprowadza jego umysł w obsesję. Nagana wprowadza jego umysł w obsesję, i pochwała wprowadza jego umysł w obsesję. Przyjemność wprowadza jego umysł w obsesję, i ból wprowadza jego umysł w obsesję.

Odczuwa upodobanie do zysku i jest zdegustowany stratą. Odczuwa upodobanie do sławy i jest zdegustowany brakiem uznania. Odczuwa upodobanie do pochwały i jest zdegustowany naganą. Odczuwa upodobanie do przyjemności i jest zdegustowany bólem. W taki sposób zaangażowany w upodobanie i zdegustowanie, nie jest wolny od narodzin, od starości i śmierci, od żalu, płaczu, bólu, smutku i rozpaczy; powiadam, że nie jest wolny od cierpienia.

Ale mnisi, kiedy poinstruowany szlachetny uczeń spotyka się z zyskiem, rozważa on w ten sposób: 'Ten zysk z którym się spotkałem, jest nietrwały, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się ze stratą, rozważa on w ten sposób: 'Ta strata z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z brakiem uznania, rozważa on w ten sposób: 'Ten brak uznania z którym się spotkałem, jest nietrwały, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się ze sławą, rozważa on w ten sposób: 'Ta sława z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z naganą, rozważa on w ten sposób: 'Ta nagana z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z pochwałą, rozważa on w ten sposób: 'Ta pochwała z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z przyjemnością, rozważa on w ten sposób: 'Ta przyjemność z którą się spotkałem, jest nietrwała, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest. Kiedy spotyka się z bólem, rozważa on w ten sposób: 'Ten ból z którym się spotkałem, jest nietrwały, cierpieniem, i podmiotem zmiany'. Rozumie on jakim to rzeczywiście jest.

Zysk nie wprowadza jego umysłu w obsesję, i strata nie wprowadza jego umysłu w obsesję. Sława nie wprowadza jego umysłu w obsesję, i brak uznania nie wprowadza jego umysłu w obsesję. Nagana nie wprowadza jego umysłu w obsesję, i pochwała nie wprowadza jego umysłu w obsesję. Przyjemność nie wprowadza jego umysłu w obsesję, i ból nie wprowadza jego umysłu w obsesję.

Nie odczuwa upodobania do zysku i nie jest zdegustowany stratą. Nie odczuwa upodobania do sławy i nie jest zdegustowany brakiem uznania. Nie odczuwa upodobania do pochwały i nie jest zdegustowany naganą. Nie odczuwa upodobania do przyjemności i nie jest zdegustowany bólem. Porzuciwszy w taki sposób upodobanie i zdegustowanie, jest wolny od narodzin, od starości i śmierci, od żalu, płaczu, bólu, smutku i rozpaczy; powiadam, że jest wolny od cierpienia.

Taka, mnisi jest dystynkcja, odmienność, różnica tutaj pomiędzy poinstruowanym szlachetnym uczniem a niepoinstruowanym przeciętniakiem”.
Zysk i strata, brak uznania i sława,
nagana i pochwała, przyjemność i ból:
te rzeczy napotykane przez ludzi
są nietrwałe, przemijające, i podmiotem zmiany.
Mądra i uważna osoba zna je
i widzi, że są podmiotem zmiany.
Pożądane rzeczy nie wprawiają umysłu w ekscytację
ani też nie jest zdegustowany niechcianymi rzeczy.
Usunął upodobanie i zdegustowanie,
odeszły one i nie są dłużej obecne,
Poznawszy niezanieczyszczony stan wolny od żalu,
rozumie właściwie i przekroczył egzystencję.

AN VIII, 6

O czystym i zupełnym wyrzeczeniu się siebie dla osiągnięcia wewnętrznej wolności



1. Synu, zgub siebie, a odnajdziesz mnie. Trwaj nie mając nic i nie przedsiębiorąc niczego, a zawsze na tym zyskasz. Bo dodana ci będzie jeszcze większa łaska, skoro tylko wyrzekniesz się siebie, ale wyrzekniesz się nieodwołalnie. Panie, ile razy mam się wyrzec siebie i w jaki sposób siebie porzucić? Zawsze i w każdej chwili, i w małych rzeczach, i w dużych. We wszystkim bez wyjątku chcę, abyś stał się ze wszystkiego ogołocony dla mnie.
W przeciwnym razie jakże mógłbyś do mnie należeć, a ja do ciebie, gdybyś nie był całkowicie wolny, rezygnując ze swojej woli wsprawach ducha i ciała? Im szybciej to uczynisz, tym lepiej dla ciebie, im pełniej i szczerzej, tym więcej zyskasz w moich oczach i tym więcej osiągniesz.

2. Są tacy, którzy wprawdzie wyrzekają się siebie, ale z jakimś jednym zastrzeżeniem, bo niezupełnie ufają Bogu, wiec chodzą koło swoich spraw. Inni znowu najpierw oddają wszystko, ale potem stanąwszy przed jakąś próbą, wracają do swego, i dlatego tak trudno im się doskonalić.
Ci nie osiągną prawdziwej wolności, czystości serca i uszczęśliwiającej łaski mojej przyjaźni, dopóki nie wyrzekną się siebie zupełnie i nie będą składać z siebie ofiary codziennie, bo bez tego nie ma i być nie może owocnego zjednoczenia z Bogiem.

3. Mówiłem ci już często i jeszcze raz powtórzę: Porzuć siebie, zrezygnuj z siebie, a dostąpisz wielkiego pokoju ducha. Oddaj wszystko za wszystko, niczego nie wymagaj, niczego nie żądaj, trwaj we mnie szczerze i niewzruszenie, a ja będę z tobą. Staniesz się wolny w sercu, a ciemność cię nie przygniecie.
O to się staraj, o to proś, tego pragnij, abyś zdołał uwolnić się od wszelkiego posiadania i nagi mógł iść za nagim Jezusem, umrzeć dla siebie, a dla mnie żyć wiecznie. Wtedy rozwieją się wszystkie próżne rojenia, niepokoje i zbyteczne troski. Zniknie lęk nadmierny, a niedobra miłość uwiędnie.


Tomasz a Kempis
O naśladowaniu Chrystusa
tłumaczenie: Anny Kamieńskiej

Przeciwko błahym sądom ludzkim


1. Synu, zostaw serce na zawsze w Panu i nie bój się sądów ludzi, jeżeli w swoim sumieniu jesteś sprawiedliwy i niewinny. To dobro, to szczęście takie cierpienie i nie jest za ciężkie dla serca pokornego, które Bogu ufa więcej niż sobie.
Kto wiele mówi, mało mu wierzyć należy. Ale i wszystkim dogodzić niepodobna. Na przykład Paweł, choć starał się o względy wszystkich i stał się wszystkim dla wszystkich, przecież niewiele sobie robił z tego, że dnia jednego ludzie postawili go przed sądem.

2. Działał dla zbudowania i dla dobra innych, ile umiał i ile mógł, ale nie mógł zapobiec temu, że inni go sądzili i potępiali.
Wszystko więc polecił Bogu, który wie wszystko, a sam cierpliwością i pokorą bronił się przed tymi, co źle o nim mówili, zarzucali mu rzeczy kłamliwe i nieuzasadnione i z upodobaniem je rozsiewali. Czasem jednak publicznie odpowiadał, aby milczenia jego źle sobie nie tłumaczyli ludzie prości.

3. A kimże ty jesteś, że boisz się drugiego śmiertelnego człowieka? Dziś jest, a jutro już go nie widać. Boga się bój, a ludzi się nie lękaj. Cóż może ci zrobić ktoś słowami i oszczerstwem? Sobie raczej szkodzi, nie tobie, nie uniknie sądu Bożego, choćby był nie wiem kim.
Ty miej zawsze przed oczyma Boga i odmawiaj walki na kłótliwe słowa. A jeśli ci się wydaje teraz, że jesteś pokonany i pokrzywdzony, choć na to nie zasłużyłeś, nie trać godności i nie umniejszaj swojej nagrody niecierpliwością, ale raczej spoglądaj ku mnie do nieba, bo ja mam moc, żeby cię wyrwać z każdej krzywdy i poniżenia i oddać każdemu według jego czynów.


Tomasz a Kempis
O naśladowaniu Chrystusa
tłumaczenie: Anny Kamieńskiej

Dwie historie


126.
Amma Todora opowiadała: „W pewnym mieście mieszkała nierządnica, którą matka już w dzieciństwie oddała diabłu na służbę. Kiedyś przyszła ona do mnie i wyznała wszystkie swe występki. Chciała dowiedzieć się, czy może się nawrócić. Opowiedziałam jej wtedy o cudzołożnicy, o której wspomina Ewangelia i którą ocalił nasz Pan i Bóg (por. J 8,1-11). Kiedy skończyłam mówić, kobieta zaczęła się martwić i spytała: «Czy mogłabym mieszkać razem z tobą, aby ocalić moją duszę?». Przyzwoliłam na to. Ona zaś wróciła do miasta, sprzedała cały swój majątek, który zdobyła na drodze rozpusty, a który szacowano na niemal 500 kilogramów złota. Zanim zamknęła się w celi, powiedziała mi w zaufaniu: «Ze względu na Pana nikt aż do mej śmierci nie powinien wiedzieć, gdzie się znajduję». Później zaczęła - błogosławiona - pracować fizycznie, by zarobić na swe utrzymanie; nie rozmawiała z nikim, a kobiety, nie mówiąc o mężczyznach, nie widziały nawet jej twarzy. Poddała się twardej próbie: w ciągu pięciu dni zjadła tylko sześć uncji chleba i wypiła tylko litr wody. Kto mógłby ocenić należycie jej płacz i żal? Nie tylko w nocy, ale i za dnia nie przestawała wylewać gorących łez, bić się w piersi i zamartwiać się na wszelkie sposoby. Tak spędziła w swojej celi lat piętnaście, potem odeszła do Pana (na odpoczynek wieczny). Gdy odchodziła, Pan uczynił wiele cudów. Niech Pan nas, którzy słabi jesteśmy i których nieustannie zwyciężają pokusy tego grzesznego świata, za jej wstawiennictwem obdarzy zbawieniem!".

127.
  Kiedy indziej opowiadała również o pewnej dziewczynie ze szlachetnego rodu, która zobaczyła kiedyś młodego mężczyznę, zapałała namiętnym uczuciem do niego i dopuściła się z nim cudzołóstwa. Po kilku dniach opamiętała się, wzbudziła żal za swój grzech, przebrała się za mężczyznę i pod osłoną nocy uciekła z miasta. Potem przyszła do świętobliwej Teodory, drżącym głosem opowiedziała jej wszystko i prosiła, by ta przydzieliła jej celę. Błogosławiona z radością dała jej celę i tak dziewczyna zaczęła prowadzić życie pustelnicze. Jadła tylko raz na dwa dni, z wyjątkiem soboty i niedzieli. W te dni rozmawiała wyłącznie z błogosławioną. Później zerwała więź ze wszystkimi ludźmi i zaczęła prowadzić tak surowe życie ascetyczne, że tylko po głosie można było poznać, że jest człowiekiem. W ten sposób spędziła ze świętą Teodora dwadzieścia lat, po czym w pokoju odeszła do Pana.


Za: Meterikon Mądrość Matek Pustyni, przekład: Bogusław Widła, „PROMIC” - Wydawnictwo Księży Marianów, Warszawa 2010

O chciwości


41, 1. Nikt nie może podejmować walki duchowej, jeśli wpierw nie ujarzmi żądz ciała.
41,2. Duch, który wypełniają pragnienia i żądze tego świata, nie może być wolny do kontemplowania Boga. Zaprószone kurzem oko nie będzie przecież mogło zobaczyć tego, co znajduje się na wysokościach.
41, 3. Chciwość i miłość pieniędzy są gorsze od wszelkiego grzechu. Dlatego też Salomon mówi: Me ma nic bardziej zbrodniczego niż kochać pieniądz; on bowiem własną duszę takiego człowieka wystawia na sprzedaż, gdyż ten w życiu swoim wnętrze swoje wystawia na niebezpieczeństwo.
41.4. Chciwość jest źródłem wszelkich występków. Dlatego też powiada apostoł: Korzeniem wszelkiego zła jest chciwość, podążając za nią, niektórzy zbłądzili i zeszli z drogi wiary. Jeśli zatem podcinamy korzeń występków, pozostałe latorośle grzechów nie puszczają pędów.
41.5. Wielu z powodu pożądliwości ziemskich dóbr wyrzekło się nawet samej wiary. Chciwość przecież zaprzedała Chrystusa. Wielu też ludzi żywi tak wielkie pragnienie cudzych dóbr, że nie zlękłoby się nawet przed popełnieniem morderstwa, jak Achab, który wiedziony pragnieniem swej żądzy dokonał rozlewu krwi.
41, 6. Często niegodziwi osiągają złe rzeczy, których pożądają, by wskutek spełnienia występnego pragnienia mocniej zostali ukarani. Natomiast swoim wybranym Bóg nie pozwala podążać ku spełnieniu występnych pragnień, lecz wypełnia ich serce boleścią ze względu na to, czego na tym świecie w sposób nikczemny pożądają, aby dzięki temu doświadczeniu zmądrzeli i powrócili do Boga, od Niego bowiem w duchu swoim odstąpili.
Bóg w swojej łaskawości staje na przeszkodzie człowiekowi, któremu nie pozwala spełnić doczesnych pragnień. Dzieje się tak na mocy tajemnego wyroku Bożego, aby jeszcze okrutniejsza zagłada stała się udziałem tych, których pragnieniom natychmiast towarzyszy skuteczne działanie.
41,7. Chciwość nigdy nie potrafi się nasycić. Chciwy bowiem zawsze cierpi niedostatek, a im więcej zyskuje, tym bardziej odczuwa brak. Nie tylko dręczy go pragnienie wzbogacenia się, lecz również nęka strach przed utratą.
41, 8. Ubodzy przychodzimy na ten świat, ubodzy z niego mamy odejść. Jeśli wierzymy, że dobra tego świata przeminą, dlaczego pożądamy rzeczy, które mają przeminąć, darząc je tak wielkim umiłowaniem?
41, 9. Niekiedy możnych tego świata ogarnia gorączka tak wściekłej chciwości, że wyrzucają ze swojego sąsiedztwa biedaków i nie pozwalają im tam zamieszkiwać. Słusznie mówi im prorok: Biada wam, którzy dobudowujecie dom do domu i dołączacie pole do pola aż do granicy kraju. Czyż może sami będziecie mieszkać pośrodku ziemi?. Tenże prorok oznajmia następnie, że takich właśnie ludzi piekło, to jest diabeł, porywa na zagładę, mówiąc: Dlatego rozszerzyło piekło swą duszę i otworzyło swe usta nad miarę, i wstąpią do niego waleczni jego i wyniośli, i chwałą okryci. Nie ma nic dziwnego w tym, że ludzie, którzy za życia nie stłumili płomienia swej chciwości, w chwili śmierci posyłani są do ogni piekielnych.
41, 10. Ci, którzy kipią pragnieniem chciwości, płoną w gorącym powiewie diabelskiego natchnienia. Oto rozpalił on ducha Ewy pychą, tak że zjadła z drzewa zakazanego. Rozpalił Kaina zawiścią, tak że zabił brata. Rozpalił Salomona żagwiami rozpusty, tak że pełen pożądliwej miłości czcił bożki. Rozpalił Achaba żądzą zdobycia majątku, tak że zgrzeszył nie tylko chciwością, ale też morderstwem. Podniecając w ten sposób serca ludzi, diabeł wypacza je, sącząc w nie ukryte żądze.

Za: Izydor z Sewilli, Sentencje, przekład i opracowanie: Tatiana Krynicka, podstawa przekładu: Isidorius Hispalensis, Sententiae, Wydawnictwo WAM, Kraków 2012

Protagoras przed sądem?


Opowiadają, że kiedy uczeń jego, Euatlos, wytoczył mu proces o zwrot honorarium za naukę, powołując się na to, że nie wygrał jeszcze żadnej sprawy w sądzie*, Protagoras oświadczył: „Jeżeli ja wygram ten proces, to będzie mi się należała zapłata z tej racji, że wygrałem, jeżeli zaś ty wygrasz, to również będzie mi się należała, ponieważ ty wygrasz sprawę".
.
*Protagoras obiecywał, że kto będzie się u niego uczył, wygra każdą sprawę, czy to na zgromadzeniu, czy w sądzie.

Za: Diogenes Leatrios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów
Tłumaczenie: Irena Kosińska, Kazimierz Leśniak, Witold Olszewski, Bogdan Kupisa

Demokryt


To Demokryt powiedział: „Słowo jest cieniem czynu". Demetrios z Faleronu pisze w Obronie Sokratesa, że Demokryt nigdy nie był w Atenach. Dowodziłoby to zaiste wielkości jego umysłu, że nie spieszył się zobaczyć tak wspaniałego miasta, bo nie chciał swej sławy zawdzięczać miastu, ale wolał jeszcze bardziej wsławić miasto swoją sławą. Także z jego pism można wyczytać, jaki to był człowiek. „Zdaje się — mówi Trazyllos — że był sympatykiem pitagorejczyków. Mówi z wielkim uznaniem o samym Pitagorasie w dziele zatytułowanym jego imieniem. Nie jest wykluczone, że zawdzięcza mu całą swoją filozofię, a nawet można by przypuszczać, że był jego słuchaczem, gdyby nic przemawiała przeciwko temu chronologia". W każdym razie — jak twierdzi Glaukos z Region, jego współczesny — musiał słuchać wykładów jakiegoś pitagorejczyka. Apollodor z Kyzikos twierdzi, że Demokryt utrzymywał bliskie stosunki z Filolaosem.

Na różne sposoby ćwiczył się w sprawdzaniu swych wyobrażeń — donosi Antystenes — usuwał się w tym celu od czasu do czasu w zacisze, a nawet spędzał czas między grobami. Gdy powrócił z podróży, żył bardzo nędznie, ponieważ stracił cały majątek. Pomagał mu w tej trudnej sytuacji brat jego, Damazos. Gdy jednak przepowiedział trafnie jakieś przyszłe wydarzenie, znaczenie jego wzrosło i odtąd doznawał czci boskiej. A ponieważ istniało prawo, na mocy którego ten, kto roztrwonił ojcowiznę, nie mógł być pochowany w ojczyźnie, przeto Demokryt — jak podaje Antystenes — wiedząc o tym i nie chcąc narazić się na szykany różnych zawistnych i złośliwych oskarżycieli, odczytał głośno Wielki porządek (Μέγας διάκοσμος), który uważał za najlepsze ze swych dzieł. Wtedy przyznano mu pięćset talentów. A gdy umarł, wystawiono mu spiżowe posągi oraz urządzono pogrzeb na koszt państwa, ponieważ przeżył ponad sto lat. Demetrios [z Magnezji] podaje, że nie sam Demokryt, ale jego krewni odczytali Wielki porządek, i że przyznano mu za to dzieło tylko sto talentów. To samo podaje Hippobotos. Aristoksenos pisze w Zapiskach historycznych, że Platon zamierzał spalić wszystkie pisma Demokryta, jakie tylko mógł zebrać, ale powstrzymali go od tego pitagorejczycy Amyklas i Kleinias, dowodząc, że nie przyniesie to żadnej korzyści, gdyż księgi Demokryta rozeszły się już pomiędzy zbyt wielu ludzi. Rzecz to uderzająca, że Platon wspominając o wszystkich prawie starszych filozofach, nie wymienia ani razu Demokryta, nawet wtedy, gdy powinien by z nim polemizować; zapewne dlatego, że zdawał sobie sprawę, że miałby do czynienia z najtęższym ze wszystkich filozofów, którego chwali nawet Timon w taki oto sposób:

Taki jest on Demokryt, mędrzec, książę filozofów 1,
w dyskusji niezrównany, który należał do moich pierwszych lektur.

Jak sam mówi w Małym porządku (Μικρός διάκοσμος), był młodzieńcem, gdy Anaksagoras, starszy od niego o czterdzieści lat, był już starcem. Mówi dalej, że Mały porządek napisał w siedemset trzydzieści lat po zdobyciu Troi. Wedle informacji Apollodora w Kronice Demokryt urodził się podczas osiemdziesiątej Olimpiady [460—457 p. n. e.]; Trazyllos natomiast w dziele zatytułowanym Wprowadzenie do lektury ksiąg Demokryta podaje, że Demokryt urodził się w trzecim roku siedemdziesiątej siódmej Olimpiady [470—469 p. n. e.], i że był o rok starszy od Sokratesa. A zatem mógłby żyć współcześnie z Archelaosem, uczniem Anaksagorasa, i z uczniami Oinopidesa. Bo o tym ostatnim także wspomina. Czyni również aluzje do nauki o jedności, głoszonej przez Parmenidesa i Zenona [z Elei], najpopularniejszych filozofów owego czasu, oraz wymienia Protagorasa z Abdery, który według opinii powszechnej
był współczesnym Sokratesa.

Atenodoros podaje w ósmej księdze Przechadzek filozoficznych, że kiedy przyszedł do niego Hippokrates, Demokryt kazał przynieść mleka, a spojrzawszy na nie orzekł, że pochodzi od kozy, która pierwszy raz rodziła, i do tego od czarnej; Hippokrates podziwiał przenikliwość i spostrzegawczość Demokryta. Co więcej, do młodej służącej towarzyszącej Hippokratesowi Demokryt powiedział pierwszego dnia „Witaj, dzieweczko!", a nazajutrz rano przywitał ją słowami: „Witaj, kobieto!" I rzeczywiście tej nocy straciła dziewictwo.

O śmierci Demokryta podaje Hermippos następujące szczegóły. Będąc w podeszłym już wieku, przeczuwał bliski koniec. Siostra jego martwiła się bardzo, że brat może umrzeć właśnie w czasie Tesmoforiów i że ona nie mogłaby wziąć udziału w procesji na cześć Demetry. Ale Demokryt dodawał jej otuchy i prosił, aby dostarczała mu co dzień ciepłego jeszcze chleba; wąchając zapach chleba, podtrzymywał życie w czasie święta. Gdy zaś święta minęły, a trwały trzy dni, zakończył życie bezboleśnie, w wieku lat stu dziewięciu, jak podaje Hipparchos. W moich Wierszach o różnych miarach znajduje się taki dla niego ułożony epigramat: Czy był kto tak mądry, kto stworzył tak wielkie dzieło, jak wszystkowiedzący Demokryt? On to, gdy śmierć się zbliżała, zamknął ją na trzy dni w swym domku, karmiąc ją ciepłym zapachem świeżego chleba. Takie było życie tego męża.

Poglądy zaś jego były następujące: Początkiem wszechrzeczy są atomy (άτομα) i próżnia (κενόν). Wszystko inne jest tylko mniemaniem. Istnieje nieskończenie wiele światów, które rodzą się i giną. Nic nie może powstać z niebytu ani w niebyt się obrócić. Atomy są nieskończone pod względem wielkości i ilości, a poruszają się we wszechświecie ruchem wirowym; w ten sposób powstają wszystkie ciała złożone, jak ogień, woda, powietrze, ziemia; albowiem i one są konglomeratami określonych atomów. Atomy dzięki swej masywności nie podlegają jakiemukolwiek oddziaływaniu (άπαθή) i są niezmienne (αναλλοίωτα). Słońce i księżyc składają się z atomów gładkich i okrągłych, podobnie jak dusza. Dusza (ψυχή) jest tym samym co umysł (νους). Widzenie powstaje wskutek wpadania do oczu podobizn (εωλα). Wszystko dzieje się wskutek konieczności (κατ ανάγκην), bo ruch wirowy jest przyczyną wszelkiego powstawania rzeczy; to nazywa on koniecznością. Najwyższym celem jest pogoda ducha (ευθυμία), nie pokrywająca się bynajmniej z rozkoszą, jak to niektórzy fałszywie interpretują, lecz będąca stanem spokoju i równowagi wewnętrznej, w którym dusza jest wolna od strachu, zabobonów i innych podobnych doznań; stan ten nazywa albo dobrym samopoczuciem (εύεστώ), albo innymi określeniami. Jakości (ποιότητες:) mają istnienie tylko umowne (νόμω είναι), rzeczywiście (φύσει) istnieją tylko atomy i próżnia. Takie są poglądy Demokryta.

1 Dosłownie: „pasterz opowieści czy pomysłów" (ποιμήν μύθων) — wyrażenie nawiązujące do homeryckiego epitetu królów jako „pasterzy ludów" (ποιμέρες λαών).

Za: Diogenes Leatrios, Żywoty i poglądy słynnych filozofów
Tłumaczenie: Irena Kosińska, Kazimierz Leśniak, Witold Olszewski, Bogdan Kupisa

O doskonałości mędrca


«Kto jest roztropny, jest też wstrzemięźliwy. Kto wstrzemięźliwy, ten również stateczny. Kto stateczny, ten również się nie trwoży. Kto się nie trwoży, ten nie zna smutku. Kto zaś nie zna smutku, ten jest szczęśliwy. A więc człowiek roztropny jest szczęśliwy, czyli roztropność wystarcza do szczęśliwego życia».

Na to rozumowanie niektórzy perypatetycy odpowiadają w ten sposób, iż nietrwożliwego, statecznego i nie znającego smutku rozumieją tak, jakby na przykład nietrwożliwym nazywano człowieka, który trwoży się rzadko i nieznacznie, a nie człowieka, który nie trwoży się nigdy. Podobnie mówią, że nie znającym smutku nazywa się takiego, który nie całkiem poddaje się smutkowi, który nie często i nie zanadto ulega tej złej skłonności. Albowiem nie zgadzałoby się to z naturą ludzką, iżby czyjeś usposobienie było całkowicie wolne od smutku. Mędrzec nie daje się zmartwieniom pokonać, lecz bywa przez nie nawiedzany. Tymże sposobem wysuwają i inne jeszcze twierdzenia, odpowiadające swej szkole. Nie odrzucają złych skłonności, a tylko je miarkują. Jakąż wartość jednak przyznajemy mędrcowi, jeśli jest on nieco silniejszy od najsłabszych, nieco pogodniejszy od najsmutniejszych, nieco powściągliwszy od najbardziej rozwiązłych i nieco wyżej stoi od najniższych? Cóż byś powiedział, gdyby Ladas dziwił się swej chyżości oglądając się na chromych i ułomnych? Tamta przez łany zbóż pędziłaby nic nie tykając I nawet kłosów młodych w biegu swym nie potrącając. Albo przez środek morza, co wszędzie falami jest wzdęte, Gnałaby chyżo bez zanurzania stóp swoich w wodę .

Oto mi szybkość oceniona sama ze siebie, a nie taka, którą się chwali w porównaniu z kimś najpowolniejszym. Czy lekko gorączkującego mógłbyś nazwać zupełnie zdrowym? Nieznaczna choroba nie jest wszak jeszcze dobrym stanem zdrowia. «O mędrcu nietrwożliwym — powiada — mówi się tak, jak o gruszkach, gdzie chodzi nie o to, by pestki ich wcale nie były twarde, lecz o to, by były mniej twarde». Fałsz to jest! Bo wedle mego rozumienia u prawego męża chodzi nie o złagodzenie wad, lecz o ich wyzbycie się całkowite. Nie powinno być ich wcale; nie wystarcza, że będą nieznaczne. Bo jeśli pozostaną jakiekolwiek, wzmogą się i niekiedy będą zawadzały. Jak większa i całkowita zaćma oślepia wzrok, tak mała zakłóca możność widzenia. Jeśli przyznajesz mędrcowi choćby jakieś nieznaczne skłonności do zła, to rozum im nie podoła i zostanie porwany niby przez jakiś dziki górski potok, zwłaszcza że przypisujesz mędrcowi nie jedną skłonność, którą ma zwalczać, ale wszystkie. Większą moc ma całe ich mnóstwo, choćby nawet były umiarkowane, niż gwałtowność jednej potężnej namiętności. Oto odznacza się na przykład pożądaniem pieniędzy, lecz nie bardzo silnym. Odznacza się próżnością, lecz niezbyt podniecającą. Odznacza się gniewliwością, ale łagodną. Odznacza się niestałością, lecz mniej płochą i zmienną. Odznacza się rozwiązłością, lecz nie wiodącą do szaleństwa. Zaprawdę, lepiej powodziłoby się temu, kto miałby jedną wadę przejawiającą się z całą siłą, niźli temu, kto ma słabsze wprawdzie, lecz wszystkie.

Zresztą wcale nie zależy na tym, jak silna jest zła skłonność. Choćby była nie wiem jak słaba, nie zna uległości, nie przyjmuje rad. Podobnie jak żadne zwierzę, ani dzikie, ani domowe i oswojone, nie słucha rozumu, natura ich bowiem jest głucha na wszelkie rady, tak też i namiętności, które — choćby były zupełnie słabe — nie stosują się do niczego oraz nic nie chcą słyszeć. Tygrysy i lwy nigdy nie pozbywają się dzikości; niekiedy ulegają, ale gdy najmniej się tego spodziewasz, poskromiona rzekomo srogość ich nagle wybucha. Złe skłonności nigdy szczerze nie łagodnieją. Dalej, jeśli rozum przemaga, to namiętności wprawdzie się nie odzywają, lecz gdy zaczną podnosić głowę wbrew rozumowi, będą wbrew rozumowi trwały dalej. Łatwiej bowiem okiełznać je w początkach niż opanować gwałtowne ich natarcia. Opaczna więc jest i zgoła nieprzydatna owa mierność. Trzeba oceniać ją tak samo, jak gdyby ktoś nam powiedział, że powinno się miernie szaleć lub miernie chorować. Tylko w cnocie zawiera się umiar; wady zaś, tkwiące w czyimś charakterze, nie dopuszczają miarkowania. Snadniej wykorzenisz je całkiem, niźli będziesz im rozkazywał.

Czyż można wątpić, że zadawnione i otwardziałe przywary ducha ludzkiego, które zwiemy chorobami ducha, jak skąpstwo, okrucieństwo, porywczość i niegodziwość, są nieumiarkowane? Toć nieumiarkowane są i złe skłonności, bo wszak od tych przechodzi się zwykle do tamtych. Idźmy jeszcze dalej. Jeśli przyznajesz jakieś uprawnienia smutkowi, obawie, chciwości i innym złym namiętnościom, to nie zostaną one w naszej mocy. Dlaczego? Dlatego, że wszystko, co je pobudza, jest poza nami. Będą się tedy wzmagały stosownie do tego, czy ważne lub mniej ważne okażą się przyczyny, które je wzniecają. Obawa więc będzie tym większa, im lepiej albo bliżej dostrzeże się to, co nas straszy. Chciwość wystąpi tym ostrzej, im świetniejszej rzeczy widok ją wzbudzi. Jeżeli nie jest w naszej mocy całkowite zapobieżenie złym skłonnościom, to nie zależy od nas też ich nasilenie. Jeśliś pozwolił im zjawić się, wzmogą się odpowiednio do swych przyczyn i staną się takie, jakimi uczynią je owe przyczyny.

Dodaj jeszcze, iż jakkolwiek będą one nieznaczne, zawsze przemienia się w większe. Nigdy bowiem rzeczy zgubne nie zachowują początkowej miary. Chociaż początki choroby przechodzą lekko, czasami najmniejsze wzmożenie się jej niszczy ostatecznie chory organizm. A jakże bezrozumna jest wiara, że od uznania naszego zależy ograniczenie tych rzeczy, których zaczątki nie podlegają naszej woli. Jak się to może stać, że miałbym dosyć siły do położenia kresu czemuś takiemu, do zapobieżenia czemu siły mi brakowało, skoro przecież łatwiej jest do czegoś nie dopuścić niż. dopuściwszy powstrzymać? Niektórzy przeprowadzili tu rozróżnienie ujmując rzecz w taki oto sposób: «Człowiek wstrzemięźliwy i roztropny jest co prawda z usposobienia swego i postawy myślowej spokojny, lecz inaczej zachowuje się wobec zdarzeń zewnętrznych. Bo co się tyczy stanu jego myśli, to nie trwoży się on, nie smuci się i nie boi, ale na zewnątrz spotyka go wiele takich okoliczności, które przynoszą mu niepokój».

Znaczy to tyle, jakby chcieli powiedzieć: wprawdzie nie jest on skłonny do gniewu, czasami gniewa się jednakże; wprawdzie nie jest bojaźliwy, czasami obawia się jednak; czyli od wady bojaźliwości jest wolny, lecz od uczucia bojaźni nie jest wolny. Jeśli się na to zezwoli, to przez częste pojawianie się bojaźliwość przemieni się w wadę, a gniew, raz uzyskawszy wstęp do duszy, zniweczy ową postawę umysłu wolną od gniewliwości. Poza tym, jeśli człowiek nie odrzuci pobudek przychodzących z zewnątrz i będzie się pewnych rzeczy obawiał, to kiedy w obronie ojczyzny, prawa i wolności trzeba będzie mężnie wystawić się na pociski nieprzyjacielskie i na ogień, wyjdzie on ociągając się oraz z zamiarem cofnięcia się. Tego rodzaju sprzeczności w poglądach nie są wszelako stosowne dla mędrca.

Seneka, Listy moralne do Lucyliusza
Tłumaczenie: Wiktor Kornatowski

O odwadze


«Kto jest odważny, ten nie zna strachu. Kto nie zna strachu, nie zna też smutku. A kto nie zna smutku, ten jest szczęśliwy».

Jest to rozumowanie naszych zwolenników. Inni usiłują na to odpowiedzieć następująco: [zarzucają], iż szkoła nasza twierdzenie błędne i sporne, że kto jest odważny, ten nie zna strachu, przyjmuje za ogólnie uznane. «Cóż tedy? — powiadają. — Odważny nie zlęknie się grożących mu nieszczęść? Byłoby to raczej cechą szaleńca lub człowieka bezrozumnego niż odważnego. Ten — wywodzą — odczuwa wprawdzie lęk bardzo nieznaczny, ale nie jest całkiem nieustraszony». Ci, którzy tak mówią, znowu wracają do tego samego, że za cnoty poczytują mniejsze przywary. Albowiem ten, kto przestrasza się wprawdzie, lecz rzadziej i niezbyt silnie, nie jest wolny od przywary, chociaż dotyka ona go lżej. «Bo wszak uważam za bezrozumnego człowieka, który nie lęka się grożących nieszczęść». Słuszne są twoje słowa tylko wtedy, jeśli istotnie są to nieszczęścia. Jeśli jednakże zdaje sobie sprawę, że nie ma w tym nic złego, i jeśli za zło ma samą tylko hańbę, powinnością jego będzie spokojne przyglądanie się niebezpieczeństwom i nieprzywiązywanie wagi do niczego, co budzi lęk w innych. Albo też, jeśli nielękanie się nieszczęść jest właściwością głupca lub szaleńca, to wynika stąd, że im ktoś rozsądniejszy, tym bardziej powinien się bać. «Może, jak wam się zdaje — rzecze na to — sam odważnie wystawi się na niebezpieczeństwa?». Bynajmniej. Nie zlęknie się ich, ale będzie unikał: ostrożność mu przystoi, strach nie przystoi. «Jakże to? — pyta, dalej. —Nie będzie się bał śmierci, więzienia, przypalania i innych razów złego losu?» Nie. Bo wie, że nie ma w tym nic złego, że wydaje się jedynie złe. Wszystko powyższe uważa za płonne postrachy, tak właściwe dla życia ludzkiego. Przedstaw mu niewolę, chłostę, więzy, ubóstwo, nękanie członków bądź to przez chorobę, bądź przez jakiś gwałt; przedstaw wszystko, cokolwiek byś jeszcze przywiódł innego: on zaliczy to do próżnych postrachów. Niechaj boją się ich tylko ludzie tchórzliwi. Czy uważasz za zło to, czego wypada nam niejednokrotnie dochodzić z własnej woli? Pytasz, co w takim razie należy uznać za zło? Poddawanie się temu, co zwie się złem, i poświęcanie mu swojej wolności, dla której należy przetrzymać wszystko. Bo wolność ginie, jeśli nie przestaniemy bać się tego, co obciąża nas jarzmem. Nie zastanawialiby się oni, co przystoi odważnemu mężowi, gdyby wiedzieli, na czym polega odwaga. Nie polega ona bowiem ani na nierozważnym zuchwalstwie, ani na żądzy niebezpiecznych przygód, ani na pociągu do grozę budzących przeżyć; polega natomiast na umiejętności rozróżniania, co jest, a co nie jest złem. Istota odwagi zawiera się w najbaczniejszym ochranianiu siebie i zarazem w naj cierpliwszym znoszeniu tego, co ma fałszywy pozór zła. «Cóż więc? Jeśli odważnemu mężowi przyłoży się miecz do karku, jeśli raz po raz będzie mu się przebijać to tę, to inną część ciała, jeśli w swym własnym łonie zobaczy otwarte wnętrzności, jeśli będą go katować z przerwami, aby odczuwał męczarnie tym silniej, jeśli z przyschniętych ran na nowo zaczną puszczać mu świeżą krew — on się nie zlęknie? Twierdzisz, że nie odczuje on żadnego bólu?» Zaiste, ból odczuje. Bo żadna cnota nie pozbawia człowieka czucia. Lecz nie będzie odczuwał strachu: nieugięty, będzie jakby z góry spoglądał na swe udręki. Pytasz, co on będzie myślał sobie wtedy? To, co myślą podtrzymujący na duchu chorego przyjaciela.

Seneka, Listy moralne do Lucyliusza
Tłumaczenie: Wiktor Kornatowski

Numa, uznany królem


Po ich zesłaniu Numa, uznany królem, zeszedł ze świętego miejsca auspicjów 6. Objął w ten sposób tron królewski i postanowił nowe miasto, założone siłą oręża, przekształcić na nową postać ustawami, prawami i obyczajnością. Widząc, że wśród szczęku oręża do tego nie można się przyzwyczaić, bo przecież w czasie wojny ludzie nabierają raczej dzikości, uznał za stosowne dość pierwotny jeszcze naród uczynić łagodniejszym przez odzwyczajenie od broni. W tym celu zbudował świątynię Janusa 7 u podnóża Argiletu 8. Świątynia ta miała być widomym zna kiem wojny i pokoju, tzn. jej otwarcie oznaczało, że państwo jest w stanie wojny, zamknięcie zaś, że wszystkie okoliczne narody zostały uspokojone. Po okresie panowania Numy świątynia ta jeszcze dwa razy była zamknięta, raz za konsulatu Tytusa Manliusza po zakończeniu pierwszej wojny punickiej, drugi raz — co bogowie pozwolili oglądać naszej epoce — po bitwie pod Akcjum, gdy Cezar August stworzył pokój na lądzie i na morzu9. Gdy po zaniknięciu tej świątyni Numa zjednał sobie wszystkich dookoła sąsiadów przez zawarcie przymierzy i układów, uznał, że trzeba przede wszystkim rozpowszechnić bojaźń bożą, środek najskuteczniejszy wobec ludu naiwnego i w owych czasach prostego; nie chciał bowiem, by po usunięciu obawy przed zewnętrznymi niebezpieczeństwami z bezczynności gnuśniały umysły, które dotychczas utrzymywała w karbach obawa przed wrogami i karność wojskowa. A ponieważ ta bogobojność nie mogła ogarnąć serc bez jakiegoś zmyślonego cudu, udał Numa, że ma nocne schadzki z boginią Egerią i rozgłosił, że za jej poradą ustanawia najmilsze bogom ofiary i mianuje dla każdego z bogów specjalnych kapłanów.

(…)

Odwrócił więc uwagę całej ludności od srogich czynów orężnych ku tego rodzaju zagadnieniom i zajęciom religijnym. Tak i umysły były stale czymś zajęte, a ustawiczna myśl o bogach — wobec wiary w stały udział bóstwa niebiańskiego w sprawach ludzkich — napełniła serca ludzkie taką pobożnością, że nie trwożna obawa przed prawem i karą, lecz uczciwość i przysięga rządziły państwem. Sami poddani kształtowali się według charakteru króla, jakby jedynego wzoru. A także okoliczne narody, mimo uprzedniego mniemania, że w środku ich powstało nie miasto, lecz jakiś obóz wojenny mający ich wszystkich niepokoić, nabrały takiego szacunku, że uznały za grzech niepokojenie państwa zajętego wyłącznie służba bożą. Był gaj, przez którego środek płynęło źródło wytryskujące z ciemnej jaskini. Ponieważ Numa chodził tam bardzo często samotnie, jakby na schadzkę z boginią, poświęcił go Kamenom 20. które miały tam odbywać zebrania z jego żoną Egerią.

Wprowadził także uroczystość na cześć bogini Fides 21; polecił kapłanom jechać do jej kapliczki w krytym powozie 22 i wykonywać ofiarę ręką zakrytą aż po palce; miało to symbolizować zasadę, że należy przestrzegać rzetelności i że jej siedziba jest święta nawet w prawicy. Ustanowił także wiele innych ofiar i miejsc dla ich wykonywania, które kapłani nazywają argei 23. Najważniejszym jednak czynem była przez cały czas jego rządów opieka nie mniejsza nad pokojem niż nad całym królestwem. Tak dwaj królowie po kolei, każdy inną drogą — ten w pokoju, tamten w wojnie — pomnożyli potęgę państwa. Romulus był królem lat trzydzieści siedem. Numa czterdzieści trzy. Państwo było potężne i dobrze zorganizowane dzięki odpowiedniemu postępowaniu w czasie wojny i pokoju.

6 święte miejsce auspicjów — w oryginale templum. W terminologii augurów wyraz ten oznaczał przestrzeń kwadratową, powstałą przez zakreślenie laską linii od północy ku południowi, drugiej od zachodu na wschód i poprzecznych do nich.
7 Janus — staroitalskie bóstwo wszelkiego początku w czynnościach ludzkich i zjawiskach w przyrodzie; przy modlitwie i ofiarach zwracano się najpierw do niego, nawet przed Jowiszem. Wyobrażano go sobie jako boga o dwóch twarzach. Świątynia jego, o której tu mowa, stała w północnej części Forum.
8 Argiletum — na północny wschód od Forum.
9 Świątynia Janusa w całej historii rzymskiej, od czasów najdawniejszych, była tylko trzy razy zamknięta, tzn. za Numy Pompiliusza. w r. 235 po zakończeniu pierwszej wojny punickiej (w latach 264—241) i w r. 29 po odniesieniu zwycięstwa pod Akcjum przez Augusta. Jest to najwymowniejszym dowodem militarnego charakteru historii rzymskiej. .
20 Kameny — nimfy źródeł przepowiadające przyszłość (por. ludową wróżbę ze strumienia); identyfikowano je później z greckimi Muzami.
21 Fides — wiara i ufność, podstawa stosunków między ludźmi, była czczona jako bóstwo. Jej dniem świętym był l października; kaplica jej stała na Kapitolu.
22 powóz kryty był sklepiony łukowato, a na tym łuku rozpinano sukno. Podobnym powozem jeździły także westalki.
23 argei — kapliczki, przeznaczone do składania ofiar w marcu na pamiątkę towarzyszy Harkulesa (Argei — „z Argos", a więc Grecy), którzy po jego odejściu z Italii rzucili się do Tybru z tęsknoty za nim. Czczono ich jako patronów miasta i wystawiono im po 6 kapliczek w każdej z czterech dzielnic,
a trzy poza obrębem miasta. 


Tytus Liwiusz
Dzieje Rzymu od założenia miasta
tłumaczenie: Władysław Strzelecki
 

Politycy - ci co potrafią dość uczciwie robić rzeczy mało uczciwe


Nadeszła chwila, gdy należało zdecydować czy się chce obserwować tę osobliwą rewolucję jako osoba prywatna, czy też wziąć udział w wydarzeniach. W tej materii dawni przywódcy stronnictw byli podzieleni, a sądzić było można, że każdy z osobna też był wewnętrznie podzielony, czego dowodziły zamęt w ich wypowiedziach i zmienność poglądów. Owi politycy, z których większość uczyła się publicznej działalności w uregulowanym i spokojnym nurcie wolności konstytucyjnej i których wielka rewolucja zaskoczyła pośród ich zwyczajnych rozgrywek, upodobnili się w mych oczach do flisaków, którzy nie przyzwyczajeni do innej żeglugi niż rzeczna znaleźliby się nagle na pełnym morzu. Umiejętności, jakich nabyli w trakcie swych małych podróży, bardziej im teraz przeszkadzały, niż pomagały w wielkiej przygodzie i popadali teraz w osłupienie i niepewność łatwiej niż pasażerowie.

Pan Thiers kilkakrotnie był zdania, że należy kandydować i dać się wybrać, kilkakrotnie też bronił poglądu, że należy się trzymać na uboczu. Nie wiem czy jego wahania wynikały z obawy przed niebezpieczeństwami, jakie mogły zagrozić mu po wyborze, czy z lęku, że nie zostanie wybrany. Remusat, który zawsze widzi jasno, co by można, a niejasno co należy uczynić, przedstawiał trafne argumenty za schronieniem się w prywatność, i argumenty równie trafne na rzecz publicznej działalności. Duvergier stracił głowę. Rewolucja zniweczyła tę równowagę sił, której jego umysł trzymał się przez tyle lat w bezruchu i wydawało mu się, że wisi w próżni. Co do księcia de Broglie5, to od 24 lutego nie wychylił on głowy spod płaszcza, oczekując w tej pozycji końca świata, bardzo jego zdaniem bliskiego. Jeden pan Mole, choć był najstarszy spośród dawnych przywódców w Parlamencie, a może właśnie dlatego, zajął zdecydowane stanowisko, że trzeba wziąć udział w zdarzeniach i dążyć do pokierowania rewolucją. Bądź dlatego, że jego długie doświadczenie nauczyło go, iż w niepewnym czasie rola widza jest niebezpieczna, bądź dlatego, że nadzieja, iż znowu będzie mógł czymś kierować, dodała mu wigoru i przesłoniła niebezpieczeństwo przedsięwzięcia, bądź w końcu dlatego, że wbrew sobie tyle już razy musiał ulegać pod przeróżnymi rządami, stał się on bardziej stanowczy i zarazem giętki, a także obojętny na gatunek władzy. Ja z kolei, jak można się domyślać, długo się zastanawiałem nad decyzją.

Racje, które mną wówczas powodowały, chciałbym tu dokładnie sobie przypomnieć i przedstawić je bez osłonek, lecz jakżeż jest trudno mówić dobrze o sobie samym!

Zauważyłem, że większość spośród tych, którzy pozostawili nam swe wspomnienia dobrze odmalowała swoje złe czyny lub skłonności tylko wtedy gdy zostały one przez nich przypadkowo wzięte za świadectwo dzielności czy dobroci, co czasem im się przytrafiło. Tym to na przykład sposobem kardynał de Retz6, ażeby zyskać sobie sławę dobrego konspiratora, wyznaje nam swój zamiar zamordowania kardynała de Richelieu7, i żeby nie wypaść na człowieka niezręcznego opowiada o swych obłudnych modłach i aktach dobroczynności. Wówczas wcale nie miłość do prawdy każe mówić, lecz ułomności umysłu zdradzają bezwiednie skazy serca.

Atoli wtedy nawet, gdy chce się być szczerym, rzadko udaje się taki zamiar doprowadzić do końca. Przeszkadza w tym najpierw publiczność, która lubi, gdy ktoś sam siebie gani, lecz nie cierpi, by ktoś sam siebie chwalił, nawet przyjaciele miłym poczciwcem nazywają tego, co złe mówi o sobie, zaś tego, co mówi dobrze — nieprzyjemnym pyszałkiem. Dlatego szczerość staje się zajęciem wielce niewdzięcznym na którym można stracie niczego nie zyskawszy. Ale główna trudność tkwi w samym temacie zbyt sobie jesteśmy bliscy, żeby dobrze się widzieć, łatwo się gubimy pośród poglądów, interesów, idei, upodobań i skłonności, które popchnęły nas do działania. Ta plątanina małych ścieżek, źle znanych tym nawet, którzy nimi chadzają, przeszkadza w odnalezieniu głównego traktu, jakim szła wola, ażeby dojść do najważniejszych postanowień.

Chce jednak spróbować odnaleźć siebie w tym labiryncie. Sprawiedliwie będzie, gdy siebie potraktuję z równą swobodą, na jaką sobie pozwoliłem i będę jeszcze pozwalał z innymi.

Powiem więc, że gdy zacząłem uważnie spoglądać w swoje serce, odkryłem z niejakim zaskoczeniem pewną ulgę, rodzaj radości pomieszanej z wszystkimi troskami i obawami, do jakich rewolucja dała powód. Tyczyły one jednak mojego kraju i jasno widziałem, że nie tyczą mnie samego. Przeciwnie, wydawało mi się, że oddycham swobodniej niż przed katastrofą. W obrębie tego parlamentarnego świata, który został zburzony, było mi zawsze ciasno i ciężko. Spotkały mnie w nim różnego rodzaju rozczarowania związane z innymi i ze mną samym. Co do tych ostatnich, to prędko odkryłem, że brakuje mi danych do odegrania błyskotliwej roli, o jakiej marzyłem, przeszkadzały temu moje zalety i moje wady. Nie miałem w sobie dość szlachetności, żeby budzić respekt, a zbyt byłem uczciwy, ażeby zgadzać się na małe kombinacje, jakie wówczas były niezbędne dla szybkiego sukcesu. Na tę uczciwość nie było sposobu, jako że wynika ona tyleż z mego temperamentu, co z moich zasad, tak że bez niej niewiele potrafię z siebie wykrzesać. Gdy się zdarzyło, że musiałem przemawiać w jakiejś złej sprawie, albo iść fałszywą drogą, natychmiast opuszczały mnie talent i żarliwość. Wyznaję, że wobec niepowodzeń, jakie odnosiła moja uczciwość, nic tak mnie nie pocieszało jak pewność, która mi zawsze towarzyszyła, że łajdak ze mnie byłby wielce niezręczny i bardzo mierny. Sądziłem błędnie, że na trybunie odnajdę powodzenie, z jakim spotkała się moja książka8. Lecz warsztat pisarza i mówcy bardziej sobie szkodzą niż pomagają. Dobre przemówienie wcale nie jest podobne do dobrego rozdziału. Spostrzegłem to wkrótce i doszedłem do przekonania, że należę do oratorów poprawnych, pomysłowych, czasem głębokich, lecz zawsze chłodnych i tym samym bez siły przekonywania. W tej materii nie potrafiłem nigdy poważnie się zmienić. Nie brak mi żywych uczuć, lecz na trybunie przygaszała je zawsze słabość do pięknego wysłowienia. Doszedłem również do wniosku, że całkowicie brakowało mi umiejętności niezbędnych do skupiania ludzi w grupy i kierowania nimi. Zręczność wykazywałem wyłącznie wobec pojedynczego rozmówcy, w tłumie stawałem się skrępowany i milczący. Owszem, bywają chwile, że potrafię działać i mówić zgodnie z jego oczekiwaniami, ale jest to dalece niewystarczające, w rozgrywce politycznej takie wielkie okazje zdarzają się bardzo rzadko. Od przywódcy stronnictwa wymaga się przede wszystkim, żeby umiał bezustannie obcować ze swoimi, a nawet z przeciwnikami, żeby bez przerwy pokazywał się i występował, zniżał się i wznosił na przemian do poziomu różnych umysłów, żeby dyskutował, niezmordowanie argumentował, setki razy powtarzał to samo w innej formie i ciągle zapalał się tym samym tematem. Do tego wszystkiego jestem głęboko niezdolny, rozmowa o rzeczach, które mnie nie interesują, sprawia mi przykrość, a o tych które interesują mnie żywo — cierpienie. Prawda jest dla mnie rzeczą tak rzadką i cenną, że gdym raz ją znalazł, nie lubię jej wystawiać na przypadek debaty, jest światłem, które boję się zgasić wymachując nim. Zaś z ludźmi nie umiałbym spotykać się regularnie i często, bo znam ich niewielu. Gdy ktoś nie sprawi na mnie wrażenia czymś wyjątkowym w myśleniu lub uczuciach, przestaję go prawie dostrzegać. Wiem, że zarówno ludzie mierni jak i wybitni posiadają nos, oczy i usta, lecz nigdy nie zapadały mi w pamięć ich rysy. Zapytuję ciągle o nazwiska nieznajomych, których widuję codziennie i ciągle je zapominam, a przecież wcale nimi nie pogardzam, lecz uważając ich za pospolitych nie umiem z nimi obcować. Oddaję im cześć, bo kierują światem, lecz głęboko mnie nudzą. Tym, co przesądziło o mej niechęci, była mierność i monotonia parlamentarnych zdarzeń mego czasu, a także małość uczuć i banalne zepsucie osób, które wierzyły, że te zdarzenia tworzą lub nimi kierują.

Wydawało mi się czasami, że jeśli społeczeństwa różnią się obyczajami, to moralność polityków jest wszędzie taka sama. Jedno jest pewne, że we Francji wszyscy przywódcy stronnictw, jakich znałem w mym czasie, w równym stopniu wydali mi się niegodni przewodzenia, jedni skutkiem ułomności charakteru lub umysłu, zaś większość dla braku jakichkolwiek przymiotów. W żadnym nie mogłem prawie nigdy dostrzec owej bezinteresownej troski o dobro ludzi, jaką, zda mi się, odkrywam w sobie mimo mych ułomności i słabości. Było mi zatem równie trudno wiązać się z innymi, jak pozostawać samemu, słuchać, jak rozkazywać i skończyło się na tym, że przebywałem w ponurej izolacji, skutkiem czego oglądano mnie z daleka i osądzano nietrafnie. Czułem każdego dnia, że przypisywano mi zalety i wady urojone. Posądzano mnie o zręczność manewrowania, o głębokość poglądów i wyrafinowanie ambicji, których jako żywo byłem pozbawiony, z kolei zaś moje niezadowolenie z siebie, znudzenie i rezerwę brano za wyniosłość, grzech, który przysparza więcej wrogów niż najgorsze wady. Sądzono, że jestem przebiegły i skryty, ponieważ byłem milczący. Uchodziłem za surowego, skłonnego do uraz i zgryźliwego, choć cech tych nie posiadam, bo między dobrem a złem przechodzę z miękką pobłażliwością, która graniczy ze słabością, o doznanych krzywdach zapominam tak pospiesznie, że podobna niepamięć o zadanym mi cierpieniu świadczy raczej o chwiejności duszy, niezdolnej przechować wspomnienie zła, niż o wspaniałomyślnym wysiłku wybaczania.

Owe bolesne nieporozumienia powodowały nie tylko moje cierpienie, lecz spychały mnie poniżej poziomu moich możliwości. Na nikogo aprobata nie działa bardziej kojąco, nikt bardziej niż ja nie potrzebuje pomocy w postaci jawnego szacunku i zaufania, ażeby zdobyć się na czyny, do których jest zdolny. Skąd bierze się owo skrajne wątpienie we własne siły, potrzeba jaką odczuwam, by znajdować ciągle potwierdzenie samego siebie w myślach innych? Ze skromności? Sądzę raczej, że z dumy, która miota się i niepokoi tak samo jak mój umysł.

Lecz podczas tych dziewięciu lat publicznej działalności najbardziej męczyła mnie i pozbawiała ducha nieustannie mi towarzysząca niepewność co do najlepszego użytku, jaki należało uczynić z każdego dnia, która dziś jeszcze pozostaje najokropniejszym wspomnieniem tamtych czasów. Wydaje mi się, że chwiejność mego charakteru bierze początek raczej w ospałości inteligencji niż w słabościach serca, bez wahań bowiem i bez skrupułów obieram najbardziej śliską drogę, gdy jasno widzę dokąd mnie doprowadzi. Lecz pośród owych małych stronnictw dynastycznych, tak mało różniących się celem, a tak podobnych w wyborze niskich środków, jakaż ścieżka wyraźnie prowadziła do tego, co uczciwe, a przynajmniej pożyteczne? Gdzie była prawda? Gdzie fałsz? Po której stronie źli? Po której dobrzy? Nie potrafiłem wówczas rozstrzygnąć, a prawdę powiedziawszy me umiałbym tego zrobić i dzisiaj. Ludziom partii tego rodzaju wątpliwości nie odbierają na ogół ani wiary, ani energii, większość z nich nigdy ich nie przeżywała, albo już nie przeżywa. Oskarża się ich często o działanie bez przekonania, moje doświadczenie mówi mi, że zdarza się to rzadziej, niż można sądzić. Posiadają oni bowiem zdolność, w polityce cenną, a czasem nawet niezbędną, budowania sobie przekonań chwilowych, zgodnych z ich aktualnymi interesami i ambicjami, i w ten sposób potrafią dość uczciwie robić rzeczy mało uczciwe. Na nieszczęście nie umiałem nigdy wspomagać swej inteligencji takim osobliwym i sztucznym światłem, ani też wyobrażać sobie, że to, co korzystne dla mnie jest zgodne z dobrem ogólnym.

Ów świat parlamentarny, w którym przeżyłem opisane tu niedole, został przez rewolucję zburzony. Połączyła ona i wymieszała dawne partie we wspólnej ruinie, strąciła ich przywódców, zniszczyła ich tradycję i dyscyplinę. Zrodziło się z niej, co prawda, społeczeństwo rozprzężone i skłębione, lecz w którym zręczność stawała się mniej potrzebna i ceniona niż bezinteresowność i odwaga, w którym charakter był ważniejszy niż sztuka krasomówcza lub umiejętność manewrowania ludźmi, i w którym nade wszystko nie było już miejsca na wahania tu — ocalenie kraju, tam — jego zguba. Nie było już mowy o pomyłce w wyborze drogi, trzeba było nią iść w świetle dnia, wraz z tłumem wspierających i dodających ducha. Trakt wydawał się niebezpieczny, lecz z moim usposobieniem mniej lękam się niebezpieczeństwa niż zwątpienia. Czułem ponadto, że jestem jeszcze w sile wieku, nie miałem dzieci, a przede wszystkim w domu odnajdowałem tak rzadkie i cenne w czasach rewolucyjnych oparcie w oddanej żonie, której trzeźwy i przenikliwy umysł, wrodzona wzniosłość ducha pozwalały mierzyć się bez trudu z każdą sytuacją i godnie znosić wszelkie porażki.

Zdecydowałem się więc wkroczyć na arenę i podjąć obronę nie takich czy innych rządów, lecz praw, którymi stoi samo społeczeństwo, moja fortuna, mój spokój i moja osoba. Na początek należało dać się wybrać, wyjechałem więc natychmiast do mojej Normandii, ażeby przedstawić się wyborcom.

Alexis de Tocqueville, Wspomnienia
Aleksander Wit Labuda
Ossolineum

Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy czyli powszechne korumpowanie


Mówi się o nadzwyczajnej arogancji Międzynarodowego Funduszu Walutowego. Powiada się, że Międzynarodowy Fundusz Walutowy nigdy nie próbował nawet wsłuchać się w głos szukających jego pomocy państw rozwijających się; że polityka Międzynarodowego Funduszu Walutowego jest tajna i niedemokratyczna. Mówi się, że stosowana przez Fundusz gospodarcza „metoda leczenia” bardzo często prowadzi do zaostrzenia istniejących problemów: od rozwoju do stagnacji, od stagnacji do recesji. Wszystko to prawda. Od 1996 do września 2000 roku pełniłem funkcję Głównego Ekonomisty Banku Światowego, będąc świadkiem najostrzejszych od ponad półwiecza kryzysów gospodarczych (kryzys azjatycki, kryzys w Ameryce Południowej, kryzys finansowy w Rosji). Na własne oczy widziałem jak Międzynarodowy Fundusz Walutowy oraz Departament Skarbu USA postępują w czasie wspomnianych kryzysów. I nie mogłem wyjść z osłupienia.

Joseph Stiglitz, były Główny Ekonomista Banku Światowego122

(…)

Kiedy w 1971 roku Nixon ogłosił odejście od sytemu wymiany złota na dolara, historyczna misja Międzynarodowego Funduszu Walutowego i Banku Światowego faktycznie dobiegła końca. Jednakże międzynarodowi bankierzy bardzo szybko znaleźli dla tych instytucji nową rolę: „pomoc” krajom rozwijającym się w przeprowadzaniu „globalizacji”.

Przed swoim odejściem Stiglitz zabrał z Banku Światowego i Międzynarodowego Funduszu Walutowego sporą liczbę tajnych dokumentów. Dokumenty te pokazują, że MFW żądał od państw ubiegających się o szybką pomoc podpisania tajnej umowy składającej się ze 111 artykułów. Wśród nich znajdowały się zobowiązania do wyprzedaży kluczowych aktywów, takich jak instalacje wody pitnej, elektrownie, gaz, linie kolejowe, firmy telekomunikacyjne, ropa naftowa, banki itd. Kraje otrzymujące pomoc musiały zobowiązać się do przeprowadzenia serii radykalnych i niszczycielskich działań gospodarczych. Równocześnie w Banku Szwajcarii otwierano konta dla polityków ze wspomaganych krajów, na które transferuje się setki milionów dolarów tytułem odwzajemnienia się. Gdyby politycy krajów rozwijających się odrzucili tę umowę, oznaczałoby to całkowite zamknięcie dla ich kraju kredytów na międzynarodowym rynku finansowym. Oto wytłumaczenie, dlaczego międzynarodowi bankierzy są tak oburzeni pozbawionym dodatkowych warunków pożyczkami, jakich państwom Trzeciego Świata udzielają ostatnio Chiny, oferujące tym pozbawionym dotąd innej drogi krajom nowy wybór. Stiglitz ujawnił, że wszystkie kraje oczekujące pomocy otrzymują tę samą receptę:

Lekarstwo numer jeden: prywatyzacja. Bardziej właściwe byłoby tu określenie „powszechne korumpowanie”. Przywódcy państw-odbiorców pomocy muszą jedynie wyrazić zgodę na wyprzedaż po niskich cenach aktywów państwowych, by w ten sposób otrzymać dziesięcioprocentową prowizję, która w całości j est przelewana na ich tajne konta w bankach szwajcarskich. Użyjmy słów samego Stiglitza: „można zobaczyć, jak szeroko otwierają im się oczy” na widok gigantycznych przelewów wysokości kilkuset milionów dolarów. Rosyjską prywatyzację, będącą chyba największą akcją korupcyjną na świecie, amerykański Departament Skarbu określał mianem „doskonałej okazji”. Nie było ważne, czy wybory są uczciwe, czy nie - chodziło tylko o to, żeby pieniądze dotarły do Jelcyna.

Stiglitz nie jest autorem podatnym na teorie spiskowe - jest raczej wierny kryteriom pracy naukowej, jednak nawet on nie mógł obojętnie przejść obok danych mówiących o tym, że niemająca dotąd odpowiednika w historii korupcja w Rosji, która doprowadziła do spadku jej PKB o prawie połowę, spychając cały kraj w stan głębokiej recesji, była wynikiem działań i trików Banku Światowego oraz
amerykańskiego Departamentu Skarbu.

Lekarstwo numer dwa: liberalizacja rynku kapitałowego. Z teoretycznego punktu widzenia liberalizacja kapitałowa oznacza, że kapitał może swobodnie napływać i odpływać. Ale realia kryzysu azjatyckiego czy kryzysu finansowego w Brazylii pokazują, że kapitał napływa swobodnie, by spekulować i podbijać ceny nieruchomości czy ceny akcji na giełdzie. Tuż przed nadejściem kryzysu, kapitał zwyczajnie odpływa. Określone przez Stiglitza mianem „gorących pieniędzy” kapitały spekulacyjne zawsze uciekają pierwsze, podczas gdy rezerwy walutowe kraju będącego ofiarą katastrofy w ciągu kilku dni, a nawet godzin zostają wyssane do sucha. MFW podaje pomocną dłoń, jest to jednak obwarowane spełnieniem konkretnych warunków, do których należy między innymi usztywnienie polityki pieniężnej i podniesienie stopy procentowej do absurdalnych wysokości - 30,50 czy 80 procent. W ten sposób wysokie odsetki bezlitośnie niszczą ceny nieruchomości, zdolności produkcyjne przemysłu, wysysając nagromadzony w społeczeństwie przez długi czas majątek.

Lekarstwo numer trzy: rynek dyktuje ceny. Na wpół żywy kraj, ofiara katastrofy gospodarczej, zostaje wepchnięty przez MFW do kolejnego dołka. MFW ponownie wymusza podwyżkę cen na podstawowe artykuły konsumpcyjne, takie jak żywność, woda pitna, gaz itd. Ostateczny rezultat łatwo sobie wyobrazić - wielkie manifestacje społeczne, przemoc, zamieszki. W 1998 roku w Indonezji MFW doprowadził do likwidacji subsydiów na żywość i paliwa, co przyniosło skutki w postaci wielkich, pełnych przemocy wstrząsów politycznych. Wzrost ceny wody w Boliwii doprowadził do zamieszek w miastach. W Ekwadorze, szybko rosnąca cena gazu zaowocowała społecznym chaosem. Wszystkie te zdarzenia zostały wcześniej zaplanowane przez międzynarodowych bankierów. Używając ich żargonu, można nazwać to „niepokojem społecznym”. Ów „niepokój” ma tę wielką zaletę, że gdy nadchodzi, kapitały, niczym wystraszone ptaki, rozpierzchają się na wszystkie strony, pozostawiając jedynie środki trwałe o bardzo niskiej cenie, czekające na połknięcie przez oczekujących z rosnącym apetytem bankierów.

Gdy pierwszy wybrany w demokratycznych wyborach prezydent Etiopii zaakceptował pomoc MFW dla jego ogarniętego kryzysem kraju, został zmuszony do deponowania otrzymywanych transz pomocy na rachunkach bankowych amerykańskiego Departamentu Skarbu. Mógł jedynie pobierać skromne odsetki w wysokości czterech procent, będąc zarazem zmuszonym wpłacać do Banku Światowego wysokie 12 procent odsetek od pożyczek zaciągniętych na ratowanie umierających z głodu ludzi. Gdy prezydent błagał Stiglitza, by uruchomić środki pomocowe zgromadzone w MFW i Banku Światowym na ratunek w czasie katastrofy, Stiglitz odmówił. A ponieważ takie doświadczenie jest wyzwaniem dla ludzkiego miłosierdzia, Stiglitz ostatecznie nie był w stanie dłużej znosić tych tortur i znalazł się poza MFW.

Lekarstwo numer cztery: strategia redukcji biedy - wolny handel. W takich okolicznościach Stiglitz przyrównał wolny handel promowany przez WTO do „wojny opiumowej”. Niechętny był zwłaszcza zapisom o „ochronie praw własności intelektualnej”, które, obok „taryf celnych”, zmuszają do płacenia zachodnim firmom farmaceutycznym za wszystkie dostarczane lekarstwa, co, jego zdaniem, było równoznaczne z wydawaniem wyroku śmierci na całe populacje i całkowite lekceważenie ludzkiego życia. Stiglitz sądzi przy tym, że MFW, Bank Światowy i WTO są jedynie różnymi tablicami zawieszonymi na tej samej instytucji. Twarde warunki dla otwierających się rynków, które narzuca MFW, znacznie przewyższają biurokratyczne rygory WTO.

Song Hongbing
Wojna o pieniądz
Prawdziwe źródła kryzysów finansowych
Przekład: Tytus Sierakowski