czwartek, 29 lutego 2024

Douglas Reed - Żydowska dusza


  Pierwsza połowa ‘żydowskiego stulecia’ pozostawiła ślad na duszy żydowskiej, wtrącając ją ponownie w stan gorączkowego niepokoju. Wprowadziła szowinizm w masy żydowskie, które sto pięćdziesiąt lat temu wydawały się gotowe do wejścia w rodzinę ludzką. Po raz któryś z rzędu znalazły się one ponownie w jarzmie niewoli (powtarzające się okresy ‘zniewolenia’ Żydów były dziełem ich przywódców i rezultatem separatystycznej wiary, a nie obcych gnębicieli). Pod jarzmem Syjonu i naciskiem swej starszyzny stały się one najgwałtowniejszą mieszanką wybuchową w znanej historii. Wojny i rewolucje obecnego stulecia, jak i przyszłe jego zaburzenia stoją pod znakiem talmudzkiego szowinizmu, sięgającego swymi korzeniami Deuteronomy.

   Sam wyraz ‘szowinizm’ oznacza przesadne emocje i pochodzi od nazwiska napoleańskiego żołnierza Nicolasa Chauvin, którego pompatyczne i wybujałe uwielbienie osoby cesarza wzbudziło uprzedzenie nawet do popularnego wówczas uczucia patriotyzmu. Lecz nawet i ten wyraz nie oddaje w pełni znaczenia wpływu talmudzkiego syjonizmu na duszę żydowską; ten unikalny i bezgraniczny fanatyzm można określić jedynie mianem ‘talmudyzmu’.

   W 1933 roku pisał Bernard J. Brown: ‘Świadomość bycia Żydem jest najniekczemniejszym typem szowinizmu, gdyż jest to szowinizm oparty na fałszywych przesłankach’. Przesłanki te zawarte są w Talmudzie-Torze i głoszą, iż Bóg przyrzekł pewnemu plemieniowi nadrzędną władzę nad wszystkimi innymi ludami świata, zapewniając mu wyłączne dziedzictwo przyszłego świata w zamian za ścisłe przestrzeganie Praw, opartych na krwawej ofierze i zniszczeniu lub zniewoleniu niższych ras pozostających poza Prawem. Pomijając zagadnienie, czy istotnie szowinizm talmudzki lub syjonistyczny (myślę, że te określenia są bardziej adekwatne, niż ‘żydowski szowinizm’ Bernarda Browna)  jest ‘najniekczemniejszym’ jego rodzajem, wydarzenia ostatnich pięćdziesięciu lat wykazały, że jest najbardziej agresywnym w historii ludzkiej.

   Wpływ jego na duszę żydowską najwyrażniej odzwierciedla zmiana tonu literatury żydowskiej naszych czasów. Zanim przejdziemy do tego tematu, przyjrzyjmy się jego wpływowi na przykładzie dwóch pokoleń żydowskich – ojca i syna.

   Mr. Henry Morgenthau senior był wybitnym Żydem amerykańskim, który doszedł do stanowiska  ambasadora. Był wytworem emancypacji żydowskiej ostatniego stulecia – prototypem Żyda dzisiejszego, jakim mógł się stać, gdyby nie talmudzki szowinizm. Pisał on:

‘Syjonizm jest najbardziej zdumiewającą ułudą w historii żydowskiej. Jestem przekonany, że oparty jest on na fałszywych przesłankach i pusty w swych ideach duchowych. Syjonizm jest przeniewierstwem.... , konceptem wschodnio-europejskim, usynowionym w tym kraju przez Żydów amerykańskich....,który w wypadku zwycięstwa pozbawi Żydów amerykańskich wszystkiego, co osiągnęli w dziedzinie wolności, równości i braterstwa. Nie chcę, aby nazywano mnie syjonistą. Jestem Amerykaninem’.

   W następnym pokoleniu nazwisko jego syna – również Henrego Morgenthau – związało się nierozerwalnie z powstaniem państwa syjonistycznego (‘syjonistyczną ułudą’ w pojęciu jego ojca) i z talmudyczną zemstą w Europie. W ostatecznym rozrachunku syn może okazać się najbardziej odpowiedzialny za konsekwencje, których obawiał się jego ojciec.

    Notatki dr Weizmanna wskazują na znamienną rolę, jaką odgrywał Mr. Morgenthau junior w zakulisowym dramacie w Nowym Jorku, kulminującym się w burzliwym powstaniu państwa syjonistycznego i jego ‘uznaniu’ przez amerykańskiego prezydenta. W sprawach Europy zapisał się on (swym ‘Planem Morgenthau’) jako twórca podziału kontynentu i wprowadzenia w jego środek komunizmu. Niektóre ustępy jego planu (parafowanego przez Churchilla i Roosevelta, zanim odrzekli się go już po szkodzie) mają szczególną wymowę – proponowały one ‘kompletne zniszczenie kopalń, wszystkich zakładów przemysłowych i ich wyposażenia’ (w Niemczech) ‘, nie uszkodzonych przez działania wojenne’. Oyginalne źródło tej koncepcji znaleźć można jedynie w Talmudzie-Torze, gdzie stanowi ona część ‘Prawa Bożego’. Także i samo państwo syjonistyczne – jak wykazaliśmy – oparte było na zasadzie ‘całkowitej destrukcji’ w myśl dosłownego ‘przestrzegania’ Prawa; czego dowodem jest Deir Yassim.

    Gdyby nie szowinizm syjonistyczny i zachodni politicos zatrudnieni w roli jego ‘administratorów’, syn mógłby pójść w ślady swego ojca. Przykład ten typowy jest także dla większości mas żydowskich i wskazuje na zmianę, jaka zaszła w duszach Żydów. W sytuacji, gdzie wybitni Żydzi   popierają to przedsięwzięcie i zdolni są zapewnić sobie poparcie amerykańskich prezydentów i brytyjskich premierów, masy żydowskie siłą rzeczy muszą podążyć ich śladem. Ten powszechny trend znajduje odzwierciedlenie w rosnącej literaturze szowinizmu talmudycznego.

    Do połowy zeszłego wieku, czysto ‘żydowska’ literatura była znikoma i przeznaczona głównie dla zamkniętych społeczności. W krajowych księgarniach autorzy żydowscy nie przekraczali naturalnej proporcji, odpowiadającej ich liczebności w danym społeczeństwie. W swej twórczości nie afiszowali się jako Żydzi i nie skupiali się na tematyce żydowskiej. Przemawiali do powszechnego czytelnika, unikając żydowskich akcentów szowinistycznych i wszystkiego, co mogło być poczytane przez nie-Żydów za bluźnierstwo, odstępstwo, nieprzyzwoitość czy potwarz.

   Zmiana, jaka nastąpiła w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat, odzwierciedla w równym stopniu rozszerzanie się talmudzkiego szowinizmu, jak i poddanie się mu mas nie-żydowskich. W obecnych czasach fabularne książki o tematyce żydowskiej autorstwa Żydów i nie-Żydów, stanowią prawdopodobnie przeważającą część literatury Zachodu, w znacznym stopniu zmieniając jej ton i poziom.  

   Ponieważ zmiana odbywała się stopniowo, a obecna krytyka została praktycznie całkowicie okiełzana straszakiem ‘anty-semityzmu’, masy nie były nawet w stanie jej zauważyć. Miarą jej może być spostrzeżenie, że znaczna część wątków szowinistyczno-syjonistycznych, jakie znaleźć można w dzisiejszej literaturze (przykłady nastąpią), nie mogłyby się pojawić pięćdziesiąt lat temu nie urażając przyjętych norm. Obawa przed krytyką i publicznym potępieniem powstrzymałaby wydawców przed publikacją tych dzieł, a przynajmniej przed zamieszczeniem bardziej drastycznych ustępów.

    Proces ten, który można nazwać degeneracją żydowstwa, zapoczątkowało pojawienie się w 1895 roku ksiązki Maxa Nordau Degeneracja, stanowiącej sygnał do rozwoju nowego trendu. Książka była epistołą skierowaną do gojów i informowała ich, że są degeneratami. Cieszyła się wielkim powodzeniem u ‘liberałów’ fin de siecle, podobnie jak rosnąca literatura tego rodzaju u ich późniejszych następców. O degeneracji żydowskiej nie było tu mowy – autor mógłby ją upatrywać jedynie w opozycji wobec syjonizmu. Był on przecież apostołem Herzla i po jego śmierci na Kongresie Syjonistycznym przepowiedział I Wojną Światową i rolę Anglii w ustanowieniu syjonistycznej ‘ojczyzny’. Degeneracja była przełomowa co do czasu i treści: pojawiła się w tym samym roku, co Państwo Zydowskie Herzla, i równolegle z pierwszym zrywem rewolucyjnym w Rosji. Rewolucja i syjonizm są wspólnym konceptem deuteronomiczno-talmudzkim i, moim zdaniem, oba te ruchy powstały pod kierownictwem Talmudystów.
  
Po Degeneracji nastąpiła prawdziwa powódz literatury talmudzko-szowinistycznej. Przykładem z naszym czasów jest książka opublikowana w Nowym Jorku w 1941 roku – w roku rozpadu sojuszu Hitlera ze Stalinem i wejścia Ameryki do wojny.

   Książka ta, napisana przez Theodora N. Kaufmanna pt. Niemcy Muszą Zginąć, proponuje zagładę narodu niemieckiego w dosłownym sensie Prawa Talumdzkiego. Autor zaleca ‘wytrzebienie Niemców’ przez sterelizację wszystkich Niemców w wieku rozrodczym (mężczyzn do lat 60, kobiet do lat 45) w ciągu trzech lat po wojnie, podczas których granice kraju będą szczelnie zamknięte.

Po tej operacji terytorium Niemiec zostanie rozdzielone między inne narody, a państwo niemieckie wraz ze swoimi mieszkańcami zniknie z mapy. Według obliczeń Kaufmanna,, naturalna śmiertelność przy braku urodzeń powinna wykończyć rasę germańską w ciągu pięćdziesięciu-sześćdziesięciu lat.

    Jestem pewien, że podczas I Wojny Światowej, ani też od czasu wynalezienia druku, żaden wydawca nie podjąłby się publikacji podobnej pracy ze względu na oburzenie opinii publicznej. W 1941 roku pojawiła się ona, poprzedzona pochwalnymi komentarzami dwóch czołowych gazet amerykańskich (kontrolowanych przez Żydów). The New York Times skomentował propozycję jako ‘plan wiodący do permanentnego pokoju wśród cywilizowanych narodów’, a Washington Post nazwał ją ‘interesująco przedstawioną, pobudzającą teorią’.

    Jak dotąd nie natknąłem się na projekt, który by bardziej dosłownie wyrażał ducha Talmudu, lecz podobny sens można znaleźć w wielu innych książkach. Przejawiające się w nich uczucie nienawiści nie ogranicza się jedynie do Niemców; obejmuje Arabów i przejściowo Brytyjczyków, a wcześniej skierowane było na Hiszpan, Rosjan, Polaków i inne narodowości. Nie ma ona charakteru osobistego - jako końcowy produkt nauki Talmudu rozciąga się bez różnicy na wszystko, co nie-judaistyczne; wybierając po kolei symbolicznego wroga ze świata, który w myśl Prawa Lewitów zapełniony jest jedynie wrogami.

Wzrost tego agresywnego uczucia i jego otwarty wyraz, nie hamowany już dawną potrzebą liczenia się z ogólnie przyjętymi normami Zachodu, wyjaśnia przyczynę złych przeczuć, uzewnętrznianych przez Browna w 1933 roku; przez rabina Elmera Bergera w latach 1940.; i przez Alfreda Lilienthala w obecnej dekadzie. Obawy ich usprawiedliwione były nurtami, odbijającymi się w literaturze żydowskiej. W coraz to nowej książce autorzy żydowscy zajmowali się introspektywnym badaniem ‘duszy żydowskiej’, kończąc ją szowinistycznym akcentem pogardy lub nienawiści dla takiego czy innego nie-Żyda.

Relacjonując o swoich sondażach Judaizmu, Arthur Koestler pisał: ‘Najbardziej zadziwiającym odkryciem był fakt, że jak się wydaje, ortodoksyjni Żydzi dosłownie wierzą w legendę ‘Rasy Wybranej’. Protestując przeciw dyskryminacji rasowej, tym samym tchem afirmują własną wyższość rasową, wynikającą z przymierza Jakuba z Bogiem’. Rezultatem, jaki wywarło na jego żydowskiej duszy owo ‘zadziwiające odkrycie’,  było stwierdzenie, że ‘im więcej wiem o Judaiźmie, w tym większą wpadam rozpacz, i tym gorętszym staję się syjonistą’.

   Na prawdopodobną przyczynę (trudno w wypadku tak nielogicznej reakcji mówić o racji) tej dziwnej postawy Koestlera, rzuca światło kilkaset stron jego lamentów nad prześladowaniem Żydów i wypędzeniem ich z Europy. Jeśli chodzi o Arabów, nie użala się nad krzywdą wyrządzoną temu niewinnemu ludowi i zakłada, że ich cierpienia są usprawiedliwione - przedstawiając arabską rodzinę (prześladowaną i wypędzoną z Palestyny przez syjonistów) słowami: ‘stara kobieta idzie na przodzie, prowadząc za lejce osiołka, na którym siedzi stary Arab.... pogrążony w rozmyślaniach o straconej okazji do zgwałcenia swojej najmłodszej wnuczki’. W tym opisie prześladowanie i wypędzenie (nie-Żydów) zyskuje rangę honorowego uczynku poprzez przypisanie ofierze zwyrodniałych intencji.

    Jako przykład zmiany tonu i poziomu literatury żydowskiej w naszych czasach, weźmy twórczość Bena Hechta, którą wcześniej poruszyliśmy cytując jego presumpcję, że gdyby  Chrystusa oddano na żer lwom, zamiast go ukrzyżować, Chrześcijaństwo nigdy by nie powstało. Wątpię, czy w minionym okresie jakakolwiek gazeta czy wydawca akceptowali by słowa, których jedynym celem jest znieważenie innych.

    Mr. Hecht napisał kiedyś: ‘Czterdzieści lat przeżyłem w tym kraju’ (Ameryce) ‘, nie spotykając się nigdy z anty-semityzmem, ani nawet nie zastanawiając się nad nim’. Zgodnie z logiką, Mr. Hecht postanowił nie mieszkać nigdzie indziej. Tym niemniej, w czasie gdy powstawało państwo syjonistyczne, pisał że każde zabicie żołnierza brytyjskiego w Palestynie ‘jest dla Żydów w Ameryce okazją do małego święta’.

    Głęboką, choć niezbyt światłą analizę rozwoju duszy żydowskiej w ciągu ostatniego stulecia, oferują książki Meyera Levine; zawierają one także rzeczy, jakie moim zdaniem, nie mogłyby się dawniej ukazać. W swej książce Poszukiwanie Mr Levine wyjaśnia, co miał na myśli Mr. Sylvain Levi, ostrzegając na Konferencji Pokojowej w 1919 roku przed ‘wybuchowymi tendecjami’ Żydów wschodnich.

   Urodzony w Ameryce jako dziecko imigrantów z Europy Wschodniej, Mr. Levine wychowany został w nienawiści do Rosjan i Polaków. Jak się wydaje, w ‘nowym kraju’, gdzie się urodził, nie znalazł zadowolenia i jako młody człowiek zajął się pracą agitacyjną wśród robotników chicagowskich.

   Opowiada, jak połowę swego życia spędził torturowany naprzemian próbami ucieczki od swego żydowstwa i zanurzaniu się w nim. Wyjaśnienie, dlaczego niektórzy Żydzi uważają się za bezapelacyjnie odmiennych od reszty ludzkości, znajdujemy w dwóch migawkach zanotowanych przez Levine’a, sugerujących że wiara ta jest wytworem nienaturalnej, wprost mistycznej perwersji.  On sam, jak pisze, często zadawał sobie pytanie: ‘Kim jestem?’ i ‘Co tutaj robię?’ i był przekonany, że ‘Żydzi wszędzie szukają odpowiedzi na to pytanie’. Samo-analiza doprowadziła o do wniosków, które później zrelacjonował.

   W swym opisie morderstwa, popełnionego w Chicago przez Leopola i Loeba (gdzie dwóch młodych Żydów psychopatów z zamożnych rodzin, zamordowało i poćwiartowało chłopca -również Żyda) komentuje: ‘Jestem przekonany, że pod rzeczywistym przerażeniem, jakie wzbudziła ta sprawa – przerażeniem, że natura ludzka może powodować się motywami wychodzącymi poza uczucia namiętności, chciwości czy nienawiści - kryło się poczucie tłumionej dumy z geniuszu tych młodzieńców; współczucie, że stali się niewolnikami intelektualnej ciekawości; duma, że ta szczególnie nowatorska zbrodnia została dokonana nie przez kogo innego, lecz przez Żydów. Doznałem wrażenia, że potrafię ich zrozumieć; ich pomieszanie i grozę, chwilowe poddanie się modnej ‘żądzy doświadczenia’; że szczególnie ja, młody intelektualista żydowski, poczuwam się do więzi z nimi’.

   Gdzie indziej opisuje swoją rolę (w jego określeniu ‘działacza społecznego’, lecz bardziej realnie – ‘agitatora’) w chicagowskim strajku metalowców w 1937 roku, w którym konflikt strajkujących z policją doprowadził do strzelaniny i zginęło kilka osób. Mr. Levine ‘dołączył’ się do marszu strajkujących i ‘uciekał razem z innymi’, gdy padły strzały. Nie był on metalowcem, ani strajkującym. Potem razem z innymi – najwidoczniej działaczmi społecznymi – zorganizował masowy meeting. Pokazał tam przezrocza skopiowane z wycinków gazetowych, z których usunął podpisy. Dodał do nich własny podburzający komentarz, niezgodny z treścią oryginalnych napisów. Jak relacjonuje dalej:

   ‘Zerwał się taki tulmut, że obszerna sala wydawała mi się kotłem wypełnionym wściekłością i  wywracającym się na mnie.... Czułem, że w żaden sposób nie uda mi się opanować tłumu; że przewali się on poprzez drzwi, wypłynie na ulicę i podpali ratusz – tak podburzył go widok przezroczy.... W tej chwili uświadomiłem sobie w pełni niebezpieczeństwo władzy, widząc jak kilka słów potrafi wyzwolić gwałtowne emocje, przekraczające wszystko, co widzieliśmy w dniu Święta Poległych.... Jeśli kiedykolwiek jako cudzoziemiec, artysta i Żyd czułem się wyobcowany, teraz przekonałem się, że istnieje powszechna sprawa...... Pomyślałem, że być może jednym z powodów pasji reform społecznych u Żydów jest potrzeba rozpłynięcia się w tych nurtach, które topią ich własne problemy’.

Ponownie, słowa te przypominają nam ubolewanie, czy ostrzeżenie (jeśli taka była ich intencja) Maurice Samuels’a z 1924 roku: ‘My Żydzi, niszczyciele – na zawsze pozostaniemy niszczycielami’. W odczuciu Mr. Levine’a,  on - ‘wyobcowany’, jedynie przez podburzanie innych może poczuć się ‘włączonym’ i utopić ‘swoje problemy’.

Podburzanie nierozumnego, głupiego ‘tłumu’ jest głównym wątkiem, przewijającym się przez Protokóły1905 roku. Cytowany wyżej ustęp Mr. Levine’a zdaje się zakładać, że jedynie przez podniecanie tłumu potrafi on utożsamić się z ludzkością.

   Dalsza jego droga wytyczona była podobnym duchem. W dniach jego młodości syjonizm był prawie nieznany; a w 1925 roku, gdy miał dwadzieścia lat, pozostawał ciągle ‘problemem ledwo przenikającym do świadomości Żydów urodzonych w Ameryce..... Był on zajęciem brodaczy ze starego kraju, a  Żyd amerykański, zaciągnięty przypadkiem na zebranie syjonistów, spostrzegał, że mówią oni z rosyjskim akcentem, lub po prostu przechodzą na Yiddish. Moja rodzina nie była w ogóle zainteresowna tym ruchem’.

   Podobnie jak w wypadku Morgenthau ojca i syna, zmiana nastąpiła tu w przeciągu jednego pokolenia. Rodzice Mr. Levine’a – imigranci z kraju ‘prześladowczego’, zadowoleni byli ze znalezienia miejsca, gdzie mogli żyć wygodnie. Syn jednak nie był zadowolony. Wkrótce znalazł się w Palestynie, gdzie nasiąkł uczuciem nienawiści do Arabów, o których w swej młodości nigdy nie słyszał. Jako dobry dowcip, przytacza incydent w osiedlu syjonistycznym, gdzie przychodzącemu z pola Arabowi, pokornie proszącemu o wodę, Mr Levine wraz z kompanami wskazali beczkę. Zaśmiewali się, gdy Arab z wdzięcznością pił tą wodę – z poidła dla koni.

   Dziesięć lat później był w Niemczech, uczestnicząc w ekzekwowaniu zemsty talmudzkiej. Był tam w roli korespondenta amerykańskiego – opowiada, jak wraz z drugim dziennikarzem żydowskim wędrowali uzbrojeni (nielegalnie) jeepem po kraju jako ‘conquerors’, plądrując i niszcząc, co się dało. Notuje, że uległość Niemek wobec ‘conqueres’ stępiła jego wściekłą żądzę gwałcenia ich, a ‘czasami opanowywała go taka nienawiść, że czuł absolutną potrzebę wyładowania agresji’. W takich stanach on i jego kolega złorzeczyli, że ‘jedynym rozwiązaniem będzie powalić je i rozedrzeć’, po czym omawiali ‘idealne warunki sceny takiego gwałtu; najlepiej zadrzewiony odcinek drogi o małym ruchu, i samotna dziewczyna idąca pieszo lub na rowerze’.  Udali się więc na taki ‘próbny wypad’ w poszukiwaniu ‘idealnej scenerii’ i w końcu natrafili na samotną dziewczynę w ‘sytuacji spełniającej wszystkie warunki’. (Levine powiada, że ostatecznie oszczędzili zastraszoną dziewczynę, i zastanawia się czy powodem tego było skrępowanie obecnością kolegi).

   Książkę swą  z roku 1950 rozpoczął Levine wstępem: ‘Jest to książka o byciu Żydem’. Dzieło to i wiele mu podobnych, świadczących o degeneracji duszy żydowskieh pod presją talmudycznego szowinizmu, pozwala zrozumieć obawy nielicznych protestantów żydowskich, zaniepokojonych kursem ostatnich pięćdziesięciu lat. Książka Levine’a dowodzi tylko tyle, że po jej zakończeniu autor wiedział nie więcej, niż na początku ‘co znaczy być Żydem’ (prawdopodobnie nie chciałby, aby odpowiedzi na to pytanie szukano w wyżej cytowanych ustępach).  Na ten nieuchwytny i jałowy temat pojawiły się setki innych prac; równie dobrze można by oczekiwać od węgorza elektrycznego, że pożerając swój własny ogon dojdzie do odkrycia źródła jego szczególnej energii. W połowie tego wieku rzadko można natrafić na żydowskiego autora, który chce po prostu być człowiekiem pośród ludzi.

     "Rosnąca literatura podżegania i nienawiści, jakiej daliśmy przykłady, oraz skuteczne zastopowanie jej krytyki hasłem ‘anty-semityzmu’, nadały XX wiekowi wyrażny charakter epoki szowinizmu i imperializmu talmudycznego. Sytuację taką przewidział sto lat temu Niemiec, Wilhelm Marr.

     Był on rewolucjonistą i konspiratorem, który pomagał kierownym przez Żydów ‘tajnym stowarzyszeniom’ (Disraeli) w przygotowaniu rozruchów 1848 roku. Jego publikacje z tego okresu miały wyraźny charakter talmudyczny (choć sam nie był Żydem);  były agresywnie anty-chrześcijańskie, ateistyczne i anarchiczne. Póżniej, podobnie jak Bakunin (którego przypominał charakterem), zdał sobie sprawę z prawdziwej natury kierownictwa rewolucji. W 1879 roku pisał:

   ‘Jestem w pełni przekonany, że nadejście imperializmu żydowskiego jest jedynie kwestią czasu....Imperium świata należy do Żydów... Biada zwyciężonym!.... Pewien jestem, że przed upływem czterech pokoleń wszystkie funkcje państwowe, łącznie z najwyższymi, znajdą się w rękach Żydów.....Dzisiaj ze wszystkich krajów europejskich, jedyna Rosja zdołała się obronić przed oficjalnym uznaniem obcych najeźdzców. Rosja jest ostatnią twierdzą i przeciwko niej Żydzi skierowali swój końcowy atak. Sądząc z rozwoju wydarzeń, upadek Rosji jest jedynie kwestią czasu.....W tym olbrzymim imperium..... Żydzi znaleźli dzwignię Archidemesa, która pozwoli im na zawsze wysadzić z zawiasów całą Europę Zachodnią.  Żydowski duch intrygi wznieci w Rosji rewolucję, jakiej świat jeszcze nie oglądał.... W tej chwili pozycja Judaizmu w Rosji nie jest na tyle silna, aby nie obawiał się on wyrzucenia z tego kraju. Ale gdy rozłoży Rosję na łopatki, nie będzie się niczego obawiał. Gdy tylko Żydzi zdobędą kontrolę nad Rosją..... wezmą się za niszczenie struktury społecznej Europy Zachodniej. Najpóźniej za sto – sto pięćdziesiąt lat wybije ostatnia godzina Europy.’

    Obecny stan Europy, jaki przyniósł wynik II Wojny Światowej, wskazuje że przepowiednia ta już w większej części się spełniła. Istotnie, mało brakuje do jej ostatecznego spełnienia. Być może jednak, Marr widział przyszłość zbyt czarno. Historia świata nie zna rozwiązań ostatecznych, decydujących zwycięstw, permanentnych podbojów, czy broni absolutnej. Jak uczy doświadczenie, ostatnie słowo należy do sentencji zawartej w Nowym Testamencie: ‘To jeszcze nie koniec’.

    Tym niemniej, pomijając jego wynik i możliwe skutki, ostatni etap przepowiedni Marra – trzeci akt dramatu Europy w XX wieku właśnie się rozgrywa, a przygotowaniem do niego było ponowne zniewolenie duszy żydowskiej przez szowinizm talmudyczny. Wybitny żydowski pamiętnikarz nowojorski, George Sokolski notuje w styczniu 1956 roku: ‘Wśród światowego Żydowstwa istniała znaczna opozycja’ (wobec syjonizmu) ‘, lecz z upływem lat zanikła; a jeśli gdziekolwiek jeszcze się utrzymuje, to tylko w ukryciu ze względu na swoją niepopularność. Wśród Żydów Stanów Zjednoczonych opozycja wobec Izraela jest znikoma’.

    Nieliczne głosy ostrzegawcze, jakie jeszcze się rozlegają echem dawnego Jeremiasza, należą prawie wyłącznie do Żydów. Nie znaczy to, aby nie-żydowscy pisarze byli gorzej zorientowani w sytuacji, bardziej krótkowzroczni, czy tchórzliwi. Według od dawna obowiązującej niepisanej reguły, żydowscy opozycjoniści, jako ‘swoi’, mogą być do pewnego stopnia słyszani, lecz torerancja ta nie obejmuje nie-Żydów.(*Ilustrujący przykład: w czasie wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych w 1956 roku, krytyka syjonimu, czy ‘Izraela’ była nie do pomyślenia, szczególnie w ostatnich miesiącach poprzedzających głosowanie. Ataki Izraela na sąsiednie państwa arabskie były niezmiennie komentowane przez czołową prasę jako ‘odwetowe’. Prezydent, członkowie rządu i urzędnicy Departmantu Stanu pokrywali milczeniem kolejne akty agresji, będące powtórzeniem bezlitosnych akcji niszczycielskich w Deir Yassim z 1948 roku. Także i czołowi kandydaci partii opozycyjnej, podobnie jak i w 1952 roku, współzawodniczyli ze sobą w domaganiu się broni dla Izraela i prześcigali się w zdobyciu głosów żydowskich w decydujących okręgach wyborczych.)  W warunkach drugiej połowy XX wieku, w jakich działa prasa zachodnia, reguła ta jest stosowana prawie bez wyjątku.

    W tym samym czasie (11 września 1956 roku) ponad dwa tysiące ortodoksyjnych Żydów zebrało się w Nowym Jorku na Union Square, aby zaprotestować przeciw ‘prześladowaniu religii w Izraelu’.  Premier Izreala Ben Gourion został wygwizdany, a kilku rabinów przypuściło gwałtowny atak na niego i na rząd. Nie miał on nic wspólnego z Arabami, o których nawet nie wspomniano; atakowano go na gruncie ortodoksyjnej religii - za lekceważenie reguł Sabatu, itp. Tym niemniej był to atak publiczny, choć w tym czasie zabroniona była jakakolwiek krytyka ze strony nie-Żydów. W tym samym czasie (1 września) powtarzające się w Izraelu żydowskie demonstracje doszły do punktu kulminacyjnego w zamieszkach stłumionych przez policję, w których zginął jeden człowiek. Zabity należał do grupy odmawiającej uznania rządu izraelskiego i utrzymującej, iż ‘wskrzeszenie państwa żydowskiego musi być dziełem siły nadprzyrodzonej’ (na marginesie, jest to jedną z myśli przewodnich niniejszej książki, autora nie-Żyda). Z racji swych przekonań religijnych, ofiara została określona przez nowojorską gazetę mianem ‘ekstermisty religijnego’.

     Z tego względu, kilka zamieszczonych tu ostrzeżeń pochodzi od autorów żydowskich. Mr. Frank Chodorow oświadczył rządowi amerykańskiemu (Human Events z 10 marca 1956), że w sprawach dotyczących Środkowego Wschodu ‘jego rzeczywistym partnerem jest nie rząd izraelski, lecz Żydzi amerykańscy....Z pewnością wielu porządnych, lojalnych Amerykanów wyznania żydowskiego pragnęłoby zmienić ten stan rzeczy; nie tylko dla wykazania swej lojalności  wobec kraju, a nie światowego syjonizmu, lecz także aby zrzucić z siebie jarzmo syjonizmu’.

   W podobnym duchu pisał Alfred Lilienthal (Human Events z 10 września 1950), wtórując wcześniejszym o osiem lat rozpaczliwym apelom Jamesa Forrestala. Gdy Ameryka gotowała się do nadchodzących wyborów prezydenckich 1956 roku, on także apelował do partii politycznych o ‘wyłączenie spraw arabsko- izraelskich z polityki domowej’. Oba te apele żydowskie ukazały się w renomowanym, lecz o małym zasięgu biuletynie waszyngtońskim – nie miały dostępu do prasy masowej.

    Inni opozycjoniści żydowscy podjęli starożytne larum o ‘nadchodzącej katastrofie’. W 1933 roku Bernard J. Brown przepowiadał zbliżający się kataklizm: ‘Nigdy w historii rodzaju ludzkiego nie zdarzyło się, aby grupa potrafiła uwikłać się w tak gęstą sieć błędów i odmawiać uznania prawdy, jak to czyni nasz naród przez ostatnie trzysta lat’ (okres pojawienia się talmudycznych ‘Żydów Wschodnich’ i tryumfu kampanii talmudzkiej nad asymilacją żydowską).

    Pietnaście lat po tych ostrzeżeniach demonstranci żydowscy otwarcie już mówili o ‘katastrofie’. W 1951 roku rabin Elmer Berger pisał: ‘Jeśli Amerykanie wyznania żydowskiego, a wraz z nimi Amerykanie innych wyznań,  którzy zostali omanieni syjonizmem, nie powrócą do fundamentalnych zasad amerykańskich czy judaistycznych, czeka nas coś w rodzaju katastrofy’."

Przedmowę do książki rabina Bergera napisał nie-żydowski znawca, prof. Paul Hutchinson, redaktor pisma The Christian Century. Wyraził się tam bardziej dosadnie: ‘Tendencje Żydów amerykańskich do odrzucenia asymilacji są przyczyną narastania kryzysu, którego skutki mogą być opłakane. Już teraz staje się jasnym, że ilekroć Izrael znajdzie się w krytycznym położeniu (a wiele jego decyzji politycznych, szczególnie w dziedzinie gospodarki i imigracji, wydaje się zapraszać te kryzysy), liczy, iż Żydzi amerykańscy rozwiążą te problemy swym naciskiem na rząd Stanów Zjednoczonych. Przywódcy syjonistyczni nie wahają się przed posuwaniem się do tak krańcowych środków, jak szantaż polityczny’ (słowa te napisane zostały na długo przed potwierdzeniem ich przez pamiętniki ex-prezydenta Trumana). ‘

‘Jest to możliwe dzięki szczególnym cechom naszego systemu wyborczego.... lecz Nowy Jork to nie całe Stany Zjednoczone – kontynuacja takich agresywnych metodod nacisku w imieniu obcego państwa może skończyć się wybuchem’.

   Podobne ostrzeżenia, choć jasne dla Żydów, mogą stworzyć w nie-żydowskich umysłach fałszywe wrażenie, że ‘Żydzi’ gotują sobie własnymi rękami ‘katastrofę’; że w rezultacie szowinizm talmudzki skupi się na ich głowach; i schliesslich – że sami będą to sobie zawdzięczać. Szczególnie filistrzy i ludzie rozgoryczeni mogą ulec tej ułudzie.

  Bowiem będzie to ułuda. Owe powtarzające się w oficjalnej historii zjawisko – ‘katastrofa żydowska’ reprezentuje w rzeczywistości część ogólnej katastrofy, w której udział Żydów nie przekracza około jednego procenta. Monstrualne fabrykacje z okresu II Wojny Światowej o ‘sześciu milionach poległych Żydów’ nie zmieniają podstawowej prawdy. Nabrzmiewająca od pięćdziesięciu lat katastrofa będzie powszechnym kataklizmem, a udział w niej Żydów będzie proporcjonalny do ich liczebości., Podobnie jak po II Wojnie Światowej, uznana zostanie za ‘katastrofę żydowską’, lecz będzie to fałszywy obraz, przedstawiany ‘masom’ na ekranie w zaciemnionym pomieszczeniu.

     Nawet przy szczerych intencjach, Żydzi z reguły nie potrafią wyobrazić sobie powszechnego kataklizmu ludzkości w innych kategoriach, niż czysto ‘żydowskiej katastrofy’. Jest to skutkiem postawy mentalnej, mającej źródła w Talmudzie-Torze i przypisującej rzeczywistą egzystencję jedynie narodowi wybranemu, a reszcie ludzkości – status bydląt lub nie-ludzi. Jako ilustracja może tu służyć książka Karela Sterna pt. Pillars of Fire.

    Mr. Stern (Żyd wychowany w Niemczech między wojnami, nawrócony na wiarę chrześcijańską w Kanadzie) pisze, że w niemieckim Ruchu Młodzieży lat dwudziestych istniał ‘powszechny nastrój przeczucia przyszłych wydarzeń. W ukrytych troskach, pytaniach i wątpliwościach można było wyczuć przyszłą wielką katastrofę żydowską – a raczej wielką katastrofę europejską, z którą los Żydów miał się spleść w tak zagadkowy sposób’.

    W powyższym ustępie prawda wychodzi na jaw w tej wyraźnie korygującej refleksji, jakiej jednak brak u większości żydowskich pisarzy. Mr. Stern jest tu wyjątkiem – spostrzegł fałsz w słowach ‘wielka katastrofa żydowska’, lecz choć go skorygował, to jednak pozostawił pierwotne określenie.  Wpływ spadku pokoleń i wychowania okazał się u tego katolika z Północnej Ameryki  na tyle silny, aby odruchowo kazać mu w ten sposób sformułować tą kwestię: doświadczenia  350,000,000 milionów mieszkańców Europy, z których niemal połowa oddana została w niewolę, są u niego  ‘wielką katastrofą żydowską’.

    W odwrotnej sytuacji Mr. Stern z miejsca potrafi skrytykować podobną postawę. I tak opisuje, jak uraziło go sprawozdanie gazety katolickiej, donoszącej że tylu-a-tylu członków załogi zatopionej brytyjskiej łodzi podwodnej, było katolikami. Oburzyło go wyodrębnianie jednej grupy ofiar: ‘Nie rozumiem, kogo mogą obchodzić takie statystyki’. A jednak: ‘wielka katastrofa żydowska...’

Przygotowywana od pięćdziesięciu lat powszechna ‘katastrofa’ nie będzie miała charakteru żydowskiego w sensie cierpień żydowskich, lecz w sensie dominacji ‘kwestii żydowskiej’ – podporządkowania wszystkich wysiłków dla osiągnięcia celów Żydowstwa, oraz użycia mas żydowskich dla wyzwolenia tej energii. Masy żydowskie (tłumy) w jednym względzie różnią się od swych nie-żydowskich odpowiedników: są one bardziej podatne na szowinistyczne hasła i bardziej fanatyczne w ich realizacji. Encyklopedia Żydowska poświęca krótką wzmiankę o występowaniu histerii wśród Żydów i stwierdza, że jest ono wyższe od przeciętnej. Jako dyletant, zaryzykowałbym hipotezę, że jest to wynikiem wiekowej izolacji w gethach i panującego tam absolutyzmu talmudycznego (a dzisiaj mamy do czynienia prawie wyłącznie z  ‘Żydami Wschodnimi’, którzy do niedawna jeszcze żyli w jego obrębie).

   Kilka przykładów wzrastającej fali histerii szowinistycznej, jakie podałem, pochodzą z literatury ogólnie dostępnej. Ukazują one skutki, lecz nie źródła przyczyn. Aby dojść do nich, czytelnik musiałby potrudzić się czytaniem prasy w językach Yiddish i hebrajskim – w oryginale lub w przekładzie. Z niej dopiero mógłby wyrobić sobie pojęcie o niemal demonicznej torturze duszy żydowskiej, nigdy nie zaznającej spokoju. Doszedłby wtedy do wniosku, że nigdzie poza obrębem Żydowstwa nie znajdzie podobnych anty-żydowskich treści, co w jej niektórych wypowiedziach, ujawniających mistrzowstwo metod zasadzania i kultywowania strachu.

   Zanim przejdziemy do przykładów, należy zwrócić uwagę, że większość ‘wybuchowego żydowstwa wschodniego’ znajduje się obecnie w Ameryce. Ten fakt, dzisiaj być może najbardziej brzemienny w konsekwencje, nie wydaje się zaprzątać uwagi świata zachodniego, a nawet Ameryki. Zamieszczone poniżej urywki pokażą, co podawane jest masom żydowskim w języku Yiddish i hebrajskim poza zasięgiem nie-żydowskiego ucha, i jaki wpływ wywarło to na nie w ciągu ostatnich pięciu lat.

   Jeden z najwybitniejszych obecnych pamiętnikarzy żydowskich w Ameryce, Mr. William Zukerman, opublikował w maju 1950 roku artykuł p.t. ‘Raising the Hair of the Jewish People’ (idiom polski?)  (w South African Jewish Times z 19 maja 1950 roku – sądzę że ukazał się także w gazetach żydowskich innych krajów). Zaczyna się on słowami: ‘W świecie syjonistycznym toczy się wielka debata. Jak dotąd, nie przeniknęła ona do nie-żydowskiej, czy nawet angielsko-języcznej prasy żydowskiej, lecz szaleje na łamach prasy hebrajskiej w Izraelu, oraz w języku Yiddish w Ameryce i w Europie.... ukazuje na niespotykaną dotąd skalę przekrój myśli i emocji żydowskich po pojawieniu się państwa Izraela’. Wjaśnia następnie, że debata ta ‘dotyczy kwestii Chalutziot – zorganizowanej i planowanej emigracji Żydów całego świata do Izraela; szczególnie ze Stanów Zjednoczonych’.

   Pisząc to w roku 1950, Mr. Zukerman mógl się kierować jedynie własną intuicją. Cytuje on Sholema Nigera, ‘nestora krytyków literatury Yiddish i eseisty’, który atakował nie tyle ‘kampanię emigracyjną Żydów amerykańskich do Izraela’, co ‘sposób, w jaki była ona im przedstawiana....’ Według Mr. Nigera, metoda ta była wyłącznie negatywna – nie tyle pro-Izraelska, co anty-ogólna: ‘nacjonaliści prowadzą kampanię negacji, oczerniania i niszczenia wszystkiego, co żydowskie poza Izraelem. Życie Żydów w Stanach Zjednoczonych i w całym świecie przedstawiane jest jako godne potępienia i nienawistne.... Wszystko, co żydowskie poza Izraelem, ukazywane jest jako  zniewolone, bez godności, zduszone i niehonorowe. Żaden szanujący się Żyd nie może cieszyć się  pełnią zycia Żydowskiego w Stanach Zjednoczonych czy gdziekolwiek poza Izraelem. Takie podstawowe  zarzuty wysuwają w tej debacie nacjonaliści’.

    W dalszej części artykuł ukazuje inną faworyzowaną technikę reklamowania Żydom amerykańskim idei Chalutziot, polegającą na ‘podkopywaniu żydowskich morali, wiary i nadziei w ich amerykańskią ojczyźnę; utrzymywaniu Żydów w stałym strachu przed antysemityzmem; przypominaniu im o terrorze hitlerowskim i szerzeniu wątpliwości, obaw i desperacji co do przyszłości Żydów w Ameryce. Uwypukla się każdy przejaw anty-semityzmu i wykorzystuje się go dla stworzenia wrażenia, że Żydzi amerykańscy, podobnie jak w hitlerowskich Niemczech, stoją na krawędzi katastrofy i że predzej czy później będą zmuszeni szukać ratunku w ucieczce’.

   Przykład ten cytuje Mr. Niger z artykułu ‘czołowego syjonisty izraelskiego Jonaha  Kossoi, zamieszczonego w renomowanym hebrajskim żurnalu literackim Israel’:

"Na nas, syjonistych, spoczywa obecnie odwieczna odpowiedzielność permanentnego utrzymania Żydów w obawie; nie pozwolenia im na odpoczynek; trzymania ich ciągle na skraju przepaści i uświadamiania ich o grożącym im niebezpieczeństwie. Nie powinniśmy czekać aż ‘katastrofa’ się skończy, gdyż skąd weżmiemy wtedy setki tysięcy Żydów potrzebnych do budowy naszego państwa? ..... Właśnie teraz, a nie w przyszłości, jest odpowiedni czas dla Żydów na ratowanie się...’

    Jak widać stąd: ‘katastrofa’ jest koniecznością polityczną i jest nieunikniona. Przeczytawszy powyższe urywki czytelnik może zacznie pojmować, dlaczego Encyklopedia Żydowska  wskazuje na histeryczne tendencje u Żydów. Mr. Zukerman powiada, że ‘w Izraelu przeważają obecnie skrajne formy propagandy Chalutziot’. Cytuje ‘bardziej umiarkowaną odmianę tej teorii’, głoszoną przez L. Jefroikina, redaktora syjonistycznego Kiyum w Paryżu. Według Zukermana, Mr. Jefroikin ‘choć przyjmuje za prawdę każde słowo teorii nacjonalistycznej, twierdzącej, że żaden Żyd nie może prowadzić pełnego i godnego życiem poza Izralem, i choć uważa, że ‘Żydzi amerykańscy żyją w raju głupców’; tym niemniej przyznaje, że przy obecnym stanie umysłów amerykańscy Żydzi nigdy nie zgodzą się stawiać Stanów Zjednoczonych w jednym szeregu z Niemcami czy Polską, i nie pozwolą, aby ich kraj uważać za miejsce tranzytu do Izraela. Postuluje więc, aby skłaniać Żydów amerykańskich do deklarowania się jako ‘Miłośnicy Izraela’, a nie Izraelici z duszy i ciała’.

    Rezultaty tej ‘propagandy’, prowadzonej w Stanach Zjednoczonych przez wysłanników syjonistycznych z Izraela, można przestudiować w uwagach opublikowanych osiemnaście miesięcy później (w grudniu 1951 roku) w Intermountain Jewish News w Denver, Colorado. Jego redaktor Mr. Robert Gamzey krytycznie ocenił posunięcie Agencji Żydowskiej, która przeznaczyła 2,800,000 dolarów na propagowanie Chalutziot w Stanach Zjednoczonych. Oświadczył, że ‘z własnego doświadczenia w Izraelu’ znane mu jest  ‘powszechne błędne przekonanie, że Żydzi w Ameryce nie mają przyszłości i że panujący tam antysemityzm zgotuje im los podobny jak Żydom niemieckim’. Dodał: ‘Trudno więc wyobrazić sobie, że akcja wysyłania emisariuszy izraelskich w celu zachęcenia młodzieży amerykanskiej do osiedlania się w Izraelu, mogłaby się odbywać inaczej, niż przez wyszydzanie i dezaprobatę przyszłości judaizmu amerykańskiego’. 

   Te prognozy z lat 1950-51 okazały się słuszne pięć lat później, gdy ‘kampanii’ i ‘emisarjuszom’ izraelskim udało się zaszczepić opisaną powyżej ‘ideę nacjonalistyczną’ w umysłach żydowskich mas w Ameryce.  Niepokój Wiliama Zukermana, zasygnalizowany w 1950 roku, zmienił się w 1955 roku w alarm. W artykule w Jewish Newsletter z listopada 1955 roku, przedrukowanym w Time Magazine of New York z 28 listopada pisał on:

   ‘Nie ma najmniejszej wątpliwości, że wśród Żydów amerykańskich przeważa obecnie stan mentalności panującej w Izraelu. Za granicą panuje fanatyczne przekonanie, że istnieje jedna tylko prawda, której wyłącznym rzecznikiem jest Izrael. Nie uznaje się podziału Żydów na izraelskich i światowych, ani nawet różnicy między rządem Izraela, a Izraelem. Polityków izraelskich i ich decyzje uznaje się za niewzruszalne i nie podlegające krytyce. Panuje przerażająca nietolerancja poglądów różniących się od większości, kompletne zlekceważenie racji rozumowych i uleganie emocjom tłumu’.

   ‘Jedna tylko istotna cecha różni Żydów amerykańskich od izraelskich. W oczach obserwatora z zewnątrz, w Izraelu wybuchy emocjonalne mają oparcie w rzeczywistej sytuacji. Wypływają one z ukrytych źródeł rozczarowania ludu, który zamiast przyrzeczonego bezpieczeństwa i pokoju, znalazł się w pułapce wojny. Natomiast wariant histerii Żydów amerykańskich jest całkowicie oderwany od podłoża ich warunków życiowych. Jest on najzupełniej sztucznym produktem przywódców syjonistycznych, narzuconym społeczeństwu nie mającemu żadnych powodów do histerii, przez armię płatnych propagandzistów jako środek nagminnej presji politycznej i bodziec do zbiórki  funduszów. Żadna dotąd w historii kampania na rzecz obcego rządu nie była zaplanowana i prowadzona bardziej bezczelnie i cynicznie, w pełnym świetle i fanfarze propagandy, niż obecna burza histerii rozpętana wśród Żydów amerykańskich’.   

    Powyższe dwa cytaty, przedzielone okresem pięcioletnim, dają obraz degeneracji duszy żydowskiej pod kuratelą talmudycznego syjonizmu. Doprowadzają one także opowieść o trzech wojnach światowych do przedednia ostatniej z nich, jeśli można tu użyć słowa ‘przeddzień’. W istocie trzecia wojna rozpoczęła się z chwilą skończenia II Wojny Światowej i trwa dotąd nieprzerwanie w takim, czy innym zakątku świata. Wystarczy dmuchniecie, aby rozpalić ją w następną wojnę powszechną.

    Proces ten mógłby, a właściwie ciągle może, być zahamowany zgodną postawą dwóch odpowiedzialnych polityków po obu stronach Atlantyku, gdyż w istocie stanowi on największy bluff w historii. Dzisiaj trudno mieć nadzieję na rozwiąznie tego fatalnego problemu i chyba nie przesadzę, zakładając że jedynie Bóg, dokonujący jeszcze większych rzeczy, może zapobiec trzeciej wojnie powszechnej. Jeśli tak się nie stanie, przyszłe dekady naszego stulecia będą świadkiem fiaska lub przejściowego tryumfu szowinizmu talmudzkiego. W obu alternatywach, wynikła ‘katastrofa’ dotknęłaby  masy nie-żydowskie, a cierpienia żydowskie byłyby jedynie drobną częścią ogólnych.

   W ostatecznym rozrachunku, świat nigdy nie zakceptuje Talumudu, a Żydzi będą zmuszeni przyjąć świat takim, jaki jest.

Za: Douglas Reed, Strategia Syjonu. Nieznana historia Narodu Wybranego, tytuł oryginału: The Controvery of Zion, tom 2, Wydawnictwo „Wektory”, Bielany Wrocławskie, Wrocław 2017 tłumacz: Krzysztof Edmund Wojciechowicz



Elementy psychologii ascetycznej Ewagriusza z Pontu według o. Leona Nieścióra OMI

 

    Prezentując na blogu „Ojcowie Pustyni dziś” wiele tekstów Ewagriusza z Pontu, pierwszego teologa wśród Ojców, zacząłem się zastanawiać nad kwestią percepcji tych tekstów przez kogoś, kto nie jest przygotowany do ich odbioru, albo jest przygotowany za mało. Myślę, że przed przedstawieniem tekstów o sporze z myślami, czyli tak zwanym „antirrheticusem”, warto podać uwagi wyjaśniające, jakie poczynił we wstępie do II tomu Pism ascetycznych Ewagriusza z Pontu, ojciec Leon Nieściór OMi który te teksty opracował, a w wielu wypadkach był także ich tłumaczem. Wydaje się to szczególnie konieczne w wypadku nauki Ewagriusza o ludzkich myślach. Ojciec Leon Nieściór pisze: „W tej dziedzinie zasługi Ewagriusza są nie­podważalne. Precyzyjnym językiem systematycznie wyłożył naukę środowiska monastycznego dotyczącą ascezy myśli, odciskając przy tym na niej własne pięt­no. Ewagriusz postrzegał psychiczną rzeczywistość ja­ko pole, na którym kształtuje się ogólny stan moralny i duchowy człowieka, jego katastasis”. Dalej Czcigodny Ojciec przedstawia w sposób skrótowy to, co zostanie określone także tytułem tego wpisu. Podaję transkrypcję fonetyczną terminów greckich występujących w tekście i pisanych greką, choć zaznaczam, że może być ona nieco kulawa, bo pochodzi ode mnie.

[Kopris]

  Znamienne, że Ewagriusz opisując bogatą rzeczy­wistość psychiczną człowieka (tym bogatszą, im bardziej oddala się on od rzeczy zewnętrznych), ze sporą nieufnością podchodzi do tworów ludzkiej psychiki. Postawę tę wyjaśnia filautia, czyli nieposkromiona skłonność człowieka do tego, by przede wszystkim „myśleć o sobie". Teolog z Pontu wie, że czeka nas jeszcze długa droga, zanim będziemy myśleć „po Bo­żemu". Dla sceptycyzmu wobec ludzkich przeżyć nie bez znaczenia pozostaje ascetyczne i praktyczne ukie­runkowanie pontyjskiego mnicha. Ewagriusz zajmuje się przecież materią pracy wewnętrznej, a więc nade wszystko tym, co utrudnia człowiekowi wychodzenie ku Bogu. Z łatwością więc spostrzega negatywny wpływ myśli. W nauce Ewagriusza znaczącą rolę odgrywa też pustelnicze Sitz im Leben. Podczas gdy świeckim przy­chodzi bardziej zmagać się w świecie rzeczy, terenem walki mnicha jest raczej świat myśli, dlatego znacznie częściej niż innych dotyka go natarczywy „podszept zła". Tę prawdę poświadcza niejedno doświadczenie pustelnicze. Wielka ostrożność, z jaką Ewagriusz pod­chodzi do zjawiska myśli, wynika także z głoszonego przez niego ideału beznamiętności, apatheia. Nasz au­tor wierzy w możliwość wyzwolenia się człowieka z wszelkiego rodzaju nieuporządkowania i nadmier­nego przywiązania, które przeszkadza mu modlić się prawdziwie. Ten maksymalistyczny program ascezy oczywiście wymaga integralnej pracy i czuwania nad własną psychiką.

a. Kategorie myśli

  Termin logismós wyraża najbardziej uniwersalne zjawisko myślowe, myśl jako taką. Bardziej rozwiniętą formą logismós jest dialogismós, który obejmuje wszystkie elementy procesu myślowego - czynnik intelektualny, wolitywny i emocjonalny. Źródłem takiej myśli może być rozum dyskursywny, dianoia, a także wyobraźnia, fantasia, i pamięć, mneme. Ponieważ słowo to na ogół opisuje wejście człowieka w jego wła­sne, egoistyczne zapatrywania, konotacyjnie jest bliskie takim terminom, jak pokusa czy namiętność, a czasami nawet jest ich synonimem.

  Nóema ujmuje bardziej neutralne zjawisko - myśl, której nie inspiruje namiętność czy pokusa. Dopiero jej niewłaściwe przyjęcie wprowadza człowieka w sfe­rę namiętności. Jednak neutralność ta ma charakter względny. To, co jest obojętne na etapie ascezy ele­mentarnej zwanej praktike, przestaje być obojętne na etapie wyższym, gnostike, kiedy człowiek dostępuje głębszego poznania Bożej tajemnicy. Wtedy, po wy­zwoleniu się z namiętności, umysłowi może przeszka­dzać nawet czysta myśl, nie skażona ludzką filautia, jeśli odwodzi go ona od poznania Boga. Tak rzecz się ma choćby z próbą materialnego wyobrażenia sobie Boga. Dlatego czysta modlitwa wymaga odsunięcia wszystkich myśli, apotesis noematon. Stąd u Ewagriusza, który jest niezwykle konsekwentny w stoso­waniu pojęć, napotykamy skłonność do stałego odno­szenia pojęcia logismós do etapu praktike, a noema - do gnostike.

    Wielorakości ludzkiej myśli odpowiada u Ewagriusza rozmaitość terminologii. O ile logismós nóema wyrażają pewien uniwersalny twór psychiki, to inne z kolei wy­raźnie wskazują na źródło swego pochodzenia. Fantasia, eidolon, morfe, schema ujmują obrazy będące tworem wyobraźni, natomiast mneme - wspo­mnienia pochodzące z pamięci. Między fantasia a po­zostałymi wymienionymi tworami wyobraźni istnieje podobny związek, jak pomiędzy logismós  a noema. Fantasia zwykłe oznacza jakieś wyobrażenie szko­dliwe dla życia duchowego, na przykład obrazy pod­suwane przez demony podczas snów i nocnych wizji. Wyobrażenia te są wewnętrznym okiem, przez które docierają do nas zewnętrzne impulsy. Tymczasem pozostałe twory wyobraźni (eidolon, morfe, schema), podobnie jak noema, zdają się nie zawierać w sobie takiego zagrożenia. Jednak na wyższym etapie do­świadczenia Boga, one również odwodzą od czystej modlitwy, gdyż przywołują obecność materialnej rzeczywistości, podczas gdy człowiek pragnie stanąć przed tajemnicą w duchu i prawdzie. Podobnie rzecz się ma ze wspomnieniem, mneme, które samo w sobie nie jest szkodliwe, choć staje się takim na etapie gnostike. Wtedy, podsuwając rzeczy sobie charakterystyczne, szkodzi.

   Spór pomiędzy stoikami a Arystotelesem o znacze­nie wyobrażeń (ennoia) dla powstania namiętności (patos) jest Ewagriuszowi znany. Przyjmuje on, za Plotynem, stanowisko pośrednie, uznaje bowiem, że obie relacje mogą zachodzić: wyobrażenie może wzbudzić namiętność, a namiętność - wyobrażenie. Oba przypadki wskazują jednak na negatywną rolę zarówno wyobrażeń, jak i namiętności w życiu duchowym. To kolejny przykład wspomnianej ostrożności pontyjskiego mnicha wobec tworów ludzkiej psychiki. W istocie jednak nie da się tych zagadnień sprowadzić na płasz­czyznę psychologiczną. Psychologia Ewagriuszowa prowadzi do teologii. Wysiłki człowieka zdążają wsza­kże do określonego celu - ma on osiągnąć stan czy­stej modlitwy.

b. Mnich wobec pokusy próżności

   Przyjrzyjmy się materii ludzkiego myślenia na przy­kładzie jednej z podstawowych skłonności istniejących w człowieku, biorącej się z miłości własnej, mia­nowicie - próżności, kenodoxia. Mnich z Pontu zali­cza ją do ośmiu podstawowych logismoi trapiących człowieka i poświęca jej siódmy rozdział dzieła Antirrheticus. Zamieścił w nim czterdzieści trzy antirreseis, czyli słowa Pisma Świętego zbijające argumenty próż­nego myślenia. Tam znajdujemy najbogatszy materiał dla naszej analizy, pozwalający na stworzenie swego rodzaju „fenomenologii" tej wady.

  W czym przejawia się próżność? Jakie środki sto­suje? Do czego konkretnie nakłania? Jaki jest jej cel? Jakie powoduje skutki? Chełpliwość wyraża się w po­kazywaniu własnych, dobrych czynów (Antirr. VII 20). Przy takim nastawieniu człowiek dąży do sprawiedli­wości i mówi o niej, by zyskać ludzkie uznanie (4; 5). Z drugiej strony próżność odwraca nas od tejże spra­wiedliwości (30). Prowadzi do pragnienia sławy i rodzi przekonanie, że rzeczywiście jest się sławnym (6; 23). Pozwala także wierzyć w możliwość zdobycia uznania u władców tego świata (28), oraz każe szukać świata i jego chwały (43). Sława staje się ważniejsza niż po­znanie Chrystusa (24). Celem staje się wskazanie na samego siebie, postawienie się przed ludzkimi oczami. Próżność każe opuścić klasztor po to, by nauczać in­nych ludzi (1), czy ze względu na jakieś inne dobro (18). Często budzi pragnienie, by stać się nauczycie­lem innych (10), nawet jeśli nie osiągnęło się jeszcze duchowej czystości (9; 41). Zachęca do tego, by zaj­mować się bardziej innymi niż sobą (13) i raczej mó­wić o przykazaniach aniżeli je wypełniać (29). Zapala do zdobywania świeckiej mądrości, na przykład po­znania filozofii greckiej (37). Pobudza do wdawania się w rozmowy o sprawach doczesnych, zwłaszcza z ty­mi, którzy są skorzy do osądzania innych (12; 33). Pod jej wpływem zdradza się świeckim tajemnice życia monastycznego (17). Człowiek wówczas zupełnie traci miarę: mówi, kiedy należy milczeć, i milczy, kiedy na­leży mówić (21). Próżność wyolbrzymia niewygody związane z miejscem zamieszkania (7). Może też po­budzać do izolowania się od wspólnoty (11). Każe pragnąć godności kapłaństwa (3; 8; 26), czy zarządcy dóbr kościelnych (10). Inspiruje do zdobywania za­sług, aby stać się godnym tego zaszczytu (40), albo nawet nakłania do symonii (36). Rozbudza pragnienie daru uzdrawiania, a gdy człowiek naprawdę go otrzy­mał, wówczas skłania, by się nim chełpić (35; 42). Myśl ta zwodzi zwłaszcza, gdy opanowuje kogoś w mło­dym wieku (15). Wzbudza zazdrość wobec tych, którzy są bardziej od nas obdarowani przez Boga (2). Odra­dza lekturę Pisma Świętego, jako nie przynoszącą oczekiwanych owoców (14). Na modlitwie pozwala  doznawać materialnych wyobrażeń, a przy tym nie­słusznie chlubić się osiągnięciem stanu czystej mo­dlitwy (31). Pędzi wtedy człowieka tam, gdzie może być widziany (31). Podobnie, przez skłonność ujaw­niania swojego, umartwienia, udaremnia praktykę po­stu (32). Pozwala na nieroztropne poręczanie za świeckich przed lichwiarzem (16). Budzi samozado­wolenie z poniesionych trudów (38) i z faktu, że uwol­niliśmy się od demonów (34). Zdrowie duszy i pozna­nie prawdy każe postrzegać jako owoc własnej prawo­ści (39). Sprawia, iż lekceważy się wiedzę i działanie diabła (22). Wydaje nas w objęcia demonów, spraw­ców innych namiętności - gniewu, smutku i pychy (25). Wzbudza wyobrażenie nieba, do którego jakoby niebawem się dostaniemy (27).

    Nie trudno dostrzec, że próżność obejmuje wszyst­kie dziedziny życia duchowego. Jest ślepą skłonnością istniejącą w człowieku, stąd tak trudno w systematycz­ny sposób ukazać jej działanie. Obraz tej wady u Ewagriusza jest naznaczony pustelniczym millieu, w któ­rym zrodziła się jego nauka. Tym niemniej wnioski z niej wynikające są uniwersalne. U genezy tego zła stoją jakby dwa czynniki - zawyżona ocena samego siebie i dążność do pokazania własnych dokonań w tym celu, by zdobyć uznanie innych, a zatem we­wnętrzne zakłamanie i chęć górowania nad innymi. Ostatecznie jej źródłem jest więc rozdęte „ja", pobudza­jące do zachowań nieadekwatnych do naszej pozycji. Próżność działa w ten sposób, że odrywa człowieka od jego obecnej rzeczywistości i kieruje go: 1) w świat zwodniczych marzeń, powodując niekiedy rozmycie granic pomiędzy fikcją i rzeczywistością, 2) do określo­nych działań zmierzających do pozyskania upragnio­nego statusu. W każdej chwili naszego życia próżność znajduje sobie właściwe metody. Wyszukuje te, które najbardziej odpowiadają hierarchii wartości danego człowieka.

    Ponieważ mamy tu do czynienia z mimowolnym, niezaplanowanym dążeniem, można tę sprawę ująć też inaczej. Pod wpływem próżności człowiek sponta­nicznie wybiera takie cele i środki, które pozwolą mu osiągnąć najwyższy - jego zdaniem, a także w oczach innych - status, wedle przyjętej wcześniej hierarchii wartości. U pustelnika pojawią się marzenia o stanie doskonałości. Asceta będzie sobie wyobrażał, że prze­szedł wszystkie surowe posty, pokonał demony, osią­gnął stan czystej modlitwy i stał się mistrzem du­chowym, przyciągającym uczniów złaknionych jego porad. Będzie myślał o sobie jako o uzdrowicielu cho­rych, do którego ściągają pielgrzymi, kapłanie, wybra­nym spośród tysięcy laików, a także świętym, zasługu­jącym na niebo. Nie wiadomo kiedy szlachetna po­budka dążenia do świętości przekształca się w skłon­ność do szukania awansu i sławy. Ponieważ stykamy się tutaj z siłą irracjonalną, powinniśmy wiedzieć, że jej działanie jest zmienne. Zamiast pobudzać do wy­trwałości na tej obiecującej drodze, równie dobrze może zacząć kierować nas w stronę odwrotną - na­kłaniać do zawrócenia z drogi, do zerwania z osia­dłym, pustelniczym trybem życia, do szukania kontaktu ze świeckimi i okazji do rozmów. W te przyziemne prawa psychiki włącza się przewrotna inteligencja Złe­go, który potrafi kierować tego rodzaju skłonnościami. Jeśli człowiek pójdzie za głosem własnego ja, skutki będą opłakane: egocentryzm, wewnętrzne zakłamanie, oderwanie od rzeczywistości, niezdrowa zależność od innych, karierowiczostwo, obłuda, lekceważenie in­nych, zazdrość i wiele innych nieszczęść, które człowieka próżnego czynią nieznośnym dla siebie i in­nych, i pozbawiają go błogosławieństwa Bożego. Psychologia Ewagriusza nie jest spekulacją. Daje realny obraz ludzkiej psychiki, narażonej na ogromne niebezpieczeństwo, ale i zdolnej oprzeć się temu, co ją odgradza od oczyszczającej bliskości Boga.

c. Podstawy etycznej oceny myśli

   Zasygnalizowany powyżej aspekt moralny i ducho­wy rzeczywistości psychicznej wymaga pogłębionej re­fleksji. Istotne jest również pytanie: co decyduje o kwa­lifikacji moralnej myśli?

Mnich z Pontu chętnie posługuje się kategorią grzechu myślą, kata dianoianktórą odróżnia od grzechu uczynkiem, kat’ energeian. Rozróżnienie to, ukazując niewłaściwy użytek, jaki człowiek czyni ze swoich wewnętrznych doznań, w całej ostrości przedstawia wymiar moralny ludzkiego myślenia. Grzech uczynkowy potępiło już Stare Prawo, grzech myślą - Prawo Ewangelii14. Tym pierwszym grzeszymy zarówno przeciwko bliźniemu, jak i przeciw Bogu, tym drugim - przede wszystkim przeciwko Bogu. Pierw­szy można porównać do snu, drugi zaś do drzemki. Grzech myślą to zgoda na zakazaną przyjemność. Jest to więc wewnętrzne przyzwolenie na zło, które w subiektywnej ocenie grzesznika jawi się jako do­bro. Ewagriusz chętnie nazywa tego rodzaju grzech duchowym cudzołóstwem, i czyni to zasadniczo z dwóch powodów. Po pierwsze, nasz autor zdaje się rozszerzać naukę Jezusową o cudzołóstwie w sercu na wszystkie grzechy myślą. Po drugie, inspirowany grecką filozo­fią, wskazuje na niematerialność umysłu, który ulega­jąc ciału, jego popędliwości i żądzy, simos epitemia, niejako cudzołoży z obcą sobie naturą.

    Wewnętrzna akceptacja zakazanej przyjemno­ści stanowi podstawę odpowiedzialności moralnej człowieka za powstały nieład. Wina zaczyna się tam, gdzie pojawia się świadomy i dobrowolny udział my­ślącego podmiotu. To nie sama rzecz czy jej wyobra­żenie zniewala umysł, ale jej namiętne wyobraże­nie, epatom noema. Mnich z Pontu w takiej oto sekwencji ujmuje owo zawinione uczestnictwo w ro­dzącym się misterium iniquitatis: powstanie myśli - trwanie - przyzwolenie (sigkatateisis) - czyn - złe upodobanie (kake proaipesis). Udział człowieka w powstającym złu ma zatem swoją gradację. Pierw­szy krok w niewłaściwym kierunku, to zgoda na dłuż­sze trwanie kuszącej myśli w umyśle, następny - ak­ceptacja jej treści, potem - przyzwolenie na odpo­wiedni do zaistniałego pragnienia czyn, później - sam czyn, a po jego dokonaniu - znalezienie w nim przy­jemności. Ewagriusz uwrażliwia nas na początkowy moment, od którego zaczyna się problem grzechu - na przechowywanie (exponidzein) niewłaściwych myśli. Zło należy niszczyć w samym zarodku, gdyż to właśnie zła myśl jest nasieniem grzechu.

    Ocena moralna danej myśli zależy przede wszyst­kim od stopnia przyzwolenia ludzkiej woli. Istnieją jednak również czynniki, które bądź współuczestniczą w tym psychiczno-moralnym zjawisku, bądź - jako skutek owego przyzwolenia - decydują o rozmiarze powstałego zła, a zatem także winy. Innymi słowy, nie są one bezpośrednimi sprawcami aktu moralnego zła, ale go współkształtują. Do owych czynników należy zaliczyć: źródło pochodzenia myśli, ich treść, obecny stan duchowy człowieka, a także skutki myśli.

   Nie ulega wątpliwości, że na charakter myśli wpływ ma ich źródło. Mogą one przychodzić z zewnątrz, exdzoten, być podsuwane przez Boga, aniołów albo złe duchy - są wówczas nadprzyrodzone, bądź pocho­dzić z wewnątrz, z ludzkiej natury - wtedy są natu­ralne. Ewagriusz rozróżnia w duszy ludzkiej część nierozumną, zwierzęcą, obejmującą jej niższą sfe­rę, a więc popędliwą i skłonną do gniewu, oraz część rozumną, którą stanowi ludzki rozum. Według spekulacji mnicha z Pontu jedne myśli wywodzą się wyłącznie ze zwierzęcej sfery duszy (należą do nich obżarstwo, nieczystość i chciwość), inne zaś, będąc właściwe tylko człowiekowi, wynikają z jego rozumno­ści (pycha), a jeszcze inne wywodzą się z obu sfer (acedia). Ponadto istnieją czynniki współkształtujące psychiczne obrazy. Są to zmysły, pamięć i temperament (krasis).  Czy źródło myśli określa ich moralną kwalifikację? Z pewnością nie ma nań bezpośredniego wpływu, gdyż o ocenie decyduje przyzwolenie woli. Jedyna zależność, na jaką Ewagriusz wskazuje, jest taka, że sfera nierozumna duszy zwykle dochodzi do głosu na początkowym etapie rozwoju duchowego człowieka, podczas gdy rozumna towarzyszy nam przez całe życie. Grzechy cielesne cechują raczej adepta ascezy, a duchowe dojrzałego ascetę. Skala wyrządzonych szkód zależy jednak od stopnia ludzkiej winy, a nie od rodzaju myślowego podszeptu.

  Co do pozostałych czynników określających moral­ną wartość myśli, to znaczenie materii myśli w tej dziedzinie nie wymaga wyjaśnień. Rodzaj myśli decy­duje o ich pociągającej sile oraz wpływa na posta­wę rozumu i woli. Od stanu duchowego człowieka za­leży także rozmiar ewentualnych szkód moralnych wyrządzonych przez myśli, które spotykają się z ludz­kim przyzwoleniem. Pokusa próżności i pychy doświa­dcza bardziej na etapie zdobywania poznania, gnostike, podczas gdy chciwość, obżarstwo i nieczy­stość są namiętnościami, z którymi młody adept musi walczyć na etapie praktike. Również skutki du­chowe przyzwolenia na złe myśli w sposób pośredni wpływają na rozmiar zła: zniewalają, kalają i zwodzą umysł, a nawet prowadzą do zatraty rozsądku. Ponad­to zaślepiają wewnętrzne oko kontemplacji, pozba­wiając je światła Bożego, a zatem oddalają nas od Boga.  Ostatecznie,  zamiast czcić Boga, uprawia się wówczas kult bożków.

  Zło myśli ma zatem charakter kompleksowy. Jed­nak klucz do jego usunięcia jest prosty. Ludzki wybór i akceptacja dobra w jego najmniejszym zalążku, ja­kim jest odpowiednia myśl, zapobiega powstaniu całej machiny usidlenia przez grzeszną namiętność. Strate­gia ascetyczna proponowana przez Ewagriusza jest następująca: bądź mądry przed szkodą.

d. Asceza myśli

  Teolog z Pontu zaleca, aby każdą myśl sądzić przed trybunałem serca. Trzeba być pasterzem własnych myśli. Istotnym zadaniem każdego mnicha, który do takiej walki został szczególnie powołany, jest uwolnienie umysłu z wszelkiej nieczystej myśli i przed­stawienie go Chrystusowi. Tymczasem walka z grze­chem myślowym jest trudniejsza niż z uczynkowym. Praca nad myślami stanowi więc pierwszy front chrze­ścijańskich zmagań. W nauce Ewagriusza można wy­różnić kilka elementów strategii tej walki.

  Praktike. Ten podstawowy etap ascezy Ewagriusz nazywa duchową metodą, która oczyszcza namiętną część duszy. Mąż praktyczny zabiera się stanowczo do zaprowadzenia ładu przede wszystkim we własnych myślach. Dokonuje tego przez praktyko­wanie przykazań i zdobywanie cnót przeciwnych na­miętnościom, przez modlitwę, lekturę Pisma Święte­go, czuwania, post, jałmużnę i pracę fizyczną. Korzy­sta także z kierownictwa duchowego. Na drugim etapie, podczas tak zwanej kontemplacji naturalnej, fisike, wniknięcie w ostateczne racje stworzonych bytów pomaga mu oddalić złe myśli. Praca nad my­ślami zostaje zatem wpisana w szeroki kontekst asce­tycznego trybu życia.

   Diakresis. Ewagriusz zachęca do tego, żeby być „odźwiernym serca", przepytującym każdą myśl, „od kogo pochodzi". Rozeznawanie myśli wchodzi w zakres wspomnianej kontemplacji naturalnej, a za­tem elementarnej formy teoria. Przedmiotem owego rozeznawania jest ludzka natura oraz jej psychiczna i duchowa aktywność. Jednak źródło owego rozezna­wania pozostaje ponadnaturalne. Diakrisis - w sensie ścisłym - to dar nadprzyrodzony, łaska dana umysło­wi oczyszczonemu przez modlitwę, lekturę Pisma Świętego i ascezę. Człowiek posiadający taki chary­zmat, czyli prawdziwy gnostyk, staje się mistrzem życia duchowego. Zakres owego rozeznawania pozostaje szeroki - rozpoznawanie źródeł pochodzenia po­szczególnych myśli, sposobu i okoliczności ich działa­nia, odgadywanie strategii demonicznych podstępów i wgląd w wiele innych tajników życia duchowego. Ewagriusz niewiele mówi wprost o naturze tego daru, jednak cała jego twórczość jest jego praktyczną ilu­stracją.

   Antirresis. Oryginalnym wkładem pontyjskiego mnicha w naukę ascetyczną jest proponowana przez niego metoda sporu z myślami za pomocą Biblii. Antirresis, dosłownie oznacza „słowo zaprzeczają­ce". Jest to słowo, które zbija argumenty podsuwane przez podszepty zła. Gdy zorientujemy się, że jakaś myśl nie pochodzi od Boga czy z innego szlachetnego źródła, należy odrzucić ją od siebie tak szybko, jak to tylko możliwe. Proponowaną strategię Ewagriusz najobszerniej wykłada w Prologu do pisma Antirrheticus. Ten kategoryczny sposób prowadzenia sporu z ku­szącymi myślami, jego zdaniem, jest głęboko zakorze­niony w tradycji biblijnej. Praktykował go Mojżesz, Dawid, Kohelet, a nawet sam Jezus, kuszony potrój­nie przez diabła, jak również pierwsi mnisi, na przy­kład Antoni Pustelnik. Wykorzystuje się tu pewne za­sady rządzące ludzką psychiką, a przede wszystkim prawo zmienności myśli. Spór zostaje ujęty w słowa. Szeptanymi, bądź powtarzanymi w myślach frazami Pisma Świętego, asceta zbija sugestię zła, podpowia­daną przez ludzką naturę albo złe duchy. Następuje werbalizacja pokusy,  a zatem również jej uświadomienie. Podważa   się   wiarygodność   podpowiadanej myśli a wobec jej irracjonalnej natarczywości stosuje mechanizm dziecięcej ucieczki pod opiekę Bożą. Gdy niebezpieczeństwo nie jest zbyt wielkie i zachodzi możliwość pewnego dialogu  z myślami, poleca się ich sublimację. Korzyść płynąca z poddania się rzekomo słusznej sugestii jest niczym w perspektywie wiecznego dobra obiecanego przez Słowo Boże. Walczący mnich staje w obecności Bożej i słowem natchnionym przywołuje moc jego Autora. Mobilizuje wszystkie swoje siły. Odpierając pokusę angażuje się nie tylko umysłowo, ale także wolitywnie i emocjonalnie. W istocie antirresis jest modlitewną praktyką, która ma ogromny walor terapeutyczny. Sposób, w jaki usuwa się myśl w samym jej zarodku, świadczy o roztropności profilaktycznego działania, zapobiegającego grzechowi myślą, a tym bardziej czynem.

  Mnich z Pontu, tworząc pewien system, doktrynę był teologiem ex professo. Schematyzm jego niekiedy działa zniechęcająco na tych, których fascynuje niepowtarzalność drogi każdego człowieka do świętości. Znajdujemy tu z pewnością ślady greckiego, intelektualnego spojrzenia na świat i ludzką naturę. Fascynacja doktryną Ewagriusza jeszcze dzisiaj może być wyrazem pewnego snobizmu. Jednak był on bodajże pierwszym, który ujął w spójny system całą dziedzinę życia duchowego i ascezy. Chociaż jego program ukształtowały konkretne potrzeby środowiska pustelniczego, to jednak w jego nauce, choćby w temacie ascezy myśli, wszyscy możemy znaleźć wiele dla siebie”.

Douglas Reed - koniec Lorda Northcliffea


    Przez trzy lata po Konferencji Pokojowej z 1919 roku trwały prace nad planem organizacji wojsk brytyjskich w Palestynie i uzasadnieniem ich obecności zadaniem honorowej misji, która w gruncie rzeczy miała charakter zamachu. Ten nieskoń­czenie zawikłany problem został sprawnie rozwiązany. Z zachowanych świadectw wyłania się wstrząsający obraz tajnych, niegodziwych mani­pulacji mocarstw. Wraz z praktyką udoskonalały się metody wywierania „nieodpartej presji na politykę międzynarodową".

   Po uznaniu pretensji syjonistów do Palestyny przez Konferencję Poko­jową (i równoczesnym zignorowaniu zasymilowanych Żydów zachodnich, których przedstawicielem był Sylvain Lewi), następny krok uczyniono na konferencji w San Remo w 1920 roku, gdzie zwycięskie mocarstwa zebrały się w celu rozczłonkowania pobitego Imperium Tureckiego. Konferencja ta zaakceptowała przebiegły koncept Weizmanna z 1915 roku - przejęcia Palestyny jako „mandatu" pod administrację brytyjską.

    Prawdziwa natura tego przedsięwzięcia poczęła wychodzić na jaw i wzbudzać coraz głośniejsze protesty. Mimo to, Balfour zapewnił Weizmanna, że „nie należy przywiązywać do nich wagi, gdyż na pewno nie wpłyną one na definitywnie ustaloną politykę".

    Owo zagadkowe stwierdzenie, często później się powtarzające, zakłada, że w tej jedynej kwestii polityka nie powinna, nie może i nie zmieni się nigdy, bez względu na interesy narodowe, honor czy inne imponderabilia. Nie znam innego wypadku, kiedy to zasady polityki państwowej oparte byłyby na niewzruszonym kanonie ignorującym interesy państwowe i opinię publiczną. W San Remo Lloyda George'a niepokoiła możliwość „zamrożenia" inicjatywy pokojowej przed osią­gnięciem skrytego celu i powiedział Weizmannowi: „Niech pan nie traci czasu. Dziś świat jest jak Bałtyk przed zamarznięciem. Teraz jeszcze jest w ruchu. Ale gdy zamarznie, będziecie musieli przebijać lód głową i czekać na drugą odwilż"1. Gdyby Lloyd George rzekł „drugą wojnę", miałby rację i prawdopodobnie ją miał na myśli, mówiąc o „odwilży". W takich okolicznościach konferencja San Remo „zatwierdziła Deklara­cję Balfoura i decyzję powierzenia mandatu Wielkiej Brytanii". Stąd już jeden krok dzielił syjonistów od osiągnięcia celu, sprzedania wynalazku „mandatów" Lidze Narodów, która miała uzurpować sobie prawo ich nadawania, i „ratyfikować" ten szczególny mandat.

    Jak zobaczymy, stało się to w 1922 roku, choć w międzyczasie ze­rwała się burza protestów ze strony wszystkich bezpośrednio zaangażo­wanych w tę sprawę rządów i społeczeństw. Za promowanie tej polityki odpowiedzialne były trzy siły: kierujący nią syjoniści z Rosji, wysoko uplasowani filosemici, których Weizmann „nienawidził", lecz używał, masy sentymentalnych liberałów, zjadliwie przedstawionych w Protoko­łach. Przeciw niej powstała autorytatywna, wyrobiona opinia publicz­na w tak wielkiej masie, że gdyby chodziło tu o jakąś inną sprawę nie angażującą tajnych „administratorów", upadłaby ona szybko. Powszechny protest był tak wielki, że zanim przejdziemy do jego opisu, musimy usys­tematyzować go w punktach: Protestowali: (1) Arabowie w Palestynie, (2) Żydzi palestyńscy, (3) główny przywódca syjonistyczny w Ameryce, oraz antysyjonistycznie nastawieni Żydzi w Ameryce i w Anglii, (4) brytyjscy urzędnicy i żołnierze w Palestynie, (5) brytyjscy i amerykańscy eksperci, (6) większa część prasy, niepodporządkowana jeszcze konspiratorom.

(1) Dzięki znajomości Tory Arabowie od początku wiedzieli, co ich czeka. Gdy na Konferencji Pokojowej Weizmann oświadczył: „Naszym mandatem jest Biblia", Arabowie znali dobrze „Boga Żydów" wraz ze jego obietnicami pogromów i kar: „Gdy Pan, Bóg twój, wprowadzi cię do ziemi, do której idziesz, aby ją posiąść, usunie liczne narody przed tobą (...) siedem narodów liczniej­szych i potężniejszych od ciebie. Pan, Bóg twój, oddaje tobie, a ty je wytępisz, obłożysz je klątwą, nie zawrzesz z nimi przymierza i nie okażesz im litości".

   Dla Arabów więc syjonizm i jego poparcie przez Zachód oznaczały czekającą ich masową eksterminację na mocy Prawa ustanowionego dwa i pół tysiąca lat wcześniej (Potwierdziły to wydarzenia roku 1948). W 1945 roku król Ibn Saud powiedział prezydentowi Rooseveltowi: „Potrzebne wam były dwie wojny światowe, aby się przekonać o tym, co my wiedzieliśmy od dwu tysięcy lat". Czyny potwierdziły, że intencje te miały być dosłownym spełnieniem „ustaw i przykazań". Co znamienne, nawet antysyjonistycznie nastawieni Żydzi nie przypuszczali przed fak­tem, że to „spełnienie" może się okazać dosłowne. W 1933 roku Bernard J. Brown słusznie przytoczył wyżej wspomniany ustęp jako źródło obaw Arabów, pisząc: „Ciemni Arabowie oczywiście nie są w stanie zrozumieć, że nowoczesny Żyd nie bierze Biblii tak dosłownie, aby powodować się okrucieństwem względem swoich sąsiadów, lecz podejrzewają Żydów o powoływanie się na ich historyczne prawa do Palestyny na podstawie autorytetu Biblii, którą sami przyjmują za objawioną prawdę". (Brown, mieszkający w Chicago, nie znał Chazarów).

    W 1920 roku Arabowie nie wierzyli w oficjalne zapewnienia De­klaracji Balfoura o zabezpieczeniu ich „praw obywatelskich i religijnych" ani w oficjalne gwarancje zawarte w Czternastu Punktach Wilsona, zapew­niające im „niekwestionowane bezpieczeństwo życia" i „absolutną szansę autonomicznego rozwoju". Jeśli nawet nie wiedzieli, mogli odgadnąć, że panowie Balfour, Lloyd George i Wilson potajemnie przyrzekli już Pale­stynę syjonistom. Znając Torę, nie mogli również uwierzyć oficjalnemu oświadczeniu Winstona Churchilla z 1922 roku (był on wtedy sekretarzem do spraw Kolonii): „Nieoficjalnie twierdzi się, że celem zamierzeń jest utworzenie wyłącznie żydowskiej Palestyny. Używa się w nich sformuło­wań wskazujących, że «Palestyna ma się stać tak żydowską, jak Anglia jest angielską» (bezpośrednia reprymenda pod adresem Weizmanna). Rząd Jego Królewskiej Mości uważa podobne sugestie za niepraktyczne i nie ma takich zamiarów. Nigdy też nie rozważał możliwości wyginięcia czy zniewolenia ludności arabskiej, jej języka i kultury w Palestynie" (jako premier podczas II wojny światowej, a potem jako przywódca opozycji, Churchill udzielił poparcia procesowi, który zdementował powyżej).

(2) Miejscowe społeczeństwo żydowskie w Palestynie (kompletnie zignorowane w tych poczynaniach) było nastawione zdecydowanie antysyjonistycznie. Spośród syjonistów i popierających ich zachodnich polityków jedynie Weizmann miał jakie takie kontakty z tymi tubylczymi Żydami, odwiedziwszy raz czy dwa Palestynę. Jak powiada, większość jego kolegów syjonistów rosyjskich nic o nich nie wiedziała. Dopiero w latach 1919-1922 przywódcy syjonistyczni odkryli, że Żydzi palestyńscy uważają ich za „pogan, bezbożników, ignorantów i wrogów". Weizmann (który jak zwykle twierdził, że działa dla ich dobra: pragnęliśmy jedynie polepszyć i zmodernizować warunki, w jakich żyją) był „wstrząśnięty odkryciem, jak daleko od nich odbiegliśmy". Zbył ich lekceważącym epitetem „sta­rych pierników", którzy w irytujący sposób bombardują organizacje ży­dowskie w Ameryce listami, w „dziewięćdziesięciu procentach" wrogimi syjonizmowi. (Co charakterystyczne, Weizmann znał treść tych listów dzięki brytyjskiemu cenzorowi, który bezprawnie mu je pokazywał). Politycy z Paryża i San Remo ignorowali te protesty tubylczych arabskich i żydowskich mieszkańców Palestyny.

(3)  W 1919 roku Louis Brandeis odwiedził Palestynę, będącą od dwudziestu lat przedmiotem jego obudzonych zainteresowań ju­daizmem. Spotkanie z nieznanym krajem z miejsca go rozczarowało i uznał, że „niesłuszne byłoby popierać imigrację do niego". Usilnie zalecał ograniczenie akcji Światowej Organizacji Syjonistycznej, a na­wet jej zaniechanie - jej przyszła działalność powinna sprowadzać się do budowania „żydowskiej ojczyzny" przez oddzielne stowarzyszenia syjonistyczne w różnych krajach. 


Byłby to więc rodzaj „ośrodka kultu­ralnego" w Palestynie, zawierającego uniwersytet i akademie oraz więcej osiedli rolniczych, zapewniającego ułatwienie imigracji dla umiarkowanej liczby Żydów, pragnących z własnej woli przyjechać do tego kraju.

  Koncept ten, odrzucający utworzenie oddzielnego narodu żydowskie­go w postaci państwa, uznany został za zdradę. Według Weizmanna re­prezentował on odrodzenie się dawnego rozłamu pomiędzy „wschodem" a „zachodem", pomiędzy Ostjuden a emancypowanymi Żydami Zachodu, pomiędzy „Waszyngtonem" a „Pińskiem" (nazwisko Leona Pinskera, autora sformułowania presja międzynarodowa, nie jest przypadkowe).

   Rosyjscy syjoniści obalili Brandeisa równie łatwo, jak w 1903-1904 roku Herzla. Propozycję swą Brandeis przedstawił na Kongresie Amerykańskich Syjonistów w Cleveland w 1922 roku. Oponujący mu Weizmann domagał się utworzenia „funduszu narodowego" (finanso­wanego przez przymusowe składki członków organizacji syjonistycznych na rzecz samozwańczego rządu narodu żydowskiego) i ustanowienia „budżetu narodowego". Pozycja Brandeisa była równie słaba, jak Herz­la w 1903 roku - mocarstwa zachodnie zaangażowane były w sprawę syjonistów rosyjskich. Kongres, „wybrany" przez jedną dziesiątą Żydów amerykańskich, poparł Weizmanna i zignorował Brandeisa.

(4)  Brytyjscy żołnierze i urzędnicy stali przed zadaniem niemoż­liwym do zrealizowania. Stanowili oni zespół najlepiej zorientowanych i doświadczonych administratorów kolonialnych w historii i słuchali ostrzeżeń, jakie podpowiadał im instynkt i doświadczenie. Potrafili sprawiedliwie zarządzać powierzonym im krajem w imieniu jego miesz­kańców. Wiedzieli, że niemożliwe jest sprawiedliwie rządzić krajem ani utrzymać go w spokoju, narzucając mu obcych imigrantów i zmuszając miejscową ludność do ich tolerowania. Jej protesty również zaczęły napły­wać do Londynu, lecz tak samo były ignorowane, jak dziś trzydzieści lat później. Arabowie od początku odgadli gorzką prawdę i już w 1920 roku zaczęli stawiać opór wszelkimi możliwymi środkami, organizując rozruchy i powstania. Nie zaprzestali ich do dzisiaj i nie zaprzestaną, do­póki wyrządzona im krzywda nie zostanie naprawiona lub nie zostaną ostatecznie ujarzmieni przemocą oręża.

(5) Współczesny historyk może się zastanawiać, w jakim celu pre­zydent Wilson i Lloyd George wysyłali komisje do przefrymarczonego przez siebie kraju w sytuacji, gdy „czołowi politycy" (określenie Weizman-na) w Londynie i Nowym Jorku zdecydowani byli na zasadzenie syjoni­zmu w Palestynie bez względu na koszty, protesty, opinię publiczną czy zdrowy rozsądek. Jeśli spodziewali się od ich raportów zachęty (w rodza­ju rady sir Henryego o „miesiącach słoty"), zawiedli się, gdyż członkowie komisji po prostu potwierdzili wcześniejsze opinie Arabów, miejscowych Żydów palestyńskich i administracji brytyjskiej. W 1919 roku Komisja King-Crane ustanowiona przez prezydenta Wilsona, stwierdziła, że „sy­joniści mają na celu praktycznie kompletne wyzucie z posiadłości obec­nych nieżydowskich mieszkańców Palestyny". Zdaniem Komisji miało to nastąpić „drogą różnych form wykupu", lecz przesłuchiwani przez nią oficerowie brytyjscy, mający większe doświadczenie, słusznie twierdzili, że „program syjonistyczny może być osiągnięty jedynie przemocą zbroj­ną". Komisja Haycrafta mianowana przez Lloyda George'a w 1921 roku stwierdziła, że „prawdziwym źródłem problemów rozpoczynających się w Palestynie jest usprawiedliwione przekonanie Arabów, że syjoniści zamierzają ustanowić swą dominację w Palestynie".

6)  Największą przeszkodą dla ambicji syjonistycznych okazały się rzeczowe reportaże prasy o wydarzeniach w Palestynie oraz niechęt­ne syjonizmowi komentarze artykułów wstępnych. Do czasu wybuchu I wojny światowej rząd amerykański i rząd brytyjski nie zaszły jeszcze tak daleko, aby nie liczyć się z rzetelnie informowaną przez prasę opinią publiczną. Skorumpowanie prasy (przewidziane przez Protokoły) poczęło się z wprowadzeniem cenzury podczas wojny. Wzrost znaczenia kierow­niczej władzy zakulisowej ujawnił się w sprawach pułkownika Reping-tona, pana H.A. Gwynne i pana Roberta Wiltona w latach 1917-1918. Doświadczeni korespondenci byli zmuszeni zrezygnować, lub zająć się pisaniem książek, ponieważ ich reportaże były ignorowane, gubione lub zatrzymywane. Redaktor publikujący rzeczowy reportaż bez poddania go cenzurze był karany.

    W latach 1919-1922 cenzura ustępowała, a prasa, całkiem natu­ralnie, powracała do praktyki rzetelnego informowania o faktach i ich komentowania. Permanentne przywrócenie zasad dawnej krytyki polityki państwowej przez prasę położyłoby niewątpliwie kres projektom syjo­nistów, które nie utrzymałyby się przy ujawnieniu ich opinii publicznej. Dlatego też w przełomowym momencie przed „ratyfikacją" mandatu cała przyszłość syjonizmu zależała od stłumienia nieprzyjaznych gazet. W tej właśnie krytycznej chwili zaszedł incydent ilustrujący skuteczny przykład takiej akcji. Z uwagi zarówno na swe przyszłe skutki, jak i swą niezwykłość, wydarzenie to (stanowiące tytuł niniejszego rozdziału) zasługuje na bardziej szczegółowe omówienie.

    W zamierzeniach konspiratorów (używam tego słowa za przykładem Weizmanna i pułkownika House'a) Anglia w owym okresie zajmowała po­czesne miejsce, a jej bardzo wpływowym przedstawicielem był energiczny lord NorthclifFe. Urodzony jako Alfred Harmsworth, postawny mężczyzna z napomadowanym napoleońskim loczkiem, był właścicielem dwóch najbardziej poczytnych dzienników, kilku innych magazynów i czasopism i - co najważniejsze - głównym udziałowcem najbardziej wpływowe­go w owym czasie pisma na świecie, londyńskiego „Timesa". Miał więc codzienny bezpośredni dostęp do milionów czytelników, a z natury był także - mimo żyłki do interesów - znakomitym redaktorem, odważnym, przebojowym i patriotycznym. W sprawach, które lansował lub popierał, miał czasem rację, a czasem jej nie miał, lecz był niezależny i nieprzekup-ny. Przypominał nieco amerykańskiego Randolfa Hearsta i pułkownika Roberta McCormicka - w tym sensie, że używał różnych sposobów dla zwiększenia cyrkulacji swych gazet, lecz nigdy w konfrontacji z interesem narodu, nie tolerował bluźnierstwa, sprośności, oszczerstw i akcji wywro­towych. Nie dawał się zastraszyć i był potęgą w swoim kraju.

   Lord Northcliffe dwukrotnie naraził się konspiratorom z Rosji. Z jego inicjatywy w maju 1920 roku „Times" opublikował wspomnia­ny wyżej artykuł o Protokołach Mędrców Syjonu. Był on zatytułowany Niebezpieczeństwo żydowskie. Niepokojący pamflet. Wezwanie do dochodzenia. W konkluzji stwierdzał: „Bardzo pożądane jest zbadanie tych rzekomych dokumentów i ich historii (...) czyż mamy bez wyjaśnienia zbyć tę sprawę i pozwolić na bezkrytyczny rozgłos tego rodzaju dzieła?"

Potem, w 1922 roku, lord Northcliffe odwiedził Palestynę w to­warzystwie dziennikarza, J.M.N. Jeffrieśa (którego książka Realia Pale­styny4 ciągle jest klasycznym dokumentem tego okresu). Stanowili oni parę całkiem różną od redaktorów „Timesa" i „Manchester Guardian", którzy w Anglii pisali artykuły wstępne o Palestynie w konsultacji z przy­wódcą syjonistycznym Weizmannem. Będąc na miejscu, lord Northcliffe doszedł do tego samego wniosku, co inni, niezależni badacze Pisał-„Uważam, że zagwarantowaliśmy Palestynę jako dom dla Żydów bez należytego zastanowienia, pomijając fakt, że mieszka tam siedemset tysięcy Arabów, właścicieli tego kraju (...). Wydaje się, że Żydzi przeko­nani są o powszechnym poparciu, a nawet entuzjazmie społeczeństwa angielskiego dla sprawy syjonizmu, powiedziałem im, że tak nie jest i że nie powinni nadużywać naszej cierpliwości potajemnym sprowadzaniem broni do walki z siedmiuset tysiącami Arabów (...). Zanosi się na poważne kłopoty w Palestynie (...) tutaj ludzie boją się mówić Żydom prawdę (...). Usłyszeli jej część ode mnie". 

Stwierdzając prawdę, lord Northcliffe zgrzeszył dwukrotnie: raz już wkroczył na wzbroniony teren, domagając się „dochodzenia" w sprawie Protokołów. Co więcej, był w stanie ogłosić prawdę w swej masowo czytanej prasie, przez co dla konspiratorów stał się niebezpiecznym człowiekiem. Napotkał na przeszkodę w postaci Wickhama Steeda, który był redaktorem „Timesa" i według relacji Weizmanna - zwolennikiem syjonizmu.

   W rozgrywce tej lordowi Northcliffe brakowało jednego atutu. Prawdę o Palestynie chciał ogłosić szczególnie w „Timesie", lecz był jedy­nie jego głównym, a nie wyłącznym właścicielem. Stąd serie artykułów o Palestynie pojawiły się w jego własnych gazetach, lecz „Times" odmówił ich publikacji. Sam Wickham Steed, choć wysuwał tak ważkie propo­zycje co do przyszłości Palestyny, wzbraniał się ją odwiedzić i odmówił zamieszczenia opinii przeciwstawnej sprawie syjonizmu.

   Powyższe fakty, jak i te które nastąpią, zrelacjonowane są (z zadzi­wiającą szczerością) w Oficjalnej historii „Timesa" (z 1952 roku), tej pracy Wickham Steed „uchylił" się od propozycji lorda r-towarzyszenia mu w podróży do Palestyny, odnotowuje „brak reakcji" Wickhama Steeda na telegraficzne życzenie 1 thcliffea zamieszczenia „artykułu wstępnego, atakującego Balfoura wobec syjonizmu".

  Czytelnik powinien teraz zwrócić szczególną uwagę  na daty.

  W maju 1920 roku, z inicjatywy lorda Northcliffe, pojawił się w „Timesie" artykuł o Protokołach. Na początku 1922 roku lord odwiedził Palestynę i napisał serię artykułów wspomnianych wyżej. 26 lutego 1922 roku, gdy prośba jego została zignorowana przez Steeda, opuścił Palestynę. Na konferencji redaktorskiej w dniu 2 marca 1922 roku lord Northcliffe rozdrażniony postawą opornego redaktora, skrytykował ostro jego politykę edytorską. Domagał się jego ustąpienia i był zaskoczony, że mimo otwartej nagany Wickham Steed ciągle pozostaje na stanowisku re­daktora. Zamiast zrezygnować, redaktor postanowił „zasięgnąć opinii prawnika, co do trybu dymisji niezgodnej z prawem". W tym celu zwrócił się do specjalnego doradcy prawnego lorda Northcliffa (w dniu 7 marca 1922 roku), który poinformował go, że lord Northcliffe jest „nienormal­ny", „niezdolny do pracy" i, sądząc z jego wyglądu, „długo nie pożyje", po czym doradził redaktorowi „pozostanie na swoim stanowisku"! Redaktor pojechał do Francji, aby w Pau spotkać się z lordem Northcliffeem i tam, uznawszy, że lord Northcliffe jest nienormalny (31 marca 1922 roku), poinformował dyrektora „Timesa" o „szaleństwie" lorda Northcliffe’a.

    Skoro sugestia o szaleństwie wysunięta została przez redaktora, którego lord Northcliffe chciał usunąć, należałoby także wziąć pod uwa­gę opinie innych. 3 maja 1922 roku lord Northcliffe był w Londynie na pożegnalnym obiedzie na cześć odchodzącego redaktora swojej gazety i był w doskonałej formie. 11 maja 1922 roku wygłosił „świetne i rzeczowe" przemówienie na zebraniu Imperialnego Związku Prasy, gdzie „więk­szość uczestników słyszących o jego „nienormalności", przekonała się, że jest w błędzie". Kilka dni później lord Northcliffe wysłał naczelnemu dyrektorowi „Timesa" telegraficzne polecenie zdymisjonowania redakto­ra. Dyrektor naczelny nie dopatrzył się niczego „nienormalnego" w tym poleceniu i nie „wyraził żadnych obaw co do zdrowia Northcliffea". Inny dyrektor, który go wtedy widział, „uznał go za równie zdrowego, jak on sam, w zachowaniu i wyglądzie Northcliffea nie zauważył nic nie­zwykłego" (24 maja 1922 roku).

   8 czerwca 1922 roku, będący w Boulogne lord Northcliffe zapro­sił Wickhama Steeda na spotkanie w Paryżu. Gdy spotkali się tam 11 czerwca 1922 roku, lord Northcliffe oznajmił Steedowi, że sam ma zamiar przejąć redakcję „Timesa". 12 czerwca 1922 roku całe towarzystwo udało się do Evian-les-Bains. W drodze na granicy szwajcarskiej Wickham Steed po kryjomu wprowadził do pociągu lekarza. Po przyjeździe do Szwajcarii wezwany został anonimowy „świetny francuski specjalista chorób nerwowych", który tego samego wieczoru uznał lorda Northcliffe a za „niepoczytalnego". Na mocy tego orzeczenia Wickham Steed wysłał do Londynu depeszę nakazującą „Timesowi" ignorować polecenia lorda Nortcliffea i nie publikować żadnych jego artykułów. Steed 18 czerw­ca wyjechał, aby nigdy już nie spotkać się z lordem Northcliffeem. Gdy 18 czerwca 1922 roku lord Northcliffe powrócił do Londynu, został prak­tycznie odsunięty od kontroli, a nawet odcięty od łączności ze swoimi przedsiębiorstwami (szczególnie z „Timesem" - odłączono mu telefon). Kierownik postawił przed drzwiami jego pokoju wartę policyjną, unie­możliwiając mu wizytę w biurze „Timesa", w razie, gdyby udało mu się tam dotrzeć. Zgodnie z relacją Oficjalnej historii, wszystko to odbyło się na mocy zaświadczenia wydanego w obcym kraju (Szwajcarii) przez anonimowego (francuskiego) lekarza. Lord Northcliffe umarł 14 sierpnia 1922 roku. Przyczyną jego śmierci w wieku pięćdziesięciu siedmiu lat było, jak ustalono, wrzodowe zapalenie wsierdzia. Po nabożeństwie pochowany został w Westminster Abbey, żegnany przez znaczne grono redaktorów.

    Tak wygląda historia, którą wygrzebałem z oficjalnej publikacji. W tamtych czasach, poza małym kręgiem osób, była ona w ogóle nie­znana, ujrzała światło dzienne dopiero trzydzieści lat później w Oficjalnej historii. Gdyby opublikowano ją w 1922 roku, na pewno wywołałaby mnóstwo pytań. Wątpię, czy istnieje gdziekolwiek podobny precedens usunięcia potężnego, bogatego, zdrowego człowieka w tak tajemniczych okolicznościach.

    W tym miejscu po raz pierwszy występuję jako naoczny świadek opisywanych wydarzeń. W wojnie 1914-1918 byłem jedynie jednym z nieświadomych milionów uczestników, a prawdę o niej odkryłem wiele lat później. W 1922 roku znalazłem się chwilowo w tym zamkniętym krę­gu, choć nie będąc jego członkiem. Patrząc wstecz, widzę siebie zdanego na wyłączne towarzystwo lorda Northcliffea (który miał wkrótce umrzeć), nic nie wiedziałem o syjonizmie, Palestynie, Protokołach i o wielu innych sprawach, w których on zabierał głos. Być może, moje świadectwo warte jest uwagi - nie mnie o tym sądzić.

Za: Douglas Reed, Strategia Syjonu. Nieznana historia Narodu Wybranego, tytuł oryginału: The Controvery of Zion, tom 1, nie podano tłumacza, Wydawnictwo „Wektory”, Bielany Wrocławskie, Wrocław 2017