Szałamow; Nadieżda Mandelsztam


Łagier był dla człowieka wielką próbą siły charakteru, zwykłej ludzkiej moralności i dziewięćdziesiąt dziewięć procent ludzi nie wytrzymało tej próby.

Aby przyjaźń była przyjaźnią, jej mocne podstawy muszą powstać, zanim warunki życia sięgną ostatecznej granicy, poza którą nie ma już w człowieku niczego ludzkiego a pozostaje tylko nieufność, kłamstwo i złość.

… umieć kraść to główna cnota obozowa, poczynając od chleba współwięźnia, a kończąc na wielotysięcznych premiach, które zarząd obozu przyznaje sobie za nieistniejące osiągnięcia.

W takich przypadkach cieszono się podwójnie: po pierwsze, że się komuś źle dzieje; po drugie, że to nie mnie.

Nakarmienie do syta pięciu tysięcy ludzi pięcioma bochenkami chleba było prawdopodobnie łatwiejsze i prostsze do przeprowadzenia niźli dla więźnia podział dziesięciodniowego przydziału żywnościowego na trzydzieści części.

Człowiek żyje dzięki właściwej sobie umiejętności zapominania. Pamięć zawsze gotowa jest pozbyć się tego, co złe i zachować to, co dobre.

Istnieje taka granica, kiedy wszystko, co może się jeszcze zdarzyć z człowiekiem – to tylko coś lepszego.

Są także tacy, którzy we wszystkim chcą widzieć to najlepsze. Dla innych, przeciwnie, wszystko idzie ku gorszemu i każde polepszenie przyjmują z niedowierzaniem, jak jakieś niedopatrzenie losu. I ta różnica w sposobie podejścia niewiele zależy od własnego doświadczenia – jest jakby dana w dzieciństwie – na całe życie.

Potem i ja pojąłem, że wszystko polega na przewadze fizycznej, jeśli odnieść to do brygadzistów, sprzątających, nadzorców – wszystkich funkcyjnych nie noszących broni. Dopóki jestem silniejszy, nikt mnie nie uderzy. Jeśli osłabłem, bije mnie każdy. Bije sprzątający, bije łaziebny, fryzjer i kucharz. Dziesiętnik i brygadzista, bije każdy błatniak, nawet najsłabszy. Natomiast przewaga fizyczna konwojenta to jego karabin.

Władza to deprawacja. Spuszczone z łańcucha zwierzę ukryte w duszy człowieka szuka pożądliwie wypełnienia swej ludzkiej treści w biciu i zabójstwach.

Nie znam ludzi, którzy wydawali rozkazy dotyczące rozstrzelań. Widziałem ich tylko z daleka. Myślę jednak, że wydanie takiego rozkazu opiera się na istnieniu tych samych stanów duszy, tych samych sił duchowych, co rzeczywiste rozstrzelanie, własnoręczne zabójstwo.

Rosja to kraina stałego sprawdzania i kontroli. Marzeniem każdego szarego Rosjanina – zarówno więźnia jak i wolnego – jest, aby mu powierzona sprawdzanie czegoś lub kogoś.

Setki tysięcy ludzi, którzy byli więźniami, zostało zdeprawowanych przez złodziejską ideologię i przestało być ludźmi. Coś błatniackiego na zawsze osiadło w ich duszach – złodzieje ze swą moralnością zostawili na zawsze w świadomości każdego z nich ślad nie do zatarcia.

Owo słownictwo to jad, trucizna sącząca się w duszę człowieka, i właśnie opanowanie błatniackiego dialektu jest początkiem zbliżenia się „frajera” z błatniackim światem. Więzień-inteligent zostaje przez łagier zduszony. Wszystko, co dotąd było mu drogie, rozdeptano w proch, powłoka cywilizacji i kultury pęka w najkrótszym możliwym czasie, liczącym się w tygodnie.

Argumentem w sporze jest kułak i pałka. Środkami przymusu – kolba karabinu i cios w zęby.

Inżynierowie, geolodzy: lekarze przybywający na Kołymę na podstawie umowy z Dalstrojem szybko się demoralizują: „wielki rubel”, „prawo-tajgi”, niewolnicza praca innych, którą posługiwać się jest tak łatwo i zyskownie, zawężenie zainteresowań kulturalnych – wszystko to deprawuje, demoralizuje: człowiek, który długo pracował w łagrze, nie wyjeżdża już na „kontynent”, tam nie jest wart złamanego grosza, a przyzwyczaił się do „bogatego” i „zabezpieczonego” życia. Ten właśnie typ demoralizacji nazywa się w literaturze „zewem Północy”.


I zgodnie z rosyjskim obyczajem, zgodnie z rosyjskim charakterem; kiedy kto dostał pięć lat, cieszy się, że to nie dziesiątka. Dostanie dziesięć i cieszy się, że nie dwadzieścia pięć. Dostanie dwadzieścia pięć – tańczy z radości, że go nie rozstrzelano.

Bezkarność bicia, jak i bezkarność zabójstw, demoralizowała, deprawowała ludzkie dusze, wszystkich, i tych co czynili, i tych co widzieli, wiedzieli.

A granica moralna jest bardzo ważną granicą dla więźnia. Jest to główny problem jego życia: czy pozostał człowiekiem czy też nie.

W łagrze zabija praca, dlatego każdy, kto wychwala pracę w łagrze, to ktoś podły albo dureń.

Istniała wtedy taka moda wyrzekania się swoich rodziców – niemało znanych później pisarzy i poetów rozpoczęło swą działalność literacką od tego rodzaju oświadczeń.

„Najważniejsze to przeżyć Stalina. Wszyscy którzy przeżyją Stalina – będą żywi. Pan zrozumiał? Tak nie może być, żeby przekleństwa milionów ludzi spadające na jego głowę nie zmaterializowały się. Zrozumiał pan? On na pewno umrze od tej ogólnej nienawiści”.

W rzadkich przypadkach powrotu po zakończeniu wyroku pierwszym, co robiły ich własne żony, było sprawdzenie dokumentów powracającego z łagru, a potem, na wyścigi z właścicielem odnajmowanego mieszkania, bieg na milicję, aby zawiadomić naczalstwo o przybyciu męża.

Przede wszystkim: Człowiek nie lubi przypominać sobie złego. Ta właściwość ludzkiej natury czyni życie lżejszym. Proszę to sprawdzić na sobie. Wasza pamięć stara się zachować to, co dobre i jasne, a pozbyć się tego, co ciężkie i ciemne.

Rewolucja wykazała, że posiadanie domów to nie najpewniejsza lokata kapitału.

Symulantów i agrawantów Fiodor Jefimowicz nie demaskował. - Im się tylko wydaje – mówił ze smutkiem Łoskutow – że są symulantami i agrawantami. Oni są bardziej chorzy niż im się wydaje.

„Frontowe doświadczenia żołnierza nie potrafią człowieka przygotować do widoku śmierci w łagrach”.

Jest takie opowiadanie Anatola France'a Procurator Judei. I w nim Poncjusz Piłat nie może po siedemnastu latach przypomnieć sobie Chrystusa.

Zgodnie z tradycją, w rosyjskim procesie świadek nieznacznie różni się od oskarżonego i jego „udział” w sprawie wpływa ujemnie na jego przyszłość.

Hańba nie ma granic – a raczej granice jej są bardzo osobiste i każdy mieszkaniec celi śledczej ma inne wymagania w stosunku do samego siebie.


Szałamow; Opowiadania kołymskie
tłuczenie: Juliusz Baczyński

***

„Nie wiedziałem, że trafiliśmy w łapy humanistów” - powiedział O.M zimą 37/38 roku, czytając w gazecie inwektywy pod adresem Jagody, który miał rzekomo urządzać sanatoria zamiast łagrów.

Śmieszne jest mierzenie naszej epoki kryteriami praw rzymskich, kodeksu napoleońskiego czy innych pomników myśli prawniczej.

A Winawer umiał dawać dobre rady. To on namawiał mnie, bym skłoniła O.M do jak najmniejszej aktywności: o nic nie prosić – na przykład o przeniesienie w inne miejsce – nie przypominać o sobie, chować się, milczeć, jednym słowem udawać zmarłego …

W swej naiwności sądziłam, że opinia publiczna jest zawsze po stronie słabego przeciwko silnemu, krzywdzonego przeciw krzywdzicielowi, ofiary przeciw oprawcy.

Podział na „swoich” i „obcych” (wówczas używało się określenia „obcy element”) datował się jeszcze z czasów wojny domowej, z jej nieuchronną regułą „kto kogo?” Po zwycięstwie i kapitulacji zwycięzcy zawsze żądają nagród i beneficjów, a zwyciężeni podlegają niszczeniu. Ale wówczas okazuje się, że prawo przynależności do kategorii „swoich” nie bywa ani dziedzicznym ani nawet dożywotnim. O to prawo toczy się ciągła walka i wczorajszy „swój” może w mgnieniu oka stać się obcym.

„Tam daleko za kolczastym drutem, w samym sercu tajgi mrozem skutej, cień mój będą dziś przesłuchiwali …” Achmatowa

Są momenty, kiedy ludzie przekraczają jakąś granicę i niemieją w zdziwieniu; a więc oto gdzie i wśród kogo żyję, a więc oto do czego zdolni są ci, wśród których żyję, a więc oto gdzie się znalazłem!

„Moi chłopcy najbardziej kochają Stalina a dopiero potem mnie” - mówiła żona Pasternaka, Zinajda Nikołajewna. Inni nie posuwali się tak daleko, ale swymi wątpliwościami nikt się z dziećmi nie dzielił: po co skazywać je na nieszczęście?

O.M bardzo przezywał obojętność tłumu: „Dawniej przynajmniej dawali aresztantom jałmużnę, a teraz nawet nie spojrzą” … Szeptał mi z przerażeniem, a w obecności takiego tłumu można zrobić z aresztantem wszystko: zastrzelić, zabić, zamęczyć – i nikt nie będzie interweniować, widzowie odwrócą się plecami.

Myśl o tym ostatecznym wyjściu pocieszała mnie przez całe życie i kilkakrotnie w różnych ciężkich okresach naszego życia, proponowałam O.M wspólne samobójstwo.

Wszyscy byliśmy ugodowcami; milczeliśmy w nadziei, że zabija nie nas, lecz naszego sąsiada.

W pierwszych latach rewolucji wśród zwycięzców było wielu miłośników poezji. Jak udawało im się godzić to uczucie z hotentockimi zasadami moralnymi: „Jeśli ja zabiję – dobrze, jeśli mnie zabiją – źle?”

Kiedyś dobrych ludzi było dużo; co więcej, nawet źli udawali dobrych, bo tak wypadało. Stad właśnie brały się fałsz i obłuda demaskowane przez pisarzy realizmu krytycznego jako wielkie grzechy przeszłości. Rezultat tych demaskacji okazał się dość niespodziewany; dobrzy ludzie zniknęli.

Droga przyszłości była straszliwa; teraz już wiemy, że jedyna szansę uniknięcia jej dawała śmierć.

Uważając, że O.M jest już zniszczony i rozdeptany … władze nie zadały sobie trudu szukania rękopisów i zacierania śladów, spaliły to, co im wpadło w ręce i na tym poprzestały. Gdyby były wyższego mniemania o mandelsztamowskiej poezji, to ani ze mnie, ani z wierszy nie zostałoby śladu. Kiedyś nazywało się to: „rozsypać popioły na wietrze”.

Przekleństwo ciśnięte mieszkaniu to nie pochwała bezdomności lecz spazm strachu przed ceną, jaką za nie żądano. Nie dawano u nas przecież niczego za darmo: ani mieszkań, ani willi, ani pieniędzy.

Zauważyłam, że prędzej czy później wszystkim otwierają się oczy; niektórzy ukrywają tylko, że zaczęli widzieć.

Zwyczajnego samobójstwa O.M, podobnie jak Achmatowa, nie uznawał, chociaż pchało ku niemu wszystko: samotność, izolacja i pracujący wówczas przeciw nam czas. Samotność – to nie brak przyjaciół i znajomych, lecz życie w społeczeństwie które nie słyszy znaków ostrzegawczych i idzie z zamkniętymi oczami drogą bratobójstwa.

Wybierając rodzaj śmierci, O.M wykorzystał szczególną cechę naszych władców: ich ogromny, nieomal zabobonny szacunek dla poezji. „Nie narzekaj – mawiał – przecież poezję szanuje się tylko u nas, skoro się za nią zabija. Nigdzie indziej nie zabija się za wiersze ...”.

Ta religia, którą adepci nazwali skromnie nauką, umieszcza człowieka obdarzonego autorytetem na miejscu Boga.

Awerbach: „Żadna kultura i sztuka w ogóle nie istnieją, jest sztuka burżuazyjna i sztuka proletariacka, to samo z kulturą … Nic nie jest wieczne, a wartości bywają tylko klasowe”. To, że swoje klasowe wartości uważa za wieczne bynajmniej nie wprawiało go w zakłopotanie.

Każdą egzekucję usprawiedliwiano tworzeniem świata bez aktów gwałtu, toteż wszystkie ofiary miały być dopuszczalne, skoro ponoszono je w imię tego, co „nowe” i niesłychane. Nikt się nie spostrzegł, gdy cel zaczął uświęcać środki, a potem, jak to bywa w takich razach, stopniowo zniknął.

Ludzka pamięć jest tak urządzona, że sprzyja raczej zachowywaniu zarysów czy legend, a nie samych wydarzeń. Aby rewindykować fakty, trzeba ostro rozprawić się z legendą, a w tym celu należy najpierw ustalić w jakich kręgach się zrodziła.


Mówiąc brutalnie: obywatele radzieccy cenili własną ślepotę i zgadzali się na poznawanie rzeczywistości tylko za pośrednictwem własnej skóry.

Ludzie posiadający głos poddawani byli najhaniebniejszej z tortur; wyrywano im język i kazano jego kikutem sławić władcę. Niezniszczalny instynkt życia pchał ludzi ku takiej formie samounicestwienia – w imię przedłużenia fizycznej egzystencji. Ocaleni okazywali się tak samo martwi, jak pomordowani.

W naszym życiu wszyscy chętnie ulegają iluzjom, ludzie sami szukają czegoś, w co można by uwierzyć. Człowiek otoczony pozorami oddaje się pozornej działalności, organizuje sobie pozorną miłość – byle można się było czegoś uchwycić.

W czasie rewizji w r. 1934 różanolicy czekista był wstrząśnięty nieobecnością marksizmu na naszej półce. „Gdzie trzymacie swoich klasyków?” - zapytał, a O.M usłyszawszy pytanie, szepnął do mnie: „Po raz pierwszy aresztuje człowieka u którego nie ma Marksa” …

… brak perspektywy zawsze zniekształca zjawiska.

Leżniewowi się udało, jego książkę, której nikt nie chciał drukować – chociaż była nie gorsza od innych – przeczytał i zaakceptował sam Stalin. Zatelefonował nawet do Leżniewa, ale go nie zastał. Usłyszawszy o tym i licząc na powtórny telefon, Leżniew przez cały tydzień nie odchodził od aparatu.

Zespół przekonań formuje się zazwyczaj w młodości i ludzie rzadko go rewidują.

Większość podróżujących pisarzy – a wyjazdy na peryferie były u nas bardzo popularne – wybierała świat muzułmański. O.M uważał te ciągoty za nieprzypadkowe. Determinizm, podporządkowanie jednostki duchowi „świętej wojny”, abstrakcyjne ornamenty na budowlach przytłaczających człowieka – wszystko to bardziej odpowiadało mieszkańcom naszej epoki niż chrześcijańska nauka o wolnej woli i swobodzie indywiduum.

… przeczytaliśmy o zniesieniu kary śmierci i podwyższeniu wyroków więzienia do lat dwudziestu. O.M początkowo się ucieszył, a potem zorientował się, o co chodzi: „Jak oni tam zabijają, skoro trzeba było znosić karę śmierci?” - powiedział mi.

W moim pokoleniu tylko jednostki zachowały pomięć i jasność umysłową. Całe pokolenie O.M zostało porażone wczesną sklerozą.

„Stalin nie musi ucinać głów – mówił O.M. - Zlatują same jak pyłek z dmuchawca ...”. Po raz pierwszy powiedział to bodaj przeczytawszy artykuł Kosiora i dowiedziawszy się, że mimo swych artykułów i on został rozstrzelany.

Ta Moskwa nie wierzyła w nic i nikomu, i żyła hasłem; ratuj się kto może. Miała w głębokiej pogardzie wszystkie wartości, a zwłaszcza wiersze.

Okazuje się, że nie było u nas ani jednego stalinisty i wszyscy walczyli ze stalinizmem. Co do mnie, mogę zaświadczyć, że spośród moich znajomych nie walczył nikt. Ci, którzy nie stracili sumienia, starali się po prostu siedzieć cicho. To również wymagało prawdziwego męstwa.

Ludzie potrafią, kiedy chcą, mieć zadziwiająco krótką pamięć.

Z Warią rozmawialiśmy na inne tematy. Pokazywała nam podręcznik, w którym, z polecenia nauczycielki, trzeba było po kolei zaklejać portrety wodzów. Miała wielka ochotę zakleić Siemaszkę: „I tak go przecież zakleimy – czy nie lepiej od razu?” Redakcja encyklopedii przysyłała spisy haseł, które należało zakleić albo wyciąć.

Zmiażdżeni przez system, w którego tworzeniu tak czy owak współuczestniczyliśmy wszyscy – okazaliśmy się niezdolni nawet do biernego oporu. Nasza pokora podniecała oprawców i powstawało błędne koło.

O.M nie mógł uwierzyć w to, że zawodowi humaniści nie interesują się pojedynczymi losami, lecz jedynie całą ludzkością.


Wspomnienia Nadieżdy Mandelsztam
tłumaczenie: Andrzej Drawicz