wtorek, 30 czerwca 2015

Celem życia monastycznego jest osiągnięcie doskonałości



  Chociaż Kasjan był raczej nauczycielem doskonałości niż teologiem w dzisiejszym rozumieniu tego słowa, był jednak pierwszym, który uporządkował doktrynę ascetyczną i mistyczną mnichów egipskich i zaadoptował ją dla potrzeb monastycyzmu zachodniego. W jego czasach powstają już albo anonimowe zbiory wypowiedzi najsłynniejszych Ojców Pustyni {Apoftegmaty), albo pobożne opowiadania o ich życiu i cnotach {Opowiadania dla Lausosa). Pomimo że nie przedstawił, w sensie ścisłym, syntezy doktrynalnej, pozostawił wszelkie potrzebne elementy do jej zbudowania. Jego naukę można zatem w skrócie przedstawić następująco: celem życia monastycznego jest osiągnięcie doskonałości; w zależności od stanu i przygotowania duszy istnieją jednak trzy podstawowe stopnie doskonałości: bojaźń, nadzieja i miłość Boga {Rozmowa XI). Poprzez miłość Boga i czystość serca (najwyższy stopień doskonałości) dusza dochodzi do kontemplacji, która daje przedsmak wiecznej szczęśliwości i buduje w ludzkich sercach królestwo Boże {Rozmowa I). Głównymi przeszkodami na drodze do doskonałości są: przeciwstawne pragnienia ciała i ducha {Rozmowa IV), wady główne {Reguły życia mnichów V-XII, Rozmowa V), pokusy {Rozmowa VII), szatan {Rozmowa VIII). Podstawowym zaś środkiem do pokonania tych przeszkód jest: modlitwa (Rozmowa III), pokuta (Rozmowa XX), post (Rozmowa XXI), umartwienia (Rozmowa XXIV). Bardzo ważną rolę w przezwyciężaniu trudności odgrywają również cnoty, zwłaszcza cnota roztropności (Rozmowa II), cierpliwości (Rozmowa VI), czystości (Rozmowa XII). Miejsce szczególne w pismach Kasjana zajmuje modlitwa. W Rozmowie LX omawia cztery podstawowe rodzaje modlitwy [orationum species] (prośby [obsecrationes], modlitwy ustne [orationes], wspólne błagania [postulationes], dziękczynienia [gratiarum actiones]), zaznaczając, że modlitwą doskonałą jest „modlitwa płomienna", którą „sam Duch Święty, bez naszego udziału, zanosi do Boga" i której nie można „wyrazić słowami czy nawet objąć myślą" (XI,15,2). Ten właśnie rodzaj modlitwy, „przekraczający wszystko, co podlega zmysłom" (XI,25), Kasjan zaleca mnichom, uważając go za najwyższą formę kontemplacji.


Za: Jan Kasjan, Rozmowy z Ojcami tom 1, Rozmowy I-X, tytuł oryginału: Collationes Patrum XXIV, przekład i opracowanie: Ks. Arkadiusz Nocoń, seria: źródła monastyczne 28, starożytność 20, TYNIEC Wydawnictwo Benedyktynów, Kraków 2002

Plan Coudenhove-Kalergi – ludobójstwo narodów Europy


Tym artykułem zamierzamy udowodnić raz na zawsze, że to nie jest spontaniczne zjawisko. Co chcą przedstawić jako nieuchronny wynik współczesnego życia, to w rzeczywistości plan pomyślany przy stole i przygotowywany przez dziesięciolecia, by całkowicie zniszczyć oblicze kontynentu.

Pan-Europa

 

Niewielu wie, że jednym z głównych inicjatorów procesu integracji europejskiej, był również człowiek który opracował plan ludobójstwa narodów Europy. Jest to mroczny człowiek, o którego istnieniu nie wiedzą masy, ale elita uważa go za założyciela Unii Europejskiej. Nazywa się Richard Coudenhove-Kalergi. Jego ojciec był austriackim dyplomatą o nazwisku Heinrich von Coudenhove-Kalergi (z koneksjami z bizantyjską rodziną Kallergis), matka Japonką – Mitsu Aoyama. Dzięki bliskim kontaktom ze wszystkimi europejskimi arystokratami i politykami, dzięki relacjom arystokraty-dyplomaty ojca, i poruszaniu się za kulisami, z dala od świateł i rozgłosu, udało mu się zwrócić uwagę najważniejszych głów państw na jego plan, czyniąc ich zwolennikami i kolaborantami „projektu integracji europejskiej”.

a
Człowiek za ludobójstwem białych Europejczyków – Richard Coudenhove-Kalergi.

W 1922 założył w Wiedniu ruch „pan-europejski”, którego celem było ustanowienie Nowego Porządku Świata, opartego na federacji krajów, pod kierownictwem Stanów Zjednoczonych. Do pierwszych zwolenników należeli czescy politycy Tomáš Masaryk i Edvard Beneš, oraz bankier Max Warburg, który zainwestował pierwsze 60.000 marek. Austriacki kanclerz Ignaz Seipel i następny prezydent Austrii, Karl Renner, wzięli na siebie odpowiedzialność kierowania ruchem „pan-europejskim”. Później swoją pomoc zaoferowali francuscy politycy tacy jak Léon Bloum, Aristide Briand, Alcide De Gasperi i inni.

Istota planu Kalergi:

 

W książce Praktyczny idealizm [Practical Idealism], Kalergi pisze, że mieszkańcami przyszłych „Stanów Zjednoczonych Europy” nie będą narody starego kontynentu, a rodzaj podludzi, produkty mieszania ras. Wyraźnie oświadcza, że narody Europy powinny krzyżować się z azjatycką i kolorowymi rasami, tworząc wielonarodowe stado, bez żadnej jakości i łatwo kontrolowane przez elitę rządzącą.

Kalergi głosi zniesienie prawa do samostanowienia, a następnie eliminację narodów przy wykorzystaniu etnicznych ruchów separatystycznych i masowej migracji. Żeby Europę kontrolowała elita, chce zamienić ludzi w jedną jednorodną mieszankę czarnych, białych i Azjatów. Ale kto tworzy tę elitę? Kalergi dokładnie to opisuje:
Człowiek przyszłości będzie rasy mieszanej. Dzisiejsze rasy i klasy będą stopniowo znikać ze względu na eliminację przestrzeni, czasu i uprzedzeń. Eurazjatycko-negroidalna rasa przyszłości, podobna z wyglądu do starożytnych Egipcjan, zastąpi różnorodność narodów i różnorodność jednostek. Zamiast niszczyć europejski judaizm, Europa, wbrew jej woli, uszlachetniła i wykształciła tych ludzi, popędzając ich do przyszłego statusu wiodącego narodu poprzez ten sztuczny proces ewolucyjny. Nic dziwnego w tym, że naród który uciekł z getta-więzienia, stał się duchową szlachtą Europy. Tym sposobem litościwa troskliwa Europa stworzyła nową rasę arystokratów. To się wydarzyło, gdy upadła europejska arystokracja feudalna z powodu emancypacji Żydów [z powodu działań podjętych przez rewolucję francuską].
Chociaż żaden podręcznik nie wymienia nazwiska Kalergi, jego pomysły stanowią główne zasady Unii Europejskiej. Pogląd, że narody Europy powinny być wymieszane z Afrykańczykami i Azjatami, żeby zniszczyć naszą tożsamość i stworzyć jedną rasę Metysów, stanowi podstawę całej polityki wspólnoty, której celem jest ochrona mniejszości. Nie z powodów humanitarnych, a z powodu dyrektyw wydawanych przez bezwzględny reżim który spiskuje największe ludobójstwo w dziejach. Europejską Nagrodę Coudenhove-Kalergi przyznaje się co 2 lata Europejczykom, którzy wyróżnili się w promowaniu tego zbrodniczego planu. Do laureatów tej nagrody należą Angela Merkel i Herman Van Rompuy.



a

 

Podżeganie do ludobójstwa jest także podstawą stałych apeli ONZ, które żądają byśmy przyjmowali miliony emigrantów by pomóc w niskich wskaźnikach urodzeń w UE. Według opublikowanego w styczniu 2000 raportu w Przeglądzie „Podział ludności” [Population division] ONZ w Nowym Jorku, pod tytułem „Zastąpienie imigracją: rozwiązanie spadku i starzenia się populacji” [Immigration replacement: A solution to declining and aging population], do 2025 Europa będzie potrzebować 159.000.000 imigrantów.

Można się zastanawiać, jak można tak dokładnie oszacować imigrację, gdyby to nie był przemyślany plan. Pewne jest to, że niski wskaźnik urodzeń można łatwo odwrócić poprzez odpowiednie metody wspierania rodzin. To jest tak oczywiste, że wkład obcych genów nie chroni naszego dziedzictwa genetycznego, a umożliwia jego zniknięcie. Jedynym celem tych działań jest całkowite wypaczenie naszych narodów, by włączyć je do grupy narodów nie posiadających jedności narodowej, historycznej i kulturowej. Krótko mówiąc, polityka planu Kalergi była i nadal jest podstawą oficjalnych polityk rządowych w celu dokonania ludobójstwa narodów Europy, poprzez masowa imigrację. G Brock Chisholm, były dyrektor Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) pokazuje, że dobrze przerobił lekcję Kalergi, kiedy mówi:
‚Wszystko co ludzie wszędzie mają zrobić, to ograniczać wskaźnik urodzeń i promować małżeństwa mieszane (między różnymi rasami), to ma na celu stworzenie jednej rasy na świecie, która będzie kierowana przez władzę centralną”.

Wnioski:

Kiedy rozejrzymy się wokół, plan Kalergi wydaje się być w pełni zrealizowany. W Europie mamy fuzję z Trzecim Światem. Plaga małżeństw międzyrasowych co roku produkuje tysiące młodych ludzi rasy mieszanej: „dzieci Kalergiego”. Pod dwoma naciskami: dezinformacji i ludzkiego ogłupiania, promowanych przez masmedia, Europejczyków uczy się wyrzekania się ich pochodzenia, wyrzekania się ich tożsamości narodowej.


a

Słudzy globalizacji próbują nas przekonać, że zaprzeczanie naszej tożsamości jest aktem postępowym i humanitarnym, że „rasizm” jest zły, bo chcą byśmy wszyscy byli ślepymi konsumentami. Konieczne jest teraz, bardziej niż kiedykolwiek, przeciwstawić się kłamstwom Systemu, obudzić ducha rewolucyjnego Europejczyków. Każdy musi zobaczyć tę prawdę, że integracja europejska to ludobójstwo. Nie mamy innego wyjścia, bo alternatywą jest samobójstwo narodowe.

Od tłumacza: Chociaż nie interesują nas szczególnie powody dzięki którym Kalergi dokonywał swoich wyborów, postaramy się odpowiedzieć na pytanie, które z pewnością nasi czytelnicy już zadali: Dlaczego europejski arystokrata, z flamandzkimi, polskimi, grecko-bizantyjskimi korzeniami, a nawet z pewną domieszką krwi samurajów w żyłach (po matce), był takim narzędziem w rękach sił ciemności? Powodów, naszym zdaniem, jest wiele, idiosynkratyczne, psychologiczne i. . . kobiety.
Dlatego obserwujemy osobowość o silnych postawach snobistycznych, arogancji, i, pozwolę sobie na określenie – „zdegenerowana elitarność”. Ponadto, faktem jest, że jego matka była Azjatką, być może wywoływała wewnętrzne konflikty i frustracje, coś, co może się zdarzyć u osób z takim temperamentem. Ale najbardziej decydującym czynnikiem musiała być „odpowiednia nastolatka”, która, nawiasem mówiąc, oczywiście, była przy nim, i stała się jego pierwszą kobietą (w wieku 13 lat): Żydówka Ida Roland, który później została znaną aktorką.

 

RADA EUROPEJSKA:



a
Van Rompuy zdobył nagrodę Coudenhove-Kalergi za największy wkład w białe europejskie ludobójstwo i zniewolenie. 

 

Nagroda Coudenhove-Kalergi dla przewodniczącego Van Rompuy


16 listopada 2012, przewodniczący Rady Europejskiej, Herman Van Rompuy, został laureatem Coudenhove-Kalergi Prize, na specjalnej konferencji w Wiedniu, celebrującej 90 lat ruchu pan-europejskiego. Nagrodę przyznaje się co 2 lata czołowym postaciom za ich wybitny wkład w proces integracji europejskiej.

Decydującym czynnikiem, który pomógł mu wygrać nagrodę, był zrównoważony sposób, w jaki przewodniczący Van Rompuy spełniał obowiązki na nowym stanowisku przewodniczącego Rady Europy, ustanowionej Traktatem Lizbońskim. Odgrywał tę szczególnie wrażliwą wiodącą i koordynującą rolą w duchu determinacji i pojednania, bo nacisk kładło się również na jego umiejętny arbitraż w sprawach europejskich i nieugięte zaangażowanie w europejskie wartości moralne.


a


W swoim przemówieniu p. Van Rompuy zjednoczenie Europy nazwał projektem pokojowym. Ten pomysł, który także był celem pracy Coudenhove-Kalergi, po 90 latach jest nadal ważny. Nagroda nazywa się od księcia Richarda Nicolausa von Coudenhove-Kalergi (1894-1972), filozofa, dyplomaty, wydawcy i założyciela Ruchu Pan-Europejskiego (1923). Coudenhove-Kalergi był pionierem integracji europejskiej i czynnie popularyzował pomysł federalnej Europy.

Wśród laureatów nagrody znalazły się kanclerz federalny Niemiec Angela Merkel (2010) i prezydent Litwy Vaira Vike-Freiberga (2006).

Niniejszy artykuł jest przekładem z włoskiego zamieszczonego tutaj Identità:
http://golden-dawn-international-newsroom.blogspot.co.uk/2013/01/the-coudenhove-kalergi-plan-genocide-of.html

Tłum z j. ang. Ola Gordon

Wolna Polska →

O wielomówności i milczeniu


(1)  1. [852 A] W poprzednim rozdziale mówiliśmy krótko o tym, jak bar­dzo zgubnie jest sądzić innych, a jeszcze bardziej - być osądzonym i uka­ranym z powodu języka; a skrycie przenika to także do tych, którzy wy­dają się być uduchowionymi. A teraz już zgodnie z porządkiem ustalimy przyczynę tej wady i pokażemy bramę, przez którą ona wchodzi, a raczej wychodzi.

(2) 2. Wielomówność jest siedziskiem próżności, na którym pokazuje się [852 B] i pyszni. Wielomówność jest oznaką niewiedzy, bramą obmowy, przewodnikiem błazeństwa, pomocnikiem kłamstwa, ustaniem żalu, go­spodarzem akedii, zwiastunem snu, rozproszeniem uwagi, zagładą czu­wania, ochłodzeniem zapału, zaciemnieniem modlitwy.

(3) 3. Świadome milczenie jest matką modlitwy, powrotem z niewoli, zachowaniem ognia, opiekunem myśli, tropicielem wrogów, więzieniem płaczu, przyjacielem łez, sprawcą pamięci o śmierci, malarzem kary, skrupulatem sądu, pomocnikiem smutku, nieprzyjacielem rozwiązłości języka, towarzyszem hezychii, szermierzem zamiłowania do nauki, doda­waniem wiedzy, rzemieślnikiem rozważania nad różnymi zagadnieniami, ukrytym posuwaniem się naprzód, niewidocznym wspinaniem się w górę.

(4) 4. Kto poznał swoje przewinienia, ten panuje nad językiem; a gada­tliwy [852 C] nie poznał jeszcze siebie jak trzeba.

5. miłośnik milczenia przybliża się do Boga, i rozmawiając w ukry­ciu, jest przez Boga oświecony.

6.  Milczenie Jezusa zawstydziło Piłata; i człowiek poprzez milczenie niweczy zarozumialstwo.

(5) 7. Zapominając o powiedzeniu: „Będę pilnował dróg moich, abym nie zgrzeszył językiem" [Ps 39 (38), 2] i o innym mówiącym, że lepiej jest upaść z wysoka na ziemię niż z powodu języka, Piotr powiedział słowo i „gorzko zapłakał" [Mt 26, 75; Mk 14, 72; Łk 22, 62].

8.  Co do mnie, nie chcę dużo o tym pisać, choć podstępność tych namiętności skłania mnie do pisania. W dodatku, usłyszałem kiedyś od kogoś, kto badał ze mną hezychię ust, jak powiedział, że wielomówność rodzi się niewątpliwie na jeden z tych sposobów: albo przez niegodziwe [852 D] zachowywanie się i nieopanowane przyzwyczajenie (bo język będący członkiem ciała, o ile się już czegoś nauczy, to domaga się tego z przyzwyczajenia), albo z kolei u współzawodniczących atletów przede wszystkim z powodu zarozumialstwa, a bywa że i z powodu obżarstwa. Często więc wielu poskramia żołądek, poniekąd przemocą, i zarazem osłabia język i wielomówstwo.

9. Kto rozmyśla o końcu, ten powściągnął słowa; a kto zdobył płacz duszy, ten jak od ognia odwraca się od gadatliwości.

10. Kto kocha hezychię, ten zamyka usta, a kto cieszy się wędrowaniem, ten gnany jest z celi z powodu namiętności.

11. Kto poznał zapach ognia z góry, ten jak pszczoła od dymu ucieka od nagromadzenia ludzi; bo jak dym wypędza pszczołę, tak i on przeciw­stawia się zbiorowisku.

12.  [853 A] Nie zda się na wiele powstrzymywać wodę bez grobli, ale o wiele trudniej ujarzmić nieumiarkowane usta.

Kto wszedł na stopień jedenasty, ten od razu wyciął mnóstwo zła.

Za: Święty Jan Klimak, Drabina Raju, przekład z języka greckiego i komentarz: Waldemar Polanowski, opracowanie i redakcja naukowa: Ewa Osek, Wydawnictwo Marek Derewiecki, Kęty 2011

niedziela, 28 czerwca 2015

Twarz


Źródło →

Jeśli Chrystus jawi się jako lekarz ... to znaczy, że ludzkość jest chora



Odkupi­ciel jest również Zbawicielem; jeśli zostaliśmy odkupieni, zostaliśmy też zba­wieni. Nazbyt często zapomina się, że często używany w Nowym Testamen­cie czasownik: (zbawiać) oznacza nie tylko „ocalić" albo „wyciągnąć z niebezpieczeństwa", ale również „uzdrowić", i że słowo: (zbawienie) oznacza nie tylko ocalenie, ale i uzdrowienie [Należy zauważyć, że to podwójne znaczenie można znaleźć w języku koptyjskim, a współcze­śnie w języku włoskim, gdzie la salute oznacza jednocześnie „zbawienie" i „zdrowie".]. Samo imię Jezus oznacza: „Jah­we zbawia" (por. Mt 1,21; Dz 4,12), a inaczej mówiąc „uzdrawia". A i Chrystus przedstawia samego Siebie, bardzo bezpośrednio, jako lekarza (por. Mt 8,16-17; 9, 12; Mk 2,17; Łk 4,18-23). Zresztą, prorocy często zapowiadają Go jako wła­śnie takiego (por. Iz 53,5; Ps 102,3 [Autor zachował numerację psalmów wg Septuaginty]) i tak opisują Go ewangeliści (por. Mt 8,16-17), zaś ewangeliczna przypowieść o miłosiernym Samarytaninie sama może być słusznie uważana za obraz Chrystusa - Lekarza. Wreszcie, jeszcze za Jego ziemskiego życia, wielu Mu współczesnych przychodziło do Niego właśnie jako do dobrego lekarza.

  Ojcowie niemal jednogłośnie i już od pierwszego wieku powszechnie przy­pisywali Mu tytuł Lekarza, dodając doń często określenia „wielki", „niebiań­ski", „najwyższy", precyzując ponadto, zależnie od kontekstu: „ciał", „dusz", częściej „dusz i ciał", podkreślając, że przyszedł On uzdrowić całego czło­wieka. Ta nazwa znajduje się w samym centrum Liturgii św. Jana Złotoustego i w większości formuł sakramentów. Pojawia się ona ciągle w prawie wszyst­kich nabożeństwach Kościoła prawosławnego i w licznych tekstach modlitw.

  Jeśli Chrystus jawi się jako lekarz, a przyniesione przezeń zbawienie -jako uzdrowienie, to znaczy, że ludzkość jest chora. Traktując stan pierwszego Ada­ma jako stan zdrowia ludzkości, Ojcowie i cała Tradycja widzą w stanie grze­chu, charakteryzującym ludzkość upadłą na skutek grzechu pierworodnego, wielopostaciowy stan choroby, który obejmuje człowieka w całym jego jeste­stwie. Ta koncepcja ludzkości chorej grzechem ma podstawy biblijne (Mi 7,2; Iz 1,6; Jer 8,22; 28,9; Ps 13,7; 143,5), których nie omieszkali wykorzystać Oj­cowie, mówiący, w ślad za prorokami, o niezdolności ludzi Starego Testamentu do znalezienia lekarstwa na ich choroby (tak bardzo są one poważne), o ich wo­łaniu do Boga przez wszystkie pokolenia, przychylnej odpowiedzi Boga w po­staci wcielenia Słowa, który jako jedyny, ponieważ jest Bogiem, mógł dokonać wyczekiwanego przez nich uzdrowienia.

  Tak oto zbawienne dzieło Bogoczłowieka, w różnych jego momentach, jawi się jako proces uzdrowienia - w Jego Osobie - całej ludzkości, którą wziął na siebie, i przywrócenia jej do stanu zdrowia duchowego, który charakteryzował ją pierwotnie, przy czym Chrystus prowadzi ponadto do doskonałości przebóstwienia odnowioną w ten sposób ludzką naturę.

  To zbawienie/uzdrowienie całej ludzkości i jej przebóstwienie dokonane w osobie wcielonego Słowa Bożego jest przez Ducha Świętego dawane każ­demu ochrzczonemu, który w Kościele jednoczy się z Chrystusem. Ale na tym etapie są one dla niego tylko potencjalne: ochrzczony powinien przy­swoić sobie te dary w całym swoim jestestwie. Taką właśnie rolę pełni życie duchowe i asceza.

Za: Jean Claude Larchet, Terapia chorób duchowych. Wstęp do tradycji ascetycznej Kościoła prawosławnego, przekład: mniszka Nikołaja (Aleksiejuk), konsultacja teologiczna: ks. dr Henryk Paprocki ks. dr Andrzej Kuźma, Wydawnictwo „Bratczyk" Hajnówka 2013


Przebóstwienie człowieka



Ostatecznym celem chrześcijaństwa jest przebóstwienie człowieka. „Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł się stać bogiem": tak Ojcowie wielo­krotnie w przeciągu wieków streszczali sens Wcielenia Słowa.

  Jednocząc w Swej boskiej Osobie naturę boską z naturą ludzką, bez po­mieszania czy rozdzielenia, Chrystus przywrócił tę ostatnią do jej pierwotnego stanu, jawiąc się w ten sposób jako Nowy Adam, a ponadto doprowadził ją do doskonałości, do jakiej jest ona przeznaczona: doskonałego podobieństwa Bo­żego, uczestnictwa w boskiej naturze (2 P 1,4). 

 
Za: Jean Claude Larchet, Terapia chorób duchowych. Wstęp do tradycji ascetycznej Kościoła prawosławnego, przekład: mniszka Nikołaja (Aleksiejuk), konsultacja teologiczna: ks. dr Henryk Paprocki ks. dr Andrzej Kuźma, Wydawnictwo „Bratczyk" Hajnówka 2013

 

Zostaw to - dobra rada dla przyszłych pustelników


W zamęcie swoich myśli
wciąż w miejscu ciągle tkwisz
upadasz wciąż na duchu, nie możesz zrobić nic
im tylko o to chodzi
abyś nie wierzył w nic
byś stał się niewolnikiem
a potem jednym z nich
zostaw to zostaw to
zostaw to zostaw to

Są mosty całkiem puste
i nieprzytomny skok
są miasta samotności
i ręce, drżenia rąk
są słowa i są noże
pochody szarych dni
jest echo twoich kroków
i kropla twojej krwi
zostaw to zostaw to
zostaw to zostaw to

Po polach przyszłych bitew
wałęsa się twój cień
po zakazanych placach
majaczy straszny sen
za wszelką cenę pragniesz
rozdwajać się na pół
jak ślepiec zgubisz drogi
jak ślepiec wpadniesz w dół
zostaw to zostaw to
zostaw to zostaw to
hej!
zostaw to zostaw to
zostaw to zostaw to
zostaw to zostaw to
zostaw to

sobota, 27 czerwca 2015

Nie antypatia wobec doskonałego, ale ...


Gust mas charakteryzuje się nie ich antypatią wobec doskonałego, ale pasywnością z jaką jednakowo cieszą się dobrym, przeciętnym i złym.
Masy nie posiadają złego gustu. Po prostu nie mają gustu.

Gomez Davila

piątek, 26 czerwca 2015

By wydobyć jednostkę ze stanu umniejszenia intelektualnego, moralnego i fizjologicznego

Chodzi o to, aby wydobyć jednostkę ze stanu umniejszenia intelektualnego, moralnego i fizjologicznego, wywołanego przez warunki współczesne życia; aby rozwinąć w niej wszystkie jej czynności ukryte; aby jej dać zdrowie; aby jej zwrócić naprzód jedność, a następnie osobowość. Aby rosła tak, jak na to pozwalają właściwości dziedziczne tkanek i świadomości. Aby potrzaskać formy, w których wychowanie i społeczeństwo zdołały ją zamknąć. Aby odrzucić wszystkie systemy. I żeby dojść do tego rezultatu, musimy wpływać na procesy organiczne i umysłowe, które tworzą jednostkę. Jednostka jest ściśle związana ze swym środowiskiem. Nie posiada egzystencji niezależnej. Odnowimy ją tylko w tej samej mierze, w jakiej zmienimy świat, który ją otacza.

Trzeba więc przetworzyć otoczenie materialne i umysłowe. Ale formy społeczeństwa są sztywne. Nie możemy ich już dzisiaj zmienić. Odbudowa człowieka musi się jednak rozpocząć natychmiast w warunkach obecnych życia. Każdy z nas może zmodyfikować swój tryb egzystencji, stworzyć własne środowisko w tłumie bezmyślnym, narzucić sobie pewną dyscyplinę fizjologiczną i umysłową, pewne prace, pewne przyzwyczajenia, stać się swoim panem. Jeśli jest samotny, niepodobna mu niemal oprzeć się otoczeniu materialnemu, umysłowemu i ekonomicznemu. Aby zwalczać zwycięsko otoczenie, winien łączyć się z innymi jednostkami o tym samym ideale. Rewolucje bywają często zapładniane przez małe grupy, w których fermentują i wzrastają tendencje nowe. Takie właśnie grupy w XVIII wieku przygotowały upadek monarchii we Francji. Rewolucję francuską przygotowali bardziej encyklopedyści niż jakobini. Dziś zasady cywilizacji przemysłowej winniśmy zwalczać z tą samą zapalczywością, z jaką encyklopedyści zwalczali ład dawny. Ale walka będzie trudniejsza, gdyż sposoby egzystencji stworzone przez technologie są równie przyjemne jak alkohol, opium lub kokaina. Jednostki ożywione duchem buntu będą zmuszone do stowarzyszenia się, do organizowania się i do pomocy wzajemnej. Ale jak chronić dzieci przed obyczajami nowoczesnego Miasta-Olbrzyma? Naśladują one nieuchronnie przykład swych kolegów i przyjmują przesądy obiegowe z dziedziny lekarskiej, pedagogicznej i społecznej, choćby je nawet rodzice inteligentni od tego wyzwalali. W szkole muszą one wszystkie dostosować się do przyzwyczajeń stada. Odnowa jednostki wymaga więc stowarzyszenia się z grupą dość liczną na to, aby się odosobnić od tłumu, aby sobie narzucić prawidła nieodzowne i aby posiadać własne szkoły. Gdy takie grupy i takie szkoły zaczną istnieć, być może niektóre uniwersytety porzucą formy ortodoksyjne wychowania i zdecydują się przygotować młodzież do życia jutrzejszego przez metody zgodne z jej prawdziwą naturą.

Grupa, choć drobna, może wymknąć się spod wpływu szkodliwego społeczeństwa przez ustanowienie wśród swoich członków reguły przypominającej dyscyplinę wojskową lub klasztorną. Środek to nie nowy. Ludzkość przeszła już przez okresy, w których zespoły mężczyzn lub kobiet musiały sobie narzucić, dla osiągnięcia jakiegoś ideału, reguły bardzo odrębne od przyzwyczajeń pospolitych. W średniowieczu cywilizacja rozwijała się właśnie dzięki zgrupowaniom tego rodzaju, jak na przykład: zakony klasztorne, zakony rycerskie i korporacje rzemieślnicze. Wśród zakonów religijnych jedne odosabniały się w klasztorach, inne pozostawały w zetknięciu ze światem. Ale wszystkie poddały się ścisłej dyscyplinie fizjologicznej i umysłowej. Rycerze mieli reguły zmieniające się w zależności od zakonu. Reguły te nakładały na nich w pewnych okolicznościach obowiązek poświęcenia życia. Co się tyczy rzemieślników, ich stosunki między sobą i z ogółem ustalało drobiazgowe prawodawstwo. Członkowie każdej korporacji mieli swoje obyczaje, ceremoniały i święta religijne. Słowem, ludzie ci porzucali mniej lub bardziej zwykłe formy egzystencji.

Czyż nie potrafimy w innej postaci powtórzyć tego, co zrobili mnisi, rycerze i rzemieślnicy średniowiecza? Odosobnienie i dyscyplina – oto dwa warunki postępu jednostki. Każda jednostka może dziś, nawet w zgiełku wielkich miast, poddać się tym warunkom. Wolno jej wybierać przyjaciół, nie iść do teatru, do kina, nie słuchać programów radiowych, nie czytać pewnych gazet i pewnych książek, nie posyłać dzieci do pewnych szkół. Ale odbudować się zdołamy przede wszystkim przez regułę intelektualną, moralną i religijną i przez odmowę przyjęcia obyczajów tłumu. Grupy dostatecznie liczne zdołałyby prowadzić życie jeszcze bardziej osobiste . (...)

Nie trzeba grupy dysydenckiej nazbyt licznej, aby zmienić poważnie społeczeństwo nowoczesne. Jest to dawno znany z obserwacji fakt, że dyscyplina daje ludziom wielką siłę. Mniejszość ascetyczna i mistyczna zdobyłaby szybko wpływ nieodparty na większość używającą i bezwolną. Zdołałaby perswazją lub może siłą narzucić jej inne formy życia. Żaden z dogmatów społeczeństwa nowoczesnego nie jest nienaruszalny. Ani fabryki olbrzymie, ani wieżowce wspinające się wysoko, ani wielkie zabójcze miasta, ani moralność przemysłowa, ani mistyka produkcji nie jest konieczna dla naszego postępu. Kultura bez komfortu, piękno bez zbytku, maszyna bez niewolnictwa fabrycznego, nauka bez kultu materii, pozwoliłaby ludziom rozwijać się nieograniczenie i zachowywać inteligencję, zmysł moralny i męskość.

Alexis Carrel.  „L’Homme, cet inconnu”, tłumaczenie: Ryszard Świętochowski

Inteligentni Japończycy o kobietach

„Za wszelką cenę strzeż się kobiet – nakazuje Rozum. W żadnym razie nie unikaj kobiet – woła Instynkt. Kobieta jest dla nas, mężczyzn, życiem samym. Jest, jednym słowem, źródłem i początkiem wszelkiego zła!”

Akutagawa Ryūnosuke  

„Średniowieczni rycerze traktując kobietę jak muzyczny akord, nieuchwytny i niedostępny, kładli miecz między dwa posłania. Są zatem dwa sposoby: karmić się samym zapachem, jak oni, albo też, jak my wszyscy, umiejętnie oswoić kobietę zmysłową tresurą i cieszyć się nią jak pięknym domowym zwierzęciem. Wybierając pierwszy sposób służyć będziemy wiecznie i z tęsknotą swej bogini, a dolatująca z dala woń skóry i pudru uczyni nas szczęśliwymi jak w marzeniu. W drugim wypadku też będziemy szczęśliwi, bo to my jesteśmy ludźmi, nie one – uroczy żywy inwentarz. Przecież żaden człowiek nie gniewa się na swego pieska-ulubieńca za jego psoty, nierozum i niewiedzę, za egoizm, małoduszność czy zazdrość. Zresztą im bardziej piesek jest pieskiem, tym milszy się nam wydaje i bardziej pełen uroku. Oto dwa sposoby postępowania: umieścić bóstwo na wysokości, pod niebem, lub pieska pod łóżkiem. Unikać trzeba rozwiązań pośrednich i nigdy nie kochać kobiety jak człowieka, tylko jak piękne zwierzę albo bóstwo. Traktowanie kobiet jako ludzi nie będzie wobec nich serdeczne ani rycerskie i staną się one tylko nieznośne, nie do wytrzymania. Zresztą i my pozbawiamy się szczęścia, które nam naturalną koleją rzeczy daje miłość”. 

Hagiwara Sakutarō

„Kobieta zawsze z przyjemnością myśli o obnażaniu się. Marzy, żeby w ten sposób odzyskać naturalne piękno pantery i wolność dzikiego zwierzęcia. Idąc za pradawnym instynktem tęskni za powrotem do lasu, gdzie żyje bratnie stado”.  

Hagiwara Sakutarō

Za → 

Chesterton o ONZ



Wielu ludzi o dobrych intencjach, których życie wypełnione jest „dobrymi uczynkami”, popiera każdą instytucję pod warunkiem, że głosi ona, iż jej cele są dobroczynne. Akceptują te instytucje za ich humanitarne oblicze, nie zwracając uwagi na rzeczywiste stosowanie szlachetnych zasad. Poparcie udzielone wielu agendom Narodów Zjednoczonych, rozpowszechnione w świecie zachodnim, potwierdza prawdziwość tego stwierdzenia. ONZ wydaje się stworzona do tego, aby być kochaną. Po pierwsze, jest organizacją międzynarodową, a propagandziści długo męczyli się, żeby słowu „międzynarodowy” nadać znaczenie bezinteresowności i poświęcenia dla interesów całej ludzkości. Panuje starannie podtrzymywane, powszechne wrażenie, że ONZ stoi na straży pokoju na ziemi. Ostatecznie jest ona postrzegana jako obrońca prześladowanych i niezastąpiony wróg wszelkiego rodzaju tyranii. Tak dobrze specjaliści od propagandy wykonali swą robotę, że wszelka sugestia, iż ONZ działa dla własnego dobra, że daleko jej do obrony uciskanych, że jest rządzonym twardą ręką instrumentem międzynarodowych koncernów, jest odrzucana jako śmieszna, a tych, którzy dostrzegają prawdziwy cel ONZ, wyśmiewa się jako dziwaków i fanatyków.

Gdyby nie ta wszechogarniająca forma liberalizmu, która emocjami i powierzchownym myśleniem zastąpiła rzeczywiste rozumowanie i dokładne postrzeganie sił ukrytych za fasadą dobrze zorganizowanego świata, Zachód nie mógłby stoczyć się w obecny stan zgnilizny, a kolonialne terytoria zamorskie, doprowadzone takim wysiłkiem do stanu cywilizacji, nie mogłyby zostać ponownie oddane w stan dzikości i na łaskę głodnych brzuchów z dżungli. Ważnym aspektem tej tragedii jest to, że mężczyźni i kobiety, którzy pozwalają okłamywać się pięknymi frazesami i wciągać się w działanie w ramach V Kolumny w prawie każdym kraju do którego dotarł rozkład, są najczęściej ludźmi o nienagannym charakterze, z gruntu przyzwoitymi i życzliwymi.

fragment całości 

Desengaño - stan rozczarowania światem

XVII- wieczny jezuicki moralista Baltazar Gracjan twierdził, za klasycznymi filozofami i mędrcami stoi, że rozczarowanie światem – tzw. desengaño – jest podstawą osiągnięcia szczęścia i równowagi w ziemskim życiu. Stan ten nie ma nic wspólnego ze zgorzknieniem, a wyraża się w osiągnięciu właściwego dystansu do otaczającej nas rzeczywistości – kapryśnej, zmiennej i przypadkowej, powodującej najczęściej zawód, ból, cierpienie i troski. Życie ustawia nas raz w roli aktora, raz w roli widza uczestniczącego w potoku życia innych. Często nasza pycha skłania nas do zaangażowania w przekonaniu, że bez naszej obecności wszelkie zamierzenia świata nie powiodą się. Najczęściej szybko okazuje się, że dla innych ludzi nie jesteśmy wcale tak potrzebni, jak się nam wydaje. Desengaño obdarza nas właściwym odczytaniem naszego stanu duchowego i kondycji innych ludzi. Daje nam bezpieczną odległość od kurtyny iluzji oddzielającej nas od ludzkiej rzeczywistości. Świat jest teatrem, a śmierć końcem sztuki. Osiągnięcie tego stanu rozczarowania daje duszy spokój, przygotowuje do tego co nieuchronne dla wszystkiego co żyje (wszak jak pisze Lubomirski, życie to tylko jemioła na drzewie śmierci!)  i obdarza radością z rzeczy małych. Życie można pokochać tylko patrząc nań z ukosa. 
 
Najczęściej przekonujemy się o prawdziwej wartości ludzi i rzeczy, tracąc je. Powszedniość obcowania pokrywa pateną obojętności. Strata zawsze wywołuje żal i nadaje wartość szlachetnego kruszcu utraconej osobie a nawet rzeczy. Dotyczy to w równym stopniu życia, które doceniamy, szanujemy i które prawdziwie kochamy, zdając sobie sprawę z kruchości tego cudu. Nasze życie rozkwita niczym delikatny egzotyczny kwiat na krawędzi dymiącego krateru.
We wspaniałym tekście będącym pochwałą samobójstwa, dla niektórych zapewne obrazoburczym, francuski arystokrata – poeta i prozaik Henry de Montherlant – strażnik przymierza chrześcijaństwa i pogańskiego stoicyzmu, napisał zaskakującą myśl, że można naprawdę żyć tylko mając świadomość jak umierać. Należało by dodać, mając pełną świadomość swojego końca, a nawet ustawiając siebie w perspektywie tego końca. Montherlant, polityczny ultras i agnostyk, plujący z wysokiej wieży katolicyzmu na głowy doprowadzonych do wściekłości lewackich antyklerykałów w garniturach i sutannach, wyartykułował ustami jednego z bohaterów swojej powieści „Chłopcy” prawdziwe moralne zadanie Kościoła katolickiego, którym jest nie tyle nauczenie ludzi jak żyć, ale przede wszystkim nauczenie ich jak umierać. Tylko w ten sposób możemy osiągnąć szlachetność swego życia i pełną satysfakcję z niego. 
 
W jednym z moich ulubionych filmów „Zapach kobiety”, All Pacino wcielający się w postać starego ślepego pułkownika planującego swoje samobójstwo, pyta z wyrzutem Charlie’go,  młodego towarzysza wkraczającego w bolesną dorosłość: - Podaj mi choć jeden powód by żyć! Charlie Simms stwierdza bez zastanowienia do zgorzkniałego człowieka: - Tańczy Pan tango i jeździ Ferrari jak nikt. Cieszmy się z wszystkich tych małych darów, które składają się na barwy tego delikatnego egzotycznego kwiatu wzrastającego na zboczu śmierci.

Za →

Fukuyama - cyrkowy klown

Pamiętamy, że Fukuyama przez całą ostatnią dekadę XX wieku raczył nas liberalnym snem o „końcu historii”, pogrzebanym wraz z wieżami WTC. Wydawać się mogłoby, że pamiętne wydarzenie spowoduje ostateczny nokaut Fukuyamy, pogrzebanego wraz ze swoimi książkami w nowojorskim gruzowisku. Nic z tego. Fukuyama niczym cyrkowy klown podnosi się z każdego swojego upadku by wyczyniać swoje intelektualne harce na nowo.  
 
W obu przytoczonych przypadkach pomysły „końca historii” wyrastały z postępowego założenia, że wraz z tryumfem ideologicznym encyklopedyzmu, wolterianizmu, demokratyzmu, liberalizmu czy socjalizmu pojawi się szeroka, coraz szarsza, w końcu globalna przestrzeń „świętego spokoju”. W tym globalnym i idealnym ekosystemie wojen nie będzie i nie będzie krwawych rewolucji. Klasa średnia będzie dokonywała swojej korzystnej wymiany handlowej, oświata szerzyła będzie zdobycze oświeconego ludzkiego rozumu, a grono „wybranych” autorytetów moralnych z „Gazety Wyborczej” strzec będzie zasady równości i tolerancji. Lewica do tego stopnia zawsze zdolna była do ignorowania rzeczywistości, że podobne prognozy artykułowane były w czasie największych zawieruch politycznych. Hugenota Paul Rabaut w czasie trwania rewolucji francuskiej twierdził, że epoka wojen należy do historycznej przeszłości, a niebawem nastaną czasy pokojowego współistnienia wszystkich z wszystkimi. Rzecz jasna przy założeniu, że wszyscy będą tacy sami, posiadać będą tyle samo i mieć będą te same pragnienia. Idea zostanie dopracowana przez bolszewickich ideologów.  Ten utopijny duch wcielił się w Pol Pota. 
 
To nie są stopy Goldmana Sachsa
Lewica w Ameryce i Europie trapi się kryzysem. Martwi się odpowiednio wysokimi wpływami z podatków, swoimi grantami, subwencjami i dotacjami, z których żyje i dzięki którym sprawuje swoją władzę. Od dawna nie stanowi społecznej i politycznej opozycji przeciwko systemowi kapitalistycznemu i liberalnemu. Jest częścią najbardziej zachowawczego establishmentu, gotowego bronić dzisiejszego układu do ostatniej kropli krwi naiwnego elektoratu.     
 
Fukuyama, który do niedawna przekonywał nas o niezatapialności liberalno-demokratycznego Titanica, aktualnie bije na alarm: „Demokracja w niebezpieczeństwie!” 
 
W artykułach publikowanych od ponad roku Fukuyama sprzedaje establishmentową wykładnię kryzysu finansowego. Dla amerykańskiego politologa stabilność ekonomiczna i światowe bezpieczeństwo wiąże się nierozerwalnie z współzależnością pomiędzy liberalną demokracją, wzrostem gospodarczym opartym na produkcji oraz postępowymi przemianami społecznymi. Wraz z zanegowaniem jednego z elementów, świat pogrąży się w otchłani barbarzyństwa. Głównym zjawiskiem świadczącym o odpływie demokracji, zdaniem Fukuyamy jest coraz większa dysproporcja pomiędzy bogatymi a biednymi, związana z marginalizacją bazy demokratycznej, którą stanowi klasa średnia. Fukuymama definiuje klasę średnią jako warstwę „posiadającą” – wykształcenie, trwałe dobra, własny biznes, nieruchomości. Przyczyną tego postępującego stopniowo zjawiska jest brak państwowej kontroli nad bankami i polityką finansową oraz bezwolne poddanie się elit politycznych procesowi globalizacji. Gdybyśmy poprzestali na tych naszkicowanych pobieżnie poglądach amerykańskiego prognostyka, moglibyśmy uznać go za antysystemowego ideologa ruchu Occupy Wall Street, albo antyglobalistę. Nic bardziej mylnego. Fukuyama inteligentnie broni dzisiejszego establishmentu, starając się wzmocnić jego interwencjonistyczny, lewicowy, a zarazem oligarchiczny charakter. Wystarczy uwagę kierować ku kwestiom pobocznym i odciągać uwagę od spraw zasadniczych. Czego Fukuyama nam nie pokazuje? 
 
1. Anonimowa plutokracja. Fukuyama uwielbia sięgające w przeszłość analizy politologiczne i ekonomiczne. Zatem. Od II połowy XIX wieku, wraz z postępującym tryumfem mieszczaństwa i jego liberalnej ideologii nastąpił sukces systemów kredytowych i bankowych, które stały się nie tylko kołami napędowymi tzw. gospodarki kapitalistycznej, ale potężnymi czynnikami wpływów politycznych. Już na przełomie XIX i XX wieku system liberalno-demokratyczny przekształcił się w system plutokratyczny, w którym bogactwo oparte zostało na wielkości płynnych aktywów i zasadzie wierzytelności. Ta ostatnia zasada, wykorzystując kolejno następujące wydarzenia historyczne, utorowała drogę wąskiej ekonomicznej elity do stworzenia globalnej władzy finansowej. Etapami tego podboju było zrujnowanie ziemiaństwa, powalenie poszczególnych państw i imperiów, wykorzystanie ekonomiczne wojen i rewolucji. Wraz z wybuchem I wojny światowej Wall Street stało się najważniejszym centrum finansowym świata. Po rewolucji 1917, wielkim kryzysie ekonomicznym, paradoksalnie umocniło swoją władzę  – „dla dobra ludzkości” – kontrolując przepływ finansów światowych. Koniec II wojny światowej i układ jałtańsko-poczdamski nie uszczuplił tej siły, ale oddał większą część kuli ziemskiej pod jej władanie. 
 
Władza dzisiejsza to nie partie polityczne, parlamenty i rządy, ale anonimowe organizacje międzynarodowe. Często nieformalne, jak grupa Bilderberg. Tego Fukuyama nie pisze. 
 
2. Nie wiemy, kto o nas decyduje. Dzisiejszymi rządzącymi nie są premierzy, ministrowie i inni „ważni” zoombe rodzący się w urnach wyborczych, a tylko ci, którzy partycypują w ogólnoświatowym bogactwie. 
 
Bogactwo w systemie plutokratycznym nie wiąże się z posiadaniem trwałych dóbr ani nieruchomości. To naiwna wiara drobnych „ciułaczy”. Prawdziwym bogaczem – twierdził pisarz i krytyk historiozofii  Emile Faguet obserwujący te zjawiska na przełomie XIX i XX wieku – jest w takim systemie ten, kto nie będąc posiadaczem, ani udziałowcem ma we wszystkim swój udział. To często anonimowy władca, kontrolujący wszystkie transakcje świata, mający wpływ na wszystkie ośrodki światowego czy lokalnego rynku. Nie ma takiej możliwości? Doskonale wiemy z doświadczenia Rothschildów, lub Goldmana Sachsa i Georgesa Sorosa, że istnieją.
Francis Fukuyama
Fukuyama odwraca kota ogonem twierdząc, że Obama popełnił błąd w początkach kryzysu finansowego nie zezwalając na likwidację kilku amerykańskich banków. Obama nie mógł znacjonalizować przynoszących szkody amerykańskich banków, ponieważ nie posiada realnego wpływu na nie. To kierujące nimi ośrodki decyzyjne wyrokują o tym, co Obama zrobi. Tak samo jest w innych państwach. Anonimowa władza plutokratyczna – jak twierdził wspomniany umiarkowany republikanin, profesor Faguet – z natury zmuszona jest do posługiwania się wpływami politycznymi, do kreowania lub utrzymywania władzy. Czyni to poprzez wykorzystanie procedur demokratycznych, łatwych do kontroli dzięki finansowaniu mediów i partii politycznych. Czyni to nierzadko poprzez ukryte lub jawne działania militarne, których celem jest zabezpieczenie swoich wpływów ekonomicznych i politycznych. Marszałek von Moltke w XIX wieku pisał: „Giełda osiągnęła dziś tak wielkie znaczenie, że zdolna jest zbrojną ręką bronić swych interesów. Meksyk i Egipt ujrzały już na swym terytorium wojska europejskie, przybyłe w celu zaspokajania żądań finansjery”. Ale pamiętajmy, że to nie giełda rządzi, ale ci, którzy rządzą giełdą. Kto? Minister Republiki Weimarskiej Walter Rathenau, jeden z „wielkich” rozdających karty na gruzach Cesarstwa Niemieckiego, z rozbrajającą szczerością stwierdził na łamach „Wiener Freie Presse” w grudniu 1912 roku: „Jest trzystu ludzi, z których każdy zna każdego pozostałego; to oni kierują polityką kontynentu europejskiego i wybierają swoich następców spośród swojego środowiska”. Bezczelne stwierdzenie w czasach istnienia dziedzicznych monarchii europejskich. Ujawnia jednak istnienie większej „grupy trzymającej władzę”. 
 
3. Nie ma klasy średniej. Pozostała klasa klerków. Procesy ekonomiczne zachodzące na świecie (konkretnie w Europie i Ameryce) spowodowały w II połowie XX wieku likwidację klasy średniej. Proces ten przebiegał poprzez powszechny i coraz łatwiejszy dostęp do taniego długoterminowego kredytu, uzależniającego od lichwiarskich procesów coraz większe grupy ludzi. Zjawisko to spowodowało sytuację, w której anonimowa władza finansowa stopniowo przejmowała kontrolę nad własnością ziemską, produkcją i nieruchomościami. W sytuacji obecnej, niewielki procent „właścicieli” może zgodnie z prawdą stwierdzić, że posiadają  (!) działkę, dom, mieszkanie, ziemię, własność ziemską, firmę, która jest całkowicie niezależna od wpływów systemu bankowego. (to niewielka procentowo grupa ludzi) Często „właściciele” nie są świadomi tego, że faktyczne prawo do własności spoczywa w innych rękach. Dzisiejsze społeczeństwo, to zbiorowość korzystająca w przytłaczającej mierze z własności pozostającej w dyspozycji systemu bankowego. To, co posiada swojego, to co najwyżej własne wykształcenie, swoje własne mózgi, przeliczane przez anonimową finansjerę na konkretną wartość w gotówce. To właśnie nowy „proletariat”, któremu odebrano nawet prawo do decydowania o własnym potomstwie. 
 
Lewica stanowi siłę polityczną, która ponosi główną odpowiedzialność za ugruntowanie tego systemu nowego niewolnictwa. Dziś stoi na ideologicznej straży tego systemu, kontynuując dekompozycję społeczeństwa i gruchocząc ostatnie rubieże obronne w postaci zwartości etnicznej Europy, świadomości narodowej, tradycji i rodziny. Fukuyama pyta: „Gdzie podziali się lewicowi rewolucjoniści?!”. Odpowiadamy: Są ministrami, potentatami budowlanymi (jak szef Nowej Lewicy w Grecji) i prezesami banków.  
 
Dla plutokracji istotna jest tylko jedna kwestia. Iluzja musi trwać. Tak długo, jak przeciętny szary obywatel tkwić będzie w iluzji posiadania i kręcić się w zaklętym kole kariery i zdobycia nowych dóbr, jest w zasięgu tej władzy. Zarabiaj. Kupuj. Konsumuj. W tym kole nie ma miejsca dla dawnych wartości klasy średniej. Burżuj? Gatunek wymarły jak dinozaury.  
 
4. „Prawicowy” Wall Street? „Lewicowe” dobre chęci? Fukuyama z uporem posługuje się dawnym podziałem na lewicę i prawicę polityczną, który nie odzwierciedla  rzeczywistości co najmniej od ostatnich trzech dekad XX wieku. Krzepnięcie lichwiarskiego systemu ekonomicznego, konwergencja zimnowojennych mocarstw, eurokomunizm i postępująca dekompozycja prawicowych wartości, ostatecznie spowodował wytworzenie się jednolitego establishmentu politycznego. Nie jest to zresztą zjawisko nowe. Pisano na ten temat na długo przed Adamem Michnikiem, jeszcze w III Republice, zwracając uwagę na zadziwiającą zbieżność działań rządzącej „prawicy” i „lewicy” parlamentarnej. Efekt tej cudownej zgodności korzeniami tkwi w zależności od zewnętrznych finansowych ośrodków władzy. Dzisiejsza arena polityczna to nie socjaldemokratyczna operetka i prawicowy melodramat, to walka establishmentu z peryferiami politycznymi. Tu linia frontu między tzw. prawicą a lewicą okazuje się iluzoryczna. Prawicowego posła z ramienia gaullistowskiej partii we Francji więcej łączy z posłami partii socjalistycznej niż prawicowym elektoratem protestującym przeciwko „małżeństwom” homoseksualistów. Podobnie, o wiele więcej łączy antysystemowego działacza tzw. prawicy z antysystemowym działaczem tzw. lewicy. Kiedy zajrzymy w powiązania finansowe polskiej sceny politycznej wiele zagadkowych spraw łączących SLD, PO i PiS stanie się dla nas jasne. (pomijam całkowicie tajemnicze afery gospodarcze trapiące nadwiślańską bananową republikę od 1988 roku). 
 
Ile system jeszcze wytrzyma?
Populistyczna prawica, której tak bardzo boi się Fukuyama jest dla nas interesująca tylko do tej pory, do której traktuje zdobycie parlamentu jako wstęp do postulowanych radykalnych zmian społecznych, ekonomicznych i politycznych. Takim wzorem jest węgierski Jobik. Ale dodajmy, że do tej pory siła systemu plutokratycznego ujawniała się w tym, że każda masowa organizacja protestu (lewicowa lub prawicowa) wraz z pojawieniem się w parlamencie traciła swoją bojową moc i zdradzała ideały, które umożliwiły jej osiągnięcie sukcesu wyborczego. Dlatego nadzieje wiązać należy z ruchami politycznymi z założenia pozaparlamentarnymi, dla których celem politycznym jest przeprowadzenie oddolnych zmian społecznych i sięgnięcie po władzę lokalną. 
 
O co chodzi panu Fukuyamie?  W wywiadzie dla „Foreign Affairs” ze stycznia 2012 Fukuyama scharakteryzował prawdziwe cele swoich przemyśleń. Wolny handel jest dzisiejszą światową ideologią. Nie istnieje żadna alternatywa dla ideologii demokratyczno-liberalnej. Należy zwiększyć uprawnienia władzy, aby poradzić sobie z kryzysem. Więcej zaufania dla państwa. Stwierdza wreszcie: „Globalizacja nie może być postrzegana jako nieubłagana i nieuchronna rzeczywistość, ale raczej jako wyzwanie i sposobność, które należy starannie kontrolować środkami politycznymi”. Remedium na kryzys jest jedno, wzmocnienie dzisiejszego systemu...
 
Wielokrotnie wspomniany Faguet, francuski autor szkicu „Jaki będzie XX wiek?” opisywał charakter rodzącej się plutokracji, jako rodzaj rządów pozbawionych głębszych ideałów moralnych i intelektualnych, postrzegających ludzkość w kategoriach stada baranów. Należy je zagonić do roboty, karmić, pilnować żeby się nie gryzły i nie zabijały, a co najważniejsze – strzyc regularnie. Wewnętrzny charakter społeczeństwa, czy raczej stada, powinien być pozbawiony jedności, podzielony na liczne cele i kierunki, pluralistyczny aksjologicznie, zsekularyzowany i materialistyczny. Elita nieliczna i całkowicie zależna od karmiącej ręki. Procent wyborczy potrzebny do legitymizowania demokratycznej władzy dokładnie obliczony przed wyborami. Dominować powinny krótkoterminowe potrzeby i oczekiwania społeczne. 
 
Jeśli, drogi czytelniku, od ostatnich trzech tygodni zajmujesz się głównie wyborem najlepszych wakacyjnych wczasów i nic innego na razie cię nie zajmuje głębiej, to należysz już do tego stada lemingów. 
 
Fukuyamę trzeba czytać między wierszami. Politologom nie ufać. Nie pokładać nadziei w politykach.
 

Świat się skończy

Świat się skończy. Jedynym powodem, dla którego mógłby trwać, jest to, że już istnieje. Jakże słaby jest ten powód, gdy się go porówna z jego przeciwieństwami, a zwłaszcza z tym, co świat ma teraz do zrobienia? Zakładając bowiem, że miałby on dalej istnieć materialnie, czy byłaby to egzystencja godna tej nazwy i miejsc w słowniku historycznym? Nie chcę powiedzieć, że świat zostanie sprowadzony do szalbierstw i błazeńskiego bałaganu republik południowoamerykańskich ani że powrócimy może do stanu pierwotnej dzikości i ze strzelbą w dłoni będziemy błądzić po zarosłych trawą ruinach naszej cywilizacji w poszukiwaniu pożywienia. Nie, albowiem takie przygody znaczyłyby, że mamy jeszcze trochę energii życiowej, pozostałej nam z dawnych wieków. Jako nowy przykład i nowa ofiara nieubłaganych praw moralnych zginiemy przez to samo, dzięki czemu żyliśmy, jak nam się wydawało. Mechanika nas w tym stopniu zamerykanizowała, postęp w tym stopniu znieczulił duchową część naszej natury, żeśmy pod tym względem przeszli najbardziej krwawe, bluźniercze czy antynaturalne rojenia utopistów. Każdego człowieka myślącego proszę, aby mi wskazał to, co pozostało z życia.

Baudelaire, Moje obnażone serce. Wrocław 1997. W tłumaczeniu A. Kijowskiego

Ogłupianie poddanych

„Fortelu tyranów, polegającego na ogłupieniu poddanych, nikt nie zastosował lepiej niż Cyrus wobec Lidyjczyków po tym, jak opanował ich stolicę i uwięził bogatego króla Krezusa. Doniesiono mu o buncie mieszkańców Sardes. Wkrótce wymusił na nich posłuszeństwo. Nie chcąc jednak niszczyć tak pięknego miasta ani trzymać tam armii służącej jego ujarzmieniu, użył wybornego podstępu, by zapewnić sobie nad nim panowanie. Zbudował burdele, knajpy, przybytki hazardu i nakazał obywatelom, by z nich korzystali. Ułożył się tak dobrze z tym garnizonem, że nie musiał już wyciągać miecza przeciw Licyjczykom. Nieszczęśnicy ci tak rozmiłowali się we wszelkiego rodzaju zabawach, że od miana ich nacji Latynowie utworzyli słowo Ludi, pochodzące od Lydi, którym określali to, co dziś nazywamy rozrywką”.

E. de La Boétie, Rozprawa o dobrowolnej niewoli. Tłum. Krzysztof Matuszewski.  s. 29.

Rozprawa o dobrowolnej niewoli

„Zawsze istnieją nieliczni, obdarzeni większymi talentami od pozostałych, którzy czują na sobie jarzmo niewoli i nie ustaną w wysiłkach zrzucenia go. Są to ludzie, których nie da się przyzwyczaić do uległości i którzy – jak Odys na lądzie i morzu stale wypatrujący dymu ze swego komina – nie mogą przestać upominać się o swoje naturalne przywileje i wspominać swych przodków i ich zwyczajów. To oni właśnie, będąc jasnego umysłu i silnego ducha, nie godzą się, jak ogłupiałe masy, patrzeć wyłącznie na czubki swoich nosów, chcą spoglądać dalej, za siebie i przed siebie, przywoływać wydarzenia przeszłe po to, by lepiej oceniać te, które dopiero nadejdą, i zarówno jedne, jak drugie zestawiać z aktualnym stanem rzeczy. Ludzie ci, choć nie brakuje im mądrości, wciąż nad sobą pracują, ucząc się i studiując. Jeśliby nawet wolność miała zniknąć z powierzchni ziemi, oni wymyśliliby ją na nowo. Nie potrafią pogodzić się z niewolnictwem, nawet jeśli jest ono dobrze zamaskowane.”

-- Étienne de La Boétie (1530-1563), „Rozprawa o dobrowolnej niewoli
Tłumacz: Matuszewski Krzysztof

Spektakl zranionej próżności


Spektakl zranionej próżności jest groteskowy, gdy chodzi o próżność innego i odrażający, gdy chodzi o naszą.

Gomez Davila

Obiektywna wizja


„Obiektywna wizja” nie jest wizją bez uprzedzeń, ale wizją podporządkowaną uprzedzeniom innych.

Gomez Davila

Cervantes jest winnym ...


Cervantes jest winnym bezbarwności hiszpańskiej krytyki Cervantesa, ponieważ pozostawił ironiczną książkę ludziom pozbawionym ironii.

Gomez Davila

Grzegorz Kaźmierczak: Napisałem kiedyś taki tekst:

"Ile razy będę jeszcze mógł popatrzeć na to wszystko, tak jakbym widział to pierwszy raz". O to właśnie chodzi, żeby umieć przeżywać każdą chwilę, tak jakby wydarzała się po raz pierwszy.

Pamiętam najradośniej chwile w których mnie nie było



Współcześni artyści


Współcześni artyści tak ambitnie dążą do bycia odmiennymi od innych, że właśnie ta sama ambicja grupuje ich w jeden gatunek.

Gomez Davila

Dominacja kryminalnej elity finansowej

Wprowadzenie

Nigdy w historii Stanów Zjednoczonych nie byliśmy świadkami przestępstw popełnionych przez prywatne i państwowe elity na taką skalę i zakres jak ma to miejsce obecnie.

Doskonały ekonomista, James Henry, były główny ekonomista prestiżowej firmy konsultingowej McKinsey & Company, zbadał i udokumentował kwestię uchylania się od podatków. Ustalił, że super-bogaci i ich rodziny mają ulokowanych w zamorskich rajach podatkowych 32 biliony dolarów (USD) ukrytych aktywów, stanowiących 280 miliardów dolarów utraconych wpływów podatkowych.

Przy czym badanie to nie objęło takich niefinansowych aktywów jak nieruchomości, metale szlachetne, klejnoty, jachty, konie wyścigowe, luksusowe samochody i tym podobne. Z 32 bilionów dolarów ukrytych aktywów, 23 biliony dolarów jest w posiadaniu bogaczy z Ameryki Północnej i Europy.

Niedawny raport Specjalnego Komitetu ONZ ds. Przeciwdziałania Praniu Brudnych Pieniędzy, ustalił, że amerykańskie i europejskie banki wyprały ponad 300 miliardów dolarów rocznie, w tym 30 miliardów dolarów samych tylko meksykańskich karteli narkotykowych.

Praktycznie co tydzień publikowane są nowe raporty dotyczące wielomiliardowych oszustw finansowych z udziałem największych banków USA i Europy. Największe banki angielskie, w tym Barclay’s i szereg innych, zostały zidentyfikowane jako instytucje całymi latami manipulujące LIBOR-em, międzybankową stopą procentową, w celu maksymalizacji zysków. Bank of New York, JP Morgan, HSBC, Wachovia i Citibank są pośród kilkudziesięciu banków, które zostały oskarżone o pranie brudnych pieniędzy z narkotyków i innych nielegalnych funduszy, zgodnie z ustaleniami amerykańskiej Senackiej Komisji ds. Bankowości. Międzynarodowe korporacje otrzymują z budżetu federalnego fundusze ratunkowe i zwolnienia podatkowe, a następnie, z naruszeniem publicznych porozumień z rządem, przenoszą fabryki i miejsca pracy do Azji i Meksyku.

Duże domy inwestycyjne, jak Goldman Sachs, przez lata oszukiwały inwestorów, skłaniając ich, aby inwestowali w ‚śmieciowe’ akcje, podczas gdy ci sami brokerzy najpierw napompowali ich cenę, a następnie zbili ją do bezwartościowych śmieci. Jon Corzine, dyrektor generalny MF Global (a także były prezes Goldman Sachs, były amerykański senator i gubernator New Jersey) stwierdził, że „nie może doliczyć się” 1,6 miliarda dolarów środków należących do prywatnych inwestorów, a utraconych w wyniku upadku MF Global w 2011 roku.

Pomimo rozrostu olbrzymiego aparatu państwa policyjnego, rozprzestrzenienia agencji śledczych, przesłuchań kongresowych i ponad 400.000 pracowników w Departamencie Bezpieczeństwa Wewnętrznego, ani jeden bankier nie trafił do więzienia. W najbardziej skandalicznych przypadkach, taki bank jak Barclay’s zapłacił niewielką karę za to, że ułatwił uchylanie się od podatków i zaangażował w spekulacyjne oszustwa. Jednocześnie, główny sprawca szwindlu manipulacji LIBOR-em, dyrektor operacyjny banku Barclay’s, Jerry Del Missier, otrzyma odprawę w wysokości 13 milionów dolarów.

W przeciwieństwie do „luźnego” ścigania przestępstw, praktykowanego przez rozrastające się państwo policyjne w odniesieniu do przestępstw popełnianych przez bankowe i korporacyjne elity miliarderów, nasiliły się represje polityczne w stosunku do obywateli i imigrantów, którzy nie popełnili żadnego przestępstwa przeciwko bezpieczeństwu i porządkowi publicznemu.

Miliony imigrantów zostały wyciągnięte z domów i miejsc pracy, uwięzione, pobite i deportowane. Setki latynoskich i afro-amerykańskich dzielnic stało się obiektem nalotów policyjnych, strzelanin i zabójstw. W dzielnicach takich lokalna i federalna policja działa zupełnie bezkarnie – jak pokazało szokujące wideo mordu i brutalności policji wobec nieuzbrojonych cywilów w Anaheim w Kalifornii. Muzułmanie, Azjaci, Arabowie, Irańczycy i inni są profilowani rasowo, arbitralnie aresztowani i sądzeni za udział w organizacjach charytatywnych i fundacjach humanitarnych lub zwyczajnie za udział w spotkaniach religijnych. Ponad czterdzieści milionów Amerykanów zajmujących się zgodną z prawem działalnością polityczną znajduje się obecnie pod nadzorem, szpiegowani i często prześladowani.

Dwie twarze rządu USA: bezkarność i represje

Przytłaczająca ilość dokumentacji i raportów wspiera przekonanie, że policja w USA oraz system sądowniczy całkowicie zawodzi, jeśli chodzi o egzekwowanie prawa w stosunku do przestępstw popełnianych przez finansową, bankową i korporacyjną oligarchię.

Bilionowi oszuści podatkowi, miliarderzy-szwindlerzy i wielomiliardowi „pracze” brudnych pieniędzy prawie nigdy nie są wsadzani do więzienia. Chociaż niektórzy mogą zapłacić grzywnę, żaden z nich nie został nigdy pozbawiony zdobytych w wyniku przestępstwa zysków, mimo, że wielu z nich jest recydywistami. Recydywa wśród przestępców finansowych szerzy się, ponieważ kary są lekkie, a zyski wysokie, a jednocześnie dochodzenia rzadkie, powierzchowne i niekonsekwentne.

Biuro Narodów Zjednoczonych ds. Narkotyków i Przestępczości (UNODC) poinformowało, że w 2009 roku wyprane zostało 1,6 biliona dolarów, głównie w zachodnich bankach, z czego jedna piąta pochodziła bezpośrednio z handlu narkotykami. Większość dochodów z handlu kokainą została wygenerowana w Ameryce Północnej (35 miliardów dolarów), z czego dwie trzecie zostało wyprane w bankach północno-amerykańskich.

Zaniechanie ścigania bankierów zaangażowanych w krytyczne ogniwa handlu narkotykami nie jest spowodowane „brakiem informacji” lub „niedbałością” ze strony organów nadzoru i egzekwowania prawa. Powodem jest to, że banki są zbyt duże, aby je skazać, a bankierzy zbyt bogaci, by pójść do więzienia.

Skuteczne egzekwowanie prawa doprowadziłoby do skazania wszystkich wiodących banków i bankierów, co mogłoby doprowadzić do znaczącego zmniejszenia zysków.

Wsadzenie do więzienia największych bankierów zamknęłoby tzw. „drzwi obrotowe”, czyli złoty portal, poprzez który regulatorzy rządowi, po opuszczeniu „publicznej” posady, zabezpieczają swój majątek i bogactwo, przez zatrudnienie w prywatnych domach inwestycyjnych i bankach. Aktywa dziesięciu największych banków w USA stanowią znaczny udział gospodarki Stanów Zjednoczonych. Zarządy największych banków związane są ze wszystkimi głównymi korporacyjnymi sektorami gospodarki. Urzędnicy finansowi najwyższego i średniego szczebla i ich odpowiednicy w sektorze korporacyjnym oraz akcjonariusze należą do największych oszustów podatkowych w kraju.
Podczas gdy Komisja Giełd i Papierów Wartościowych, Departament Skarbu oraz Senacka Komisja Bankowości publicznie pozorują prowadzenie dochodzeń w sprawie olbrzymich przestępstw finansowych, ich prawdziwym zadaniem jest ochronić te instytucje przed wszelkimi wysiłkami, zmierzającymi do przekształcenia ich struktur, funkcjonowania i roli w gospodarce amerykańskiej. Kary, które zostały niedawno nałożone są wysokie w rozumieniu uprzednich standardów, ale wciąż wynoszą w najlepszym razie zaledwie tyle, co kilkutygodniowe zyski.

Brak „woli sądowniczej”, rozpad całego systemu regulacyjnego i ostentacyjna władza finansowa manifestuje się w postaci „złotych spadochronów”, rutynowo przyznawanych prezesom-kryminalistom po ujawnieniu ich przestępstw i „zrezygnowaniu przez nich ze stanowiska”. Wynika to z ogromnej władzy politycznej, którą oligarchia finansowa posiada nad państwem, sądownictwem i gospodarką.

Władza polityczna i upadek „Prawa i Porządku”

W odniesieniu do przestępstw finansowych doktryną przewodnią polityki państwa jest zasada: „zbyt bogaty by pójść do więzienia” i „zbyt duży by upaść”, co przekłada się na wielobilionowe federalne programy ratunkowe dla zbankrutowanych kleptokratycznych instytucji finansowych oraz wysoki poziom tolerancji państwa dla miliarderów-szustów podatkowych, szwindlerów i „praczy” pieniędzy. Ze względu na całkowite załamanie egzekwowania prawa wobec przestępstw finansowych, istnieje wśród nich wysoki poziom recydywy, którą jeden z brytyjskich urzędników finansowych opisał jako „cyniczną (i cykliczną) chciwość”.

Obecnym „banerem”, pod którym finansowa oligarchia przejęła całkowitą kontrolę nad państwem, budżetem i gospodarką jest „zmiana”. Odnosi się ona do deregulacji systemu finansowego, masowego powiększania luk podatkowych, swobodnego przepływu zysków do zagranicznych rajów podatkowych i dramatycznego przeorientowania „organów władzy” ze ścigania banków i prania przez nie nielegalnych zysków karteli narkotykowych ku ściganiu tzw. „państw terrorystycznych”. Państwo prawa stało się państwem bezprawia. Finansowe „zmiany” pozwalają, a nawet promują powtarzające się oszustwa, w ramach których obrabowano miliony ludzi, a zubożono setki milionów.

Istnieje 20 milionów posiadaczy kredytów hipotecznych, którzy stracili swoje domy lub obecnie nie są w stanie dotrzymać płatności. Dziesiątki milionów członków klasy średniej i pracujących podatników utraciło ważne świadczenia społeczne i zostało zmuszonych do płacenia wyższych podatków z powodu unikania ich przez klasę wyższą i korporacyjne oszustwa podatkowe. Pranie miliardów dolarów pieniędzy karteli narkotykowych i przestępczych zysków przez największe banki doprowadziło do pogorszenia sytuacji w sąsiedztwach i rosnącej przestępczości, która zdestabilizowała życie rodzinne klasy średniej i pracującej.

Wnioski

Panowanie przestępczej elity finansowej i współdziałającego z nią państwa doprowadziło do załamania prawa i porządku, degradacji i zdyskredytowania całej sieci regulacji i systemu sądowniczego. Doprowadziło to do powstania państwowego systemu „nierównej niesprawiedliwości”, w którym krytyczni obywatele są ścigani za korzystanie ze swoich konstytucyjnych praw, podczas gdy kryminalne elity oligarchii działają bezkarnie. Najsurowsze środki państwa policyjnego są stosowane wobec setek tysięcy imigrantów, muzułmanów i obrońców praw człowieka, podczas gdy finansowi oszuści są otoczeni prezydenckimi żebrakami o fundusze wyborcze.

Nie dziwi zatem, że obecnie wielu pracowników i członków klasy średniej uważa się za „konserwatystów” i „przeciwnych zmianom”. Rzeczywiście, większość chce „zachować” (ang. conserve) świadczenia społeczne, publiczną edukację, emerytury, stabilność zatrudnienia i federalne programy opieki medycznej, takie jak Medicare i Medicaid, przed zakusami „radykalnych” zwolenników proponowanej przez oligarchów „zmiany”, którzy chcą sprywatyzować Social Security i edukację, zakończyć Medicare i obciąć Medicaid.

Pracownicy i klasa średnia domagają się stabilności zatrudnienia, bezpieczeństwa swoich sąsiedztw i stabilnych cen chroniących przed niekontrolowaną inflacją i likwidacją opieki medycznej i edukacji. Dobrze wynagradzani i uposażani obywatele popierają prawo i porządek, zwłaszcza jeśli oznacza to ściganie miliarderów-oszustów podatkowych, przestępczych bankierów piorących brudne pieniądze, którzy zwykle płacą co najwyżej niewielką karę lub wydają „przeprosiny”, a następnie powracają do wykonywania swoich szwindli.

Radykalne „zmiany” promowane przez oligarchów zniszczyły życie milionów Amerykanów, w każdym regionie, zawodzie i grupie wiekowej. Zdestabilizowały życie rodzinne przez podważenie bezpieczeństwa pracy i zniszczenie sąsiedztw w wyniku prania brudnych pieniędzy z handlu narkotykami. A nade wszystko kompletnie wypaczyły cały system sprawiedliwości, w którym przestępcy są obdarzani szacunkiem, a zasługujący na szacunek są traktowani jak przestępcy.

Pierwszą obroną większości jest sprzeciwienie się „zmianom” proponowanym przez oligarchów i zachowanie resztek państwa dobrobytu. Celem „konserwatywnego” oporu będzie przekształcenie całego skorumpowanego prawnego systemu „funkcjonalnej przestępczości” w system „równości wobec prawa”. Będzie to wymagało fundamentalnej zmiany władzy politycznej, na poziomie lokalnym i regionalnym, z pluszowych pomieszczeń bankierów w szklanych wieżowcach ku komisjom działającym w sąsiedztwach i miejscach pracy, fundamentalnej zmiany od posłusznych sędziów i regulatorów powołanych przez oligarchów do służenia im ku rzeczywistym przedstawicielom wybranym przez większość obywateli, żyjących obecnie pod panującym systemem niesprawiedliwości.

Prof. James Petras, 5.08.2012
http://www.globalresearch.ca/index.php?context=va&aid=32220
Tłumaczenie: davidoski
http://bankowaokupacja.blogspot.se

czwartek, 25 czerwca 2015

Czym spowodowana jest niezgoda


Rzadziej ludzie nie zgadzają się ze sobą z powodu tego, że myślą odmiennie, niż z powodu tego, że nie myślą.

Gomez Davila

Wulgarność


Na wulgarność składa się nie tylko brak szacunku wobec tego co nań zasługuje, lecz także okazywanie szacunku temu co na to nie zasługuje.

Gomez Davila

Podświadomość ...


Podświadomość fascynuje współczesnego człowieka.
Ponieważ może tam ustanowić swe ulubione głupstwa jako niezbite hipotezy.

Gomez Davila

Zapominanie jako aspekt avijja


Wszelka satysfakcja jest formą zapominania.

Gomez Davila

Współczesna tragedia


Współczesna tragedia nie jest tragedią rozumu pokonanego lecz rozumu triumfującego.

Gomez Davila

Kto z gwiazdozbioru Vega patrząc na ziemię zgadnie




Odzwierciedlenie obecnej konfuzji


Jednostki interesują współczesnego historyka mniej niż ich okoliczności.
To odzwierciedlenie obecnej konfuzji: sposób życia liczy się bardziej niż jakość tego co żyje.

Gomez Davila

Zniewolenie


Ktokolwiek czuje się rzecznikiem opinii publicznej, został zniewolony.

Gomez Davila

Zazdrość u dusz wulgarnych


Jedynym antidotum na zazdrość w przypadku dusz wulgarnych, jest zarozumiałość wierzenia, że nie mają czego zazdrościć.

Gomez Davila

Konfrontacja z nicością


Aby uniknąć ludzkiej konfrontacji z nicością, człowiek wznosi ołtarze postępowi.

Gomez Davila

Wzorce ludzkiej egzystencji


Starożytni widzieli w historycznym czy mitycznym bohaterze, w Aleksandrze czy w Achillesie, standard ludzkiego życia. Wielki człowiek stanowił paradygmat, jego egzystencja była przykładem.
Święty patron demokraty, z kolei, jest człowiekiem wulgarnym.
Model demokratyczny musi być zupełnie pozbawiony jakichkolwiek cech godnych podziwu.

Gomez Davila

Ironia i szacunek


Barbarzyńca albo totalnie wyszydza albo totalnie czci. 
Cywilizacja jest uśmiechem, który dyskretnie łączy ironię z szacunkiem.


Gomez Davila

Moja prawda

Moja prawda jest sumą tego czym jestem, a nie podsumowaniem tego co myślę.

Gomez Davila

Idę osypującym się piaskiem…


idę osypującym się piaskiem
między żwirem wybrzeża i wydmą
letni deszcz pada na moje życie
na mnie na moje spustoszone życie
biegnące ku swojemu początkowi ku swojemu końcowi
mój spokój jest tam w cofającej się mgle
kiedy nie będę już stąpać po długich ruchomych progach
i żyć w przestrzeni
otwierających się i zamykających drzwi



Samuel Beckett
Przełożyła Julia Hartwig

Chateaubriand - Dziwna to rzecz!

Dziwna to rzecz! Ludziom możnym, przemawiającym w imię równości i namiętności, nigdy nie udało się ustanowić żadnego święta, podczas gdy uroczystość choćby najmniej znanego świętego, który nie głosił nic prócz ubóstwa, posłuszeństwa i wyrzeczenia się ziemskich dóbr, obchodzono nawet wówczas, gdy okazywanie mu czci wiązało się z narażeniem życia. Wyciągnijmy z tego naukę, że trwałe jest jedynie to święto, które łączy się z wiarą i pamięcią o dobrodziejstwach.

(F.R.Chateaubriand)

Nieco kontrowersyjny pogląd Bloya

"Każdy chrześcijanin, który nie jest bohaterem, jest świnią!"
Leon Bloy.

środa, 24 czerwca 2015

W jaki sposób zmierzyć własną głupotę


Ktokolwiek jest ciekawy tego w jaki sposób zmierzyć własną głupotę, powinien policzyć ilość rzeczy, które wydają mu się oczywistością.

Gomez Davila

Zadziwienie


Chciwość biznesmena zadziwia mnie mniej niż powaga z jaką ją zaspokaja.

Gomez Davila

Sołżenicyn – śmierć proroka

Aleksander Sołżenicyn – ikona walki z radzieckim totalitaryzmem, pisarz i publicysta, laureat literackiej nagrody Nobla, autor licznych powieści, dramatów, scenariuszy filmowych i opowiadań. 
 
Napisał mające kilka tysięcy stron dzieło o rewolucji w Rosji, obszerną historię stosunków rosyjsko-żydowskich, kilka prac na temat stanu swej ojczyzny po upadku ZSRR. W swoim dorobku ma setki artykułów, publikowanych listów, wywiadów i publicznych wystąpień.

Świat zapamięta go jednak przede wszystkim jako autora Archipelagu GUŁag. Sołżenicyn zmarł 3 sierpnia 2008 r.

11 grudnia 2008 r. – Sołżenicyn skończyłby 90 lat. Obawiam się jednak, że w Polsce jubileusz ten przeszedłby bez echa. W ostatnich latach wyraźnie zapomnieliśmy o Sołżenicynie. Śmierć rosyjskiego noblisty spotkała się w Polsce z dużym zaskoczeniem. Brak informacji sprawił, iż nawet dobrze wykształceni i oczytani Polacy byli przekonani, że autor Oddziału chorych na raka już od dawna nie żyje!

Prawdą jest, że pisarz w drugiej połowie lat 90. pisał zdecydowanie mniej niż w Ameryce lub przed wydaleniem go ze Związku Radzieckiego. Mimo jednak podeszłego wieku i licznych chorób do końca życia udało mu się zachowywać sprawność umysłu, czego żywym dowodem były jego, co prawda rzadkie, wypowiedzi.

Warto pamiętać, że Sołżenicyn był ostatnim żyjącym rosyjskim laureatem literackiej nagrody Nobla i jednocześnie jednym z najbardziej znanych pisarzy na świecie. Choć od kilku lat stan zdrowia nie pozwalał mu na aktywną działalność publicystyczno-literacką, a jego utwory nie były już rozchwytywane tak jak w latach 70., to nadal pozostawał autorytetem moralnym i „sumieniem Rosji”.

Dla wielu Rosjan Sołżenicyn jest wciąż „unikalną wartością narodową”, gdyż tylko jego można porównać do XIX-wiecznych wybitnych rosyjskich klasyków. Inni współcześni znani rosyjscy pisarze, mimo że aktywnie uczestniczą w życiu społeczno-literackim, posiadają niepodważalny talent zjednujący wciąż to nowe rzesze czytelników, a ich książki są hitami wydawniczymi, pozostają jedynie pisarzami. Wybitnymi, podziwianymi, ale tylko pisarzami. Sołżenicyn był dla Rosjan kimś więcej. O ile wszelkie porównania Władimira Sorokina, Wiktora Jerofiejewa czy Borisa Akunina do Puszkina, Dostojewskiego i Lwa Tołstoja mogą wzbudzać jedynie pobłażliwy uśmiech, o tyle Sołżenicyn jest już od wielu lat określany mianem wieszcza i pisarza-proroka.

Od początku XIX w. literatura odgrywa w życiu Rosjan niezmiernie ważną rolę. Rosyjscy pisarze byli traktowani niemalże jako święci, a ich utwory jak relikwie, nie tylko ze względu na niepowtarzalny talent, ale również za odwagę wyrażania społecznych problemów.

Anna Achmatowa po przeczytaniu Jednego dnia Iwana Denisowicza powiedziała:
– Przeczytanie i nauczenie się na pamięć tej książki jest obowiązkiem każdego obywatela [1].

Jeszcze większe wrażenie zrobiła na niej Zagroda Matriony:
– Dziwna sprawa… Zadziwiające jak udało się to wydać… To przeraża bardziej niż Iwan Denisowicz… Tam można było zrzucić wszystko na kult jednostki, a tutaj… Przecież to nie Matriona, a cała rosyjska wieś wpadła pod lokomotywę i rozpadła się w drobny mak [2].

Zarówno w carskiej Rosji, jak i w ZSRR filozofia, socjologia i inne nauki społeczne były skutecznie tłamszone przez reżim. Wybitnym literatom udawało się jednak ukazać prawdziwy obraz rosyjskiego społeczeństwa, przebijając się przez pancerz cenzury. Wierzono, że nieliczni pisarze pokroju Puszkina i Tołstoja nie tylko potrafią opisać problemy przeciętnego Rosjanina, ale także, zrozumieć i zobaczyć zdecydowanie więcej od reszty społeczeństwa. Niektóre ich utwory były traktowane nie tylko jako rady i wskazówki udzielane narodowi, ale również jako jedyna dostępna forma wyrażania sprzeciwu wobec władzy.

Sołżenicyn jako jedyny współczesny pisarz wpisuje się w tę tradycję. Od 1994 r., kiedy powrócił do Rosji po 20 latach przymusowej emigracji, starał się pełnić misję moralnego autorytetu, wypowiadając się na temat najważniejszych spraw bezpośrednio dotyczących Rosjan.

Antyrosja Sołżenicyna

Sołżenicyn zaczął zdobywać swą popularność od 1962 r., kiedy to w Nowym mirze został opublikowany Jeden dzień Iwana Denisowicza. Nie był to pierwszy utwór ukazujący koszmar radzieckich łagrów, jednak wcześniejsze relacje z obozu opisywane przez Warłama Szałamowa, Weissberga-Cybulskiego czy Polaka – Gustawa Herlinga-Grudzińskiego, były dostępne jedynie bardzo wąskiemu gronu czytelników.

Choć odwilż wraz z częściową krytyką stalinizmu i walką z kultem jednostki trwała od 1956 r., to Jeden dzień… był prawdziwym szokiem nie tylko dla mieszkańców ZSRR, ale również całego zachodniego społeczeństwa. Utwór ten był pierwszym krokiem pisarza na krętej drodze walki z komunizmem, którą zdecydował się podążać. Sołżenicyn poczuł, że ma do spełnienia misję ukazania prawdy o rewolucji 1917 r., powstaniu ZSRR i okrucieństwie radzieckiego komunizmu. Uważał, że pisząc Krąg pierwszy, Oddział chorych na raka czy Bodło cielę dąb (w Polsce tłum. jedynie fragmenty pt. Łbem o mur) nie tylko ujawnia prawdziwą historię swojej ojczyzny, ale przede wszystkim walczy z radzieckim systemem.

Wydany w połowie lat 70. Archipelag GUŁag był kolejnym wstrząsem, w którego efekcie wielu zachodnich sympatyków komunizmu przestało popierać Związek Radziecki. Sołżenicynowi udało się otworzyć oczy wielu lewicowym intelektualistom i ukazać zbrodnie, które mimo pozornego zerwania ze stalinizmem i terrorem, wciąż w ZSRR były popełniane. Nieśmiałe pierwsze informacje o Katyniu, proces Krawczenki, Powstanie Węgierskie, Praska Wiosna… To początek listy wydarzeń, które zniechęcały Zachód do komunizmu.

Przez długi czas ZSRR udawało się jednak zwodzić i mamić opinię publiczną ułudą sprawiedliwego radzieckiego komunizmu. Po ukazaniu się Archipelagu GUŁag było to już jednak niemożliwe. Dzięki Sołżenicynowi świat poznał i zrozumiał, co znaczy radziecki totalitaryzm.

Jeszcze większy wpływ miał Sołżenicyn na świadomość radzieckiego społeczeństwa. Mimo że czytanie jego utworów było surowo zakazane, nazwisko wykreślone z historii literatury radzieckiej, a wszystkie książki wycofane z bibliotek, to dzięki prężnej działalności samizdatu i tamizdatu [3], twórczość Sołżenicyna docierała do ludzi. Nie ulega wątpliwości, że kult Sołżenicyna był szczególnie wyraźny wśród inteligencji. Inteligencji, która ze względu na swą wiernopoddańczą postawę wobec komunizmu była przez pisarza silnie krytykowana m.in. w artykule obrazowanszczina.

Warto przypomnieć, że polskie tłumaczenie tytułu, a zarazem stworzonego przez Sołżenicyna określenia radzieckiej inteligencji to wykształciuchy (tłum R. Zimand) lub wykształceńcy (tłum. A. de Lazari) czyli słowo, które w ostatnich czasach za sprawą Ludwika Dorna zrobiło w Polsce błyskawiczną karierę.

Władimir Wojnowicz – pisarz i publicysta bynajmniej nie przychylny Sołżenicynowi – w Portrecie na tle mitu opisuje powszechne w Moskwie zjawisko dekorowania mieszkań portretami nowego pisarza-proroka. Jego zdjęcia wyrażały nie tylko miłość do literatury pięknej, ale zważywszy, że Sołżenicyn został „wyklęty” przez Związek Radziecki, były również formą buntu przeciwko komunizmowi.

Stopniowo poglądy głoszone przez pisarza zaczęły trafiać także do innych warstw społecznych. Najlepiej może o tym świadczyć prowadzona przez ZSRR antysołżenicynowska propaganda (ros. łże, łgat’ – kłamie, kłamać), przedstawiająca pisarza jako kłamcę i oszusta, który nigdy nie trafił do łagrów, a jeśli nawet tam był, to tylko po to, by donosić na współwięźniów.

Ani wygnanie Sołżenicyna z ojczyzny, ani prowadzona przeciwko niemu kampania nie mogły powstrzymać siły, z jaką noblista atakował Związek Radziecki i komunizm. Jego wypowiedzi, artykuły i wywiady przedostawały się różnymi drogami za żelazną kurtynę, dodając wiary, że walka z radzieckim imperium może zakończyć się sukcesem. Sołżenicyn był przekonany, że skoro w 1952 r. dzięki silnej wierze w cud i ogromnej chęci życia udało mu się pokonać chorobę nowotworową, to będzie również w stanie pokonać inny nowotwór – raka zabijającego Rosję – komunizm.

Władze radzieckie próbowały zdyskredytować pisarza w oczach świata, oskarżając go o prowadzenie oszczerczej kampanii przeciwko własnej ojczyźnie. Autor Archipelagu GUŁag odrzucał jednak te zarzuty, zdecydowanie przeciwstawiając się utożsamianiu Rosji z ZSRR. Protestował również przeciwko zamiennemu stosowaniu słów rosyjski i radziecki. Dla Sołżenicyna ZSRR nie było kontynuacją Rosji, lecz jej zaprzeczeniem – Antyrosją.

W walce o wolną Rosję starał się nie tylko pokazać Związek Radziecki jako chore państwo, lecz również dotrzeć do okoliczności, w jakich ono powstało. Nurtowało go pytanie: W jaki sposób jego wyidealizowana carska Rosja mogła przekształcić się w swe zaprzeczenie – ZSRR? Odpowiedzi na nie szukał, pisząc przez ponad 20 lat Czerwone koło. Wierzył, że utwór ten będzie dziełem jego życia, które jeszcze bardziej niż Archipelag GUŁag przyspieszy upadek Związku Radzieckiego. Nie zgadzał się z powszechną opinią, że rewolucja październikowa była główną przyczyną dojścia do władzy komunistów. Starał się przekonać świat, że październik 1917 r. niewiele się różnił od kilku wcześniejszych i późniejszych miesięcy, a przełomowe wydarzenia rozegrały się w lutym 1917 r. Czerwone koło miało nie tylko pokazać, że rewolucja październikowa jest umiejętnie stworzonym przez bolszewików mitem, ale również udowodnić, że Związek Radziecki, który nieraz odwoływał się do carskich tradycji, jest Antyrosją, a nie kolejnym stadium jego ukochanej ojczyzny.

Niestety, utwór Czerwone koło okazał się katastrofą literacką (w porównaniu z innymi dziełami Sołżenicyna), a pisarzowi, mimo wyraźnej chęci, nie udało się doprowadzić go do zamierzonego końca.

Słowiański Chomeini

Nie ulega wątpliwości, że Sołżenicyn zrobił wyłom w murze komunistycznego imperium, walnie przyczyniając się do jego rozpadu. Można się jedynie spierać, jak dużą rolę mógł odegrać pisarz i literatura w upadku światowego mocarstwa. W 1991 r., choć nie zdecydował się jeszcze na powrót do wolnej i niepodległej Rosji, to dalej czuł, że jest powołany do misji duchowego przywódcy narodu. Najlepszym tego dowodem jest esej Jak odbudować Rosję? Refleksje na miarę moich sił, który za sprawą dwóch gazet został rozchwytany przez Rosjan w ilości 27 milionów egzemplarzy (sic!).

Był to zbiór porad pisarza udzielanych rodakom, aby bez ponoszenia zbędnych kosztów przełamali kryzys gospodarczy i jak najszybciej stworzyli prawdziwą, wolną od wszelkiego zła i grzechu, czystą moralnie Rosję. Nikt nie wątpił, że idee głoszone przez Sołżenicyna w eseju są szlachetne i godne przedyskutowania, jednakże również nikt nie wiedział, jak można je wcielić w życie. Żadna partia ani żaden liczący się polityk nie zdecydował się przyjąć Jak odbudować… za swoje credo.

W 1994 r., kiedy Sołżenicyn powrócił do Rosji, przekonał się, że jego wizja Rosji została całkowicie odrzucona przez sfery rządzące, większość obywateli zaś uznała je za mrzonki snute przez oderwanego od życia nawiedzonego proroka, którego misja zakończyła się wraz z upadkiem Związku Radzieckiego.

Sołżenicyn powrócił do Rosji zbyt późno, aby uczestniczyć w kluczowych wydarzeniach dla młodego rosyjskiego państwa. Z pewnością autor Archpelagu GUŁag nie chciał rezygnować z literatury na rzecz polityki, jednak w zaistniałych warunkach początku lat 90. znaczna część zagubionych Rosjan potrzebowała w równym stopniu bliskości duchowego przywódcy, co sprawnego rządu i prezydenta.

Wątpię, aby Sołżenicyn mógł odegrać polityczną rolę w sierpniowym puczu 1991 r. lub wydarzeniach z października 1993 r., jednak miałby przynajmniej możliwość neutralizowania rosyjskich lęków społecznych wynikających z burzliwej transformacji. Mógłby też spróbować złagodzić niektóre polityczne konflikty. Oczekiwała tego od niego, przede wszystkim, spora grupa wiernych czytelników, która jeszcze w ZSRR czerpała nadzieję i otuchę z jego utworów.

W 1994 r., kiedy wreszcie przybył do ojczyzny, był jeszcze nazywany przez niektórych komentatorów słowiańskim Chomeinim, jednak większość społeczeństwa uważała, że Sołżenicyn powinien zdecydować się już na zasłużoną emeryturę. Wielu polityków próbowało wykorzystać wizerunek pisarza-proroka i sumienia narodu do promowania własnych ugrupowań, jednak żadne z nich nie reprezentowało poglądów noblisty w takim stopniu, aby zdecydował się je poprzeć.

Sołżenicyn był bardzo niemile rozczarowany kondycją moralną rosyjskiej polityki, czemu dał wyraz w przemówieniu wygłoszonym w parlamencie (Dumie) w 1994 r. Kadra polityczna rosyjskiej federacji zdecydowanie bardziej przypominała mu komunistyczny beton partyjny, niż mężów stanu pokroju Piotra Stołypina [4]. Jak przystało na duchowego ojca narodu, pisarz postanowił zmienić ten stan rzeczy. Ani jednak jego program telewizyjny, ani Rosja w zapaści, czyli zbiór kolejnych porad dotyczących uzdrowienia państwa, nie cieszyły się popularnością, zarówno wśród elit rządzących, jak i ogółu społeczeństwa.

Przyjaciel Jerzy Węgierski

Niewielu jest rosyjskich pisarzy, którzy z sympatią opisywali Polskę i Polaków. Sołżenicyn z pewnością nie wpisuje się w nurt „antypolskiej obsesji w literaturze rosyjskiej” i niejednokrotnie daje temu wyraz w swojej twórczości. Jako przykład może tu posłużyć telegram z wyrazami poparcia Do strajkujących robotników polskich z 20 sierpnia 1980 r.

Najlepszym jednak dowodem świadczącym o sympatii, jaką Sołżenicyn darzył Polaków, są fragmenty Archipelagu GUŁag. W jednym z nich wspomina o Jerzym Węgierskim – polskim inżynierze, który razem z nim odsiadywał wyrok w obozie w Ekibastuzie. Węgierski (obecnie emerytowany profesor Politechniki Śląskiej w Gliwicach) bardzo zaimponował Sołżenicynowi w 1952 r., kiedy doszło do buntu w ich obozie. Zasady i wartości, które wyznawał Węgierski, nie pozwalały mu na przerwanie głodówki wraz z resztą łagierników.

I tu zrozumiałem, co to jest polska duma – na czym polegał sekret polskich powstań, tak pełnych zapamiętania. Polak, inżynier Jerzy Węgierski był teraz w naszej brygadzie. Odsiadywał ostatni, dziesiąty rok swojej kary. Nawet gdy był kierownikiem robót, nikt nie słyszał od niego ostrego słowa. Był zawsze cichy, uprzejmy i wyrozumiały.

A teraz twarz mu się zmieniła. Z gniewem, pogardą i męką odwrócił oczy od żebraczego orszaku, wyprostował się i krzyknął donośnie:
– Brygadzisto! Mnie proszę na kolację nie budzić! Ja nie pójdę!
Wdrapał się na górne nary, odwrócił się do ściany – i nie wstał. Myśmy w nocy poszli jeść, a ten nie wstał! Nie dostawał paczek, był zupełnie sam, nigdy nie bywał syty – a nie wstał. Para unosząca się nad gorącą kaszą nie mogła przysłonić mu obrazu bezcielesnej Wolności.

Gdybyśmy wszyscy byli tacy dumni i nieustępliwi – to jaki tyran by się ostał? (A. Sołżenicyn, Archipelag GUŁag, tłumaczenie Jerzy Pomianowski) [5]
W czasach PRL Sołżenicyn był traktowany przez wielu Polaków jak bohater i przykład zwycięstwa jednostki nad komunizmem. Także na początku lat 90. rosyjski noblista cieszył się u nas dużą popularnością: w prasie można było spotkać liczne wzmianki, ukazywały się kolejne wydania głównych jego dzieł, a nowo powstałe utwory były tłumaczone niemalże na bieżąco.

Niestety, już od ponad 10 lat w Polsce bardzo trudno uzyskać nowe informacje o ostatnim rosyjskim pisarzu-proroku. Od 1997 r., kiedy to wydano Rosję w zapaści przetłumaczoną przez Zychowicza, polski czytelnik może odnieść wrażenie, że Sołżenicyn definitywnie rozstał się z piórem. W ostatnich kilku latach wydana została jedynie jego powieść sprzed 30 lat – Oddział chorych na raka – jako klasyka XX w. w Kolekcji Gazety Wyborczej i korespondencja prowadzona w latach 60. z prof. Węgierskim.

Z braku nowych informacji o pisarzu można wyprowadzić fałszywe wnioski, że przestał się on interesować losem Rosji i nie stara się już wskazywać rodakom drogi, którą mają kroczyć. Owszem, Sołżenicyn, szczególnie w ostatnich latach, z powodów stanu zdrowia bardzo ograniczył swą działalność społeczno-literacką, jednak wciąż starał się śledzić na bieżąco zmiany zachodzące we współczesnym świecie. Rzadko dawał temu wyraz, jednak w rosyjskiej, niemieckiej, a nawet serbskiej i czeskiej prasie można było przeczytać udzielane przez noblistę wywiady lub jego krótkie komentarze.

W Polsce nie wydano ostatniego dużego utworu pisarza 200 lat razem (200 лет вместе), opowiadającego o wspólnej burzliwej historii Rosjan i Żydów w latach 1795-1995 [Został wydany później – admin]. Nie jest to ciekawy utwór pod względem literackim. Sołżenicynowi nie udało się stworzyć pracy historycznej, która byłaby równocześnie pasjonującą literaturą. Autor uznał, że od walorów literackich zdecydowanie ważniejszy jest wymiar obywatelski (grażdanstwiennost`), i to właśnie na nim się skoncentrował.

W Rosji utwór ten wywołał falę burzliwych dyskusji i polemik, zarówno na temat wspólnej historii obu narodów, jak i antysemityzmu Sołżenicyna, który zdaniem znacznej części czytelników był przez długie lata starannie skrywany przez pisarza. W Polsce pojawiło się kilka wzmianek o burzy, jaką wywołała książka, jednak szersza dyskusja o roli, jaką Sołżenicyn odgrywa w XXI w. w Rosji, świecie i literaturze nie została podjęta.

Tym bardziej nikt nie próbował znaleźć odpowiedzi na pytanie: Czy dalej można uważać go za duchowego ojca rosyjskiego narodu? O istnieniu Sołżenicyna przypomniała Polakom wydana w 2004 r. książka Sołżenicyn. Dusza na wygnaniu Josepha Perce’a, która została jednak napisana przed dziesięciu laty. Praca ta, choć spotkała się z pozytywnymi recenzjami, również nie zdołała wzbudzić dyskusji o ostatnim rosyjskim klasyku. Jest to pierwsza biografia pisarza na naszym rynku, mimo że Sołżenicynem jako obiektem badań zajmowali się tacy czołowi polscy rosjoznawcy i historycy literatury rosyjskiej jak: Lucjan Suchanek, Stanisław Poręba, Andrzej de Lazari.

Oczywiście należy odnotować także liczne artykuły o Sołżenicynie, które pojawiły się po jego śmierci. Większość z nich była krótkimi biografiami lub wspomnieniami z elementami hagiografii. Dzięki nim polski czytelnik mógł jednak sobie przypomnieć podstawowe fakty z życia Sołżenicyna i tytuły napisanych przez niego utworów. Zainteresowanie autorem Archipelagu GUŁag nie trwało jednak długo. Atak Gruzinów na Płd. Osetię odwrócił uwagę mediów od Sołżenicyna, który znów stał się dla Polaków jedynie marginalnym tematem. Istnieje więc obawa, że żywo komentowana śmierć noblisty wzbudziła w Polsce jedynie krótkotrwałe zainteresowanie Sołżenicynem, a w przyszłości znajomość jego utworów ograniczy się dla większości czytelników jedynie do Jednego dnia Iwana Denisowicza.

Sołżenicyn i Putin

Aleksander Sołżenicyn w ostatnich latach nie ograniczył swych zainteresowań tylko do historii stosunków rosyjsko-żydowskich. Wspomniany już zły stan zdrowia pisarza nie pozwalał mu na częste wypowiedzi oraz oddziaływanie na rodaków za pomocą pióra, jednak Rosjanie dobrze wiedzieli, jak oceniał on bieżące wydarzenia. Rosyjski wizjoner do 2000 r. krytykował praktycznie wszystkich polityków, którzy mieli dostęp do władzy.

Pierwszym politycznym przywódcą Rosji, którego Sołżenicyn nie poddał krytyce, był Władimir Putin. Trudno jednoznacznie stwierdzić, jakim sposobem udało się Putinowi zdobyć zaufanie 70-80% Rosjan, wśród których znalazł się również i noblista. Aby znaleźć odpowiedź na to pytanie, należy odwołać się do historii i sołżenicynowskiego Czerwonego koła, w którym opisał on, jak powinien wyglądać idealny przywódca Rosji. Tym ideałem był Piotr Stołypin. Z pewnością jest to kontrowersyjna postać, która jest dziś wyjątkowo popularna wśród rosyjskich nacjonalistów. Stołypin objął stanowisko premiera w trakcie rewolucji 1905-1907 r. Powstrzymanie fali strajków i stłumienie antypaństwowych wystąpień nie należało do łatwych zadań, jednak Stołypinowi, dzięki konsekwentnie stosowanym represjom w stosunku do działaczy rewolucyjnych, udało się to w dość krótkim czasie.

Według Andrzeja Walickiego Putin świadomie nawiązuje do twardej polityki „żelaznego premiera”, pragnąc być, jak to tylko możliwe, jego kontynuatorem [6]. Nie bez znaczenia dla Rosjan było również spotkanie Sołżenicyna i Putina, które po raz pierwszy nastąpiło 20 września 2000 r. (wcześniej odbyły się najprawdopodobniej rozmowy telefoniczne).

Sołżenicyn po kilkugodzinnej rozmowie z Putinem wydawał się zauroczony świeżo wybranym prezydentem Federacji Rosyjskiej. W udzielonym na gorąco wywiadzie telewizyjnym wypowiadał się o Putinie tylko w pozytywnych słowach. Nowy przywódca Rosji wydał mu się wyjątkowo inteligentną osobą, która zdecydowała się objąć stanowisko prezydenta z obowiązku, a nie dla prywatnych korzyści lub z żądzy władzy, tak jak to było dotychczas. Po tych słowach nie można się dziwić, że następnego dnia Rosję obiegły zdjęcia ze spotkania dwóch mężów stanu – duchowego i politycznego przywódcy narodu – oraz komentarze stwierdzające, że Sołżenicyn znalazł w Putinie swój ideał polityka – nowego Stołypina.

Spotkanie z Sołżenicynem było świetnym marketingowym posunięciem ze strony nowo wybranego prezydenta. Putin pokazał wszystkim niezdecydowanym wyborcom, że skoro Sołżenicyn – symbol walki z komunizmem i niepodważalny autorytet moralny – uważa, że jest on właściwym człowiekiem na właściwym miejscu, to jedynie on może godnie reprezentować Rosję. W kontekście dobrze znanych Rosjanom zarzutów stawianych przez opozycję, że Putin jest pozbawionym wszelkich skrupułów komunistycznym aparatczykiem, a także krytycznych wypowiedzi pisarza o innych politykach, był to, bez wątpienia, wielki sukces prezydenta.

W 2000 r. popularność i oddziaływanie Sołżenicyna było zdecydowanie mniejsze, niż na początku lat 90. i dotyczyło praktycznie tylko sfery literatury, moralności i sumienia. W XXI-wiecznej Rosji nie są to wartości, na których można zbić polityczny kapitał. Nawet najzagorzalsi wielbiciele traktowali Sołżenicyna jedynie jak wizjonera czy jurodiwego (popularne określenie w Rosji, które można przetłumaczyć jako nawiedzony w Chrystusie), który więcej wie o przeszłości i przyszłości niż o otaczającej go rzeczywistości. Z drugiej jednak strony Putinowi aspirującemu do miana przywódcy wszystkich Rosjan było potrzebne poparcie osoby, co do której intencji naród nie miałby żadnych wątpliwości. Czy ktoś mógł się lepiej nadać do tej roli niż ostatni rosyjski pisarz-prorok?

Obrońca Serbów

Jedną z ostatnich wypowiedzi Sołżenicyna, która wywołała żywy oddźwięk, był otwarty list skierowany do Serbów zamieszkujących Kosowo. Swymi prawosławnymi braćmi z Bałkanów autor Jednego Dnia Iwana Denisowicza interesował się już od dawna, podziwiając ich niezłomność i wytrwałość w wierze. Rosja już od blisko 200 lat popiera Serbów w ich zmaganiach na Półwyspie Bałkańskim, Sołżenicyn wpisał się więc tym samym w tradycję długoletniej rosyjsko-serbskiej przyjaźni. Dał temu wyraz w 1999 r., kiedy to ostro skrytykował Amerykę i NATO za zbrojną interwencję w Kosowie i bombardowanie Serbii. Według pisarza, jeśli Zachód rzeczywiście chciałby bronić praw uciśnionych, to już dawno powinien zbrojnie zaprotestować przeciwko przemocy Turcji na Kurdach i Chin na Tybetańczykach.

Skoro jednak przez 40-50 lat Zachód nic nie zrobił w ich obronie, to zbrojna interwencja w Kosowie jest zwykłym, wymierzonym w Serbów kłamstwem, wobec którego Sołżenicyn nie potrafi przejść obojętnie. Jego bezkompromisowa postawa została kilkakrotnie nagrodzona przez Serbów, m.in. Orderem świętego Sawy I stopnia i literacką nagrodą Živka i Milića Topalovića.

Sołżenicyn, w swej ostatniej wypowiedzi dotyczącej Serbów (luty 2008), zaapelował do „braterskiego narodu”, aby nie opuszczał Kosowa. Pisarz uważał, że bohaterscy Serbowie wycierpieli już zbyt dużo (bombardowania z 1999 r.), aby teraz ugiąć się pod presją Zachodu i zrezygnować z ziemi, która już przed wiekami należała do Serbii. Sołżenicyn swym apelem wyraził pogląd reprezentowany przez zdecydowaną większość swoich rodaków.

W konflikcie pomiędzy kosowskimi Albańczykami i Serbami prawie wszyscy intelektualiści stanęli po stronie tych pierwszych, dlatego głos Sołżenicyna był niezwykle ważny dla Serbów. Poparł ich przecież znany pisarz, noblista, moralny autorytet, którego zna cały świat. Opinia publiczna z pewnością nie przejęła się „wołaniem starca” (w Polsce apel pisarza nie został nawet zauważony), jednak ekspertom pokazała, że poparcie Serbii przez Rosję to nie tylko pomysł Kremla na odniesienie doraźnych korzyści, ale silnie ugruntowana wola całego rosyjskiego narodu.

Zima Patriarchy

Niestety zapomnieliśmy o Sołżenicynie. O jego istnieniu przypomnieliśmy sobie dopiero, kiedy media podały informację o jego śmierci. Nie docenialiśmy faktu, że autor Archipelagu GUŁag rzadko, ale jednak, komentował najważniejsze wydarzenia w Rosji i na świecie. Ostatnie wypowiedzi pisarza nie wstrząsały już światem, tak jak przed trzydziestu laty, jednak wciąż wywoływały silne emocje u wielu jego czytelników.

Wielu ludzi uważa Sołżenicyna za skrajnego rosyjskiego nacjonalistę, antysemitę lub po prostu za oderwanego od życia starca. Jego ostatnie poglądy, choć często krytykowane, są jednak znane większości Rosjan. Żywe reakcje na jego wypowiedzi, popularność wznowionego i poszerzonego 30-tomowego zbioru utworów (wydanie 2006-2010), a także najnowsza biografia napisana przez Ludmiłę Saraskinę, w pełni potwierdzają, że Rosjanie nie zapomnieli o swoim proroku i zbliżającym się 90-leciu jego urodzin.

Niestety, większość jego ostatnich utworów, wywiadów, listów otwartych i wypowiedzi nie została nawet przetłumaczona na język polski. W Polsce nie można było także zobaczyć 10-odcinkowego serialu zrealizowanego przez Gleba Panfiłowa w 2005 r. na podstawie genialnego (nie boję się tego słowa) Kręgu pierwszego. A scenariusz do tego serialu powstał przy współudziale samego pisarza!

Wydaje mi się, że polscy intelektualiści powinni wykazywać większe zainteresowanie tak wybitną postacią, jaką jest Sołżenicyn [„Polscy”? „Intelektualiści”? Gdzie oni? – admin]. Niewielu ludzi kultury miało tak duży wpływ na obraz dzisiejszego świata jak „rosyjski wieszcz”. Niewielu w pojedynkę ośmieliło się podnieść rękę przeciwko radzieckiemu imperium. Niewielu samotną walkę z totalitaryzmem zakończyło sukcesem. A to właśnie udało się Sołżenicynowi.

W latach 90. Sołżenicyn nie spełnił nadziei pokładanych w nim przez wielu jego czytelników. Nie zdecydował się na karierę polityczną, nie skorzystał z możliwości wcześniejszego powrotu do Rosji, miłośnicy literatury mogą zaś śmiało powiedzieć, że od momentu wydalenia go z ZSRR nie napisał żadnego utworu na miarę Kręgu pierwszego, Oddziału chorych na raka i Archipelagu GUŁag. Można mieć także wiele pretensji do jego wypowiedzi na temat granic Federacji Rosyjskiej, stosunku Rosji do sąsiadów lub polityki prowadzonej przez Putina. Nie oznacza to jednak, że automatycznie powinniśmy zapominać o zasługach pisarza w walce z totalitaryzmem i o jego wkładzie w światowe dziedzictwo literackie.

Obserwując ewolucję poglądów Autora Archipelagu GUŁag, można lepiej poznać i zrozumieć dzisiejszą Rosję. Sołżenicyn jest „kwintesencją” rosyjskości. Czytając jego utwory, poznajemy nie tylko historię Rosji i ZSRR, ale również rosyjską mentalność.

Ostatnie wypowiedzi Sołżenicyna, w których pobrzmiewają nuty nacjonalizmu, są świetnym dowodem na to, że pisarz wciąż wyraża opinię większości narodu. Poglądy Sołżenicyna (i sam Sołżenicyn również) są niczym lustro, w którym odbijają się charakterystyczne cechy Rosjan. Również te, które należy potępić (zarzuty antysemityzmu, „wielkorosyjskiego” imperializmu itp.). [Potępić antysemityzm? A niby dlaczego? – admin]

Brodaty, sędziwy, nieprzejednany pisarz-prorok już samą swą osobą przypomina Rosjanom o ich korzeniach i różnicach, jakie istnieją pomiędzy Rosją i zachodnią cywilizacją. Choć znajomość życiorysu, utworów i poglądów Sołżenicyna z pewnością nie jest kluczem do wyjaśnienia wszystkich tajemnic naszego wielkiego sąsiada, to z pewnością pomoże nam lepiej zrozumieć historię, a także procesy zachodzące w dzisiejszej Rosji.

Piotr Głuszkowski (ur. 1983): absolwent toruńskiego MISH (historia i filologia rosyjskia). Doktorant Wydziału Nauk Historycznych UMK w Toruniu. Pracownik Stacji Naukowej PAN w Moskwie. Autor książki Antyrosja – historyczne wizje Aleksandra Sołżenicyna. Próba polskiego odczytania.

Przypisy:
[1] Сараскина Л., Александр Солженицын, Москва 2008, s. 504
[2] Ibidem, s. 504
[3] Samizdat – książki wydawane poza cenzurą, w drugim obiegu na terenie ZSRR. Tamizdat – rosyjskie książki wydawane za granicą, przemycane przez dyplomatów, sportowców i dziennikarzy z Zachodu do ZSRR.
[4] Piotr Stołypin – rosyjski premier i minister spraw wewnętrznych w latach 1906-1911. Przez wielu Rosjan, w tym Sołżenicyna, uważany jest za modelowy przykład męża stanu.

[5] A. Sołżenicyn, Archipelag GUŁag. 1918-1956. Próba dochodzenia literackiego, tłum. J. Pomianowski (ps. M. Kaniowski), Warszawa 1990, t. 3, s. 239.
[6] Walicki A., Rosja Putina, a polityka polska, „Tygodnik Przegląd” 2004, nr 9
Niniejszy tekst ukazał się w XV Tece ,,Pressji” – Wydawnictwa Klubu Jagiellońskiego, zapraszamy na stronę KJ: http://www.kj.org.pl

Artykuł pochodzi z 13 czerwca 2009 r.
http://www.kresy.pl/
*                                *                                     *
Aleksander Sołżenicyn: Słowo do Ukraińców i Białorusinów
„Głos Rosji” przypomina znany artykuł Aleksandra Sołżenicyna.

Sam jestem w zasadzie na połowę Ukraińcem i we wczesnym dzieciństwie rosłem przy dźwiękach ukraińskiej mowy. A w gorzkiej Białorusi spędziłem większą cześć lat frontowych i do przenikliwości pokochałem jej ubóstwo i potulny naród. Do tych i drugich zwracam się nie jak obcy, ale jak swój.
Tak, nasz naród został podzielony na trzy odgałęzienia jedynie z powodu groźnego nieszczęścia mongolskich najazdów i polskiej kolonizacji. To wszystko wymyślone niedawno kłamstwa, że niemal od IX wieku istniał oddzielny naród ukraiński z oddzielnym nierosyjskim językiem.

My wszyscy wywodzimy się z drogocennego Kijowa, „skąd i ruska ziemia wywodzi się”, według kroniki Nestora, skąd i rozprzestrzeniło się chrześcijaństwo. Ci sami książęta rządzili nami: Jarosław Mądry podzielił między synów Kijów, Nowogród i wszystkie ziemie od Czernihowa do Riazania, Muromu i Biełooziera; Włodzimierz Monomach był jednocześnie kniaziem kijowskim i rostowsko-suzdalskim; i taka sama jedność w służbie metropolitów. Naród Rusi Kijowskiej zbudował Księstwo Moskiewskie. Na Litwie i w Polsce Białorusini i Małorusini uważali się za Rosjan i walczyli z polonizacją i katolicyzacją.
Powrót tych ziem do Rosji funkcjonował w świadomości wszystkich jako zjednoczenie.

Tak, bolesne i wstydliwe jest przypominanie o dekretach za czasów rządów Aleksandra II (1863-1976) o zakazie używania języka ukraińskiego w publikacjach, a później i w literaturze. Ale nie potrwało to długo. I było to z tych skostniałych mrokach średniowiecza zarówno w państwowej, jak i cerkiewnej polityce, które przygotowywały upadek rosyjskiego systemu państwowego.

Ale i awanturniczo-socjalistyczna rada z 1917 roku powstała w wyniku porozumienia polityków, a nie z wyboru narodu. I kiedy, wychodząc z federacji, ogłosiła odłączenie się Ukrainy od Rosji nie zapytała narodu o zdanie.

Już miałem okazję udzielić odpowiedzi ukraińskim nacjonalistom na emigracji, którzy wtłaczają Ameryce, że „komunizm jest mitem, cały świat chcą zagarnąć nie komuniści, a Rosjanie” (w amerykańskim Senacie już od 30 lat istnieje ustawa, że „Rosjanie” zajęli Chiny i Tybet).

Komunizm to taki mit, który i Rosjanie, i Ukraińcy doświadczali na sobie w piwnicach Czeka od 1918 roku. Taki mit, który z Powołża wymiótł nawet ziarno na siew i oddał 29 rosyjskich guberni we władanie suszy i ludobójczego głodu w latach 1921-33. I razem przeżyliśmy komunistyczną kolektywizację bata i rozstrzeliwania. Czy nie jednoczą nas te krwawe cierpienia?

W Austrii jeszcze w 1848 roku mieszkańcy Galicji nazywali swoją Radę Narodową „Główną Radą Ruską”. Ale w oderwanej Galicji, dzięki austriackiej truciźnie, został wyhodowany wypaczony nienarodowy język ukraiński, naszpikowany niemieckimi i polskimi słowami, i pojawiła się pokusa oduczenia Karpatorusinów języka rosyjskiego, i pokusa całkowitego ogólnoukraińskiego separatyzmu, który wśród liderów obecnej emigracji objawia się to prymitywną ignorancją, że św. Włodzimierz „był Ukraińcem”, to niepoczytalną gorączką: niech żyje komunizm, byle unicestwić Moskali!

Pewnie, że nie rozdzielimy bólu za śmiertelne męki Ukrainy w czasach radzieckich. Ale skąd ten zamach: odrąbać Ukrainę (tam, gdzie nigdy nie było starej Ukrainy, jak Dzikie Pola koczowników – Noworosja lub Krym, Donbas i ledwo nie do samego Morza Kaspijskiego). I jeśli mówimy o „samostanowieniu narodu”, to naród powinien samodzielnie decydować o swoich losach. Bez powszechnego głosowania nie da się tego problemu rozwiązać.

Dzisiaj oderwanie Ukrainy oznacza rozdzielenie milionów rodzin i ludzi: jaka koncentracja ludności. Całe obwody z rosyjską przewagą, tak wiele osób, które nie wiedzą, jaką z dwóch wybrać dla siebie narodowość, ilu z mieszanym pochodzeniem, ile małżeństw mieszanych, które do tej pory nikt nie uważał za „mieszane”. A wewnątrz populacji nie ma nawet cienia nietolerancji między Ukraińcami i Rosjanami.

Bracia! Po co ten brutalny podział! To zamroczenie komunistycznych czasów. Razem przetrwaliśmy czasy radzieckie, razem znaleźliśmy się w tej jamie, razem się z niej wydostaniemy.

I w ciągu dwóch wieków jaka ilość wybitnych postaci na skrzyżowaniu naszych dwóch kultur. Mychajło Drahomanow powiedział: „Niepodzielni, ale i nie zmieszani”. Z życzliwością i radością powinna rozpościerać się szeroko droga dla ukraińskiej i białoruskiej kultury nie tylko na terytorium Ukrainy i Białorusi, ale i Wielkiej Rusi. Bez jakiejkolwiek przeprowadzanej przemocą rusyfikacji (ale i bez przeprowadzanej przemocą ukrainizacji, jak to było pod koniec lat 20. XX wieku), bez niczym nie ograniczonego rozwoju równoległych kultur, zajęć w szkołach prowadzanych w dwóch językach do wyboru przez rodziców.

Słowo do Ukraińców i Białorusinów (napisane i opublikowane w latach 90. XX wieku „Jak mamy zorganizować Rosję?). (za: Głos Rosji)

http://angelus.com.pl/