Relacja pomiędzy tymi
czterema postawami: obiektywnością, bezpośredniością,
subiektywnością i refleksją jest warta rozpatrzenia.
Na pierwszy rzut oka może się wydawać, że nie ma
różnicy pomiędzy bezpośredniością i
subiektywnością i pomiędzy obiektywnością i
refleksją. Subiektywność i obiektywność z
pewnością są w opozycji jak i bezpośredniość
i refleksja. Ale bezpośredniość (która jest
naiwną akceptacją tego co obecne) jest kompatybilna z
obiektywnością, jak widzimy z rady Thomasa Huxleya dla
naukowca: “Usiądź przed faktem jak małe
dziecko”- a refleksja jest kompatybilna z subiektywnością
(gdyż subiektywność jest “byciem sobą”
a refleksja będąc samo-poznaniem jest w obrębie
subiektywności). W emocjonalnej ekscytacji obiektywność
i refleksja podobnie skłaniają się ku zanikowi i tak
subiektywność zbliża się do bezpośredniości.
Właśnie to daje subiektywności jej złe imię;
gdyż paru ludzi zna jakąkolwiek inną subiektywność
poza emocjonalną bezpośredniością. Ich ucieczka z
emocji jest ku obiektywności w formie raczej rozrywek, niż
ku refleksji, która jest trudniejszą drogą
samo-kontroli. Goethe opisał raz radę “Poznaj Siebie”
jako jedyne wymaganie na które nikt nie narzeka, czy raczej
każdy będzie narzekał; człowiek przez jego
wszystkie zmysły i wysiłki kierowany jest ku rzeczom
zewnętrznym – do świata wokół niego.
Pytanie o autentyczność
postawy, mniej lub bardziej koresponduje z parą
subiektywno-refleksyjną. Jeżeli ten sposób myślenia
może być osiągnięty, to jest on w stanie wiele
zmienić w naszym życiu. Kiedy raz się rozpozna, że
jest się całkowicie odpowiedzialnym za wszystkie własne
decyzje i działania, nie można już dłużej
ukrywać się za wygodnymi gotowymi wymówkami, a to
choć czyni życie mniej wygodnym przez usunięcie
nawykowych klapek na oczy, zaopatruje człowieka w nieoczekiwaną
odporność i wytrzymałość w trudnych
sytuacjach. Co ważniejsze, to tylko przy tej autentycznej czy
odpowiedzialnej postawie Nauka Buddy staje się zrozumiała.
Mówisz, że jestem jednym z tych, którzy myślą
nie tylko o innych ludziach ale i o sobie jako “oni”.
Widzę co masz na myśli i nie zaprzeczam temu, ale trzeba to
sformułować inaczej. Jest zupełnie niemożliwe by
zobaczyć siebie tak jak się widzi inne osoby (a
przynajmniej nie autentycznie) i tak nie mogę być “oni”
dla siebie jak inni są “oni” dla mnie. Ludzie w
większej części żyją obiektywno-bezpośrednim
sposobem. To oznacza, że są totalnie zaabsorbowani i
zidentyfikowani z pozytywnymi światowymi interesami i
projektami, których jest nieskończona różnorodność.
Chociaż różnią się od siebie swymi
indywidualnymi naturami, zawartością ich odpowiednich
pozytywności, to są tacy sami w byciu pozytywnymi. I
tak chociaż fundamentalną relacją pomiędzy
pozytywnymi jest konflikt (z powodu ich indywidualnych różnic)
jawią się jeden drugiemu jako będący w tej samej
łodzi pozytywności i myślą oni o ludziach
generalnie w terminach ludzkiej solidarności jako “my”.
Ale
osoba, która żyje subiektywno-refleksyjnym sposobem jest
zaabsorbowana i zidentyfikowana nie z pozytywnym światem ale z
sobą. Świat, oczywiście pozostaje “tam”
ale jest uważany za przypadkowy (Husserl mówi, że
taki człowiek “wkłada go w nawias”) a to
znaczy, że odrzuca on jakąkolwiek pozytywną
identyfikację jako nieważną. Nie jest on już
dłużej “politykiem”, czy “rybakiem”
ale “ja”. Lecz to co my nazywamy “ja”, jeżeli
nie otrzyma pozytywnej identyfikacji z zewnątrz, pozostaje
puste, innymi słowy, negatywne. “Ja” jednakże
jest pozytywne w tym sensie, że szuka identyfikacji. I tak
osoba, która identyfikuje się z samym sobą
odnajduje, że jej pozytywność składa się z
negatywności – nie przekonującego “ja jestem
tym” czy “ja jestem tamtym” pozytywniaka ale
trudnym do zrozumienia, kłopotliwym czy nawet niepokojącym;
“Czym jestem?” Wieczne powtarzanie tego wiecznie
nieodpowiedzianego pytania jest początkiem mądrości
(to początek filozofii) ale pokusa by wyposażyć się
w definitywną odpowiedź jest zwykle zbyt mocna i człowiek
wpada w błędny pogląd tego czy innego rodzaju.
(Potrzeba Buddy by wskazał drogę wyjścia z tej
niemożliwej sytuacji). Dla sotopanny,
który
rozumie
esencję
Nauki
Buddy to pytanie wciąż powstaje, ale
widzi on, że jest ono nie do odpowiedzenia i nie martwi się
tym; dla arahata pytanie już dłużej nie powstaje i to
finałowy spokój.
Osoba
ta, zatem mając swój środek ciężkości
w sobie zamiast w świecie (sytuacja choć zwykle znajdywana
jako przyrodzona, może jednak być uzyskana przez praktykę)
daleka od widzenia siebie z czystą solidną obiektywną
definicją, z którą inni ludzie mogą być
widziani, dostrzega siebie ledwo jako cokolwiek definiowalnego, dla
siebie jest on w najlepszym razie “czym jeżeli
czymkolwiek?”. Dokładnie ten brak zakładanej
identyfikacji jest sekretną siłą jego pozycji –
dla niego znak zapytania jest esencjonalny i jego pozytywna
identyfikacja w świecie przypadkowa i cokolwiek zdarzy mu się
w pozytywnym sensie, znak zapytania ciągle pozostanie, znak,
który jest wszystkim o co rzeczywiście się troszczy.
Jest oczywiście zestresowany gdy jego znajomy świat zaczyna
się rozpadać, co nieuniknienie się dzieje, ale
odwrotnie niż pozytywny, jest on zdolny do upadku na siebie i
uniknięcia totalnej rozpaczy. To również ta cecha
tak martwi pozytywnych, gdyż oni naturalnie zakładają,
że każdy jest pozytywny i są przyzwyczajeni do
postrzegania innych przez ich pozytywny kontekst i kiedy zdarzy się,
że spotkają negatywnego, nie znajdują nic czego
mogliby się uchwycić.
Całkiem
często zdarza się, że pozytywny przypisuje negatywnemu
rozliczne sekretne motywy, przypuszczając, że nie zdołał
go zrozumieć (w pozytywnym sensie) ale to czego nie zdołał
zrozumieć, to to, że właściwie nie ma tu nic do
zrozumienia. Ale negatywny, będąc sam rzadkim ptakiem (jak to
przyznałeś) jest przyzwyczajony do pozytywnych, którzy
go otaczają i nie myli ich z negatywnymi. Rozumie on (albo
przynajmniej czuje), że powszechny czynnik pozytywności,
który łączy ich razem w “my” ludzkiej
solidarności, nie rozciąga się na niego i ludzkość
to dla niego “oni”. Kiedy negatywny spotka innego
negatywnego, skłaniają się oni do zjednoczenia w
swobodnej wzajemnej obojętności. Inaczej niż dwóch
pozytywnych, różniących się ich odpowiednimi
pozytywnościami, trzymającymi ich osobno, dwóch
negatywnych nie ma nic co by ich separowało i jeden negatywny
rozpoznaje drugiego przez jego szczególną
przezroczystość, (podczas gdy pozytywny jest
nieprzezroczysty). Dla Heideggera kontemplacja własnej śmierci
jest kluczem do autentyczności. Oto podsumowanie poglądów
Heideggera na tą sprawę:
Śmierć zatem
jest kluczem do autentycznego życia, ewentualną i zawsze
obecną możliwością, która wiąże
razem i stabilizuje moją egzystencję ... Antycypuję
śmierć ... przez życie w obecności śmierci
jako zawsze bezpośrednio obecnej możliwości wszystko
podważającej. Ta pełnokrwista akceptacja śmierci
przeżywana jest autentyczną osobistą egzystencją.
Wszystko jest wzięte za zależne. Wszystko jest
zdewaluowane. Osobista egzystencja i wszystko napotykane w osobistej
egzystencji jest akceptowane jako nic, jako bez znaczenia, upadłe
pod ciosem jej możliwej niemożliwości. Widzę
wszystkie moje możliwości jako już zanihilowane w
śmierci tak jak one będą, jak te innych w ich kolei. W
obliczu tej kapitalnej możliwości, która pożera
wszystkie inne są tylko dwie alternatywy – akceptacja albo
rozrywki. Nawet ten wybór jest rzadkim przywilejem, gdyż
paru jest przebudzonych przez strach rozpoznania wyboru, większość
gubi się w iluzjach codziennego życia. Wybrać
akceptację śmierci jako nadrzędną i normatywną
możliwość mojej egzystencji to nie odrzucenie świata,
odmowa uczestnictwa w jego codziennych zajęciach, to odmowa
bycia zwiedzonym i odmowa identyfikowania się z zajęciami,
w które się angażuję; to wziąć je za
to co są warte – nic. Z tego oderwania wytryska siła,
godność, tolerancja autentycznej ludzkiej egzystencji.
*
Słowo
nieautentyczny jest używane przez Heideggera by opisać
strusią postawę człowieka, który szuka ucieczki
od samo-odpowiedzialności przez stanie się anonimowym
członkiem tłumu. To normalna postawa prawie każdego.
By być autentycznym, człowiek musi stale być świadomym
swej całkowitej odpowiedzialności za to czym jest. Na
przykład sędzia może nie czuć się osobiście
odpowiedzialnym za skazujące wyroki. Będzie on
mówił, że jako sędzia jest jego obowiązkiem
by karać. Innymi słowy czuje się on anonimowym
reprezentantem Sądownictwa, i to Sądownictwo musi wziąć
za to odpowiedzialność. Taki człowiek jest
nieautentyczny. Jeżeli pragnie być autentyczny musi myśleć
refleksyjnie, czy siedząc na Ławie, czy pobierając
swoje dochody;”Dlaczego karzę?. Ponieważ moim
obowiązkiem jako sędziego jest karanie. Dlaczego jestem
sędzią? Czy jest moim obowiązkiem bycie sędzią?
Nie. Jestem sędzią bo sam wybrałem bycie sędzią.
Wybrałem bycie tym, który karze w imieniu prawa. Czy mogę
jeżeli rzeczywiście tego chcę, wybrać nie bycie
sędzią?. Tak. Jestem absolutnie wolny by w dowolnym
momencie przestać być sędzią jeżeli tak
wybiorę. Jeżeli tak jest, to kiedy winny człowiek
przychodzi do mnie po orzeczenie, czy mam możliwość by
go nie karać?. Tak, mogę wstać i wyjść z
sali i zrezygnować z mojej pracy. A zatem jeżeli zamiast
tego skarzę go, czy jestem odpowiedzialny? Jestem całkowicie
odpowiedzialny".
Ważnym
punktem jest to, że nic czym jestem obecnie nie może się
ukryć przed refleksją i jestem przez to totalnie otwarty na
samo-krytykę. Gdyby nie to, medytacja nie byłaby bardziej
skuteczna przeciwko mentalnym skalaniom niż witamina C w
leczeniu raka.