niedziela, 24 grudnia 2023

Z mistyką w tle

 


Słowa muzułmańskiego mistyka godne Mistrza Eckharta: „Prawda, która nie niszczy stworzenia, nie jest prawdą”.

Dante i Mistrz Eckhart - dwie naj głębsze i najbardziej namiętne umysłowości średniowiecza.

Mistrz Eckhart: „Jeśli masz wyraźną wolę, a brak ci tylko mocy, w oczach Boga dokonałeś wszystkiego”.

Próbowałem przeczytać ponownie Suzona, Taulera, a nawet pewne teksty Eckharta (Księga Boskich pocieszeń); nie mogłem; jest to forma mistyki, poza którą już wyszedłem. Ten bóg chrystianizmu, nazbyt osobowy, już mi nic nie mówi; podobnie owa bezpośrednia żarliwość, liryczna i niemal erotyczna, tak mnie zachwycająca w innym okresie mego życia. Gdy przez jakiś czas obcowało się z buddyzmem, nie można już powrócić do chrześcijańskich ckliwostek (z wyjątkiem Mistrza Eckharta, mimo tego, co przed chwilą powiedziałem). Potrzebujemy czegoś bardziej bezosobowego i zarazem bardziej radykalnego - powiedziałbym, bardziej definitywnego...

Idąc na dworzec kolejowy z paczką do nadania, przyłapałem się na tym, że mówię do siebie: „Niosę tę paczkę dla kogoś, kto umrze...”. Do tego stopnia zawładnęło mną odczucie nietrwałości.
Każdy temat, gdy tylko trochę się weń zagłębię, nudzi mnie śmiertelnie. Właśnie poświęciłem miesiąc Pustce. Mam jej dość, dość. Jakiś następny bzik - byle szybko.
... A jednak pustka jest moim chlebem powszednim, najdosłowniej się nim karmię.

Mistrz Eckhart, Bach, Holderlin - (gdyby trzeba było wskazać największych Niemców).

„Nikt, tylko sam Bóg, może dotknąć głębi duszy” (Mistrz Eckhart, O wiecznych Narodzinach).

Przekartkowałem wczoraj najnowszy przekład Mistrza Eckharta. Żadnej ochoty na lekturę. Oddaliłem się od mistyki wprost niebywale. Tym sposobem poszła na marne znaczna część mojej przeszłości.

Tym, co lubię u Mistrza Eckharta, jest przesada.
(Po kilkudniowym zajmowaniu się Leninem znów zanurzyłem się w Mistrzu Eckharcie. Dwa światy całkiem sobie obce. A jednak ta przesada, to upodobanie do nadmiaru i całkowitego odrzucenia świata u mistyków, a nieba - u rewolucjonistów sprawiają, że zachodzi między nimi podobieństwo pod względem gwałtowności i intensywności ich reakcji.)

Ostatniej nocy, jeszcze o trzeciej nad ranem, czuwam, nie mogąc zasnąć. Biorę pierwszą z brzegu książkę: antologia moralistów. Czytam parę stron z La Bruyere’a; znakomite, nawet głębokie. Autor, który broni się o tej nocnej godzinie - o, można być pewnym, że to pisarz pierwszej gildii. Nie jest tak gorzki jak La Rochefoucauld, albo może jego gorycz mniej ma cech systemu niż u tego ostatniego. Wyobraźmy sobie pośrednika między La Rochefoucauld a Pascalem.

Pascal to jedyny moralista strwożony, inni są tylko gorzcy. Jego nad nimi przewaga wiąże się w zasadzie zjego niezrównoważeniem, z kiepskim zdrowiem.

Bojąc się bylejakości, w końcu stałem się niczym.

Sceptyk we mnie coraz bardziej wypiera mistyka (jeśli w ogóle można tego terminu użyć w odniesieniu do mnie). Moje wątpliwości są rzeczywistościami, tymczasem w kwestii modlitwy nie stać mnie nawet na przelotne zachcenia. Jestem sceptykiem z racji fizjologii, dziedziczności, nawyku i inklinacji, a także upodobań filozoficznych; co się tyczy całej reszty, absolutu i wszystkiego, co się z nim wiąże, miewam z tym kontakt jedynie poprzez pewne luki w mej naturze, bądź też poprzez raptowne zaćmienia mej sterylizującej przenikliwości.

Znana jest odpowiedź Pascala siostrze, która wyrzucała mu niechęć do poddania się kuracji: „nie znasz niedogodności zdrowia i korzyści z choroby”. To w książce Szestowa natknąłem się po raz pierwszy na owo zdanie, które zrobiło na mnie niezwykłe wrażenie. Pamiętam, że omal nie krzyknąłem. Miałem siedemnaście lat, było to w bibliotece Fundacji Karola, w Bukareszcie.

Przechodzę okres, w którym ani poezja, ani mistyka nic mi nie mówią. Liryzm, niezależnie od kostiumu, działa na mnie jak środek wymiotny. Odpowiada mi tylko ostra, żrąca proza.

28 października Rozmowa z młodym Niemcem, dziewiętnastolatkiem bardzo inteligentnym i otwartym, wiedzącym wszystko o wszystkim. W zestawieniu z nim byłem starą skorupą, wykopaliskiem, kimś z innej generacji. Drogo płacę za wstręt do młodych; jestem przebrzmiały, co napełnia mnie jeszcze większym wstrętem.

W myślicielu interesuje mnie pisarz, a w pisarzu - temperament.

Jedyny człowiek, który zrozumiał, to ten, kto się nie przejmuje, kto honor i niesławę stawia na tym samym poziomie. Alles ist einerlei [wszystko jest jednym]. Oto ostatnie słowo mądrości. Jakie cierpienia, jakie nędze czekają tego, kto wzdraga się je przyjąć bądź po prostu okazuje się niezdolny do podpisania się pod nim!

Życie zdaje się o wiele znośniejsze, odkąd swoją nikczemność przyjąłem jako fakt, do którego nie warto powracać.

Nie mam już żadnego atrybutu, jestem wycofany z obiegu, tzn. łatwo mógłbym zostać mędrcem...

Napisać o dramacie bezpłodności u pisarza, oschłości - u mistyka. O braku natchnienia u pierwszego, o niemożności modlitwy u drugiego.

W obu wypadkach - brak ekstazy.

(Być dotkniętym bezpłodnością to błogosławieństwo, o ile nie musimy zarabiać na życie. Przez ten czas nie zużywamy własnej substancji, nie zubażamy się. Jest to wyborny stan pod warunkiem, że nie przedłużamy go nad miarę. W przeciwnym razie kończy się wyrzutami sumienia i dramatem.)

Wszystko, co myślę o polityce, zawarł Monteskiusz w następującej refleksji: „Bogowie, którzy większość ludzi wyposażyli w podłą ambicję, przywiązali do wolności niemal tyle samo nieszczęścia, ile do niewoli” (Dialogue de Sylla et d’Eucrate).

Główne moje doświadczenie na tym świecie to doświadczenie Pustki - pustki wszystkich dni, pustki wieczności.

A jednak to w jego następstwie zamajaczyły przede mną stany, które o bladą zazdrość przyprawiłyby najczystszego bądź najbardziej szalonego mistyka.

Rywalizacja między świętymi, istniejąca między nimi zawiść każe sądzić, że la perduta gente [plemię potępione] naprawdę jest perdu-ta, i to bez wyjątku.

Nawet Budda był znienawidzony przez mędrców jego epoki. Na wszystkich poziomach ta sama nędza. A dziwimy się, że ten lub inny gryzipiórek nie znosi jakiegoś swojego kolegi.

Z tego zła nie ma wyjścia. Historia Abla i Kaina streszcza całą historię, a nawet czyni ją zbędną. Intuicje początkowe niemal zawsze są definitywne. Należałoby bez przerwy je rozważać, odchodząc od nich tylko z zamiłowania do paradoksu.

Można wbić się w kosmiczną pychę, uznać się za równego Bogu lub nawet za wyższego od Boga. Owszem, tak, ale rywalizować z ludźmi, być kimś w ich oczach - o nie, absolutnie.
Dlatego cenię mistyka, bodaj nawet „prostaczka”, który swe związki ogranicza do relacji z Bogiem.

28 listopada Zauważyłem, że dar (powiedzmy wprost: pieniądze) mogę przyjąć tylko jeśli towarzyszy temu jakieś upokorzenie z mojej strony, To cena, jaką płacę,jaką muszę płacić za rozgrzeszenie się we własnych oczach z hańby, którą jest godna żebranina.

Zawsze żyłemj ak kloszard. Kloszard, któremu dawano, lecz który nie prosił.

Już dawno zrozumiałem, że filozofowie niczego mnie nie nauczą i właściwie nie wiem, po co nadal uparcie kartkuję ich książki. Prawdą jest, że wolę od nich teologów mających nad nimi tę przewagę, iż poruszają się w tym, co dziwne i niesprawdzalne; ich wyższość nad filozofem to wyższość zepsutego nad cnotliwym.

Dwie rzeczy miały ogromną wagę w moim życiu: muzyka i mistyka (więc ekstaza)- teraz się oddalające...

Między dwudziestym a dwudziestym piątym rokiem życia - orgia obu. Moje namiętne ich umiłowanie wiązało się z bezsennością. Nerwy rozpalone do białości, w każdej chwili napięte aż do pęknięcia, chęć płaczu z nieznośnego szczęścia. ..

Miejsce tego wszystkiego zajęły zgorzknienie, panika, sceptycyzm i niepokój. W sumie - spadek temperatury wewnętrznej, najlepiej wyjaśniający, dlaczego w ogóle jeszcze żyję. Gdybym bowiem musiał trwać w stanie wrzenia, już dawno bym eksplodował.

Jestem ucieleśnieniem negatora, który pragnie czegoś innego, jakiegoś katastrofalnego tak.
. . . i z rozpaczą widzi, że go nie znalazł po tej stronie narodzin.

Od dwudziestego do dwudziestego piątego roku życia, w okresie bezsenności, mogłem zrozumieć jakikolwiek bądź fenomen „nadnaturalny”, i to drogą zwykłej introspekcji, gdyż czułem go w sobie; uważałem, że potrafię nie tylko odczuć go i sobie wyobrazić, lecz nawet go wytworzyć. Nie będąc wierzącym, a więc bez pomocy wiary, mogłem wejść w skórę najżarliwszego, najbardziej „rozpasanego„ mistyka. Dokładnie wiedziałem, co znaczy stan łaski, i dostępowałem go, nie uciekając się do Boga, poddając się tylko własnym impulsom i gorączkom, a zwłaszcza bezsennym nocom. Ta ogromna masa czuwań, jakie wówczas nagromadziłem! Do dziś czuję ich ciężar i grozę, grozę od czasu do czasu kompensowaną wybuchami radości prawie nie do zniesienia, tak były silne i podnoszące (?), tak porywały mnie ku skrajnościom niewspółmiernym z tym, co mogłem wytrzymać. Druzgotały one bariery mojej natury.

26 listopada
Mistyka nie jest wiarą; to przygoda „ja” dążącego ku absolutowi, wędrówka duszy przerzucającej się od poznania do rozkoszy.

28    grudnia G.B." pisze mi, że jestem „singurul autentic mistic al culturii romaneęti” [jedynym autentycznym mistykiem w kulturze rumuńskiej].

Moi rodacy mają talent do superlatywów. Tak ci przyłożą jakimś komplementem, że nie możesz się podnieść. Ale jednocześnie ta wybujała przesada w pochwałach chwyta cię za serce, stymuluje, to jakby uderzenie kijem w zenie.

G.B. powinien był napisać, że jestem tym spośród Rumunów, który miał najintensywniejsze poczucie nicości. I ze wszech miar prawdą jest, że odczucie to ma podstawowe znaczenie w całym przeżyciu mistycznym. Ale nie można go z tym ostatnim utożsamiać, bo jest ono zaledwie preludium do niego. „Wszystko jest niczym” - mistyka to jedynie przygotowanie do pochłonięcia przez owo „wszystko”, cudownie zaczynające istnieć, tzn. być naprawdę wszystkim. Takie nawrócenie we mnie się nie dokonało. Pozytywny aspekt mistyki jest mi wzbroniony. Ciekawe, że G.B., który przeczytał prawie wszystko, co napisałem, nie zauważył tej niemożności i tej granicy.

Około czterdziestki, a może wcześniej, przestałem wierzyć w swoje „przeznaczenie”, wyrzekłem się nawet jego pragnienia. Właśnie wtedy zacząłem (niewątpliwie, żeby zastąpić czymś nicość swego życia) interesować się ludźmi mającymi takowe i zwróciłem się ku historii. Jeszcze dziś chętniej czytam historyka niż pisarza.

Jako dwudziestolatek czytałem filozofów, około trzydziestki - poetów; teraz - historyków.
A mistycy? Czytałem ich zawsze, ale od pewnego czasu - mniej. Zapewne kiedyś odwrócę się od nich zupełnie. Po co gonić za cudzymi transami, jeśli samemu utraciło się zdolność do, już nie mówię transu, ale nawet cienia transu? Otarłem się - nie, zaznałem jej - o ekstazę kilka razy w życiu; było to na sposób Kiryłowa, nie zaś wierzących. Doświadczenia jednak boskie, gdyż stawiały mnie ponad Bogiem.

Prawdziwy pisarz namiętnie kocha pozory, nie szuka Prawdy.
(Po lekturze paru stron z Saint-Simona.)

Nieprawdą jest twierdzić, że możemy żyć bez bogów. Najpierw tworzymy sobie ich podobizny, a potem człowiek wszystko znosi i do wszystkiego się przyzwyczaja. Nie jest dość szlachetny, by umrzeć z rozczarowania.

Codziennie się o tym przekonuję: wszyscy, których znam i którzy w taki czy inny sposób się produkują, namiętnie szukają sławy albo przynajmniej rozgłosu. Pasja to wstrętna, a jednocześnie zrozumiała, nawet nieunikniona.

Gdy samemu zapragnęło się tej sławy, z zakłopotaniem spogląda się na innych, którzy do niej wzdychają i dręczą się dla jakiejś chimery. Oderwać się od niej to utracić niewątpliwe źródło cierpień. Ale nie można mieć wszystkiego.

Nie sposób wyobrazić sobie Pascala chcącego być „oryginalnym”.
Szukanie oryginalności to zwykle cecha umysłu pośledniejszego.

Całe dnie spędzane w jałowym napięciu, bez żadnej myśli, przed granicą Ducha i refleksji. Przejrzysta pustka, nicość bez końca kontemplująca samą siebie.

Moim miejscem, moją ojczyzną jest - jak dla mistyków - owa nicość poprzedzająca Boga.

Nigdy najzacieklejszy nawet trapista nie żył w większej niż ja komitywie z Memento mori. Nigdy nie zapominałem, że jestem śmiertelny; otóż codzienna bieganina możliwa jest tylko wówczas, gdy jedynie od czasu do czasu o tym myślimy - jak wszyscy.

W artykule o Caillois napisałem, że nicość jest czystszą wersją Boga i dlatego mistycy tak chętnie w niej toną.

Cioran Zeszyty

sobota, 23 grudnia 2023

O pracy wewnętrznej

 


29 VIII. „Bardzo wcześnie dokonałem tego odkrycia, że prościej jest chęci się wyrzec niż uczynić jej zadość. Nie mogąc otrzymać wszystkiego, co leżało w pragnieniach mojej natury, raz na zawsze się wyrzekłem całości [...]. Uprzedziłem w duchu wszystkie rozczarowania, zgodnie z metodą stoicką. Tylko że — o logiko! — dopuściłem do tego [...], że żal mi się robiło tego, com stracił, i że na postępowanie mające źródło w zasadach wyjątkowych patrzyłem oczyma pospolitymi. Należało być ascetycznym do końca” (Amiel).

Jak to mówią: „Bez komentarzy” . Wszyscy, którzy próbują tej drogi, mają z nią te same trudności.

30 VIII. C n o t a  w s t r z e m i ę ź l i w o ś c i  p ł c i o w e j. Pewne wyższe formy życia ludzkiego, pewne najpiękniejsze, najbardziej upajające odmiany szczęścia zdają się być dostępne o tyle tylko, o ile popęd płciowy nie jest zaspokojony. Nie każdy, kto się zaspokojenia wyrzeka, osiąga te szczyty; stąd tylu ascetów zmarniałych, po prawdzie: wprost na psy zeszłych. Ale bez tego wy­rzeczenia osiągnąć ich nie można: i coraz to nowe rzesze tych, którzy mają niejasne przeczucie owych form wyż­szych, próbują ciężkiej tej drogi. Wielu odpada, wielu też na niej — przez nią! — ginie, ale kilku dochodzi.

31 VIII A m i e l. Jakże to się stało, że z biegiem czasu osłabła nie sama tylko chrześcijańska wiara, ale i religijny stosunek Amiela do świata? Zaniepokoił mnie i przestraszył ten słabnący nurt zaufania, ta blednąca wizja rzeczywistości jako na swój sposób świętej, czcigodnej. Jak to? więc i to, tak jak resztę, można posiąść, wyczerpać i stracić?

11 IX. Ambicja, żądza zmysłowa i inne dążenia podobne pchają nas poza chwilę obecną ku jakiemuś rzekomemu dobru przyszłemu, zabijają zdolność czerpania z chwili, która j e s t, tej obecnej. Kładąc przy tym nacisk na nasze ego jako na centrum zainteresowań, świat zaś traktując jako dostarczony nam przez usłużne bóstwa skład środków spożywczych, uniemożliwiają właściwe ustosunkowanie się do świata, nie pozwalają widzieć w nim jego samego, spoczywającego w sobie i gotowego wejść z nami w inny stosunek niż ten smutny stosunek wyzysku.

13 XII. Nie dajmy się naciskom, nie dajmy pokusie dojścia ze światem do taniego porozumienia.

6 II 1933. Nieświadoma chytrość niektórych: porywać się na rzeczy najbardziej nieosiągalne, by nie być zmuszo­nym do realizacji.

1 II O  g o d z e n i u  się  n a  z ł o  w s o b i e. Mówiłem nieraz: trzeba się „zgodzić na zło w sobie” , „przyjąć swą winę”. Jak gdyby to było to samo. Ale to są wyraźnie dwie różne myśli. Jedna: nie dać się przez swą winę złamać, nie zwątpić o sobie. Druga: przyjąć za nią odpowiedzialność.
Pomówmy najprzód o tym ostatnim. Co to znaczy: „przyjąć odpowiedzialność”? Do wstawienia pod tę formułę nie znajduję nic innego jak tylko następujące trzy sensy, które mnie niezupełnie zadowalają, ale na których w dzisiej­szym stanie swej myśli i sumienia muszę poprzestać:

a) Zło w sobie wyraźnie, expressis verbis, uznać za zło, winę za winę. Trzeba je tak  n a z w a ć; bez tego nie wybrniemy z plątaniny wykrętów.

b) Jeżeli mnie, w związku z winą, spotka nieszczęście, przyjąć je nie jako złośliwość losu, ale jako następstwo tego, co sam w świat wprowadziłem. Nie czuć się pokrzyw­dzonym, że moje własne zło, w zmienionej postaci, do mnie powruca.

c) Bez szemrania przyjąć ujemny o mnie sąd ludzki, spowodowany moją winą, choćby sądzącym znaną niedo­kładnie, i choćby w szczegółach zawierał coś krzywdzące­go. Ludzie i tak, na ogół, nie znają całej rozciągłości moich przewinień, i  c a ł o ś c i o w y  ich sąd o mnie na pewno wypadłby jeszcze gorzej, gdyby ją znali. Nie prawujmy się więc o szczegóły.

Wracam teraz do sprawy pierwszej: nie dać się złamać. Gdy mówię: „swe zło trzeba przyjąć”, znaczy to na pewno między innymi: nie powinno się z jego powodu cierpieć tak, by mnie to cierpienie niszczyło, odbierało chęć do tych rzeczy, dzięki którym życie jest cenne. Z drugiej jednak strony znaczy z pewnością również: o nim nie zapominać, mieć je w świadomości obecne. W tych warun­kach linię właściwą znaleźć i utrzymać jest trudno. Wy­kluczone są oczywiście wszelkie dramaty sumieniowe: być gnanym przez furie to nie cnota, tylko choroba. Trzeba swą winę czuć, uświadamiać sobie na niej swoją ułomność; nie można jednak pozwolić, by nas przygniotła. Trudną tę równowagę zrealizować można, myślę, tylko przy jednym z następujących założeń:

1) Że się w danym, konkretnym postępku było zdeter­minowanym w sposób konieczny. Wtedy zło nie przestaje być złem, ale nie jest już winą. Ale wtedy znika od­powiedzialność. Nic mnie tu nie obchodzi teoretyczne zagadnienie determinizmu i wolnej woli. Praktycznie  n ie  w o l n o  uważać, że zło, które się popełniło, popełnić się musiało. To więc odpada.

2) Że czynienie zła jest udziałem wszystkich istot moje­ go gatunku, tak że byłem zdeterminowany jeżeli nie do tego właśnie zła, które konkretnie popełniłem, to do  j a k i e g o ś zła w ogóle, bo to leży w ludzkiej naturze. Twierdzenie czy nie werbalne? obliczone na dogodzenie umysłowemu i moralnemu lenistwu?

3) Że dobro, do którego jestem zdolny, przeważa zło, które popełniłem faktycznie; że, przy odpowiedniej woli, do końca mam szanse swoje istnienie zamknąć bilansem korzystnym.
Wydaje mi się w tej chwili, że to ostatnie założenie jest tym właściwym. Niewyczerpalny potencjał dobra, który sprawia, że wina w końcu ulega  z a l e w o w i  tej fali;
nieograniczona możliwość odradzania się, dzięki której może ona po prostu  z n i k n ą ć  wraz z człowiekiem, który zawinił (w tym sensie, że to już będzie inny człowiek); a nawet po prostu: świadomość mej dobrej woli, żywej we mnie już teraz, gdy grzeszę: to są chyba te czynniki, które sprawiają, że na swe zło przecież „zgodzić się” można. „Zgodzić się” jest złym określeniem, ale nie znaj­duję lepszego.

16 XI. S z c z ę ś c i e   w   a s c e z i e. Czy jest szczęście w ascezie? i jakie? — Przede wszystkim poczucie siły, jakie daje walka przeciw instynktom. Potem wolność: bo się  w y ł a ­ m a ł e m. Po trzecie — poczucie zwartości mojego ja i sensowności mego życia: bo się nie rozpraszam na głupstwa. Tak: w życiu ascetycznym  j e s t  szczęście; prawda tylko, że szczęście pod zbroją.

22 XII. Powołanie człowieka jest proste: budować świat przeciw światu.

30 VIII Co robić, by ta oto obmierzła myśl nigdy już nie przeszła przez moją głowę? — Tylko jedno: stać się innym człowiekiem.

13 VIII. N i e b e z p i e c z e ń s t w o  z m y s ł ó w. Zło zmy­słów nie leży, rzecz prosta, w samej pięknej sprawie zmysłowej; nawet w żadnym jej normalnym, spokojnie przyjętym dalszym wpływie na życie. Leży w tym, co sprawę poprzedza. W myśli o niej, pożądaniu, łaknieniu, krążeniu wokół niej wyobraźnią, we wszystkich tych zabie­gach, do których zniżamy się, by ją móc przeżyć. W tej obsesji, która opanowuje umysł i duszę, odciąga od zainte­resowań poważnych i sprawia, że każdej chwili jest się gotowym rzucić wszystko, każde zadanie, każdy obowią­zek, każdą chęć twórczą, gdy zaświta pięknolica nadzieja. Spustoszenia przez to wyrządzane są wielkie. W tym znaczeniu, dla nas mężczyzn, kobieta jest rzeczywiście owym „tygrysem”, owym czymś od tygrysa straszliwszym, o czym mówią teksty buddyjskie. Tygrysem, oczywiście, często mniej winnym niż ten, kogo pożera; jednak — pożera.

M y ś l i  o  c n o c i e . — „Bym w cnocie mógł znaleźć zadowolenie, trzeba, by ta moja realizacja była przez moich bliźnich odczuta jako realizacja własnych ich dążeń. Bo dążyć dążymy wszyscy, tyle że jedni czynnie a drudzy tylko w formie aspiracji, pragnienia. I gdy jeden osiąga cel diążeń, osiąga go za wszystkich, dla wszystkich; d a ł  coś ludziom, a oni się cieszą z osiągnięcia, które jest naszym wspólnym, i widzą w nim zapowiedź możliwych innych osiągnięć w przyszłości, — może tym razem ich własnych, którymi się wtedy oni ze m ą podzielą” . — Do tego rodzaju rozważań należy się odwoływać, gdy się chce odeprzeć powracający stale zarzut „egoizmu etycznego”, stawiany tym, którzy się troszczą i zabiegają o własne doskonalenie. Nie jest to egoizmem, o ile doskonalący się ma świadomość, że realizuje dążenia wspólne.

— Cnota i dążenie do cnoty: granica tych dwóch rzeczy jest płynna. Dążenie jest w pewnej mierze już cnotą, a cnota zawiera dążenie do szczebli jeszcze nie osiąg­ niętych.
— Usiłując się wykazać swą cnotą, czasem właśnie dopiero ją osiągamy.

4 X. G r a n i c e  ż y c z l i w o ś c i. Wobec wrogów należy unikać postawy, która by nas rozhartowywała, w oczach ich samych podając nas w pogardę jako zbyt miękkich. Wrogów należy nie tylko zwalczać, ale się wobec nich utrzymywać w psychicznym pogotowiu do walki. Życz­liwość względem nich może polegać tylko na tym, że się, poza bitwą, z nienawiścią o nich nie myśli.

1 II N i e z a l e ż n o ś ć  d u c h o w a  polega nie tylko na tym, by nie być bezkrytycznie podatnym na wpływy, ale także na tym żeby jak najmniej myśleć i czuć  r e a k t y w ­n i e. To znaczy: by uczucia i myśli były jak najmniej odpowiedzią na zachowanie się cudze, a rodziły się w nas jak najbardziej spontanicznie, pod wrażeniem tego, co sami stwierdziliśmy poza sobą i w sobie.

4 II. Wobec prób narzucania nam z zewnątrz tzw. obo­wiązków, w istocie rzeczy serwitutów, obciążeń i pańsz­czyzn, należy być nieustępliwym. Ich źródłem, dziewięć razy na dziesięć, jest bezwstydny egoizm tamtego albo tamtych, jednostki lub grupy.

30 XII. Etyka należy w całości do świata spętania i skrę­powania; rzeczą jej jest regulować stosunki, które ze skrępowania powstają. W świecie wyzwolenia etyka staje się bezprzedmiotowa. Wszystko jednak wskazuje na to, że zadośćuczynienie jej wymaganiom jest tego wyzwolenia  w a r u n k i e m. Stąd pewne nawet antynomie: etyka częściowo nas skuwa (przez obowiązki), częściowo wyzwala (przez oczyszczenie, uniezależnienie od pragnień, wyniesie­ nie ponad potrzeby); jest częściowo sprzymierzeńcem, częś­ciowo wrogiem tego, kto szuka zbawienia. [Może stać się wrogiem tylko tego, kto się do niej przywiąże i nie widzi że jest ona tylko pierwszym etapem, budującym fundamenty niezbędne do ostatecznego wyzwolenia. [VB]

22 VII. Do taktyki samowychowawczej. „Mów często przeciw... [tu autor mówi „próżności”, ale przypuszczalnie może tu chodzić o jakąkolwiek inną przywarę] i choćby ci się zdawało, że to czynisz wbrew sobie, gardź nią rzetelnie, bo w ten sposób, wobec opinii, w i ą ż e s z  s ię  j a k o
r z e c z n i k  s t r o n y  p r z e c i w n e j  [vous vous engagerez même de réputation au parti contraire]; mówiąc zaś wciąż a wciąż przeciw jakiejś rzeczy, pobudzamy w sobie niena­wiść do niej, chociażby ona pierwotnie była nam miła”. (Św. Franciszek Salezy, Introducion à la vie dévote, IV, 10.) Najważniejsze jest to, co podkreśliłem. Taktyka ryzykowna i niebezpieczna: nie uda się, to wobec bliźnich stoimy obarczeni wstydem sprzeczności między czynem a postępowaniem. Ale może być czasem skuteczna.

25 IV. „Prawdziwy cel człowieka polega na zdaniu sobie sprawy ze swego miejsca w systemie rzeczywistości, a nie na wykrojeniu w nim roli pierwszoplanowej dla siebie” (Brehier o Plotynie i chrystianizmie).

30 I. Z Historii literatury Renego Lalou, z rozdziału o Maeterlincku. Mowa jest o Maeterlinckowskim „po­grążaniu się w milczeniu” , by tam usłyszeć „głosy życia głębokiego” — a potem: „To prowadziło do porażki, bo takie wycofanie się mistyczne w duszę głęboką kładło kres normalnemu komunikowaniu się z żyjącymi. Maeterlinck musiał to stwierdzić w obliczu faktu, że etyka mistyczna jest niemożliwa” . To ostatnie trochę mnie dziwi; takie etyki dawno istnieją. Nie piszę się więc na ten pesymizm; przypuszczam, że wchodzi tu w grę raczej pewna ograni­czoność sił Maeterlincka, pewne nie dość zdecydowane jego „powołanie” mistyczne.

,,Trzeba żyć tak jak się myśli; w przeciwnym razie, prę­dzej czy później, zaczyna się myśleć tak jak się żyło” ( Bourget). — Tak; i to byłoby straszne.

6 II. Normalny, przeciętny człowiek nie odczuwa naj­mniejszej potrzeby, by być innym niż „Pan Bóg go stworzył” . Wyznaje taką czy inną etykę, ale cóż, kie­dy zawsze, w praktyce życia, uzgadnia jej przykazania ze swoim charakterem, a nigdy na odwrót. Z najwięk­szym zdumieniem odrzuca tę cudaczną insynuację, że może jednak jego najbliższym zadaniem, jeśli chce być istotą jako tako godną istnienia, byłoby: trochę się prze­obrazić.

Przeciwko naiwnej wierze w skuteczność pracy moralnej człowieka nad sobą samym wysunięto tę przenikliwą i arcymądrą uwagę, że „to nie my porzucamy nasze przywary (vices, jak to właściwie tłumaczyć?), ale one nas porzuca­ją”. Mimo to nierozsądnie byłoby twierdzić, że praca nad sobą jest bezowocna. Bo, po pierwsze, ona to sprawia, że gdy nasze  m i ł e, kochane, hołubione przywary nas opusz­czają, cieszymy się zamiast się martwić. Już to nie jest do pogardzenia, ale po wtóre: dzięki niej zdrożna skłonność, nawet i silna, nie tak łatwo wyradza się w nałóg. Większość tych skłonności przecież wypływa z jakichś potrzeb zgoła realnych, którym nie umiemy się oprzeć. I póki taka potrzeba trwa, praca nad sobą może dawać wyniki mizer­ne. Ale nieraz, gdy potrzeba już minie, zdrożność zostaje: bo zdążyła stać się nałogiem. Temu przeciwdziała praca nad sobą: wysuwając raz po raz swoje opory, nie dopusz­cza do automatyzacji nagannego sposobu postępowania. Tak że gdy potrzeba zanika, zanika i zrodzona z niej zdrożność, gdy tymczasem bez pracy nad sobą przetrwała­by jeszcze i wtedy pew­nych przedmiotów, to jest w tym sporo słuszności: jeżeli rzecz „samą w sobie” ciemną czynię "jasną dla mnie”, to ją fałszuję. Dobrze o tym wiedzą artyści; powinni by wiedzieć filozofowie.

1 XII. Mądrość jest produktem ubocznym dążenia czy to do prawdy, czy do systematyzacji myśli i czynów. I często jest produktem jedynym.

20 XII. „Człowiek jest człowiekiem tylko o tyle, o ile walczy, by się wznieść ponad naturę” (Wiwekananda).

„Jest to proste i oczywiste; któż by czego szukał w Montaigne’u?” — taki tu chciałem, z pierwszego impetu, dodać komentarz. Ale ugryzłem się w pióro. Także mąd­ rość Montaigne’a może się przydać; nie wolno jej post­ ponować za to jedynie, że jest jednym z głównych źródeł mądrości Boya.

„Nie można dość wysoko [gross genug] myśleć o duchu” , powiedział Hegel. Słusznie, ale dodałbym ze swej strony: O  c z ł o w i e k u  nigdy nie można myśleć dosyć pesymis­tycznie.

22 X II. Z różnych klątw w życiu się wyzwalałem, z innych wyzwalało mnie życie bez mojego przyczynienia się i zasługi,  ale niektóre dalej ciążą, żywo odczute lub drzemiące po zakamarkach i gotowe się używotnić. Ta, którą w czasach ostatnich odczuwam najsilniej i najboleśniej, której moje najgłębsze instynkty — zrazu poza moją świadomością i wolą — wypowiedziały w tych miesiącach walkę śmiertel­ną, to klątwa racjonalizmu na modłę czysto formalną, logicyzmu arogancko tępego, zażartego na dążenia wysokie, na szlachetną twórczość, na świat wartości, na muzykę jakości opływającą głucho lądy świata istnień i znaczeń, na wszelką cenną treść, w którą się człowiekowi godzi wnikać i jej prześwietleniu poświęcić swe energie myślowe. Klątwa całej tej, w intelektualnych szatach chodzącej, butną nikczemności duchowej, którą zawsze nienawidziłem a wobec której nie zdobyłem się w czasie właściwym na odpór i kontrofensywę, bom nie umiał przeprowadzić linii podziału między nią a racjonalnością naprawdę  rozumiejącą: ludz­ką, szeroko otwartą na  k a ż d ą  rzeczywistość, i płodną.

23 XII. Dwie są formy walki ze złem: wyzwolić się od niego i zerwać pęta, choćby przez rzucenie się w próżnię, albo: silić się o to, by dobru zapewnić pozytywne zwycię­stwo. Dążność pierwsza niesie z sobą mniej złudzeń, druga bardziej krzepi afirmacją, nadzieją. Wybór według charak­teru jednostki i według konieczności chwili dziejowej.

27 XII. Jakąż pełnię zadowolenia przeżywam, gdy czy­ tam książkę lub przemyśliwam jakiś problem tylko dla siebie. A jak to zadowolenie znika bez śladu, gdy jedno lub drugie czynię, by się wynikami podzielić. Pragnienie lub obowiązek wyjścia ze swą myślą przed ludzi psuje całe szczęście myślenia.

5 I. Grunt w tym, żeby myśliciel miał własną, odkrywczą wizję rzeczywistości i tę przed innymi ludźmi roztoczył. Wizja taka uzasadnia się sama, budząc w świadomości odbiorcy to co w niej było uśpione. „Tak to jest —- winien mówić odbiorca — oczywiście, tyłkom ja dotąd z tego sobie sprawy nie zdawał”. Uzasadnianie przez argumenty ma znaczenie, ale w fazie późniejszej.

28 III. Mistrzem jest ten, kto pewnej ilości swych bliź­nich pomógł wyjść z honorem z opresji życia na ziemi.

6 V. Pisanie zabiera część czasu, który mógłby iść na myślenie. Stąd u ludzi takich jak ja, piszących wolno i z trudem, tragiczna alternatywa: albo zahamować iuch swojej myśli, albo się wyrzec jej ujawnienia.

1 VI. „To czego nie rozumiecie, to śmiało podawajcie za wyjaśnienie całej reszty” (Hodgson — o którym nb. nic nie wiem! — cytowany u L.Brunschvicga). — Czy to ma być tylko satyra? to przecież trafia wcale niezgorzej w istotę naszego poznania.

7 VI. O pewnej skądinąd bystrej niewieście w światku intelektualnym wileńskim: są ludzie, którzy nigdy i nigdzie nie wsadzą swoich trzech groszy, tylko od razu trzydzieści.

4 VII. Prawdziwa, mocna indywidualność ludzka jest jak gwóźdź diamentowy, wbity prosto w kosmos na wieki wieków, bez podłożonych zabezpieczających tekturek. Ta­kimi diamentami usiane jest dno wszechistnienia, jak przestwór nocny gwiazdami; nic ich nie łączy prócz tego że są właśnie takie: mocne i wbite — i to jest ich wielkopańska wspólnota.

13 IX. Coś z mądrości jesienno-szarej. — Życie jest przeżarte złem; a z jego dóbr, zrazu kuszących, wiele przeżeramy analizą my sami. Ale jak z robaczywego owocu długo jeszcze możemy wykrawać cząstki zdrowe, tak samo i z życia; tak że jest co spożywać do końca. Wyścig między robakiem a śmiercią wygrywa na ogół śmierć; przychodzi wcześniej, nim robak zdołał odebrać nam wszystko.

4 X. „A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?” (Leśmian w Napoju cienistym.) — Efek­towne, ale fałszywe. Ze wszystkiego można drwić, tylko nie z próżni; a że próżnia drwi z nas,  t e g o  poczucia nie wyzbędziemy się nigdy, póki nam przed oczyma będą tańczyły te roje ułud, w które jej powierzchnia się stroi, — dla nas, ale wbrew naszej woli. Nie myśmy o ten teatr cieniów prosili.

1 XI. Kocha się przeważnie ludzi niegodnych; dla „god­nych” ma się czasem szacunek, najczęściej dobrotliwą łaskawość.

15 XI. Ważna reguła biotechniczna: nigdy się nie po­woływać na równość praw z drugim człowiekiem, tylko zawsze, jeśli już nie na przywilej, to na jakieś prawo swoiste. Powoływanie się na równość praw przyjmowane jest jako dowód niższości i podaje wobec drugiej strony w pogardę.

27 XI. Wielki, wielki spokój spływa na tego, kto nauczył się patrzeć na świat z dwóch perspektyw: śmierci i własnej słabości. Śmierci, która wszystko zrównywa. I słabości, która się wyrzeka wszelkich ambicji, nawet ambicji spros­tania nieco wyższym wymaganiom moralnym.

20 II 1943. „Przez ciągle korzystanie z bramy niebieskiej można ją uchronić od zardzewienia”  (Tao-Te-King).

4 III.......... jeśli bohaterstwo polega na nieskończonej gotowości zaczynania z powrotem od Zera...” (Hocking, The Meaning of God in Human Experience, str. 73). Do pesymizmu historycznego.

14 III. Nie tylko sów nie należy wozić do Aten, ale i świętych Pawłów, jak wykazuje przygoda na Areopagu. Każda myśl ma swą własną publiczność, każda zdobycz ducha — swoich odbiorców: ludzi, którzy do jej przyjęcia są zdolni, bo przystosowani. Kto takich nie znajduje, niech raczej milczy niż szerzy kult „Anastazji bogini” *.[O „Anastazji bogini” Dzieje Apostolskie nie wspominają. Nie pamiętam, skąd to miałem: że jakoby niektórzy Ateóczyęy zrozumieli wyraz "zmart­wychwstanie", jako imię nowej bogini, której kult św. Paweł chciał szerzyć.

26 III. Zasada: nie wykluczać ze swych zainteresowań tego, co mi jest antypatyczne i co mnie boli.

3 V. „Jeśli się chce poznać dno tego, co jakiś człowiek myśli, trzeba się odnieść do tego co on robi, a nie co mówi” (Bergson). — Rozpowszechniona prawda, ale niemniej tylko częściowa. Ogromną część tego, co czynimy, czynimy pod przymusem; takie czyny nie mówią o tym, czym jesteśmy i co myślimy. Słowo jest o kilka stopni wolniejsze.
Charakterystyczne jest może raczej  j a k  czynimy niż co czynimy.

13 VII. W istocie racjonalizmu tkwi tendencja do od­wodzenia umysłu od rzeczywistości ku konstrukcjom czys­to formalnym. By temu przeciwdziałać musi się umysł karmić, że tak powiem, „od spodu” intensywną pożywką irragonalną.

Elzenberg Kłopot z istnieniem

piątek, 22 grudnia 2023

Szczytem życia duchowego jest wyrzeczenie


R. de R. po śmierci swej pierwszej żony postanowił się zabić. Poszedł kupić rewolwer, ale stwierdził, że jest za drogi, i pozostał życiu.
Skąpstwo niekiedy się przydaje.

Pieniądze zarabia się tylko za cenę honoru.

Nie ma nic bardziej upokarzającego niż prosić o pieniądze pod jakimkolwiek pretekstem. Na szczęście mamy w odwodzie mądrość lub cynizm, dzięki którym możemy zatryumfować nad tak śmiesznymi skrupułami.

Francuzi byli wielkim narodem, póki mieli silne przesądy, żyli wstrzemięźliwie i gromadzili bogactwa. Skąpstwo było u nich znakiem wielkości. Gromadzili pieniądze i jednocześnie cnoty.
Francuskie chłopstwo niedługo zniknie. To cios śmiertelny dla Francji, tracącej skutkiem tego swe rezerwy, zapasy. Nigdy się z niego nie podźwignie.
Skąpstwo było dla niej jakąś ochroną.

Goląc się, przypomniałem sobie o rodzinie Barcianu z Raęinari, zwłaszcza o jednym z braci, którego imienia już nie pamiętam; ten wielki hulaka około czterdziestki zadurzył się w młodej gruźliczce, którą w kilka miesięcy po ślubie wysłał do Davos. Żeby opłacić sanatorium, on, który przedtem nigdy nie pracował, przyjął posadę kasjera w szpitalu. Jego żona umiera w Szwajcarii dwa, trzy lata później. Mniej więcej wówczas wykryto, że dokonał on w szpitalu poważnych malwersacji; sprzeniewierzone pieniądze posłał do sanatorium na opłacenie kosztów pobytu żony. Wiedząc, że zostanie aresztowany, odebrał sobie życie. Wszyscy członkowie tej rodziny mieli losy tragiczne. Byli czarujący; odwiedzałem ich zawsze z ojcem i serce biło mi wtedy mocno. Wiedziałem, że wkraczam w dziwny świat.

Przez ponad dwie godziny szukałem swoich deklaracji podatkowych za ostatnie pięć lat, żeby wypełnić formularz nadesłany mi przez wydział zasiłków rodzinnych. Można zwariować. Że też dałem się wciągnąć w cały ten burdel. Jak gdybym był częścią społeczeństwa! Zawsze płaciłem podatek od dochodów mniej lub bardziej fikcyjnych, a w każdym razie zawyżanych przeze mnie - gwoli uzasadnienia profesji pisarza. Jak gdybym był pisarzem!
Wielkie nieba, czym jajestem? Już dawno zrezygnowałem z bycia czymkolwiek!

Przez całe życie chodzić po prośbie, żebrać pod drzwiami każdej chwili, poniżać się, by oddychać. Wyzuty z tchnienia!

Móc żebrać to coś nadzwyczajnego. Mogłem to robić tylko listownie ... Co za żałosny sannjasin!

22 maja W moim urzędzie podatkowym. Pani o spojrzeniu zimnym, niemal złym. Uważa, że zarabiam niewystarczająco albo raczej że nie deklaruję wszystkiego.
-    Jest pan dobrze ubrany. Ma pan nowy garnitur.
-    Ubierają mnie przyjaciele.
-    A co z jedzeniem?
-    Mam przywilej nieżytu żołądka. Jestem na diecie. Nigdy nie chodzę do restauracji.

Sam sobie wydaję się mnichem płacącym podatki.

Sobota. Śniadanie z G.B., lekarzem, starym przyjacielem. Pyta, o czym teraz piszę. Odpowiadam, że ukończyłem właśnie esej o samobójstwie. On na to, z miną zasmuconą: „To mnie u ciebie nie zaskakuje”.
Gdy pomyślę, że w młodości przysięgał tylko na Schopenhauera! (Trzeba dodać, że nawet Schopenhauer potępiał samobójstwo.)
Tenże przyjaciel pyta mnie, ile zarabiam miesięcznie. Nie mogę mu powiedzieć prawdy, popsułoby to atmosferę. Skłamałem więc i powiedziałem, że wyciągam do tysiąca franków, co uznał za kwotę śmiesznie małą. Gdyby jednak znał prawdę!

Dziś po południu - wizyta Hansa Newmanna i pani von Massenbach, która się skarży na uciskające ją obuwie. Proponuję jej parę, którą chciałem posłać do Rumunii. Ona na to: „Ale dla kogo, skoro pańska matka i siostra nie żyją?”. Odpowiadam, że tam jest to moneta wymienna, że za buty tak wybornej jakości jedna osoba może się tam utrzymać przez miesiąc. Ona bierze je mimo to bez skrupułów -ona, która właśnie za osiemnaście milionów starych franków kupiła sobie mieszkanie we Włoszech! I to bez słowa podziękowania.

B. - ten chłopiec, gdy był ubogi, mówił mi o marności życia; jako bogacz umie tylko opowiadać sprośne kawały. Nie zdradza się bezkarnie nędzy. Wszelka forma posiadania jest przyczyną duchowej śmierci.

20 lipca 1960 Od dziesięciu lat marzyłem o mieszkaniu. Marzenie się urzeczywistniło, ale nic mi nie dało. Już żałuję swoich lat hotelowych. Posiadanie przyczynia mi więcej cierpień niż ubóstwo.
Po hotelach mieszkam w gruncie rzeczy od 1937 roku!
Mieć własny kąt - niech Bóg mi wybaczy ten upadek!

Muszę przezwyciężyć ten kryzys, jeden z naj straszniejszych, jakie w życiu przechodziłem. Dolegliwości osaczają mnie i rujnują moją odwagę. Gdybym nie był chory, znów byłbym górą, jestem pewien. Ale jak pokonać chorobę? Równie dobrze można by wypowiedzieć wojnę materii. Moje ciało już do mnie nie należy; zawisło od materii. Otóż to właśnie.
Ubóstwo, choroba, śmierć. To są stany trwałe, a więc prawdziwe. Wszystko inne jest tylko przypadkiem i oszustwem.
Jeśli wyjdę z tej próby, ślubuję, że niczego już nie będę uważał za własne.
Ogołocenie to wielka tajemnica. Ktoś, kto potrafi stanąć poza obrębem własnego życia i spojrzeć na nie tak, jak gdyby było życiem cudzym, w końcu zdoła zwalczyć strach i nawet wzgardzić własną śmiercią.

Skończyłem właśnie Dziennik Bloy (Cochons-sur-Marne, l’Inven-dable). Zawód, irytacja. Zdecydowanie nie odnajduję swego entuzjazmu sprzed trzydziestu lat. Powiedziano o nim, że „zhańbił ubóstwo”. To trafne określenie. No i cóż to za pomysł - czytać powtórnie... pamflecistę! Mechaniczna wściekłość, metodyczna bezczelność, kalumnia, piana, bezustanna epilepsja u kogoś, kto mierzył ku świętości, a był jedynie literatem, uzdolnionym maniakiem, nietuzinkowym krzykaczem. Jako pisarz bywa niezwykły, oczywiście w inwektywie. Jaka szkoda, że nie kontrolował przysłówków! Są najczęściej zbędne albo nieznośne. Koniec końców jednak był to ktoś; później nikt go już nie przewyższył w literackim malkontenctwie.

Nigdy nie umiałem entuzjazmować się sprawami, którym pisany był sukces. Pociągały mnie zawsze te, które jakoś niejasno wydawały mi się skazane na klęskę. Instynktownie byłem zawsze po stronie przegrywających, nawet jeśli bronili złej sprawy. Przedkładanie tragedii nad sprawiedliwość.
Ileż racji ma ów moralista twierdzący, że wyjałowiliśmy się, skoro nie ma już dla nas ludzi niezastąpionych!
Żyłem zawsze jak przechodzień, rozkoszując się nieposiadaniem; żadna rzecz nigdy nie była moja, w ogóle przeraża mnie „moje”. Drżę z grozy, słysząc „moja żona”. Metafizycznie jestem celibatariuszem.
Posiadać, besitzen, to czasownik najwstrętniejszy ze wszystkich. U mnicha pociąga mnie nawet to, co w nim odpychające, a jest takich rzeczy zaiste niemało.
Powinniśmy móc wyrzec się wszystkiego, nawet imienia, rzucić się w anonimat z pasją i wściekłością. Ogołocenie to inne słowo na określenie absolutu.
Entwerden, wymykać się bytowaniu - oto najpiękniejsze i najbardziej znaczące ze wszystkich znanych mi słów niemieckich.
Żywe napełnia mnie lękiem - żywe, tzn. wszystko, co się rusza. Mam bezmierną litość dla wszystkiego, co nie jest materią, bo czuję aż do bólu, do rozpaczy, przekleństwo ciążące na życiu jako takim.

W czasach, gdy byłem zdolny do wybuchów lirycznych, zdawało mi się, że wiem, co to takiego rozpacz; lecz prawdę mówiąc, wiem to dopiero od chwili, w której popadłem w ową posępną i zimną oschłość, w owo okropne ogołocenie ze wszystkich władz, w doskonałe nic całej mojej istoty.
To za sprawą moich nędz, nie zaś cnót, poczyniłem niejakie postępy w oderwaniu się. „Mędrzec” raczej z konieczności niż poprzez zasługi.

Szczytem życia duchowego jest wyrzeczenie.
Posiadać dobra to rzecz poważna; ale tysiąc razy gorsze jest przywiązanie do nich. Przywiązanie jest bowiem źródłem wszelkiego zła, oderwanie zaś - przyczyną wszelkich prawdziwych dóbr.

P.Y., lekarz podmiejski, mówi mi, że w ciągu ostatnich dziesięciu dni niektórzy ludzie postarzeli się o dziesięć lat, tak wstrząsnęła nimi bodaj perspektywa utraty wszystkiego w wojnie domowej. Posiadanie! Niemożliwe, bym poczuł się solidarny z mieszczuchem, jakimkolwiek.
Gdyby każdy dokładnie widział, jak znikome miejsce zajmuje w społeczeństwie - i w kosmosie - wszystko szłoby znakomicie, bez zgrzytów. Ponieważ jednak każdy żyje tak, jakby był centrum wszechrzeczy, wszystko musi skończyć się marnie. Skromność, gdyby była możliwa i dała się pogodzić z życiem, mogłaby być jedynym ratunkiem. Zresztą musieliby ją praktykować wszyscy, co jest nie do pomyślenia. Rzec by można, że każdy żyjący żyje tylko dlatego, iż nie może być skromny.
Poruszyć społeczeństwo to rozbudzić megalomanię, mniej lub bardziej uśpioną w sercu każdego.

Spotkanie z X i Y, namiętnie i wściekle kochającymi pieniądze. To ich bóg. Dopiero widząc takich obłąkańców, rozumiemy, jak wielką rzeczą jest nieposiadanie.
Bezpański pies wart jest więcej od bogacza.

Nie sposób mieć jakiś przymiot bez odpowiadającej mu przywary.
Skąpstwo to może tylko wstrętna forma niepokoju.

(Jak mało Pirron zwracał uwagi na innych: gdy rozmawiał z kimś, a ten go opuszczał, on mówił dalej jakby nigdy nic. Jakże bym chciał mieć siłę obojętności wielkiego sceptyka. Odnajduję w sobie raczej zgorzknienie Chamforta niż pogodę i oderwanie okazywane przez starożytnego mędrca.)

Spośród wszystkich założycieli religii Budda poszedł najdalej; tylko on dostrzegł problem zasadniczy i jedyny - zwyciężenie tego świata, wyjście zeń bez opuszczania go. Ani raj, ani piekło, lecz zwycięstwo nad tym światem i nad wszystkimi światami.
Tyle lat, w ciągu których nie robiliśmy nic innego oprócz motania więzów; gdy już rozumiemy, że niczemu to nie służyło, jest za późno na ich rozplątanie: zasmakowaliśmy w rzeczach i nieskończenie trudniej jest się od nich oderwać niż czepiać się ich nadal.
Aby oderwanie było możliwe, trzeba by się go nauczyć wraz z alfabetem i wiedzieć od samego początku, że pragnąć to przekraczać pragnienie, a żyć - to stawiać się powyżej życia.

Cioran Zeszyty 

Nic tak nie jest podobne do nicości jak paryska sława! I pomyśleć, że tęskniłem do niej! Jednak już jestem z tego wyleczony - na zawsze. I jest to jedyny prawdziwy postęp, którego mogę sobie gratulować po tylu latach błądzenia po omacku, porażek i pragnienia. Pracować z perspektywą bezimienności, dokładać starań, by się usunąć, trzymać się cienia i mroku - oto mój jedyny cel. Powrót do pustelników! Stworzyć sobie samotnię, posiłkując się resztkami ambicji i dumy zbudować sobie klasztor w duszy.

Owi greccy Ojcowie mówiący, że mnich jest wolny od ciekawości. Do czegoś takiego dążyłem przez całe życie z jaskrawym brakiem powodzenia.

czwartek, 21 grudnia 2023

Cioran o Heideggerze i nie tylko

 


Heidegger i Celine - dwaj niewolnicy swoich języków w stopniu takim, że wyzwolenie się z nich oznaczałoby dla nich zagładę. W swoistym zniewoleniu, jakiemu się poddajemy, są elementy konieczności, gry, szalbierstwa. Jak ocenić rolę każdego z nich? Wygląda na to, że zjawiskiem pierwotnym jest konieczność. To ona rozgrzesza maniaków indywidualnego języka.
*
Fascynuje mnie Sołowjow. Wszystko, co o nim czytam, potrząsa mną (chciałbym móc powiedzieć to samo o jego dziełach).

Nie znosił Tołstoja: prorocy nie mogą koegzystować. Z nich obu to Sołowjow był prawdziwy i tylko on zbliżył się do świętości. Rozdawał wszystko, na ulicy zdejmował ubranie (nieraz nawet buty!) i dawał żebrakom. Był tym, czym chciał być Tołstoj.

Powiedziano o Heideggerze: „Zrobił to i to. To niewybaczalne ze strony filozofa”. „Mędrca” - należałoby powiedzieć. Lecz Heidegger nie jest mędrcem ani nie rości sobie do tego pretensji. Nic tak nie wyjaławia poety jak czytanie innych poetów. Podobnie czytanie filozofów i tylko ich (co robią profesorowie) wyklucza możliwość sformułowania bodaj jednej myśli filozoficznej.
*
Heidegger mówi o Holderlinie jak o presokratyku. Traktowanie w ten sam sposób poety i myśliciela wydaje mi się herezją. Są dziedziny, których filozofowie nie powinni tykać. Rozkładanie wiersza na elementy, tak jak się to robi z systemem, jest zbrodnią przeciwko poezji.

Ciekawa sprawa: poeci są zadowoleni, gdy ich twórczość rozważa się w perspektywie filozoficznej. To im pochlebia, mają złudzenie nobilitacji. Żałosne!

Jedynie szczery miłośnik poezji cierpi z powodu tego świętokradczego wdzierania się filozofów w domenę, która powinna im być zakazana, która jest im zakazana z natury. Nie ma filozofa (Nietzsche?), który by napisał bodaj jeden znośny wiersz! (Istnieją co prawda systemy o ukierunkowaniu poetyckim - Platon, Schopenhauer; chodzi tu jednak albo o wizję, albo o dzieło naznaczone obcowaniem z poetami, jak u Schopenhauera.)

Mój przyjaciel X: pytają mnie, co porabia. Administruje swoją sławą - odpowiedziałem.
*
W książce Foucaulta Słowa i rzeczy, której wcale nie mam ochoty czytać, natrafiam na zdanie, w którym stawia on na jednej płaszczyźnie Holderlina, Nietzschego i Heideggera. Tylko profesor uniwersytetu mógł się dopuścić takiej zbrodni ,,obrazy geniusza”. Belfer Heidegger obok Nietzschego i Holderlina! Przypomina mi to owego krytyka, który ważył się napisać Od Leopardiego do Sartre a - jak gdyby mogła być między nimi najmniejsza bodaj filiacja. Z jednej strony poeta, duch w najwyższym stopniu autentyczny, z drugiej wyrobnik, co prawda uzdolniony, lecz wyrobnik.

Takie zestawienia, takie pomieszanie wartości przyprawia mnie o białą gorączkę.
[W innym miejscu]: Kiedy jakieś dziesięć lat temu Claude Roy napisał w jednym z artykułów „od Leopardiego do Sartre’a„,doznałem szoku, z którego nigdy się nie podniosłem. To tak jakby ktoś powiedział „od Jezusa do Mauriaca„.
*
Zawsze chciałem być na zewnątrz wszystkiego. Nie mieć żadnego przekonania ani nawet wyobrażenia, bo wszelka forma idei zakłada kontakt, tzn. wspólnictwo z iluzją. Poza wszystkim. To właśnie to. Być na równej stopie z niczym.

Im głębiej badam rzeczy, tym wyraźniej widzę, że do krańca wszystkiego dotarli jedynie ci, którzy obrócili się do świata plecami.

W książce Foucaulta mowa jest często o „antropologicznej skończoności”. Wyobrażam sobie, jak tego rodzaju formułki mogą działać na młodych. Oczywiście brzmi to uczeniej niż „nędza człowieka”, „człowiek jako skazane zwierzę”, czy „znikomość trwania” ludzkich dziejów.

Z wszystkich szalbierstw najgorsze jest językowe, bo najtrudniej dostrzegalne dla ogłupionych ludzi naszej epoki. Trzeba powiedzieć, że drogę otwarł Heidegger i że jeśli jakiś filozof chce doświadczyć ostracyzmu, na własnej skórze przeżyć wymienioną wyżej ,,skończoność”, to wystarczy mu odrzucić żargon i użyć potocznego, sensownego języka. Automatycznie wytworzy się wokół niego pustka.

24    kwietnia W tej właśnie chwili wszędzie na świecie mrą tysiące, tysiące ludzi, ja zaś trzymam pióro i nie potrafię znaleźć bodaj jednego słowa na skomentowanie ich agonii.
*
Ogromna sława Heideggera. Wszyscy dali się nabrać jego potwornemu szalbierstwu językowemu. Jednak moja o nim opinia jest niezachwiana. Zbudowało mnie to, co Ioan Alexandru opowiedział mi o swej rozmowie z tym wielkim człowiekiem: na proste i głębokie pytania rumuńskiego poety filozof odpowiadał banałami. Nie mogąc używać swego zwykłego żargonu, nie potrafił powiedzieć nic językiem potocznym, żywym, normalnym. Nie dało się szachrować.
*
Ludwig Marcuse (nie należy go mylić z innym, sławnym, noszącym to samo nazwisko) mówi, w związku z Heideggerem, o paranoia etymologica.
*
Heidegger - twórca języka, szalbierczy nowator.

Nietzsche nie odnawiał języka, on tylko pewne słowa właściwie wykorzystał.

”Był czas, kiedy nie było czasu” - czytamy w pewnym starożytnym tekście.
Odrzucenie narodzin pokrywa się z tęsknotą za tym czasem sprzed czasu.
Odrzucenie narodzin jest tym właśnie, niczym innym.

3   kwietnia
Zwalczając astrologię, św. Augustyn ucieka się do argumentu bliźniąt: oto dwie istoty, urodzone w tym samym momencie, lecz których losy są tak różne. [Otóż bynajmniej nie są tak różne, choć to akurat nie koniecznie udowadnia ważność astrologii VB]
*
loan Alexandru, młody poeta rumuński, bardzo wierzący, złożył wizytę Heideggerowi, któremu po dość długiej dyskusji ucałował dłoń, przyklęknąwszy. Heidegger był zbulwersowany i powiedział Stefanowi T., że naród rumuński ma z całą pewnością przyszłość religijną... Wyraził nawet zamiar napisania czegoś na ten temat.

...Bądźmy co do tego bardziej sceptyczni niż kiedykolwiek.

Mój kolega lon Biilan opublikował przed wojną tom poezji pt. Fe-bre cere:jti(Niebiańskie gorączki), potem z rzadka współpracował z pismami literackimi. Dziś ma emeryturę w wysokości dwóch tysięcy lei. Socjalizm ma zdecydowanie dobre strony.

Nie znam nic gorszego od długiej rozmowy z kimś sprawiającym wrażenie, że nie ma duszy, a mówiąc dokładniej - że zrobiony jest z materii nieożywionej.

Mówię wyraźnie: z kimś, kto nie ma duszy, nie zaś „bezdusznym”, bo to określenie sugeruje brak dobroci. Chodzi o coś całkiem innego -o to, by mieć w sobie jakiś ogień, a przynajmniej nieostygłe popioły.

11   września

Moja przynależność do narodu bez posłannictwa, bez przeznaczenia, skazanego na rolę nic nieznaczącą, w młodości dręczyła mnie i upokarzała; dziś tę oczywistość przyjmuję - nie mówię, że z obojętnością, lecz z minimalnym jedynie rozgoryczeniem.

Kontakty z ziomkami w ostatnich latach uleczyły mnie chyba z wszelkich udręk i odebrały mi wszelkie iluzje. Powszechna przeciętność, z dwoma czy trzema wyjątkami. W obliczu takiej materii ludzkiej nie sposób żywić bodaj jednej przesadnej nadziei. Wszelako z upodobań i zamiłowań zawsze szukałem tego, co przesadne, i ceniłem to.

Moja jedyna stała cecha; zamiłowanie do wybujałej przesady. Tylko zamiłowanie, nie pasja. Skądinąd bez niego nuda starłaby mnie na proch.
*
Nietzsche wylansował się swoją bzdurą Nadczłowieka. To naprawdę plama na jego reputacji. Pomyśleć, że duch zdolny do porywów cynizmu o rozmachu rzadko spotykanym mógł ulec pokusie wizji tak głupiej ! W dziedzinie proroctw entuzjazm nie jest wart nic. Prorokowanie przyciąga tłumy i drażni ludzi delikatnych. Wszelka idea nazbyt konkretna jest najzwyczajniej prostacka, nawet jeśli została zrodzona przez umysł subtelny i głęboki.

16 lutego Poczucie niewygody, obojętne, jakiego rodzaju, jest cenną pomocą dla myśliciela. Niewygoda raczej niż choroba, bo ta jest zachłanna, dąży do dominacji i zajęcia miejsca myśli; więcej - SAMA usiłuje myśleć. Heidegger stworzył własny język - sumę przyzwyczajeń. Dokładniej: tchnął nieco poezji w żargon fenomenologii.
Wybujała terminologia filozoficzna podprawiona szczyptą poezji.
O każdym z jego dzieł mamy ochotę powiedzieć: wielka, nieczytelna książka.
Trakla omawia jak jakiegoś presokratyka.

Heidegger i Celine - filozof i pisarz, którzy po Joyce’ie najbardziej pochylali się nad językiem, by go ugniatać, torturować, zmusić do mówienia...Oprawcy języka.

Chciałbym napisać esej o Hitlerze jako współczesnym ekspresjonizmu, o analfabecie padającym ofiarą Weltuntergangsstimmung [poczucia zagłady świata].

Zdarzało mi się prześladować język, maltretować go, nawet zadawać mu cierpienie, ale nigdy do tego stopnia, by zaczął wyć.

Nigdy nie żądałem od słów wysiłku niewspółmiernego z ich naturalnymi możliwościami, nigdy nie wymagałem od nich maksimum. Jestem wrogiem przemęczania słów i poezji współczesnej chętnie bym zarzucił brak litości dla nich. Wymaga ona od nich tak wiele, że je wycieńcza. Oszczędzajmy je, bo stępieją i nie będą już zdatne do niczego!

Patrząc na dzikie zwierzęta w Ogrodzie Botanicznym: czym jest dla nich klatka, tym dla nas jest Czas. Wszyscy tkwimy za mniej lub bardziej widocznymi kratami.

Ludzie żyją nadal tylko dlatego, że nic się nie nauczyli. Gdyby doświadczenie poprzednich generacji było obowiązkową częścią dziedzictwa każdego z nas, Historia już dawno by się skończyła. Szczęściem - i nieszczęściem - człowieka jest to, że nie rodzi się wolny od złudzeń.

Każdy „system” jest nietrwały. Tym, co u myśliciela żywotne, jest to, co odbiega od generalnej linii jego myśli - jego zapomnienia, jego wewnętrzne sprzeczności, pokusy ateistyczne u wierzącego, ciągoty mistyczne u racjonalisty. Albowiem nigdy nie jesteśmy bardziej sobą niż w chwilach, gdy wymykamy się temu, za kogo mają nas inni.

Byt ma u Heideggera wymiar mistyczny, a on nie jest go świadom.

Nie można wypowiedzieć słowa byt - z małej bądź dużej litery -nie dowodząc tym samym, że jest się na swój sposób wierzącym. Albowiem do wypowiedzenia takiego słowa z przekonaniem, z pewnością siebie, trzeba mieć dyspozycję religijną. Być może nawet trzeba wierzyć, żeby po prostu powiedzieć o kimś lub o czymś, że jest tym lub owym, bo przecież to konkretne jest automatycznie odsyła do On jest.
*
Przeczytałem właśnie Gelassenheit [Wyrzeczenie] Heideggera. Gdy tylko zaczyna używać potocznego języka, widzimy, jak mało ma do powiedzenia. Zawsze uważałem, że żargon to wielkie szalbierstwo. Aby ująć rzecz ściślej: żargon to szalbierstwo ludzi uczciwych.

Wszelako takie przedstawienie rzeczy grzeszy pobłażliwością. W rzeczywistości z chwilą, gdy wyskakujemy z języka żywego, aby usadowić się w innym, sfabrykowanym, pragniemy - mniej lub bardziej świadomie - szachrować.

Z usposobienia jestem gwałtowny i nietolerancyjny, więc jakby stworzony do działania. Już od dwudziestu lat, jeśli nie dłużej, gorliwie się staram być kimś niedziałającym - i, dalibóg, udało mi się to.

Ktoś jest interesujący tylko wtedy, gdy opowiada o swych cierpieniach, porażkach, udrękach. W autobiografii Karla Jaspersa, którą właśnie przeczytałem, żywe są tylko stronice, jakie poświęcił on bolesnym przejściom za reżimu nazistowskiego.

Groźne dla mnie jest to, że łatwo daję się urzec świetnością formuł zbyt pojemnych, zbyt dostojnych, jak Wyzwolenie itd.

. . . Wierny sobie mogę pozostać tylko wówczas, gdy zachowam swój zapas cynizmu, przez co należy rozumieć wątpienie przesadne, tzn. rygorystyczne, zdobywcze. W rzeczy samej u mnie wątpienie rozprzestrzenia się, rozciąga, zajmuje przestrzeń mojej myśli.

Chciałbym dojść do tego, by w jeden worek pakować arogantów i dusze udręczone. Istotnie, wszystkie nieporozumienia rodzą się z różnicy, jaką się czyni między jednymi i drugimi. (A przecież ta różnica jest moralnym fundamentem naszego świata. Jeśli pragniemy ją znieść, trzeba też zlikwidować ten świat.)

Najwyższy stopień wolności osiągamy w ekstazie pustki. Przy niej wszystko jest kajdanem, zniewoleniem, zaprzedaniem się.

Czegoś dobrego można dokonać tylko będąc nieznanym. Czuję się sobą tylko wówczas, gdy nie istnieję dla nikogo.

Tak samo mogę rzec: myślę o Bogu tylko wówczas, gdy zrobiłem wokół siebie próżnię, tak że nie istnieje już nic oprócz Niego.
*
Wszyscy ci profesorowie, z Heideggerem na czele, pasożytujący na Nietzschem i rojący sobie, że filozofowanie to gadanie o filozofii. Przywodzą mi na myśl poetów wyobrażających sobie, że misją wiersza jest opiewanie poezji. Wszędzie dramat nadmiaru świadomości: czy to wyczerpanie talentów, czy tematów? Niewątpliwie jedno i drugie: niedostatek natchnienia idący w parze z niedostatkiem tworzywa. Zanik naiwności: zbyt dużo żonglerki, zręczności, w sprawach kapitalnych. Akrobata wyparł artystę, a nawet filozof to tylko pedant, który się kręci w kółko.

M.F. mówi, że znaczenie Nietzschego polega na tym, iż był on jednym z pierwszych, którzy interesowali się wieloma dziedzinami (filologią, psychoanalizą, polityką itd.). Co w takim razie powiedzieć o Heglu? Ten, przeciwnie, ograniczył się do dziedziny o wiele bardziej zawężonej. Rację ma Spengler twierdzący, że epoka wielkich filozofów obejmujących wszystkie dziedziny skończyła się i że filozofia uległa specjalizacji jak każda gałąź wiedzy.

Warunek zasadniczy, jeśli chce się myśleć: powstrzymać się od refleksji o filozofii.

Na ulicy ogarnęła mnie jakaś niezwykła gorączka: ileż jeszcze mam do powiedzenia! Jeszcze nie przepadłem, skoro jestem zdolny do odczuć tak silnych, tak rzadkich.

„Jestem być może ostatnim z ludzi, ale nikomu nie przyznaję prawa do osądzania mnie”.
Myślę o Erwinie Reisnerze, prawdziwym filozofie, który umarł nieznany, i o pewnym innym - oszuście, którego wszędzie fetują. Ale po co zatrzymywać się nad takimi odwiecznymi oczywistościami? Zasługa zostaje nagrodzona tylko wówczas, gdy jej nosicielem jest ambicjoner bez skrupułów. Otóż nim właśnie jest każdy, kto jest coś wart i komu się powiodło.
*
Przed chwilą powiedziałem pewnemu Niemcowi, że śmieszne jest mówić o filozofach egzystencjalnych i pakować ich wszystkich do jednego worka. Różnica między Pascalem a Heideggerem jest taka jak pomiędzy Schicksal [przeznaczeniem] a Beruf[powołaniem].
*
Antykomunista pozostał komunistą w tym sensie, że nadal krąży wokół komunizmu, że mimowolnie uczynił zeń oś swego życia. Tak więc jego dawna namiętność nie zmieniła się zasadniczo. Do tego potrzebne by było zapomnienie jej.

Obsesjonaci - czy to w życiu, czy w literaturze - siłą rzeczy się powtarzają: nie mogą wyjść z ciasnego kręgu własnych trosk, zawsze wpadają na samych siebie.
Pisarz-obsesjonat jest wyższej rangi gadułą.

Niebywała pycha tego, kto posługuje się niezrozumiałym żargonem. Gdy jako student używałem filozoficznego, miałem w pogardzie wszystkich, którzy go nie stosowali.

Gdyby odrzeć Heideggera z jego języka, tzn. gdyby wyłożyć jego filozofię językiem potocznym, utraciłby on nie tyle znaczenie (bo ono jest rzeczywiste), ile prestiż będący, jak wskazuje samo słowo*, iluzją, oszukaństwem. *[„Prestige” (fr.) znaczy także „sztuczka kuglarska”, „omamienie”].

Zamiast cieszyć się teraźniejszością, bez przerwy wyobrażam sobie wszystko to, co stanie się jej dokładną i straszliwą negacją; od nitki do kłębka - i tak nieuchronnie wpadam na śmierć. A przecież trzeba smakować chwilę, po takich...

We wszystkich dziedzinach wirtuozeria jest znakiem nicości; nie ma jej u zarania żadnej cywilizacji. Dlatego tak wiele prawdy tkwi w początkach i tak mało w udanym zamknięciu, dokończeniu. We wszystkich liczy się tylko moment pragnienia. To, co przychodzi potem, jest tylko dopieszczaniem, rutyną, upodobaniem.

Pół godziny w biurze notariusza dla poświadczenia autentyczności mojego podpisu pod deklaracją zrzeczenia się mojej części spadku po matce.

Wszystkie te okularnice walące w maszyny i wypisujące cyfry przyprawiły mnie o nieznośną chandrę. Dziwki z ulicy Saint-Denis, tuż obok, zdają mi się o wiele bardziej uprzywilejowane przez los. Pomyśleć, że można istotę ludzką skazać na tkwienie codziennie przez osiem godzin przed maszyną do pisania!

W obliczu notariusza czuję się o wiele bardziej bezradny niż przed katem.

Zwykle, gdy umierają rodzice, idziemy do notariusza, żeby objąć po nich majątek; ja idę tam, aby zrzec się swojego działu. W tym wypadku ten dział jest fikcją; podpisuję papier, by zrzec się nicości.

Adamov dogorywa w jakimś paryskim szpitalu. Ta nowina poruszyła mnie bardziej, niż mogłem się spodziewać. Przyjaźnie umarłe to niekoniecznie przyjaźnie martwe.

„ ...To upojenie oddaleniem, poprzedzające i ułatwiające samobójstwo” (Drieu, Recit secret).
*
Sartre’owi udało się nieźle odgrywać Heideggera, jednake już nie Celine’a. Podróbki łatwiejsze są w filozofii niż w literaturze. Ten ambicjoner, który roił sobie, że wystarczy chcieć, aby mieć talent. Nie zdołał nawet dać iluzji „głębi”, co jest bardzo łatwe dla każdego filozofa wkraczającego na teren literatury.

18 listopada Podczas śniadania rozmawiałem z dziewczęciem osiemnastoletnim, tzn. z kimś mającym czterdzieści lat mniej ode mnie. Różnica zarazem fantastyczna i żadna.
Muszę przyznać, że nawet dość przyjemna jest pogawędka z kimś, kto jeszcze nie utracił żadnych złudzeń.

Nawet umysłom bardzo subtelnym zdarza się mówić głupstwa. Oto Chamfort nazywa jansenistów nędzną bandą i dziwi się, że stronnikami takiej sekty byli ludzie w rodzaju Pascala czy Amaulda.

Po tylu latach słuchałem znów Wagnera, pierwszego aktu Walkirii. Cóż, dawne urzeczenie działa jeszcze tylko do pewnego momentu. To nieustanne powtarzanie tego samego motywu w końcu nas wciąga i ulegamy fascynacji ze znużenia. Nie mamy już chęci przeciwstawiać się, zagradzać drogi, więc na chwilę wracamy do dawnego entuzjazmu. Z pewnością jest coś fałszywego u Wagnera. Ale to potężna robota! On nie jest bogiem, jak uważał Mallarme; jest półbogiem. Nietzsche zazdrościł mu, jego ataki oznaczały detronizację. I to jego, nie Wagnera, słucha się dziś. Zawsze w końcu biorą górę zawistnicy, małoduszni, czatownicy i niesprawiedliwi.

Uporczywe powtarzanie jakiegoś motywu w literaturze drażni (wyjątkiem jest Wschód: pomyślmy tylko o tekstach buddyjskich); w muzyce w końcu zaczyna działać obsesyjnie, wchodzi nam w krew. Stąd efekt śpiewu gregoriańskiego i wszystkich śpiewanych, rytmicznych modlitw; są one przykładami doskonałej techniki zatapiania „dusz”.

Przeczytałem, że w 1959 roku spośród trzech i pół miliona mieszkańców Bombaju siedemset tysięcy sypiało na ulicy.

*
Czytałem gdzieś, że w Indiach ludzi takich, jak Rousseau czy Schopenhauer nie traktuje się serio, bo żyli oni w sprzeczności ze swoją myślą. Tym bardziej nie powinni tam brać serio Nietzschego, jako że jego „ideały” były przeciwieństwem tego, czym był on sam. I rzeczywiście, Nietzsche nie zrobił w Indiach kariery. Ale na Zachodzie tryumf zawdzięcza właśnie rozdźwiękowi między swym życiem a swą myślą. Dlaczego? Gdyż ten rozdźwięk jest doskonałym punktem wyjścia do niekończących się rozważań psychologicznych. To coś, co można by nazwać biografią myśli, intelektualną pasją anegdoty.

Szczęście umierania bez potomności.

Jak podaje Porfiriusz, Plotyn powziął przyjaźń dla pewnego senatora rzymskiego, który odprawił swych niewolników, pozbył się domu i majątku, sypiał i jadał u przyjaciół, bo nie miał już nic ... Byłże ten senator mędrcem? Świętym? A może dekadentem? Z punktu widzenia cesarstwa był niewątpliwie dekadentem, ale przecież Plotyn miał z pewnością inny punkt widzenia - i tylko ten się liczy w naszych oczach. Niech żyje dekadencja, jeśli rodzi egzemplarze ludzkie tego wymiaru.

Marszałek Antonescu, który był może szaleńcem, dał jednak dowód mądrości i ludzkości: uratował życie co najmniej sześciuset tysiącom rumuńskich Żydów. Ani słowa wdzięczności, ani jednego pomnika czy ulicy w Izraelu, które upamiętniałyby jego nazwisko.

Lektura wstrząsającego wiersza Nelly Sachs Chor der Geretteten.G.B. pisze mi, że mój brat rozłożył przed nim i powierzył mu (?) wszystko, co wykoncypowałem i napisałem, a także to, co opublikowano o mnie do chwili mego wyjazdu za granicę. Czuję się pośmiertny...

Pustka jest metafizycznym wymiarem milczenia
(albo: pustka to skrajny odcień milczenia.)

Heidegger mówi Byt - z tym samym akcentem, z którym do niedawna mówiono Bóg.
Zresztą od stulecia Bóg jest ze sfery istotowej stale wypierany.
Wszystkie majuskuły zastępują Boga.

W przekładzie jednego z listów Pessoi tłumacz używa wyrażenia „kryzys psychiczny” - a powinien napisać „kryzys moralny”, gdyż nie chodziło tu o pierwsze lepsze zniechęcenie, lecz o zrewidowanie postawy wobec bliźnich. Pessoa przeżywał kryzys prawie taki jak Tołstoj. A więc o charakterze moralnym.
*
W Essai de semantique Michel Breal napisał: „Rzeczownik szybko wyzbywa się znaczenia etymologicznego, które mogłoby stać się kłopotem i zawadą ... Im bardziej słowo jest oderwane od swych początków, tym skuteczniej służy myśli„.

Cała filozofia Heideggera wypływa z tezy wprost przeciwnej. Opiera się na prawomocności, nawet na konieczności etymologii w poszukiwaniu prawdy. Można by powiedzieć, że dla Heideggera myślenie to powrót do pierwotnego sensu słów.

Teza Breala zadowoli racjonalistę, „intelektualistę„, jak się do niedawna mówiło. Teza Heideggera pasuje doskonale do wymagań filozofii egzystencjalnej.

Zdaję sobie sprawę, jak bardzo mój styl jest wymęczony. Jest zarazem zbyt nerwowy i zbyt wypracowany. Mój pierwszy szkic jest zawsze lepszy, ale zwykle niezbyt jasny, nie mówiąc już o tym, że obfituje w powtórzenia i nawyczki. A cudzoziemiec nie powinien dowierzać „pierwszemu szkicowi”, w którym mogą wyjść na jaw braki jego „wiedzy”. Nie może być naprawdę naturalny, skoro pisze w języku pożyczonym, obcym jego naturze, w języku ciasno nań nałożonym. Chodzi o to, by nie robił wrażenia, że wyuczył się go późno. Jest to wszystko, czego może się spodziewać w kwestii naturalności.

30 stycznia 1969
...Analfabetka będzie miała doświadczenie duchowe głębsze od kogoś wykształconego, gdyż nie potrafi myśleć o czymś innym, będzie się utożsamiać z tym, co czuje i pójdzie aż do końca, jako że będzie jej wzbroniona wszelka możliwość szachrowania, wszelka pokusa gry intelektualnej.
*
Przerzuciłem właśnie numer specjalny jakiegoś pisma południowoamerykańskiego poświęcony Heideggerowi. Z jakąż rozkoszą ci „filozofowie” upajają się słowem Nada [nic]! Co prawda byli do tego przygotowani przez mistykę hiszpańską; co się tyczy terminologii autora Bycia i czasu, nie powinna ich odpychać, bo jest podobna do scholastycznej, z którą chyba obcowali w swych katolickich kolegiach.

Rzeczą najtrudniejszą jest mieć głębokie przeżycie filozoficzne i wyrazić je, nie uciekając się do szkolnego żargonu, który jest łatwizną, kamuflażem i prawie oszustwem.

Zeszyty

środa, 20 grudnia 2023

Ilekroć ci powiedzą: nie jesteś człowiekiem swo­ich słów

 C n o t a   u f n o ś c i   w   z w y c i ę s t w o. Ileż razy zdumiewałem się, że zdolność łudzenia się — bo w połowie wypadków nie czym innym jest ufność w zwycięstwo — może w oczach ludzkich uchodzić za tak wielką cnotę praktyczną. A jednak jest w tym pewna racja: obiek­tywizm, który się liczy z klęską w tymże stopniu co ze zwycięstwem, może prowadzić do zguby.

26 II.........bo Bóg, który cię uczynił straszliwym, mnie uczynił nieustraszonym” . (Apolloniusz z Tyany do Domicjana. Tak przynajmniej u Flauberta, z pewnością według źródła starożytnego. Legendarne zapewne — a szkoda!)

23 III O  p o t r z e b i e  a u t o r e k l a m y. Sąsiedzi, gdy nie widzą, bym sam coś ciągnął, usiłują mnie zaprząc do własnej fury; z czego potem tysiąc nieporozumień. Dlatego nie wystarcza coś ciągnąć, trzeba się jeszcze postarać, by bliźnim wciąż z tym leźć w oczy.

16 IV. Obecność Chestertona w świecie dzisiejszym jest, wszystko bezstronnie zważywszy, punktem jasnym, dużo jaśniejszym niż obecność Bernarda Shawa. Chesterton to jedna z naszych większych zachęt do życia; Shaw to podgryzacz.

„Cnota i poznanie”:  ja zawsze się przeciwstawiałem tym, którzy twierdzą, że z natury to musi iść w parze. Ale owszem, może iść w parze, gdy, tak jak w tym epizodzie, przyjmuje się z góry, że żądza wiedzy naraża na niebez­pieczeństwa. Żądza wiedzy jako rzecz  b o h a t e r s k a  wy­stępuje tu w formie czystej: bo oni nawet nie wiedzą, co i o czym chcieliby wiedzieć; po prostu chcą „wiedzieć” , i dla tej wiedzy, tak zupełnie jeszcze nie określonej, godzą się narażać swe życie.

11 IX. „Wszystkie wysiłki przemocy nie mogą osłabić prawdy i służą tylko do tego, by silniej ją uwydatnić. Wszystkie światła prawdy nic nie wskórają dla powstrzyma­ nia przemocy i tylko jeszcze ją drażnią. Przemoc i prawda nic jedna przeciw drugiej nie są zdolne uczynić” (Pascal).

Oczywiście, tak rzecz formułując, Pascal ma rację. Spróbujmy jednak, dla własnego użytku, w miejsce „praw­dy” podstawić tu „słuszność’' (co mnie dużo bardziej interesuje). Jak się  w t e d y  ta walka przedstawia? „Przemoc” — powiedzmy ogólniej: siła — „nic nie może przeciw słuszności”: to znaczyłoby, zgodnie z praw­dą, że nie może sprawić, by to, co słuszne, stało się niesłuszne, albo na odwrót. Może ją jednak przyprzeć do muru, albo raczej: do krawędzi nicości. Może zniszczyć tego, kto słuszność głosi , a w zasadzie nawet i  w s z y s t ­ k i c h  jej głosicieli, do ostatniego. A nie idąc aż tak już daleko: może sprawić, że to, co słuszne, u nikogo nie znajdzie uznania, albo że ten jeden, który je uznał, u niko­go nie znajdzie posłuchu. Może to zresztą uczynić nie tyle jako przemoc fizyczna, ile jako nacisk społeczny. Nie mówiąc już o rzeczy tak prostej, że siła może przeszkodzić  u r z e c z y w i s t n i e n i u  tego co słuszne.

I teraz: jaka sytuacja, gdy moje przeświadczenie o włas­nej słuszności jest jedyną moją własnością i jedynym moim oparciem? Muszę sobie wtedy powiedzieć, że się poprzez tę słuszność zetknąłem ze światem jakimś innym, lepszym od tego, na którym rozpiera się siła, ale to niewiele pomoże, jeśli nie mam przeświadczenia, że świat ten, na swój sposób, jest rzeczywisty. Jednym słowem: muszę wierzyć w „przedmioty idealne” , „świąt idealny” . Mieć słuszność a być w sporze tym słabszym: to  s k a z u j e  na określoną filozofię; gdy jej nie przyjmę, przegrywam de facto, a od­wołania do żadnego de iure w ogóle nie ma.

Z drugiej strony niezupełnie jest prawdą, by słuszność nie mogła nic przeciw sile. Siła nie jest jednolita w sobie; na świece są siły, nie „siła” po prostu; i te siły się wzajemnie zwalczają. W walce tej zawsze któraś na jakimś punkcie przypadkowo się zbiegnie ze słusznośdą i poprze jej interesy, nie jako interesy słuszności, oczywiśde, lecz jako swoje: i tak to w pęknięciach, szczelinach, rozpadlinach między tymi wzajemnie na proch się trącymi głazami jakiś nieśmiały krzaczek dobra czasem wyrośnie.

Ale dalej: samo przeciwstawienie nie jest tak absolutne jak się wydaje. Bo w słuszności jest też pewna siła. Ludzie ulegają nie tylko przemocy, ale i naporowi żarliwie głoszo­nej słuszności, a choć to jest walka nierówna, jednak może się zdarzyć, że siła kiedyś nie wystarczy i z samych głębin natury ludzkiej coś się wyłoni jej nieposłusznego, co nią zachwieje. I tak trafia się mimo wszystko, że w toku dziejów głaz się rozkruszy a krzaczek rozrośnie w cedr rozłożysty. Tyle, że ci, którzy go w czasach głazowładztwa próbowali zasadzić, idą zwykle na zagładę zupełną: i na to już nic nie da się zrobić.

27 IX. O  k s i ą ż k a c h. Czym dla powierzchownych warstw duszy są zetknięcia z ludźmi na co dzień, tym dla głębszych jest książka, lektura. Książki nie trzeba zbyt jednostronnie traktować jako „dzieła”, „utworu”; należy pamiętać, że jest to także „okólnik do nieznanych przyjaciół” .

23 X. Są wypadki, kiedy trzeba wybierać między dwo­ma albo kilkoma sądami czy zespołami sądów, a nie widzimy racji dostatecznych, ani tym bardziej dowodów, przemawiających za jednym raczej niż drugim. Czysty racjonalista w tej sytuaq'i zaleci bezwzględną e p o c h é [Wstrzymanie się od sądu] i, niewątpliwie, przy swoich założeniach będzie miał słusz­ność. Epoché będzie tu jego cnotą, nad wszelki wyraz szacowną. Ale sprawa nie jest tak prosta, bo jego założe­nia coś pomijają. Nie mówię- o znanym wypadku, gdy wybór jest konieczny ze względów praktycznych:  m u s z ę  działać, choćby decyzja miała zapaść na zasadzie „orzeł czy reszka”. Ale jest inna sprawa: dopiero przez wybór ja określam samego siebie, staję się  k i m ś . Gdy nie wybieram, i gdy tego rodzaju sytuacje zaczną się mnożyć, pozostaję projektem na kogoś, kartą nie zapisaną, jak owi wszyscy, którzy za funkcję życiową obrali odtwarzanie i analizę myśli cudzej, a sami od siebie nic określo­ nego nie wnoszą. A   b y ć   k i m ś,  to ważniejsze niż się nie mylić! Z tego więc punktu widzenia cnotą wyższej klasy nie będzie epoché, tylko z d o l n o ś ć  do o p c j i.  Epoché może czasem być uważana wprost za objaw nieistnienia tu „kogoś” . Milion do tej myśli zastrzeżeń, ale nie tu na nie miejsce.

14 XI. „Ilekroć ci powiedzą: nie jesteś człowiekiem swo­ich słów (l’ homme de vos paroles), pomyśl z uśmiechem: Jeszcze nie” (Duhamel, La Possesion du Monde).

Odpowiedź znaczy chyba po prostu: „staram się, i mam nadzieję kiedyś te różnice wyrównać”. Ale intencja całej uwagi jest chyba głębsza. Krytyk wysuwa banalny zarzut sprzeczności między słowem a czynem. Na to Duhamel: szczere głoszenie ideału, którego się nie jest zdolnym urze­czywistnić, apostołowanie cnót, których nie mam a które chciałbym mieć, to są rzeczy, które z o b o w i ą z u j ą,  jakoś  z m u s z a j ą  do moralnego wysiłku. I to jest słuszne, pod dwoma warunkami: człowiek musi wierzyć  n a  s e r i o  w po­trzebę cnót, które zachwala i jednocześnie z całą jasnością widzieć, że ich sam nie posiada. Pod tym ostatnim wzglę­dem zdarzają się nieporozumienia zgoła komiczne.

2 XII. Co innego odsunięcie się od świata, a co in­nego nienawidzenie go, że tak powiem, na jego własnym poziomie.

6 XII. S t o i c y z m. Można znaleźć mocne oparcie, coś jak rację bytu dla siebie, w samym nieuginaniu się, niepoddawaniu, znoszeniu klęsk, przeciwności i cierpień. To powinni by umieć wszyscy; jednak niektórzy są, z racji swych losów — uzdolnień czasem też — powołani spejalnie, by stwarzać jakby ośrodki i stawiać wzory tej sztuki. Mówi się wtedy o „stoicyzmie”. Ale stoicyzmowi tak pojętemu grozi zwyrodnienie, kiedy jednostka czerpie swą siłę wyłącznie z samej siebie, z natężenia swej woli  j a k o  natężenia, z wysiłku. Uwaga skupia się wtedy na tym natężeniu, więc na czymś, można powiedzieć, „formal­nym”, i pojawia się  t e a t r a l i z a c j a własnej postawy jako tego czegoś nieugiętego. (Skrajny przykład historyczny: Seneka.) Od niebezpieczeństwa tego może uchronić tylko coś, co by odrywało od siebie, od zapatrzenia się w siebie: tym czymś u stoików starej szkoły było mocne zakotwicze­nie ich etyki w ich ontologii.

13 XII. C n o t a  w y t r w a ł o ś c i. Mała jest różnica, czy wytrwam miesiąc, czy dwa, czy pół roku, jeżeli nie wy­trwam do końca. Wytrwałość jest czymś absolutnym; w tym wypadku dosłownie prawdziwy staje się stoicki paradoks o cnocie w ogóle: kto jej nie posiadł w całości, ten nie posiadł jej wcale.

29 XII. „Kto dla świata chce coś uczynić, temu nie wolno wdawać się z nim w poufałości (Hamack, Mission und Ausbreitung des Christentums).

20 I 1932. S p e ł n i a n i e  o b o w i ą z k ó w  b i e ż ą c y c h. Tak zwane „obowiązki bieżące” to często wcale nie obowiąz­ki, tylko najpospolitsze przymusy; mimo to skrupulatne ich spełnianie ma swoją wartość. Daje poczucie siły, bo chcąc uczynić im zadość, trzeba się ciągle przełamywać i prze­zwyciężać. Darzy spokojem, gdyż dzięki niemu jesteśmy, jak się to mówi, formalnie i na zewnątrz „w porządku”; świat nie może mieć do nas pretensji. Chroni miłość własną od upokorzeń, bo utrudnia wepchnięcie nas w rolę winowajców lub oskarżonych. I stanowi znakomitą zaprawę, gdy tym­ czasem niedbalstwo tu dopuszczone łatwo się może przerzucić na obowiązki rzeczywiste, te bez cudzysłowu.

22 I. K o n t r o l a  i m p u l s ó w. Przy myślach, słowach, uczynkach uświadomić sobie, ile się tylko da, z jakich impulsów uczuciowych wzięły początek. Jeśli impuls jest moralnie wątpliwy, nazwać go po imieniu, „przygwoździć” i zerwać z nim solidarność.

20 VIII. Brak wytrwałości to zawsze, w jakiejś części przynajmniej, brak wiary.

20 n . Mała próbka ducha greckiego; nagrobek na ja­ kimś przylądku:

Grób to żeglarza; ty jednak płyń; bo gdzie myśmy zginęli,
Innych okrętów bieg dalej pruł falę tych mórz.

13 II. „Człowiek, owszem, zdolny jest sobą pogardzać; ale prosto w twarz sobie spojrzeć, to dla niego za trudne” (Strowski, Pascal et son temps).

Słusznie: bo gdy sobą pogardzam, dramatyzuję się, i to mi pochlebia. A gdy sobie prosto w twarz spojrzę, widzę ni to ni owo: tu kropka jasna, tu trzy, cztery ciemne, mnóstwo szarzyzny. Nieciekawe; nie m a dramatu.

19 II. Nic możemy się rozwijać swobodnie; dziewięć dziesiątych energii zużywamy na zwalanie z piersi kamieni, które mili bliźni na nie wtłaczają.

20 II. Nic wolno zamazywać swej myśli, by jej odjąć ostrze pesymistyczne. Źle jest rozkoszować się pesymizmem, czy to światopo­glądowym czy to życiowym. Ale trzeba myśleć odważnie:
spojrzeć w oczy rzeczywistości i nie cofać się gdy to spojrzenie odsłoni nam widoki przerażające. Rozważać na chłodno możliwość, że za rok Niemcy będą w Warszawie; albo — od strony światopoglądowej — że myśl jest niczym i że światem rządzi absurd i bezsens. Nie bać się pomyśleć śmiałych korektur. Zawsze wstrzymywani w pół drogi moraliści, święci, reformatorzy. I obok prób służenia dobru przez dobro próby służenia dobru przez zbrodnię: czy można się temu dziwić, gdy raz się otworzyło oczy na ogrom krzywdy stanowiącej treść dziejów?

16 IV. „Człowiekowi nie wystarcza, że jest szczęśliwy: trzeba jeszcze, żeby inni nie byli” (Mauriac, Vie de Jean Radne).

Nowa fala zniechęcenia do dziejów; to, na co patrzę od lat kilku, coraz imperatywnie każe mi je widzieć jako ponurą, krwawo obłąkaną groteskę. Przemijają jedne narody i jedne cywilizacje, a drugie odradzają się w zbrodni. „A gdy Francji już nie będzie, ludzkość zostanie, i zawsze się powie: był kiedyś naród szlachetny...” *Nieprawda; co za sie­lankowe złudzenia! Powie się: „był naród degeneratów, na którego ruinie i śmierci zbudowaliśmy my swoją wspania­łość. Chwała nam i naszej krzepie! cześć gorylowi!”

8 IX. „Niejeden walczy z przemocą nie dlatego, że jej nienawidzi, ale dlatego, ża ją kocha. Tylko że w najcenniej­szej skrytce duszy sam jeden czuje się uprawniony do jej wywierania” (Maria Dąbrowska).

Niewłaściwość i niebezpieczeństwo nadmiernego przysto­ sowywania się, upodabniania się do przeciętności, po- spolicenia. Człowiek pielęgnuje w sobie przeciętność z po­ czątku przez mimicry, ale w końcu pospolicieje naprawdę.

8 IV. Zło w człowieku chowa się, gdy człowiek jest bity; wychodzi na jaw w pomyślności. Dla bitych i zwyciężonych ostatnim sojusznikiem jest dobra o nich opinia; toteż, chcąc ją zachować, wystrzegają się złego tam nawet, gdzie by im doraźnie pomogło. Powetują to sobie z nawiązką, gdy znowu się znajdą na wozie!

10 IV. Poświęcenie winno być przemyślane, płynąć z przekonania, że tak jest dobrze. Poświęcenie ze słabości, z instynktu, z konformizmu, z ustępliwości, z popędu stadnego: grzech i obmierzłość.

Lubimy sobie stawiać cele, o których z góry jesteśmy przekonani, że nie da się nam ich osiągnąć. To zmniejsza odpowiedzialność: „nie udało się, bo cel taki wysoki” . Przy celach stawianych realnie brak tej wymówki.

Nie jest absolutnie wykluczone, że w walce o władzę, czasem, obóz bardziej zbrodniczy służy jednak, obiektyw­nie rzecz biorąc, celom lepszym, i że świat, w ostatecznej instancji, więcej zyska na doraźnym zwycięstwie zbrod­niarzy niż ludzi porządnych. Ale to na naszą opcję wpłynąć nie może. Musimy się orientować według wartości po­czynań, nie według nieprzewidzialnych, co najwyżej moż­liwych ich następstw. Troska o przyszłość ludzkości obo­wiązuje tylko w granicach, w jakich w ogóle wolno brać pod uwagę możliwe a odległe następstwa: nie są to granice szerokie.

W walkach dziejowych rezultat daleki i ostateczny jest na ogół przedziwnym amalgamatem wkładów dokonanych przez obie strony. Opowiadanie się więc jednostek po jednej lub drugiej stronie to — z punktu widzenia przyszło­ści — raczej tylko  p o d z i a ł  ról, i podziałem ról jest poniekąd nawet przeciwstawianie się sobie całych obozów: wszyscy walczący, w gruncie rzeczy, służą czemuś, co nie jest dokładnie celem żadnego z nich, ale z tych wszystkich celów jakoś się kiedyś dziwnie wykrysztali, wypreparuje.

15 IV. Niektórym ludziom silnym zupełne pozbawienie wszelkiego oparcia daje spokój aż majestatyczny. I staje się źródłem autorytetu.

18 XI. Śród spraw wysokich intelekt winien tak się umieć poruszać, by zachować swą swobodę krytyczną a spraw na nizinę nie ściągać.

2 I. Społeczeństwo stale jest w stanie wojny z wszel­ką moralnością prawdziwą. Jest to walka konkurencyj­na: o dusze, które w całości chciałoby się zagarnąć dla siebie.

24 II. M ądrość odgradza skuteczniej niż nienawiść i niż walka o władzę.

14 III . W ujęciu chrześcijańskim zasada „umrzeć dla siebie” ma swoje naturalne uzupełnienie we wskazaniu: „kochaj coś poza sobą”. Ale tak jak ja zaczynam świat widzieć, nie ma w nim nic — z przygnębieniem powtarzam: n i c  do kochania. Więc i nie m a kompensaty za „śmierć dla siebie” . Wyrzekam się — i wszystko się kończy.

Wilno, 2 V 1940. Z publikami: J. Wł. Dawid, Ostatnie myśli i wyznania, Warszawa 1935. Rzecz O intuicji w mis­tyce, filozofii i sztuce, „Krytyka” 1912.

„ U m i e r a n i e  d l a  s i e b i e” . „...Zupełne zaprzeczenie siebie [...]. Długi, bolesny proces [...]: umieranie dla siebie, ażeby się narodzić dla Wszystkiego, umieranie kolejne wszystkich jaźni — fizycznej, umysłowej, uczuciowej, in­telektualnej, pogrążenie się w noc zmysłów i intelektu, stawanie się Niczym. Motywem i podnietą na drodze tej jest trawiące człowieka pragnienie wyzwolenia się z męki życia, nieustającego obrotu pragnień, przesytów i nowych, zawsze zawodzących pragnień [...]” (str. 134).

J ę z y k  z ł y m  p u n k t e m  w y j ś c i a. Rzeczywistość skła­da się z treści indywidualnych; treści indywidualne nie mają odpowiedników w słownictwie; słownictwo jest zbio­rem znaków dla pojęć; pojęcia to tylko sieć kratek narzu­conych na rzeczywistość. Dlatego między innymi zaufanie do języka to zły punkt wyjścia dla poznania rzeczywistości.

27 XI. „Nie rozjaśniać na siłę wszystkiego, pozostawić ciemnym to, co jest ciemne”: coś w tym guście u Zdziechowskiego. Jeśli „ciemność” interpretować jako pewien stosunek umysłu do przedmiotu (mianowicie niezdolność do właściwego wniknięcia), to zasada jest jawnie fałszywa: umysł winien się łaskawie trochę potrudzić. Ale jeśli interpretować jako wewnętrzną, „inheręntną” cechę 

pew­nych przedmiotów, to jest w tym sporo słuszności: jeżeli rzecz „samą w sobie” ciemną czynię "jasną dla mnie”, to ją fałszuję. Dobrze o tym wiedzą artyści; powinni by wiedzieć filozofowie.

1 XII. Mądrość jest produktem ubocznym dążenia czy to do prawdy, czy do systematyzacji myśli i czynów. I często jest produktem jedynym.

20 XII. „Człowiek jest człowiekiem tylko o tyle, o ile walczy, by się wznieść ponad naturę” (Wiwekananda).

„Jest to proste i oczywiste; któż by czego szukał w Montaigne’u?” — taki tu chciałem, z pierwszego impetu, dodać komentarz. Ale ugryzłem się w pióro. Także mąd­ rość Montaigne’a może się przydać; nie wolno jej post­ ponować za to jedynie, że jest jednym z głównych źródeł mądrości Boya.

„Nie można dość wysoko [gross genug] myśleć o duchu” , powiedział Hegel. Słusznie, ale dodałbym ze swej strony: O  c z ł o w i e k u  nigdy nie można myśleć dosyć pesymis­tycznie.

22 X II. Z różnych klątw w życiu się wyzwalałem, z innych wyzwalało mnie życie bez mojego przyczynienia się i zasługi,  ale niektóre dalej ciążą, żywo odczute lub drzemiące po zakamarkach i gotowe się używotnić. Ta, którą w czasach ostatnich odczuwam najsilniej i najboleśniej, której moje najgłębsze instynkty — zrazu poza moją świadomością i wolą — wypowiedziały w tych miesiącach walkę śmiertel­ną, to klątwa racjonalizmu na modłę czysto formalną, logicyzmu arogancko tępego, zażartego na dążenia wysokie, na szlachetną twórczość, na świat wartości, na muzykę jakości opływającą głucho lądy świata istnień i znaczeń, na wszelką cenną treść, w którą się człowiekowi godzi wnikać i jej prześwietleniu poświęcić swe energie myślowe. Klątwa całej tej, w intelektualnych szatach chodzącej, butną nikczemności duchowej, którą zawsze nienawidziłem a wobec której nie zdobyłem się w czasie właściwym na odpór i kontrofensywę, bom nie umiał przeprowadzić linii podziału między nią a racjonalnością naprawdę  rozumiejącą: ludz­ką, szeroko otwartą na  k a ż d ą  rzeczywistość, i płodną.

23 XII. Dwie są formy walki ze złem: wyzwolić się od niego i zerwać pęta, choćby przez rzucenie się w próżnię, albo: silić się o to, by dobru zapewnić pozytywne zwycię­stwo. Dążność pierwsza niesie z sobą mniej złudzeń, druga bardziej krzepi afirmacją, nadzieją. Wybór według charak­teru jednostki i według konieczności chwili dziejowej.

27 XII. Jakąż pełnię zadowolenia przeżywam, gdy czy­ tam książkę lub przemyśliwam jakiś problem tylko dla siebie. A jak to zadowolenie znika bez śladu, gdy jedno lub drugie czynię, by się wynikami podzielić. Pragnienie lub obowiązek wyjścia ze swą myślą przed ludzi psuje całe szczęście myślenia.

5 I. Grunt w tym, żeby myśliciel miał własną, odkrywczą wizję rzeczywistości i tę przed innymi ludźmi roztoczył. Wizja taka uzasadnia się sama, budząc w świadomości odbiorcy to co w niej było uśpione. „Tak to jest —- winien mówić odbiorca — oczywiście, tyłkom ja dotąd z tego sobie sprawy nie zdawał”. Uzasadnianie przez argumenty ma znaczenie, ale w fazie późniejszej.

28 III. Mistrzem jest ten, kto pewnej ilości swych bliź­nich pomógł wyjść z honorem z opresji życia na ziemi.

6 V. Pisanie zabiera część czasu, który mógłby iść na myślenie. Stąd u ludzi takich jak ja, piszących wolno i z trudem, tragiczna alternatywa: albo zahamować iuch swojej myśli, albo się wyrzec jej ujawnienia.

1 VI. „To czego nie rozumiecie, to śmiało podawajcie za wyjaśnienie całej reszty” (Hodgson — o którym nb. nic nie wiem! — cytowany u L.Brunschvicga). — Czy to ma być tylko satyra? to przecież trafia wcale niezgorzej w istotę naszego poznania.

7 VI. O pewnej skądinąd bystrej niewieście w światku intelektualnym wileńskim: są ludzie, którzy nigdy i nigdzie nie wsadzą swoich trzech groszy, tylko od razu trzydzieści.

4 VII. Prawdziwa, mocna indywidualność ludzka jest jak gwóźdź diamentowy, wbity prosto w kosmos na wieki wieków, bez podłożonych zabezpieczających tekturek. Ta­kimi diamentami usiane jest dno wszechistnienia, jak przestwór nocny gwiazdami; nic ich nie łączy prócz tego że są właśnie takie: mocne i wbite — i to jest ich wielkopańska wspólnota.

13 IX. Coś z mądrości jesienno-szarej. — Życie jest przeżarte złem; a z jego dóbr, zrazu kuszących, wiele przeżeramy analizą my sami. Ale jak z robaczywego owocu długo jeszcze możemy wykrawać cząstki zdrowe, tak samo i z życia; tak że jest co spożywać do końca. Wyścig między robakiem a śmiercią wygrywa na ogół śmierć; przychodzi wcześniej, nim robak zdołał odebrać nam wszystko.

4 X. „A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?” (Leśmian w Napoju cienistym.) — Efek­towne, ale fałszywe. Ze wszystkiego można drwić, tylko nie z próżni; a że próżnia drwi z nas,  t e g o  poczucia nie wyzbędziemy się nigdy, póki nam przed oczyma będą tańczyły te roje ułud, w które jej powierzchnia się stroi, — dla nas, ale wbrew naszej woli. Nie myśmy o ten teatr cieniów prosili.

1 XI. Kocha się przeważnie ludzi niegodnych; dla „god­nych” ma się czasem szacunek, najczęściej dobrotliwą łaskawość.

15 XI. Ważna reguła biotechniczna: nigdy się nie po­woływać na równość praw z drugim człowiekiem, tylko zawsze, jeśli już nie na przywilej, to na jakieś prawo swoiste. Powoływanie się na równość praw przyjmowane jest jako dowód niższości i podaje wobec drugiej strony w pogardę.

27 XI. Wielki, wielki spokój spływa na tego, kto nauczył się patrzeć na świat z dwóch perspektyw: śmierci i własnej słabości. Śmierci, która wszystko zrównywa. I słabości, która się wyrzeka wszelkich ambicji, nawet ambicji spros­tania nieco wyższym wymaganiom moralnym.

20 II 1943. „Przez ciągle korzystanie z bramy niebieskiej można ją uchronić od zardzewienia”  (Tao-Te-King).

4 III.......... jeśli bohaterstwo polega na nieskończonej gotowości zaczynania z powrotem od Zera...” (Hocking, The Meaning of God in Human Experience, str. 73). Do pesymizmu historycznego.

14 III. Nie tylko sów nie należy wozić do Aten, ale i świętych Pawłów, jak wykazuje przygoda na Areopagu. Każda myśl ma swą własną publiczność, każda zdobycz ducha — swoich odbiorców: ludzi, którzy do jej przyjęcia są zdolni, bo przystosowani. Kto takich nie znajduje, niech raczej milczy niż szerzy kult „Anastazji bogini” *.[O „Anastazji bogini” Dzieje Apostolskie nie wspominają. Nie pamiętam, skąd to miałem: że jakoby niektórzy Ateóczyęy zrozumieli wyraz "zmart­wychwstanie", jako imię nowej bogini, której kult św. Paweł chciał szerzyć.

26 III. Zasada: nie wykluczać ze swych zainteresowań tego, co mi jest antypatyczne i co mnie boli.

3 V. „Jeśli się chce poznać dno tego, co jakiś człowiek myśli, trzeba się odnieść do tego co on robi, a nie co mówi” (Bergson). — Rozpowszechniona prawda, ale niemniej tylko częściowa. Ogromną część tego, co czynimy, czynimy pod przymusem; takie czyny nie mówią o tym, czym jesteśmy i co myślimy. Słowo jest o kilka stopni wolniejsze.
Charakterystyczne jest może raczej  j a k  czynimy niż co czynimy.

13 VII. W istocie racjonalizmu tkwi tendencja do od­wodzenia umysłu od rzeczywistości ku konstrukcjom czys­to formalnym. By temu przeciwdziałać musi się umysł karmić, że tak powiem, „od spodu” intensywną pożywką irragonalną.

25 VII. Co innego swój subiektywizm rozszerzyć, uelas­tycznić, ogarnąć nim więcej problemów, a co innego: swą subiektywną postawę zmienić zasadniczo na obiektywną. Nie jestem chyba naturą jakoś szczególnie ubogą i na tamto pierwsze mogę się zdobyć niemalże bez ograniczeń, ale do postawy prawdziwie obiektywnej jestem niezdolny. Bo być obiektywnym, to znaczy: interesować się pro­blemem nie dlatego, że to  m ó j  problem, związany z moim życiem, ale dlatego, że on gdzieś istnieje w ludzkości, że jest ważny  n i e z a l e ż n i e  ode mnie. Ja nie popełniłem szeregu morderstw, nie szalałem z zazdrości o żonę, nie byłem wyganiany przez dzieci i dlatego chwilami całkiem poważnie zapytuję się, „po co” właściwie miałbym od­czytywać Makbeta, Otella czy Króla Leara. Ale Szekspir też nie był mordercą, a jednak napisał Makbeta. To jest ta różnica głęboka. Nie ma czym zresztą się martwić: pod­miot jest też na swój sposób niewyczerpany.

A dlaczego mnie tak bez zastrzeżeń pociąga bezpro­blemowy — powiedziałby może ktoś — „zwierciadlany”, „czysty” obiektywizm Iliady? Bo po pierwsze, to jest oczywista nieprawda, by Iliada była bezproblemowa. Po drugie — ten problem jest dla mnie subiektywnie jednym z najbliższych: problem wojny i bohaterstwa.

27 X. Z  r o z w a ż a ń  o  h i e r a r c h i i  l u d z i  i  r z e c z y. Nie dlatego gardzi się miotłą, że nią macha sprzątaczka, ale dlatego „gardzi się” (w cudzysłowie, albo, jak jeszcze wciąż się zdarza, i bez cudzysłowu) sprzątaczką, że za narzędzie ma miotłę, a nie coś lepszego. Ocena hierarchiczna człowie­ka wynika z oceny czynności, którą spełnia — nie zaś na odwrót. To wszyscy wiedzą, ale nie wszyscy zwracają uwagę na wniosek: u podstawy oceny społecznej jest ocena, która nie jest społeczna.

25 XI. Nasze ziemskie miłości są często czepianiem się dłoni tego, kto się ugruntował w Rzeczywistości i daje nam nadzieję, że poprzez niego, pośrednio, i my się ugrun­ tujemy. Wkorzeniamy się we wkorzenionego.

17 V. Co znaczy „umieć żyć z ludźmi”? — Niestety, niestety, znaczy po trosze: myśląc o nich źle, „być” z nimi dobrze.

Tamtej nocy, podczas nalotu, oburzano się, że do schronu „przeznaczonego dla ludzi” sprowadzono psy, zamiast je pozostawić ich losowi. Pomyślałem o psie Juddisztiry, i zmierzyłem odległość.

6 VII. Jak wielką rolę w stosunkach ludzkich, nieraz kosztem względów najbardziej rzeczowych, odgrywa oby­czaj, rytuał! Wczoraj i dziś za miastem u pani B: wmusiła we mnie jajko na twardo i — choć go taki brak — masło do bułki (bo to „obowiązek gościnności”), ale (by na ten obowiązek przypadkiem nie być narażoną ponownie), nie ofiarowała mi swojej werandy na przesiedzenie jeszcze jednej nocy nalotowej. Ważniejsze jest poczęstować mnie jajkiem, niż uratować mi życie.

Znanieckiego koncepcja „człowieka zabawy”, i zaliczanie do tego typu polityków i wojowników: kto wie, może to koncepqa genialna?? Ile zabawy np. jest w owych bombar­dowaniach! kto wie czy nie więcej niż celowości — i sięga to aż po samo dno wojny lotniczej. Bawią się nie tylko lotnicy: całe narody na wszelki sposób wypróbowują nową zabawkę, i uważałyby sobie za ujmę nie umieć jej należycie wyzyskać.

12 VIII . „Śmiać się chyba wypadnie z tępoty ludzi, którym się zdaje, że ich obecna potęga zdoła zniszczyć pamięć ich czynów jeszcze i w wiekach następnych” (Tacyt, Ann., IV, 35).

16 VIII. „Łatwiej się wierzy w nienawiść” (Tacyt, Hist., I, 34). — Tym zarzutem godzi Tacyt sam w siebie; czyżby tego naprawdę nie widział?

Dziś rano przemyślałem z pewnymi wynikami zagadnienie  f a k t y c z n e g o,  a w pewnej mierze i  w ł a ś c i w e g o  sto­sunku do zła, które stwierdzamy u innych ludzi: jak to wygląda u człowieka bezgrzesznego, jak u walczącego ze swoim grzechem, jak u nieświadomego własnej grzeszności i jak u tego, który własny grzech aprobuje. I sprawę zatargu między stanowiskiem moralnym wobec tego za­gadnienia a stanowiskiem społecznym. Wszystko to przy sposobności... Tacyta.

25 IX. Na marginesie Tacyta, w ostatnich dniach, prze­myślenia na temat Bergsonowskiej etyki (a także i „duszy”) „zamkniętej” i „otwartej” ; jak ja bym to ujął inaczej i jak to wyglądało w Grecji i w Rzymie. Tacyt — skądinąd tak wielki — jest typową „duszą zamkniętą” i jako taki reprezentacyjny dla Rzymian, zwłaszcza z warstw wyż­szych. Z tego punktu widzenia góruje nad nim słabszy charakterem Seneka, dla którego w tym zestawieniu nabie­ram nowej sympatii. U Greków inaczej; tam raz po raz jakieś przepyszne „otwarcia”: Oresteja, Antygona, Filoktet, i na swój słabszy sposób Eurypides też — nie mówiąc o Sokratesie; i zresztą co krok.

11 X. Z moich rozważań krytycznych o Anglikach: Ros­janinem życie wstrząsa, Niemiec daje się życiu przenikać, Francuz rozkoszuje się życiem, a Anglik „przyjmuje” życie w swym salonie lub gabinecie.

23 X. Nie ma zwycięskiego wodza, któremu by nie za­ rzucano, że „tylko” korzystał z cudzych błędów; pytanie tylko czy, jak chce Tacyt (H ist. II, 34) korzystanie to, to  s u r o g a t  mądrości, czy też spostrzeżenie błędów, i wyzys­kanie, nie wymaga mądrości istotnej, a czasem nawet geniuszu.

31 XII. Zalety znienawidzonego są bardziej nienawistne niż jego wady.

5 III. Istnieje bohaterstwo egoizmu i nazywa się: samostarczalność.

Lublin, 31 V 1945. K orespondenta Flauberta. To jest jakaś część trzonu stałego, nienaruszonego, który trwa we mnie poprzez wszystkie przemiany i ewolucje. Flaubert jest wąski i mało intelektualny, ale co za słuszność myśli centralnej!

3 VII. „Wolność i wspaniałe nazwy służą za pretekst, i nikt jeszcze nie zapragnął niewoli dla drugich, panowania dla siebie, by się przy tym nie posługiwał wyrazami tego rodzaju” (Tacyt, Hist. IV, 73).

22 VII. Gdyby z kultury wykreślić wszystko to co w nią włożyli ludzie bez wiary w człowieka i jego przyszłość, niewiele by z tej kultury zostało.

15 VII. Dlaczego na świecie nigdy nie będzie sprawied­liwości? Bo  n i k t  d o 
s p r a w i e d l i w o ś c i  n i e  d ą ż y. Kto o sobie myśli inaczej, ten nie zgłębił dna swego serca.

26 VIII. Jak to jest z dziejami kultury, dziełami ducha w obrębie dziejów ogólnych? Jedni popełniają zbrodnie, a drudzy z nich korzystają, by siać i pielęgnować dobro i piękno.

10 V. Jednym z uroków zajmowania się historią ducha greckiego jest to, że wyobraźnia jest tam tak inteligentna, a inteligencja tak przepojona wyobraźnią.

25 VIII. „Zastosowanie myśli naukowej do etyki przez takich jak Bentham więcej zrobiło dla moralnego pod­niesienia społeczeństw ludzkich, niż tuziny świętych” . (J.B.S. Haldane, eseik pt. Przyszłość rodzaju ludzkiego — w orygi­nale: Man’s Destiny — w „Problemach” 1946, nr 3.) Hm... Bentham był niezły prymityw. Z „naukowością” jego etyki jest raczej słabo. Że się przyczynił, jestem gotów uwierzyć, ale nie przez etykę, tylko przez swe konkretne pomysły reformatorskie. A co do świętych: autor jakoś nie wierzy w podciągającą siłę szczytów. Ja raczej wierzę. Ale choćby i nie podciągały...

Z książki Elzenberga Kłopot z istnieniem