środa, 20 grudnia 2023

Ilekroć ci powiedzą: nie jesteś człowiekiem swo­ich słów

 C n o t a   u f n o ś c i   w   z w y c i ę s t w o. Ileż razy zdumiewałem się, że zdolność łudzenia się — bo w połowie wypadków nie czym innym jest ufność w zwycięstwo — może w oczach ludzkich uchodzić za tak wielką cnotę praktyczną. A jednak jest w tym pewna racja: obiek­tywizm, który się liczy z klęską w tymże stopniu co ze zwycięstwem, może prowadzić do zguby.

26 II.........bo Bóg, który cię uczynił straszliwym, mnie uczynił nieustraszonym” . (Apolloniusz z Tyany do Domicjana. Tak przynajmniej u Flauberta, z pewnością według źródła starożytnego. Legendarne zapewne — a szkoda!)

23 III O  p o t r z e b i e  a u t o r e k l a m y. Sąsiedzi, gdy nie widzą, bym sam coś ciągnął, usiłują mnie zaprząc do własnej fury; z czego potem tysiąc nieporozumień. Dlatego nie wystarcza coś ciągnąć, trzeba się jeszcze postarać, by bliźnim wciąż z tym leźć w oczy.

16 IV. Obecność Chestertona w świecie dzisiejszym jest, wszystko bezstronnie zważywszy, punktem jasnym, dużo jaśniejszym niż obecność Bernarda Shawa. Chesterton to jedna z naszych większych zachęt do życia; Shaw to podgryzacz.

„Cnota i poznanie”:  ja zawsze się przeciwstawiałem tym, którzy twierdzą, że z natury to musi iść w parze. Ale owszem, może iść w parze, gdy, tak jak w tym epizodzie, przyjmuje się z góry, że żądza wiedzy naraża na niebez­pieczeństwa. Żądza wiedzy jako rzecz  b o h a t e r s k a  wy­stępuje tu w formie czystej: bo oni nawet nie wiedzą, co i o czym chcieliby wiedzieć; po prostu chcą „wiedzieć” , i dla tej wiedzy, tak zupełnie jeszcze nie określonej, godzą się narażać swe życie.

11 IX. „Wszystkie wysiłki przemocy nie mogą osłabić prawdy i służą tylko do tego, by silniej ją uwydatnić. Wszystkie światła prawdy nic nie wskórają dla powstrzyma­ nia przemocy i tylko jeszcze ją drażnią. Przemoc i prawda nic jedna przeciw drugiej nie są zdolne uczynić” (Pascal).

Oczywiście, tak rzecz formułując, Pascal ma rację. Spróbujmy jednak, dla własnego użytku, w miejsce „praw­dy” podstawić tu „słuszność’' (co mnie dużo bardziej interesuje). Jak się  w t e d y  ta walka przedstawia? „Przemoc” — powiedzmy ogólniej: siła — „nic nie może przeciw słuszności”: to znaczyłoby, zgodnie z praw­dą, że nie może sprawić, by to, co słuszne, stało się niesłuszne, albo na odwrót. Może ją jednak przyprzeć do muru, albo raczej: do krawędzi nicości. Może zniszczyć tego, kto słuszność głosi , a w zasadzie nawet i  w s z y s t ­ k i c h  jej głosicieli, do ostatniego. A nie idąc aż tak już daleko: może sprawić, że to, co słuszne, u nikogo nie znajdzie uznania, albo że ten jeden, który je uznał, u niko­go nie znajdzie posłuchu. Może to zresztą uczynić nie tyle jako przemoc fizyczna, ile jako nacisk społeczny. Nie mówiąc już o rzeczy tak prostej, że siła może przeszkodzić  u r z e c z y w i s t n i e n i u  tego co słuszne.

I teraz: jaka sytuacja, gdy moje przeświadczenie o włas­nej słuszności jest jedyną moją własnością i jedynym moim oparciem? Muszę sobie wtedy powiedzieć, że się poprzez tę słuszność zetknąłem ze światem jakimś innym, lepszym od tego, na którym rozpiera się siła, ale to niewiele pomoże, jeśli nie mam przeświadczenia, że świat ten, na swój sposób, jest rzeczywisty. Jednym słowem: muszę wierzyć w „przedmioty idealne” , „świąt idealny” . Mieć słuszność a być w sporze tym słabszym: to  s k a z u j e  na określoną filozofię; gdy jej nie przyjmę, przegrywam de facto, a od­wołania do żadnego de iure w ogóle nie ma.

Z drugiej strony niezupełnie jest prawdą, by słuszność nie mogła nic przeciw sile. Siła nie jest jednolita w sobie; na świece są siły, nie „siła” po prostu; i te siły się wzajemnie zwalczają. W walce tej zawsze któraś na jakimś punkcie przypadkowo się zbiegnie ze słusznośdą i poprze jej interesy, nie jako interesy słuszności, oczywiśde, lecz jako swoje: i tak to w pęknięciach, szczelinach, rozpadlinach między tymi wzajemnie na proch się trącymi głazami jakiś nieśmiały krzaczek dobra czasem wyrośnie.

Ale dalej: samo przeciwstawienie nie jest tak absolutne jak się wydaje. Bo w słuszności jest też pewna siła. Ludzie ulegają nie tylko przemocy, ale i naporowi żarliwie głoszo­nej słuszności, a choć to jest walka nierówna, jednak może się zdarzyć, że siła kiedyś nie wystarczy i z samych głębin natury ludzkiej coś się wyłoni jej nieposłusznego, co nią zachwieje. I tak trafia się mimo wszystko, że w toku dziejów głaz się rozkruszy a krzaczek rozrośnie w cedr rozłożysty. Tyle, że ci, którzy go w czasach głazowładztwa próbowali zasadzić, idą zwykle na zagładę zupełną: i na to już nic nie da się zrobić.

27 IX. O  k s i ą ż k a c h. Czym dla powierzchownych warstw duszy są zetknięcia z ludźmi na co dzień, tym dla głębszych jest książka, lektura. Książki nie trzeba zbyt jednostronnie traktować jako „dzieła”, „utworu”; należy pamiętać, że jest to także „okólnik do nieznanych przyjaciół” .

23 X. Są wypadki, kiedy trzeba wybierać między dwo­ma albo kilkoma sądami czy zespołami sądów, a nie widzimy racji dostatecznych, ani tym bardziej dowodów, przemawiających za jednym raczej niż drugim. Czysty racjonalista w tej sytuaq'i zaleci bezwzględną e p o c h é [Wstrzymanie się od sądu] i, niewątpliwie, przy swoich założeniach będzie miał słusz­ność. Epoché będzie tu jego cnotą, nad wszelki wyraz szacowną. Ale sprawa nie jest tak prosta, bo jego założe­nia coś pomijają. Nie mówię- o znanym wypadku, gdy wybór jest konieczny ze względów praktycznych:  m u s z ę  działać, choćby decyzja miała zapaść na zasadzie „orzeł czy reszka”. Ale jest inna sprawa: dopiero przez wybór ja określam samego siebie, staję się  k i m ś . Gdy nie wybieram, i gdy tego rodzaju sytuacje zaczną się mnożyć, pozostaję projektem na kogoś, kartą nie zapisaną, jak owi wszyscy, którzy za funkcję życiową obrali odtwarzanie i analizę myśli cudzej, a sami od siebie nic określo­ nego nie wnoszą. A   b y ć   k i m ś,  to ważniejsze niż się nie mylić! Z tego więc punktu widzenia cnotą wyższej klasy nie będzie epoché, tylko z d o l n o ś ć  do o p c j i.  Epoché może czasem być uważana wprost za objaw nieistnienia tu „kogoś” . Milion do tej myśli zastrzeżeń, ale nie tu na nie miejsce.

14 XI. „Ilekroć ci powiedzą: nie jesteś człowiekiem swo­ich słów (l’ homme de vos paroles), pomyśl z uśmiechem: Jeszcze nie” (Duhamel, La Possesion du Monde).

Odpowiedź znaczy chyba po prostu: „staram się, i mam nadzieję kiedyś te różnice wyrównać”. Ale intencja całej uwagi jest chyba głębsza. Krytyk wysuwa banalny zarzut sprzeczności między słowem a czynem. Na to Duhamel: szczere głoszenie ideału, którego się nie jest zdolnym urze­czywistnić, apostołowanie cnót, których nie mam a które chciałbym mieć, to są rzeczy, które z o b o w i ą z u j ą,  jakoś  z m u s z a j ą  do moralnego wysiłku. I to jest słuszne, pod dwoma warunkami: człowiek musi wierzyć  n a  s e r i o  w po­trzebę cnót, które zachwala i jednocześnie z całą jasnością widzieć, że ich sam nie posiada. Pod tym ostatnim wzglę­dem zdarzają się nieporozumienia zgoła komiczne.

2 XII. Co innego odsunięcie się od świata, a co in­nego nienawidzenie go, że tak powiem, na jego własnym poziomie.

6 XII. S t o i c y z m. Można znaleźć mocne oparcie, coś jak rację bytu dla siebie, w samym nieuginaniu się, niepoddawaniu, znoszeniu klęsk, przeciwności i cierpień. To powinni by umieć wszyscy; jednak niektórzy są, z racji swych losów — uzdolnień czasem też — powołani spejalnie, by stwarzać jakby ośrodki i stawiać wzory tej sztuki. Mówi się wtedy o „stoicyzmie”. Ale stoicyzmowi tak pojętemu grozi zwyrodnienie, kiedy jednostka czerpie swą siłę wyłącznie z samej siebie, z natężenia swej woli  j a k o  natężenia, z wysiłku. Uwaga skupia się wtedy na tym natężeniu, więc na czymś, można powiedzieć, „formal­nym”, i pojawia się  t e a t r a l i z a c j a własnej postawy jako tego czegoś nieugiętego. (Skrajny przykład historyczny: Seneka.) Od niebezpieczeństwa tego może uchronić tylko coś, co by odrywało od siebie, od zapatrzenia się w siebie: tym czymś u stoików starej szkoły było mocne zakotwicze­nie ich etyki w ich ontologii.

13 XII. C n o t a  w y t r w a ł o ś c i. Mała jest różnica, czy wytrwam miesiąc, czy dwa, czy pół roku, jeżeli nie wy­trwam do końca. Wytrwałość jest czymś absolutnym; w tym wypadku dosłownie prawdziwy staje się stoicki paradoks o cnocie w ogóle: kto jej nie posiadł w całości, ten nie posiadł jej wcale.

29 XII. „Kto dla świata chce coś uczynić, temu nie wolno wdawać się z nim w poufałości (Hamack, Mission und Ausbreitung des Christentums).

20 I 1932. S p e ł n i a n i e  o b o w i ą z k ó w  b i e ż ą c y c h. Tak zwane „obowiązki bieżące” to często wcale nie obowiąz­ki, tylko najpospolitsze przymusy; mimo to skrupulatne ich spełnianie ma swoją wartość. Daje poczucie siły, bo chcąc uczynić im zadość, trzeba się ciągle przełamywać i prze­zwyciężać. Darzy spokojem, gdyż dzięki niemu jesteśmy, jak się to mówi, formalnie i na zewnątrz „w porządku”; świat nie może mieć do nas pretensji. Chroni miłość własną od upokorzeń, bo utrudnia wepchnięcie nas w rolę winowajców lub oskarżonych. I stanowi znakomitą zaprawę, gdy tym­ czasem niedbalstwo tu dopuszczone łatwo się może przerzucić na obowiązki rzeczywiste, te bez cudzysłowu.

22 I. K o n t r o l a  i m p u l s ó w. Przy myślach, słowach, uczynkach uświadomić sobie, ile się tylko da, z jakich impulsów uczuciowych wzięły początek. Jeśli impuls jest moralnie wątpliwy, nazwać go po imieniu, „przygwoździć” i zerwać z nim solidarność.

20 VIII. Brak wytrwałości to zawsze, w jakiejś części przynajmniej, brak wiary.

20 n . Mała próbka ducha greckiego; nagrobek na ja­ kimś przylądku:

Grób to żeglarza; ty jednak płyń; bo gdzie myśmy zginęli,
Innych okrętów bieg dalej pruł falę tych mórz.

13 II. „Człowiek, owszem, zdolny jest sobą pogardzać; ale prosto w twarz sobie spojrzeć, to dla niego za trudne” (Strowski, Pascal et son temps).

Słusznie: bo gdy sobą pogardzam, dramatyzuję się, i to mi pochlebia. A gdy sobie prosto w twarz spojrzę, widzę ni to ni owo: tu kropka jasna, tu trzy, cztery ciemne, mnóstwo szarzyzny. Nieciekawe; nie m a dramatu.

19 II. Nic możemy się rozwijać swobodnie; dziewięć dziesiątych energii zużywamy na zwalanie z piersi kamieni, które mili bliźni na nie wtłaczają.

20 II. Nic wolno zamazywać swej myśli, by jej odjąć ostrze pesymistyczne. Źle jest rozkoszować się pesymizmem, czy to światopo­glądowym czy to życiowym. Ale trzeba myśleć odważnie:
spojrzeć w oczy rzeczywistości i nie cofać się gdy to spojrzenie odsłoni nam widoki przerażające. Rozważać na chłodno możliwość, że za rok Niemcy będą w Warszawie; albo — od strony światopoglądowej — że myśl jest niczym i że światem rządzi absurd i bezsens. Nie bać się pomyśleć śmiałych korektur. Zawsze wstrzymywani w pół drogi moraliści, święci, reformatorzy. I obok prób służenia dobru przez dobro próby służenia dobru przez zbrodnię: czy można się temu dziwić, gdy raz się otworzyło oczy na ogrom krzywdy stanowiącej treść dziejów?

16 IV. „Człowiekowi nie wystarcza, że jest szczęśliwy: trzeba jeszcze, żeby inni nie byli” (Mauriac, Vie de Jean Radne).

Nowa fala zniechęcenia do dziejów; to, na co patrzę od lat kilku, coraz imperatywnie każe mi je widzieć jako ponurą, krwawo obłąkaną groteskę. Przemijają jedne narody i jedne cywilizacje, a drugie odradzają się w zbrodni. „A gdy Francji już nie będzie, ludzkość zostanie, i zawsze się powie: był kiedyś naród szlachetny...” *Nieprawda; co za sie­lankowe złudzenia! Powie się: „był naród degeneratów, na którego ruinie i śmierci zbudowaliśmy my swoją wspania­łość. Chwała nam i naszej krzepie! cześć gorylowi!”

8 IX. „Niejeden walczy z przemocą nie dlatego, że jej nienawidzi, ale dlatego, ża ją kocha. Tylko że w najcenniej­szej skrytce duszy sam jeden czuje się uprawniony do jej wywierania” (Maria Dąbrowska).

Niewłaściwość i niebezpieczeństwo nadmiernego przysto­ sowywania się, upodabniania się do przeciętności, po- spolicenia. Człowiek pielęgnuje w sobie przeciętność z po­ czątku przez mimicry, ale w końcu pospolicieje naprawdę.

8 IV. Zło w człowieku chowa się, gdy człowiek jest bity; wychodzi na jaw w pomyślności. Dla bitych i zwyciężonych ostatnim sojusznikiem jest dobra o nich opinia; toteż, chcąc ją zachować, wystrzegają się złego tam nawet, gdzie by im doraźnie pomogło. Powetują to sobie z nawiązką, gdy znowu się znajdą na wozie!

10 IV. Poświęcenie winno być przemyślane, płynąć z przekonania, że tak jest dobrze. Poświęcenie ze słabości, z instynktu, z konformizmu, z ustępliwości, z popędu stadnego: grzech i obmierzłość.

Lubimy sobie stawiać cele, o których z góry jesteśmy przekonani, że nie da się nam ich osiągnąć. To zmniejsza odpowiedzialność: „nie udało się, bo cel taki wysoki” . Przy celach stawianych realnie brak tej wymówki.

Nie jest absolutnie wykluczone, że w walce o władzę, czasem, obóz bardziej zbrodniczy służy jednak, obiektyw­nie rzecz biorąc, celom lepszym, i że świat, w ostatecznej instancji, więcej zyska na doraźnym zwycięstwie zbrod­niarzy niż ludzi porządnych. Ale to na naszą opcję wpłynąć nie może. Musimy się orientować według wartości po­czynań, nie według nieprzewidzialnych, co najwyżej moż­liwych ich następstw. Troska o przyszłość ludzkości obo­wiązuje tylko w granicach, w jakich w ogóle wolno brać pod uwagę możliwe a odległe następstwa: nie są to granice szerokie.

W walkach dziejowych rezultat daleki i ostateczny jest na ogół przedziwnym amalgamatem wkładów dokonanych przez obie strony. Opowiadanie się więc jednostek po jednej lub drugiej stronie to — z punktu widzenia przyszło­ści — raczej tylko  p o d z i a ł  ról, i podziałem ról jest poniekąd nawet przeciwstawianie się sobie całych obozów: wszyscy walczący, w gruncie rzeczy, służą czemuś, co nie jest dokładnie celem żadnego z nich, ale z tych wszystkich celów jakoś się kiedyś dziwnie wykrysztali, wypreparuje.

15 IV. Niektórym ludziom silnym zupełne pozbawienie wszelkiego oparcia daje spokój aż majestatyczny. I staje się źródłem autorytetu.

18 XI. Śród spraw wysokich intelekt winien tak się umieć poruszać, by zachować swą swobodę krytyczną a spraw na nizinę nie ściągać.

2 I. Społeczeństwo stale jest w stanie wojny z wszel­ką moralnością prawdziwą. Jest to walka konkurencyj­na: o dusze, które w całości chciałoby się zagarnąć dla siebie.

24 II. M ądrość odgradza skuteczniej niż nienawiść i niż walka o władzę.

14 III . W ujęciu chrześcijańskim zasada „umrzeć dla siebie” ma swoje naturalne uzupełnienie we wskazaniu: „kochaj coś poza sobą”. Ale tak jak ja zaczynam świat widzieć, nie ma w nim nic — z przygnębieniem powtarzam: n i c  do kochania. Więc i nie m a kompensaty za „śmierć dla siebie” . Wyrzekam się — i wszystko się kończy.

Wilno, 2 V 1940. Z publikami: J. Wł. Dawid, Ostatnie myśli i wyznania, Warszawa 1935. Rzecz O intuicji w mis­tyce, filozofii i sztuce, „Krytyka” 1912.

„ U m i e r a n i e  d l a  s i e b i e” . „...Zupełne zaprzeczenie siebie [...]. Długi, bolesny proces [...]: umieranie dla siebie, ażeby się narodzić dla Wszystkiego, umieranie kolejne wszystkich jaźni — fizycznej, umysłowej, uczuciowej, in­telektualnej, pogrążenie się w noc zmysłów i intelektu, stawanie się Niczym. Motywem i podnietą na drodze tej jest trawiące człowieka pragnienie wyzwolenia się z męki życia, nieustającego obrotu pragnień, przesytów i nowych, zawsze zawodzących pragnień [...]” (str. 134).

J ę z y k  z ł y m  p u n k t e m  w y j ś c i a. Rzeczywistość skła­da się z treści indywidualnych; treści indywidualne nie mają odpowiedników w słownictwie; słownictwo jest zbio­rem znaków dla pojęć; pojęcia to tylko sieć kratek narzu­conych na rzeczywistość. Dlatego między innymi zaufanie do języka to zły punkt wyjścia dla poznania rzeczywistości.

27 XI. „Nie rozjaśniać na siłę wszystkiego, pozostawić ciemnym to, co jest ciemne”: coś w tym guście u Zdziechowskiego. Jeśli „ciemność” interpretować jako pewien stosunek umysłu do przedmiotu (mianowicie niezdolność do właściwego wniknięcia), to zasada jest jawnie fałszywa: umysł winien się łaskawie trochę potrudzić. Ale jeśli interpretować jako wewnętrzną, „inheręntną” cechę 

pew­nych przedmiotów, to jest w tym sporo słuszności: jeżeli rzecz „samą w sobie” ciemną czynię "jasną dla mnie”, to ją fałszuję. Dobrze o tym wiedzą artyści; powinni by wiedzieć filozofowie.

1 XII. Mądrość jest produktem ubocznym dążenia czy to do prawdy, czy do systematyzacji myśli i czynów. I często jest produktem jedynym.

20 XII. „Człowiek jest człowiekiem tylko o tyle, o ile walczy, by się wznieść ponad naturę” (Wiwekananda).

„Jest to proste i oczywiste; któż by czego szukał w Montaigne’u?” — taki tu chciałem, z pierwszego impetu, dodać komentarz. Ale ugryzłem się w pióro. Także mąd­ rość Montaigne’a może się przydać; nie wolno jej post­ ponować za to jedynie, że jest jednym z głównych źródeł mądrości Boya.

„Nie można dość wysoko [gross genug] myśleć o duchu” , powiedział Hegel. Słusznie, ale dodałbym ze swej strony: O  c z ł o w i e k u  nigdy nie można myśleć dosyć pesymis­tycznie.

22 X II. Z różnych klątw w życiu się wyzwalałem, z innych wyzwalało mnie życie bez mojego przyczynienia się i zasługi,  ale niektóre dalej ciążą, żywo odczute lub drzemiące po zakamarkach i gotowe się używotnić. Ta, którą w czasach ostatnich odczuwam najsilniej i najboleśniej, której moje najgłębsze instynkty — zrazu poza moją świadomością i wolą — wypowiedziały w tych miesiącach walkę śmiertel­ną, to klątwa racjonalizmu na modłę czysto formalną, logicyzmu arogancko tępego, zażartego na dążenia wysokie, na szlachetną twórczość, na świat wartości, na muzykę jakości opływającą głucho lądy świata istnień i znaczeń, na wszelką cenną treść, w którą się człowiekowi godzi wnikać i jej prześwietleniu poświęcić swe energie myślowe. Klątwa całej tej, w intelektualnych szatach chodzącej, butną nikczemności duchowej, którą zawsze nienawidziłem a wobec której nie zdobyłem się w czasie właściwym na odpór i kontrofensywę, bom nie umiał przeprowadzić linii podziału między nią a racjonalnością naprawdę  rozumiejącą: ludz­ką, szeroko otwartą na  k a ż d ą  rzeczywistość, i płodną.

23 XII. Dwie są formy walki ze złem: wyzwolić się od niego i zerwać pęta, choćby przez rzucenie się w próżnię, albo: silić się o to, by dobru zapewnić pozytywne zwycię­stwo. Dążność pierwsza niesie z sobą mniej złudzeń, druga bardziej krzepi afirmacją, nadzieją. Wybór według charak­teru jednostki i według konieczności chwili dziejowej.

27 XII. Jakąż pełnię zadowolenia przeżywam, gdy czy­ tam książkę lub przemyśliwam jakiś problem tylko dla siebie. A jak to zadowolenie znika bez śladu, gdy jedno lub drugie czynię, by się wynikami podzielić. Pragnienie lub obowiązek wyjścia ze swą myślą przed ludzi psuje całe szczęście myślenia.

5 I. Grunt w tym, żeby myśliciel miał własną, odkrywczą wizję rzeczywistości i tę przed innymi ludźmi roztoczył. Wizja taka uzasadnia się sama, budząc w świadomości odbiorcy to co w niej było uśpione. „Tak to jest —- winien mówić odbiorca — oczywiście, tyłkom ja dotąd z tego sobie sprawy nie zdawał”. Uzasadnianie przez argumenty ma znaczenie, ale w fazie późniejszej.

28 III. Mistrzem jest ten, kto pewnej ilości swych bliź­nich pomógł wyjść z honorem z opresji życia na ziemi.

6 V. Pisanie zabiera część czasu, który mógłby iść na myślenie. Stąd u ludzi takich jak ja, piszących wolno i z trudem, tragiczna alternatywa: albo zahamować iuch swojej myśli, albo się wyrzec jej ujawnienia.

1 VI. „To czego nie rozumiecie, to śmiało podawajcie za wyjaśnienie całej reszty” (Hodgson — o którym nb. nic nie wiem! — cytowany u L.Brunschvicga). — Czy to ma być tylko satyra? to przecież trafia wcale niezgorzej w istotę naszego poznania.

7 VI. O pewnej skądinąd bystrej niewieście w światku intelektualnym wileńskim: są ludzie, którzy nigdy i nigdzie nie wsadzą swoich trzech groszy, tylko od razu trzydzieści.

4 VII. Prawdziwa, mocna indywidualność ludzka jest jak gwóźdź diamentowy, wbity prosto w kosmos na wieki wieków, bez podłożonych zabezpieczających tekturek. Ta­kimi diamentami usiane jest dno wszechistnienia, jak przestwór nocny gwiazdami; nic ich nie łączy prócz tego że są właśnie takie: mocne i wbite — i to jest ich wielkopańska wspólnota.

13 IX. Coś z mądrości jesienno-szarej. — Życie jest przeżarte złem; a z jego dóbr, zrazu kuszących, wiele przeżeramy analizą my sami. Ale jak z robaczywego owocu długo jeszcze możemy wykrawać cząstki zdrowe, tak samo i z życia; tak że jest co spożywać do końca. Wyścig między robakiem a śmiercią wygrywa na ogół śmierć; przychodzi wcześniej, nim robak zdołał odebrać nam wszystko.

4 X. „A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z ciebie?” (Leśmian w Napoju cienistym.) — Efek­towne, ale fałszywe. Ze wszystkiego można drwić, tylko nie z próżni; a że próżnia drwi z nas,  t e g o  poczucia nie wyzbędziemy się nigdy, póki nam przed oczyma będą tańczyły te roje ułud, w które jej powierzchnia się stroi, — dla nas, ale wbrew naszej woli. Nie myśmy o ten teatr cieniów prosili.

1 XI. Kocha się przeważnie ludzi niegodnych; dla „god­nych” ma się czasem szacunek, najczęściej dobrotliwą łaskawość.

15 XI. Ważna reguła biotechniczna: nigdy się nie po­woływać na równość praw z drugim człowiekiem, tylko zawsze, jeśli już nie na przywilej, to na jakieś prawo swoiste. Powoływanie się na równość praw przyjmowane jest jako dowód niższości i podaje wobec drugiej strony w pogardę.

27 XI. Wielki, wielki spokój spływa na tego, kto nauczył się patrzeć na świat z dwóch perspektyw: śmierci i własnej słabości. Śmierci, która wszystko zrównywa. I słabości, która się wyrzeka wszelkich ambicji, nawet ambicji spros­tania nieco wyższym wymaganiom moralnym.

20 II 1943. „Przez ciągle korzystanie z bramy niebieskiej można ją uchronić od zardzewienia”  (Tao-Te-King).

4 III.......... jeśli bohaterstwo polega na nieskończonej gotowości zaczynania z powrotem od Zera...” (Hocking, The Meaning of God in Human Experience, str. 73). Do pesymizmu historycznego.

14 III. Nie tylko sów nie należy wozić do Aten, ale i świętych Pawłów, jak wykazuje przygoda na Areopagu. Każda myśl ma swą własną publiczność, każda zdobycz ducha — swoich odbiorców: ludzi, którzy do jej przyjęcia są zdolni, bo przystosowani. Kto takich nie znajduje, niech raczej milczy niż szerzy kult „Anastazji bogini” *.[O „Anastazji bogini” Dzieje Apostolskie nie wspominają. Nie pamiętam, skąd to miałem: że jakoby niektórzy Ateóczyęy zrozumieli wyraz "zmart­wychwstanie", jako imię nowej bogini, której kult św. Paweł chciał szerzyć.

26 III. Zasada: nie wykluczać ze swych zainteresowań tego, co mi jest antypatyczne i co mnie boli.

3 V. „Jeśli się chce poznać dno tego, co jakiś człowiek myśli, trzeba się odnieść do tego co on robi, a nie co mówi” (Bergson). — Rozpowszechniona prawda, ale niemniej tylko częściowa. Ogromną część tego, co czynimy, czynimy pod przymusem; takie czyny nie mówią o tym, czym jesteśmy i co myślimy. Słowo jest o kilka stopni wolniejsze.
Charakterystyczne jest może raczej  j a k  czynimy niż co czynimy.

13 VII. W istocie racjonalizmu tkwi tendencja do od­wodzenia umysłu od rzeczywistości ku konstrukcjom czys­to formalnym. By temu przeciwdziałać musi się umysł karmić, że tak powiem, „od spodu” intensywną pożywką irragonalną.

25 VII. Co innego swój subiektywizm rozszerzyć, uelas­tycznić, ogarnąć nim więcej problemów, a co innego: swą subiektywną postawę zmienić zasadniczo na obiektywną. Nie jestem chyba naturą jakoś szczególnie ubogą i na tamto pierwsze mogę się zdobyć niemalże bez ograniczeń, ale do postawy prawdziwie obiektywnej jestem niezdolny. Bo być obiektywnym, to znaczy: interesować się pro­blemem nie dlatego, że to  m ó j  problem, związany z moim życiem, ale dlatego, że on gdzieś istnieje w ludzkości, że jest ważny  n i e z a l e ż n i e  ode mnie. Ja nie popełniłem szeregu morderstw, nie szalałem z zazdrości o żonę, nie byłem wyganiany przez dzieci i dlatego chwilami całkiem poważnie zapytuję się, „po co” właściwie miałbym od­czytywać Makbeta, Otella czy Króla Leara. Ale Szekspir też nie był mordercą, a jednak napisał Makbeta. To jest ta różnica głęboka. Nie ma czym zresztą się martwić: pod­miot jest też na swój sposób niewyczerpany.

A dlaczego mnie tak bez zastrzeżeń pociąga bezpro­blemowy — powiedziałby może ktoś — „zwierciadlany”, „czysty” obiektywizm Iliady? Bo po pierwsze, to jest oczywista nieprawda, by Iliada była bezproblemowa. Po drugie — ten problem jest dla mnie subiektywnie jednym z najbliższych: problem wojny i bohaterstwa.

27 X. Z  r o z w a ż a ń  o  h i e r a r c h i i  l u d z i  i  r z e c z y. Nie dlatego gardzi się miotłą, że nią macha sprzątaczka, ale dlatego „gardzi się” (w cudzysłowie, albo, jak jeszcze wciąż się zdarza, i bez cudzysłowu) sprzątaczką, że za narzędzie ma miotłę, a nie coś lepszego. Ocena hierarchiczna człowie­ka wynika z oceny czynności, którą spełnia — nie zaś na odwrót. To wszyscy wiedzą, ale nie wszyscy zwracają uwagę na wniosek: u podstawy oceny społecznej jest ocena, która nie jest społeczna.

25 XI. Nasze ziemskie miłości są często czepianiem się dłoni tego, kto się ugruntował w Rzeczywistości i daje nam nadzieję, że poprzez niego, pośrednio, i my się ugrun­ tujemy. Wkorzeniamy się we wkorzenionego.

17 V. Co znaczy „umieć żyć z ludźmi”? — Niestety, niestety, znaczy po trosze: myśląc o nich źle, „być” z nimi dobrze.

Tamtej nocy, podczas nalotu, oburzano się, że do schronu „przeznaczonego dla ludzi” sprowadzono psy, zamiast je pozostawić ich losowi. Pomyślałem o psie Juddisztiry, i zmierzyłem odległość.

6 VII. Jak wielką rolę w stosunkach ludzkich, nieraz kosztem względów najbardziej rzeczowych, odgrywa oby­czaj, rytuał! Wczoraj i dziś za miastem u pani B: wmusiła we mnie jajko na twardo i — choć go taki brak — masło do bułki (bo to „obowiązek gościnności”), ale (by na ten obowiązek przypadkiem nie być narażoną ponownie), nie ofiarowała mi swojej werandy na przesiedzenie jeszcze jednej nocy nalotowej. Ważniejsze jest poczęstować mnie jajkiem, niż uratować mi życie.

Znanieckiego koncepcja „człowieka zabawy”, i zaliczanie do tego typu polityków i wojowników: kto wie, może to koncepqa genialna?? Ile zabawy np. jest w owych bombar­dowaniach! kto wie czy nie więcej niż celowości — i sięga to aż po samo dno wojny lotniczej. Bawią się nie tylko lotnicy: całe narody na wszelki sposób wypróbowują nową zabawkę, i uważałyby sobie za ujmę nie umieć jej należycie wyzyskać.

12 VIII . „Śmiać się chyba wypadnie z tępoty ludzi, którym się zdaje, że ich obecna potęga zdoła zniszczyć pamięć ich czynów jeszcze i w wiekach następnych” (Tacyt, Ann., IV, 35).

16 VIII. „Łatwiej się wierzy w nienawiść” (Tacyt, Hist., I, 34). — Tym zarzutem godzi Tacyt sam w siebie; czyżby tego naprawdę nie widział?

Dziś rano przemyślałem z pewnymi wynikami zagadnienie  f a k t y c z n e g o,  a w pewnej mierze i  w ł a ś c i w e g o  sto­sunku do zła, które stwierdzamy u innych ludzi: jak to wygląda u człowieka bezgrzesznego, jak u walczącego ze swoim grzechem, jak u nieświadomego własnej grzeszności i jak u tego, który własny grzech aprobuje. I sprawę zatargu między stanowiskiem moralnym wobec tego za­gadnienia a stanowiskiem społecznym. Wszystko to przy sposobności... Tacyta.

25 IX. Na marginesie Tacyta, w ostatnich dniach, prze­myślenia na temat Bergsonowskiej etyki (a także i „duszy”) „zamkniętej” i „otwartej” ; jak ja bym to ujął inaczej i jak to wyglądało w Grecji i w Rzymie. Tacyt — skądinąd tak wielki — jest typową „duszą zamkniętą” i jako taki reprezentacyjny dla Rzymian, zwłaszcza z warstw wyż­szych. Z tego punktu widzenia góruje nad nim słabszy charakterem Seneka, dla którego w tym zestawieniu nabie­ram nowej sympatii. U Greków inaczej; tam raz po raz jakieś przepyszne „otwarcia”: Oresteja, Antygona, Filoktet, i na swój słabszy sposób Eurypides też — nie mówiąc o Sokratesie; i zresztą co krok.

11 X. Z moich rozważań krytycznych o Anglikach: Ros­janinem życie wstrząsa, Niemiec daje się życiu przenikać, Francuz rozkoszuje się życiem, a Anglik „przyjmuje” życie w swym salonie lub gabinecie.

23 X. Nie ma zwycięskiego wodza, któremu by nie za­ rzucano, że „tylko” korzystał z cudzych błędów; pytanie tylko czy, jak chce Tacyt (H ist. II, 34) korzystanie to, to  s u r o g a t  mądrości, czy też spostrzeżenie błędów, i wyzys­kanie, nie wymaga mądrości istotnej, a czasem nawet geniuszu.

31 XII. Zalety znienawidzonego są bardziej nienawistne niż jego wady.

5 III. Istnieje bohaterstwo egoizmu i nazywa się: samostarczalność.

Lublin, 31 V 1945. K orespondenta Flauberta. To jest jakaś część trzonu stałego, nienaruszonego, który trwa we mnie poprzez wszystkie przemiany i ewolucje. Flaubert jest wąski i mało intelektualny, ale co za słuszność myśli centralnej!

3 VII. „Wolność i wspaniałe nazwy służą za pretekst, i nikt jeszcze nie zapragnął niewoli dla drugich, panowania dla siebie, by się przy tym nie posługiwał wyrazami tego rodzaju” (Tacyt, Hist. IV, 73).

22 VII. Gdyby z kultury wykreślić wszystko to co w nią włożyli ludzie bez wiary w człowieka i jego przyszłość, niewiele by z tej kultury zostało.

15 VII. Dlaczego na świecie nigdy nie będzie sprawied­liwości? Bo  n i k t  d o 
s p r a w i e d l i w o ś c i  n i e  d ą ż y. Kto o sobie myśli inaczej, ten nie zgłębił dna swego serca.

26 VIII. Jak to jest z dziejami kultury, dziełami ducha w obrębie dziejów ogólnych? Jedni popełniają zbrodnie, a drudzy z nich korzystają, by siać i pielęgnować dobro i piękno.

10 V. Jednym z uroków zajmowania się historią ducha greckiego jest to, że wyobraźnia jest tam tak inteligentna, a inteligencja tak przepojona wyobraźnią.

25 VIII. „Zastosowanie myśli naukowej do etyki przez takich jak Bentham więcej zrobiło dla moralnego pod­niesienia społeczeństw ludzkich, niż tuziny świętych” . (J.B.S. Haldane, eseik pt. Przyszłość rodzaju ludzkiego — w orygi­nale: Man’s Destiny — w „Problemach” 1946, nr 3.) Hm... Bentham był niezły prymityw. Z „naukowością” jego etyki jest raczej słabo. Że się przyczynił, jestem gotów uwierzyć, ale nie przez etykę, tylko przez swe konkretne pomysły reformatorskie. A co do świętych: autor jakoś nie wierzy w podciągającą siłę szczytów. Ja raczej wierzę. Ale choćby i nie podciągały...

Z książki Elzenberga Kłopot z istnieniem

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.