poniedziałek, 18 grudnia 2023

O samobójstwie

 Z książki Elzenberga Kłopot z istnieniem:


12 X. S a m o b ó j s t w o. Życzliwy stosunek do samobój­stwa stanowi jeden ze stałych elementów mojego myślenia. Jakie widzę argumenty przeciwne? Właściwie tylko dwa:
jeden, zupełnie niepoważny, operujący zarzutem rzekome­go tchórzostwa; drugi, nieco wyższej klasy, głoszący, że samobójstwo to uchylanie się od obowiązków społecznych i, ponadto, krzywda, którą wyrządzam pewnym poszcze­gólnym jednostkom.

O „tchórzostwie” nie ma co mówić. Kto zdolny jest przezwyciężyć instynkt samozachowawczy, ten daje dowód odwagi całkiem niezgorszej, i śmiesznie jest epilogować na temat, czy zniesienie hańby i wstydu, pustki po straconej miłości, czy rozpaczy po upadku ojczyzny, świadczyłoby o odwadze większej czy mniejszej. Ci zresztą, którzy tak potępiają samobójstwo z patriotyzmu, z miłości itp., czynią to na ogół dlatego, że w swym ubóstwie wewnętrznym nie doceniają cierpień z tymi sprawami związanych i złoszczą się na samobójcę niczym starcy na zakochanych, bankierzy na poetów, filistrzy na romantyków i entuzjastów: za branie na serio przykrostek, którymi się przejmować nie warto. Kamienie żółciowe, to nieprzyjemność; ale śmierć Julietty? klęska pod Tapsus?

Główny jednak jest argument społeczny. I tu wydaje mi się, że w wyjątkowych wypadkach, w razie jakiegoś cał­kowitego zdania kogoś na naszą tylko pomoc i oparcie, wzgląd na bliźniego winien rzeczywiście przeważyć. Ale to jest współczucie dla słabych, nie obowiązek społeczny służe­nia grupie (narodowi, rodzinie). Tę ostatnią zaś sprawę ująłbym ostro. Prawo stawiania nam żądań nieograniczo­nych w zakresie pozostania przy życiu za wszelką cenę dajemy społeczeństwu o tyle, o ile sami od niego przy­ jmujemy usługi i dobrodziejstwa ponad miarę wymiany świadczeń między jednakowo w kontrakcie zainteresowany­ mi kontrahentami. Ale ten wypadek jest raczej rzadki. Na ogół i normalnie jest tak, że wszystko, co jednostka od społeczeństwa otrzymała, jest zapłacone; samobójstwo nie jest poszkodowaniem wierzyciela; jego istotą jest wypowie­dzenie kontraktu; albo, jeśli kto chce: jest nią wstanie od gry, w której braliśmy udział według umownych prawideł.

Reguły gry wiążą mnie tylko póki gram; z chwilą gdy powiem: „nic gram więcej”, odzyskuję swą wolność. Tak samo obowiązki społeczne wiążą mnie tylko poty, póki przez swą obecność w życiu deklaruję się jako uczestnik gry; ale przysługuje mi każdej chwili prawo usunięcia się, i z tą chwilą wszystkie obowiązki się kończą. Formułując jeszcze dobitniej: człowieka przynależnego do społeczeństwa wiążą obowiązki społeczne; ale sama przynależność do społeczeń­stwa nie jest obowiązkiem społecznym. Jest to akt dob­rowolny człowieka, który chce brać udział w grze: żyć i korzystać ze zbiorowych urządzeń życiowych. Ten akt dobrowolny jest odnawiany codziennie przez sam fakt nasze­go dalszego trwania przy życiu; ale możemy go każdej chwili nie odnawiać, i jednostce wolno się zabić, tak jak wolno jej, przez naturalizację, przyłączyć się do innego społeczeństwa albo się wynieść w samotność wyspy bezludnej.

Jeżeli zaś poszczególne jednostki, jako  j e d n o s t k i  z winy mojego samobójstwa wyraźnie ucierpią, to — po­mijając wypadek skrajny, o którym wspomniałem przed chwilą — odpowiadam: wasze żądanie, bym pozostał przy życiu, kiedy ja nie chcę, jest nie mniej egoistyczne niż moja, przez zdarzenia wymuszona, wola odejścia. Przeważnie nawet bardziej egoistyczne: bo ofiara, którą przez pozosta­nie przy życiu bym poniósł, jest większa niż ta, którą wy ponosicie przez moje wyniesienie się z życia. A jeśli mnie — jak, przyparci do muru, lubicie czasem mawiać — „kocha­cie” — i dlatego, nie dla własnej korzyści, pragniecie, iżbym pozostał, to to chyba jest niekonsekwencja: bo jeśli kochacie, winniście sprzyjać memu naczelnemu pragnieniu.

A teraz coś o nie ujawnionych, wstydliwych motywach, dla których samobójstwo jest potępiane. Samobójca, przez swój czyn, wszystkim więźniom pokazuje bramę wyjściową, wszystkim niewolnikom — drogę wolności: w oczach dozor­ców i w oczach właścicieli niewolników to zbrodnia. Ale także współniewolnicy — a pod pewnym względem są nimi wszyscy, łącznie z rzeczonymi właścicielami — mają mu jego czyn za złe bo, sami bez odwagi, wmówili w siebie, że niewola ich to konieczność, fatalność, wobec której jest się bezsilnym. Samobójca im przypomina, że jeżeli są w niewoli, to z własnej winy; na nich zwala z powrotem odpowiedzial­ność, którą oni zwalili na fatum. Za jego sprawą czują się nędzni, bardziej nieszczęśliwi niż przedtem; zazdrościliby mu, ale brak im śmiałości. W ich ustach zakaz samobójstwa znaczy mniej więcej: „nikomu niech nie będzie wolno zrywać łańcuchów, na których zerwanie nas nie stać” .

Wreszcie — i o tym może na pierwszym miejscu należało powiedzieć — samobójstwo uświadamia nam grozę stosun­ków, których byśmy chcieli nie widzieć. Samobójca, śród
zaspokojonych życiowo, to jak żebrak w cukierni: przypo­mina nie w porę o innej, mniej słodkiej rzeczywistości.

Elzenberg Kłopot z istnieniem

Ważność tych refleksji jest niewątpliwą ... w obrębie pewnego fundamentalnego założenia: mianowicie że śmierć jest końcem naszego świadomego istnienia. Prawdopodobnie obecnie bardzo mało jest takich którzy wiedzą że to (niestety) nie jest prawdą, jednakże w Nauce Buddy, podczas gdy sami nie wiemy, możemy użyć funkcji wiary. I tu perspektywa jest całkiem inna, śmierć absolutnie nie rozwiązuje naszych problemów a śmierć samobójcza może wręcz je powiększyć. Jeżeli o jakości naszej egzystencji decyduje przede wszystkim jakość naszego umysłu, warto wykorzystać dany nam czas, na pracę nad uszlachetnianiem umysłu. Zatem jedyne rozsądne usprawiedliwieniem dla samobójstwa jest ucieczka przed olbrzymim bólem fizycznym, który tak czy tak uniemożliwia nam praktykę Dhammy. Ale to skrajne wypadki i dopóki można, lepiej praktykować cierpliwość i akceptację.

W Nauce Buddy sprawę komplikuje też sytuacja gdy jest się mnichem, tu najgorsze co mnich może zrobić to złożenie szat, nie samobójstwo. Dodatkowo ci którzy są przekonani o tym że osiągnęli poziom ariya, o ile nie przeceniają swego stanu, są wolni od obawy przed negatywnymi skutkami samobójstwa. Większość samobójców popełnia samobójstwo pod wpływem negatywnych stanów emocjonalnych, a to dokładnie okoliczności których powinno się unikać podczas śmierć a które mogą źle wpłynąć na przyszłe narodziny.

Nanavira Thera o samobójstwie:

.... 

Nie, nie słyszałem o wietnamskim mnichu, który się podpalił. Można podziwiać odwagę ludzi, którzy pozwalają sobie, zachowując przy tym pełen spokój, na spłonięcie. Od razu myśli się: “Czy byłbym zdolny do zrobienia tego samego?” Gdyby przypadkowo spotkało mnie to teraz, z pewnością pozwoliłbym sobie na grymas twarzy i jęknięcie lub dwa (przynajmniej). Ale to porównanie w rzeczywistości nie jest sprawiedliwe. Ten mnich ewidentnie był już spalany wewnętrznie przez entuzjazm czy niechęć i stąd już niewielki krok by spalić się zewnętrznie dzięki benzynie i płomieniom. Ale ja obecnie nie odczuwam ani entuzjazmu ani niechęci i rzadko kiedy innymi czasy. Poza tym mnich ten miał liczną zainteresowaną widownię a to musi dużo pomagać. Przed tak zaciekawionym i jak myślę lekko wrogim tłumem, można odegrać całkiem dobre przedstawienie. Ale te akty heroizmu nie są tak zupełnie niespotykane w historii świata. W nocie edytora do mojego Kierkegaarda odkryłem następujące: “Mucius Scaevola jak powiadają włożył swą prawą rękę w płomienie i pozwolił jej spłonąć na oczach Etruskiego króla Porfinnasa, bez zmiany wyrazu swej twarzy”. (CUP 568).

Ale najbardziej celebrowanym z tych samo-podpalaczy jest Kalanos. Bez wątpienia pamiętasz, że Kalanos był hinduskim ascetą – choć nie buddystą, który towarzyszył armii Aleksandra podczas jej wycofywania się z Indii. W pewnym momencie ogłosił on, że nadszedł jego czas by umrzeć i zaaranżował skonstruowanie pogrzebowego paleniska. Wszedł na nie i je podpalił i siedział ze skrzyżowanymi nogami, nieruchomo, aż jego ciało pochłonęły płomienie.

Cóż za okazja! Przed całą grecką armią i prawdopodobnie przed samym Aleksandrem Wielkim osobiście na niego patrzącym; i każdy z tych twardych i niepokonanych weteranów, którym nie obcy był ból i cierpienie, zastanawiający się czy on sam byłby zdolny do takiej chłodno-krwistej wytrzymałości; ze spoglądającymi na niego oczami przyszłych pokoleń (jego sława przetrwała dłużej niż dwadzieścia wieków) i z honorem indyjskiego ascetyzmu jako stawką (a indyjski ascetyzm to Indie); - jak mógł zawieść?

Przez moment aż chciałoby się być Kalanosem. A jednak z punktu widzenia Dhammy, wszystko to głupstwa, dziecinna eskapada. Chrześcijański “świadek wiary” jest męczennikiem śpiewającym hymn wśród płomieni, buddyjski “świadek wiary”, jest ariya spokojnie udzielającym instrukcji o Dhammie i prowadzącym innych do tego co sam osiągnął.

Człowiek może odebrać sobie życie z wielu powodów i nie można tu dać generalnego stwierdzenia, ale kiedykolwiek samobójstwo jest gestem uczynionym by zaimponować, wpłynąć czy zaniepokoić innych, jest zawsze jak mi się wydaje oznaką niedojrzałości i pomieszanego myślenia. Niezależnie jak bardzo możemy podziwiać odwagę tego wietnamskiego mnicha, mądrość jego czynu pozostaje bardzo wątpliwa. Nie znam szczegółów prowokacji władz katolickich ale mnich jak się wydaje zabił się “walcząc w sprawie buddyzmu”. Z pewnością jego działanie jest nieskończenie bardziej chwalebne niż podpalanie kościołów, ale z tego nie wynika, że jest bardziej mądre...

Czytaj całość →

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.