Wszelka samotność jest w moich oczach zbyt mała - nawet samotność Pustki, nawet Boga. Jakież to straszliwe wymagania zagościły w moich nostalgiach!
Usunąć wszelkie pragnienia! - oto mój cel, moje absolutne pragnienie!
*
Ilekroć słucham Bacha, mówię sobie, że to niemożliwe, aby wszystko było pozorem. Musi być coś innego. Ale potem znów nachodzą mnie wątpliwości.
Zbyt wiele próżności czerpał z przywileju bycia nieznanym.
Niebywałe wyjałowienie. Niemożliwość pisania, przejścia od zamysłu do aktu. Graniczące z chorobą poczucie suchości i bezużyteczności. Poważny objaw: mam, by tak rzec, coraz mniej ambicji. A ambicja to przecież w sposób oczywisty sprężyna wszelkiej aktywności.
Dalej, żeby tworzyć, trzeba być wrażliwym na opinię ludzi. Otóż ja obojętnieję na nią coraz bardziej. A co gorsza, podstawą mej samotności nie jest duma, lecz oderwanie, chłód wobec wszystkiego, ze mną na pierwszym miejscu.
*
Przychodzi chwila, gdy nie możemy już się uchylać przed konsekwencjami własnych teorii. Wszystkie nasze tezy, wysunięte bądź to z impulsu wewnętrznej konieczności, bądź pod wp^wem ducha paradoksu, stają się elementami naszego życia. Wtedy żałujemy złudzeń, któreśmy zniszczyli i które chcielibyśmy odbudować. Ale jest za późno. (...)
Nie podkopuje się bezkarnie fundamentów własnego życia. Wcześniej czy później teoria przedzierzga się w rzeczywistość. Żaden atak nie osiąga celu skuteczniej niż ten, który kierujemy przeciwko samemu sobie.
*
Jeśli nie gustuję w Tajemnicy - w literaturze i w ogóle - to dlatego, że dla mnie wszystko jest niewytłumaczalne; co mówię! - ja żyję w Niewytłumaczalnym.
Wszystko dobrze rozważywszy, stwierdzam, że moja wrażliwość spokrewnia mnie z romantykami, tzn. że ponieważ nie potrafię wierzyć w wartości absolutne, swe nastroje biorę za światy, uważam je za substytuty rzeczywistości ostatecznej.
*
Napawa otuchą to, że przemijamy i nikt nie zgaduje ilości ani intensywności naszych cierpień, tak więc nasza samotność będzie zachowana na zawsze.
*
Nie można się złościć na kogoś, kto cię nazywa „potworem”. Dlaczego? Bo potwórjest zawsze sam, a samotność - bodaj nawet w nikczemności - zakłada coś pozytywnego, stan jakiejś łaski in rebours.
*
Kończy pan w ślepym zaułku.
- Błąd. Zacząłem od ślepego zaułka.
*
Wśród ludzi udaję równego gościa. Moją maską jest uprzejmość. Co prawda sam mam dość bycia nieszczęśnikiem - którym jestem zawsze w samotności.
*
Kim pan jest? Jestem cudzoziemcem - dla policji, dla Boga i dla siebie.
*
Szczerość - rzecz niemożliwa w przyjaźni. X, znajomy, którego inteligencji ani smaku specjalnie wysoko nie cenię, mówi mi - i to jakim tonem! - o rozczarowaniu moim artykułem o Demiurgu. Zrazu jego sąd nie obszedł mnie wcale, później jednak „coś we mnie poruszył”.
Jestem jak wszyscy, a wszyscy są jak ja. Nikt nie znosi prawdy o sobie. Trzeba kłamać albo zginąć.
Ludzie skupiają się tylko wokół handlarzy iluzji, w filozofii i we wszystkim. Pustka otwiera się wokół tego, kto nie zniża się do proponowania.
*
Trzeba się przyzwyczajać do nieposiadania niczego. W tej dziedzinie mam niezły trening, jako że przez dwadzieścia pięć lat tułałem się po hotelach. Biblioteka to własność, ciężar. Nie gromadzić nic, nawet lat, oderwać się od własnej przeszłości i przyszłości, stawiać czoło teraźniejszości - nie, godzić się na nią.
*
Myślę o H[ enrim] M[ichaux] udającym, że nie wie, co o nim piszą, a w rzeczywistości doskonale zorientowanym we wszystkim. Nawet jego samotność jest pewną strategią; niby to żyje na innej planecie, a na tej tutaj zarabia na każdym kroku. Właśnie do niego pasuje świetnie znane powiedzonko, nie wiem, czyjego autorstwa: „X to pustelnik dobrze obznajomiony z rozkładem jazdy pociągów”.
Niedawno rozmawiało się o powodzeniu pewnych autorów u kobiet. Pewna dziewczyna, wymieniając nazwisko X, dziwiła się, że z kimś takim można iść do łóżka, a nawet że wzbudza on admirację. Nie mogła sobie wyobrazić fizycznego współżycia z facetem tak tłustym, nadętym i nabrzmiałym. Myślę, że znalazłem odpowiedź. Pisarz cieszący się powodzeniem uchodzi za zdobywcę. A X nim jest: zwyciężył w bitwie, zgniótł przeciwników. Jest górą, dyktuje warunki. To prastare prawo, któremu kobiety nieświadomie ulegają. Po ich stronie chodzi tu o przyzwolenie na gwałt. Gdy obrońcy ustępowali, miasto było wydane wrogowi; kobiety, nawet jeśli go nienawidziły, skrycie go podziwiały. To on wygrał. Odrażający fizycznie pisarz oddziałuje w sposób równie fascynujący. On też jest poniekąd panem Miasta.
Namiętnie wielbię Zobojętnienie.
Ekstaza jest czymś, czego wszyscy wszelkimi środkami szukają - choć jedyna prawdziwa jest ta, którą zdobywamy drogą wyrzeczenia. Wyrzeczenie nie jest „środkiem”; jest „wszystkim”.
*
Bez zastrzeżeń kochałbym naiwność, gdyby zawsze dało się ją odróżnić od głupoty.
Bezczelność to główna cecha paryżanina i chyba nawet Francuza w ogóle, z wyjątkiem sytuacji, w których zapomina on, że jest Francuzem, co nieraz mu się zdarza.
Na moich drzwiach wypiszę:
Każda wizyta jest agresją. albo:
Nie wchodźcie, bądźcie miłosierni. albo:
Każda twarz mi przeszkadza. albo:
Nigdy nie ma mnie w domu. albo:
Przeklęty, kto dzwoni. albo:
Nikogo nie znam. albo:
Niebezpieczny wariat.
To zdumiewające, ilu natrętów szwenda się po tym świecie. Co mają sobie do powiedzenia? Uszanujcie moją samotność - mam ochotę krzyczeć. Tylu moich znajomych skończyło jako kukły, strzępy, karykatury - bo nie umiało obronić swojej samotności.
Smutek prowadzi do gadulstwa. Jak zresztą każdy stan, z którego nie można się wydobyć, włącznie z radością. (Choć, prawdę powiedziawszy, nie może być radości trwałej, podczas gdy smutek utrwala się łatwo, prawie automatycznie. Bujna, dłuższa radość bliższa jest szaleństwu niż ciężkie zasmucenie, a to dlatego, że smutek znajduje uzasadnienie w refleksji, a nawet zwykłej obserwacji, radość natomiast ma w sobie coś z gorączki. Nie sposób radować się czystym faktem istnienia; za to jest normalne, że czujemy smutek, ledwo tylko otworzymy oczy. Postrzeganie jako takie może prowadzić do rozczarowania: prawie wszystkie zwierzęta są smutne... wesołe wydają się chyba tylko myszy.)
Aktem najmniej duchowym jest stworzenie dzieła i przywiązanie się do niego. Nieraz wydaje mi się niepojęte, że wielcy mistycy tak dużo napisali, że pozostawili takie mnóstwo książek. Sądzili niewątpliwie, że sławią w nich Boga i nic innego; co tylko w części jest prawdą, gdyż mniej mówią w nich o Nim niż o sobie.
*
Że moje życie jest katastrofą, dowodzi najlepiej to, że nikt mi nie zazdrości. Głupcy mogą czuć do mnie nienawiść, ale nie zawiść; na to żyję w rytmie zbyt spowolnionym. Każdy może mnie wyprzedzić. Jest to moja wielka korzyść chroniąca mnie przed niejednym ciosem.
*
Owa polinezyjska wyspa, gdzie tubylcy z powodu najmniejszej bodaj obrazy rzucali się ze skały w morze.
Niejestem wierzący ani nawet religijny, to oczywiste, ale nie mogę żałować tych, którzy mają tylko Boga.
Ten niewyraźny krzyk w głębi każdego jestestwa, ta samotność rozciągająca się aż poza Boga...
*
Po co wymyślono Boga, aniołów itd.? Żeby mieć z kim rozmawiać. („Odtąd nie będziesz już mówić z ludźmi, lecz z aniołami” - powiedział Jezus (?) do św. Teresy.) Na pewnym stopniu samotności czy napięcia coraz mniej mamy partnerów do rozmowy; w końcu nawet stwierdzamy, że nie mamy już podobnych nam. Osiągnąwszy to ekstremum, zwracamy się ku niepodobnym (?) - ku aniołom, Bogu. Tak więc to skutkiem braku rozmówcy na tym padole szukamy go sobie gdzie indziej. Głęboki sens modlitwy jest właśnie taki: niemożność zwrócenia się do kogokolwiek tu, na tym świecie, nie skutkiem życia na wyższym duchowym poziomie, lecz z poczucia opuszczenia...
Tymczasem w wypadku świętych, mistyków chodzi nie o opuszczenie, lecz o stan graniczny, o wyosobnienie skutkiem niemożliwości prowadzenia dalszego dialogu z bliźnim.
Nie byłoby absolutu, gdyby człowiek mógł znieść najwyższy stopień samotności. Nie idzie tu o samotność opuszczenia; przeciwnie, w tej skrajnej sytuacji może zaistnieć pełnia w samotności, lecz ta właśnie samotność jest nie do zniesienia, bo zbyt wielka dla ja: ekstaza niemal automatycznie stwarza Boga, inaczej by je zabiła, właśnie dlatego, że jest zbyt pełna, zbyt wielka dla samotnego. Trzeba tu użyć majuskuły, czy chodzi o Boga, czy o Pustkę - najwyższą osobę czy najwyższą bezosobowość - wszelka majuskuła powstaje z paroksyzmu.
2 grudnia Tej nocy myślałem o rumuńskim słowie „nimicnide” pochodzącym od „nimic”, „nic”, i wyrażającym odczucie czczości, frustracji, daremności. Uczucie znicestwienia.
*
Myślę o owej dziewczynie, którą pewnego wieczora, na począt-kn mojego pobytu w Paryżu, spotkałem na bulwarze Saint-Michel, i która mi powiedziała, że jest tak samotna, iż rano spogląda na budzik jak na żywą istotę, jak na osobę: gdyż robi trochę hałasu, wyznacza czas i prawie się porusza.
Samotność w wielkich miastach.
Zdaje się też, że mi powiedziała, iż niekiedy ten swój budzik głaszcze. A także: „Mój jedyny kontakt z życiem to ten mój budzik”.
Ktoś obdarzony poczuciem sprawiedliwości powinien odejść na pustynię.
W Paryżu nie sposób natknąć się na kogoś, czyja oryginalność nie byłaby pochodzenia książkowego. Gdzie znaleźć natury? Celine był ostatnią postacią, której punkt wyjścia nie był literacki.
Tym, co w mej przeszłości mam sobie najbardziej do zarzucenia, jest arogancja intelektualna.
Po prawdzie jednak odnajduję ją u wszystkich obecnie aktywnych młodych. Jest to więc jakaś stała cecha, przywara wieku.
Łatwo pisać i mówić tonem zarozumiałym. Albowiem łatwiej naśladować Jupitera niż Lao-cy.
Ten i ów wyobrażający sobie, że myśli, w istocie tylko wydaje dekrety. Przyjmuje rolę prawodawcy lub boga; to łatwiejsze i bardziej efektowne.
Na początku wszelkiej kariery intelektualnej powinno się obowiązkowo odbywać staż w jakiejś instytucji uczącej sceptycyzmu. Byłaby to inicjacja w tajemnice i pokorę wątpienia.
Skromność nigdy nie popada w rozpacz. Jest to przywilej i wada pychy.
Wielka zmiana w moim życiu w 1941 roku, gdy przestałem się interesować innymi. Przedtem każdy przechodzień, zwłaszcza płci żeńskiej, budził moją ciekawość. Chciałem wiedzieć o nim wszystko, nie wahałem się go zaczepiać. Potem to zaciekawienie już tylko malało. Inny to nie moja specjalność.
Nie jest tak, jak twierdzi Nietzsche, że pogardę innych trudniej znosić niż samopogardę. Właśnie ta druga kroczy na czele; jest także rzadsza i trudniejsza, gdyż robimy wszystko, by jej uniknąć. Kiedy jednak okazuje się od nas silniejsza, gdy wyłania się z naszych głębi, przytłacza nas nieskończenie bardziej od tamtej, która spada z zewnątrz i którą od czasu do czasu potrafimy zapomnieć, podczas gdy ta co emanuje z nas, trwa dłużej w rozjątrzeniu i wszechobecności.
*
List polecony od P.M., który mnie pyta, dlaczego nie odpowiedziałem na jego list z września. Domniemywa, że zaniedbałem tego, gdyż jego list był zbyt mroczny. Nie mogę powiedzieć tym dawnym przyjaciołom, jak bardzo oderwałem się już od naszej ginte [plemienia, szczepu]. Poza tym było w owym liście coś, co wprawiło mnie w zły humor: otóż pisał w nim, że jestem jego jedynym przyjacielem. Nie lubię, gdy ktoś w sposób tak obcesowy czepia się mnie, obarcza mnie odpowiedzialnością za cudzy los, nachalnie przypomina mi o przyjaźni, dramatyzuje stosunki, które powinny pozostać abstrakcyjne. Rozumiem, rozumiem samotność ludzi stamtąd. M. mówi, że od ponad dwóch miesięcy z nikim się nie spotyka. To tragiczne, ale ja mu zazdroszczę. Tu niemal codziennie widuję się z ludźmi, których wolałbym nigdy nie poznać, muszę się bronić, strzec swej samotności, do minimum ograniczać spotkania. Oni tam, w kraju, wyobrażają sobie, że mamy tylko ich, że są w centmm naszych trosk. Popełniłem wielki błąd, odnawiając stosunki ze starymi przyjaciółmi; mogę ich tylko rozczarowywać. Albowiem nie mogę dać im nic, pod żadnym względem, a oni tak samo, bo ich historie siłą rzeczy się powtarzają; w końcu jest to zawsze ta sama sprawa. Mam tego dość, dość, dość.
O umarłych mówi się, że zniknęli. Istotnie - zniknęli. Nie zostawiając śladów, takjakby ich nigdy nie było. Ludzie sądzą, że używają eufemizmu, a tymczasem zniknięcie brzmi silniej i straszniej niż śmierć. Przejście [na drugą stronę] także jest pseudoeufemizmem.
W pojęciu zniknięcia jest odcień dezercji, ucieczki, niewierności, współgrający dość dobrze z umieraniem, braniem nóg za pas.
*
Dobrą stroną starzenia się jest to, że możemy z bliska obserwować powolną i systematyczną degradację organów; wszystkie zaczynają trzeszczeć, jedne ostentacyjnie, inne dyskretnie. Odrywają się od ciała jak ciało od nas: wymyka się nam, pierzcha, już do nas nie należy. To dezerter, którego nawet nie możemy zadenuncjować, bo nigdzie się nie zatrzymuje i nie wstępuje na służbę do nikogo.
Są chwile, gdy, jakkolwiek byśmy byli oddaleni od wszelkiej wiary, tylko Boga możemy sobie wyobrazić jako rozmówcę. Zwracanie się do kogoś innego wydaje nam się niemożliwością albo absurdem. Samotność w stadium skrajnym wymaga formy konwersacji także skrajnej.
Cioran Zeszyty
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.