czwartek, 7 grudnia 2023

Stawiać sobie cel wyżej niż ma się nadzieję zajść?

 


Jest pewien stopień zamożności dla rozwoju subtel­niejszego w nas człowieczeństwa korzystny, a można go określić mniej więcej jako zabezpieczenie od głodu Vi pewność jutra. Nędza człowieczeństwu nie sprzyja; dopiero kto wygrzebie się z nędzy zaczyna być wrażliwy na co innego niż na swój bezpośredni interes. Usunięcie nędzy i dla każdego człowieka byt zapewniony: oto zatem pierw­sze zadanie. Ale drugim czynnikiem ujemnym jest znowuż nadmierne bogactwo, za którym idzie komfort i możność używania materialnego, z kolei wywołując nadmierne przywiązanie do „dóbr tego świata”. Można tedy powiedzieć:
znieść nędzę i zapobiec, żeby się ludzie nie bogacili ponad swe rzeczywiste potrzeby, tj. nie wychodzili ponad stan zwany kiedyś honesta paupertas, oto wszystko co jest do zrobienia. Ale nie, jest coś jeszcze głębszego: sam zmysł posiadania. Radykalnym na niego sposobem byłoby usunięcie wszelkiego posiadania w ogóle, własności prywat­nej. Alias: ustrój komunistyczny. Niestety chęć odgrodze­nia się od innych ludzi przez osiąganie tego co im niedo­stępne, czyli pewien i na tym polu przejawiający się instynkt arystokratyczny, to rzecz ludziom wrodzona, i z tym walka byłaby ciężka.

6 IV. Często się zdarza, że coś aprobujemy instynktow­nie, a czując, że to coś przez ogół jest potępiane, wykonuje­ my najniemożliwsze sztuki logiczne, by wykazać, że z ogól­nie przyjętymi pojęciami o dobrem i złem nie jesteśmy jednak w niezgodzie. Ale tak nic się nie wskóra. Należy szczerze i odważnie w sobie samym zbadać  p s y ch i c z n e  przyczyny, dla których się daną rzecz aprobuje, psy­chiczne potrzeby, którym stanowisko nasze czyni zadość, — i wydobycie na jaw, śmiałe i bez obsłonek, tych potrzeb, będzie uzasadnieniem właściwym.

15 V. Każdy pogląd ma wartość o tyle, o ile jest prze­zwyciężeniem swej antytezy, nie zaś naiwnym, bezpośred­nim odbiciem naszego usposobienia. Głupi pesymizm jest ten, który płynie prosto z temperamentu, mądry ten, który się utrzymuje po poznaniu i zgłębieniu wszy­stkich racji przemawiających za optymizmem; i tak samo na odwrót. Głupi jest ironiczny sceptycyzm snobów, któ­rzy nigdy w nic nie wierzyli, i głupia wiara tego, kto wątpić nigdy nie miał sposobności; ale jest i mądry sceptycyzm (tego, kto przeszedł przez wiarę), i mądra wiara: tego kto wątpił i pokonał swe wątpliwości.

Śmierć tym większym bywa postrachem, im życie jest uboższe i bardziej wegetatywne; a im bardziej duchowe, kulturalne, bogate w siły i w pełni rozwinięte, tym lęk przed śmiercią jest mniejszy. A nie przeciwnie, jakby można pomyśleć. To, co się w nas boi śmierci, to organizm, roślina; w chwilach zaś gdy życie jest najcenniejsze, myśli się o śmierci z taką pogodą, że niemal jako o koronie życia. Stąd wniosek: „im piękniejsze twe życie, tym mniej go będziesz żałował”.
Ślepe przywiązanie do życia to przejaw nędzy życiowej.
A najpiękniejszą czarę z największą satysfakcją się w końcu rozbija.

28 VI. Typową formą siły moralnej jest odwaga; jej typowym przeciwieństwem strachliwość. Istota duchowa w człowieku strachu nie zna; strach jest cechą istoty żyjącej, biologicznej, cechą „ciała” i tego co z ciała. To, co we mnie się boi, to moje trzewia.
Zastanawiałem się często, dlaczego kłamstwo powszech­ nie uchodzi za rzecz najnikczemniejszą. Czy nie dlatego, że prawie zawsze kłamie się z tchórzostwa, z obawy?
Kłamstwo nie z tchórzostwa nie jest nikczemne i może podlegać dyskusji. [ Zgodnie z Dhammą nie  zawsze należy mówić prawdę, ale nigdy nie należy kłamać].

27 X. H i s t o r y k o m  i  k r y t y k o m   k u   p r z e s t r o ­d z e.  Nie ma pocieszniejszego widowiska, jak człowiek rozsądny sądzący wielkiego.

Dlaczego pan profesor Wielowiedzki, który u siebie w ga­binecie z tak okazałym gestem odsłaniał mi skarby swej myśli, w książce tak się wydaje biedny i lichy? Dziwne pytanie! Toć do książki wszedł tylko Wielowiedzki, a pan profesor został w gabinecie.

A znowuż profesor Nieblagowski był w obejściu prosty i przystępny, śmiał się ze śmieszkami, i z dziećmi koziołki wywracał. Wszyscy podziwiali tę jego skromność, i że mu tak zupełnie profesura w głowie nie przewróciła. Gdy znowu raz dobra jego znajoma, pani Niewinnicka, wykrzykiwała:
„Ach, co za skromność!” — obruszył się wreszcie Nie­ blagowski i zawołał: „A właśnie że nie skromność, tylko zarozumiałość!” — „Jak to?” — Niewinnicka spytała.

Profesor chwilę pomyślał, i rzecze tak: „Był sobie Bartłomiej i był Maciej. Obaj zostali profesorami w Psiej Wólce, którą to godność zwyczajnie bakalarstwem zwać się przyjęło. Ale gdy Bartłomiej od dnia onego chodził nadęty i na brata rodzonego nie spojrzał, Maciej jak przedtem z ludziskami się kumał i nic sobie z bakalarstwa robić nie zdawał. Przy­chodzili chłopi i mówili: »Hej Macieju! Nie taki ty jak Bartłomiej; ani to trocha pyszny ani zarozumiały; poczciwy a skromny, i tyła«. A na to Maciej: »Zaraz wam pokażę, że to Bartłomiej skromny a ja pyszny. Boć to tak: jeżeli mnie bakalarstwo w głowie nie przewróciło, to tylko jednego dowodzi: że dla mnie być Maciejem znaczy więcej niż być bakałarzem«” . Tak mówił Nieblagowski i dodał: „Niech teraz pani na miejscu imienia  M a c i e j  moje wstawi, a zoba­czy pani, że jestem nie tylko nie skromny, ale prawdziwie zarozumiały” . „Aa! — Niewinnicka na to — dla pana być Nieblagowskim znaczy więcej niż być profesorem?” Profe­sor skłonił się, trochę zmieszany: „Właśnie żeby tego nie wymówić, opowiedziałem powiastkę o Macieju” .

29 X. Człowiek poświęcający się dla drugich czuje bezpo­średnio tylko swoje poświęcenie, i według niego mierzy wyświadczone przez siebie dobro. Zdaje mu się, że każde jego poszczególne poświęcenie odbiło się echem szczęścia w tamtej osobie, że cokolwiek on sobie odjął, to tamtemu dodał. Zapomina nieszczęsny, że bywają poświęcenia bez­owocne. A zaś ten, który był przedmiotem poświęcenia, odczuł bezpośrednio tylko odniesioną korzyść, — a że ta często wielka nie była, więc i poświęcenia tak sobie bardzo nie waży. Stąd wymagania, jakie za słuszne uważa dob­roczyńca, tak niesłychanie przerastają obowiązki, do jakich się poczuwa obdarowany. I to jest jedno ze źródeł owej niewdzięczności, na którą zwykli utyskiwać rodzice i wy­chowawcy.

Druga przyczyna nieporozumienia jest ta, że człowiek, który chce drugiemu wyświadczyć dobro, daje mu to, co by sam rad otrzymał. Święta naiwności! Toć tamten pragnie czegoś zupełnie innego! To, co bywa ofiarowane jako dobro, jest przyjęte jako rzecz obojętna. A biada temu, kto pragnąc uniknąć skutków nieporozumienia, daru nie przy­jmie! Nie m a gorszej obrazy: — twój dar jest mi obojęt­ny, — to, co ty uważasz za dobro, dla mnie jest przed­ miotem lekceważenia, — gardzę twoją skalą ocen, — to znaczy tobą. A więc pozostaje przyjąć, i splamić się niewdzięcznością. Aby tego jednego uniknąć, radzi Spino­za nie iść między ludzi: i słusznie.

A teraz jeszcze mała poprawka. Powiedziałem, że każdy daje to, co by sam rad otrzymał: gdybyż tak było! Byłaby przynajmniej jakaś rzetelność i styczność z rzeczywistością. Ale zazwyczaj bywa jeszcze gorzej: daje się to, co przez konwencję towarzyską bywa za dobro uznane. Młodzień­cowi dostarcza się koni, a pannie tancerzy. Nieraz daje się to, czego by się samemu właśnie nie chciało, i czyni wybranej osobie tę zniewagę, że się sobie przyznaje in­dywidualność wyniesioną ponad konwencje, a jej nie.

A przeciwnie, młodość, która jeszcze nie zdążyła przesiąk­nąć psychiką konwenansową, najsilniej łaknie  s w o j e g o  szczęścia  i  s w o j e g o  dobra. Lekceważenie jej odrębności, jakie zdradza rodzaj darów, więcej budzi niechęci niż sam dar — wdzięczności. [Warto też pamiętać, że wdzięczność za otrzymaną pomoc nie jest cechą powszechną wśród ludzi i jest to jedna z cech charakterystycznych ludzi szlachetnych (będących w zdecydowanej mniejszości). Innym aspektem dialektyki ofiarodawca/beneficjent rozpoznanym przez moralistów jest problem że gdy usługi tak wielkie, że niemożliwe by się za nie w pełni odwdzięczyć mogą budzić nawet niechęć i wrogość wobec ofiarodawcy. VB]

2 XI. Rany miłości własnej żywiej się odczuwa niż jej zadośćuczynienia. Jedno z pism sportowych, „La Vie au grand air”, zwróciło się ostatnio do szeregu znakomi­ tych atletów, mistrzów walki na pięści, z pytaniem, ja­ka chwila ich kariery najżywiej im utkwiła w pamięci.
Wszyscy wymienili chwile swoich wielkich porażek, ani jeden — chwili zwycięstwa.

3 XI. Rozkosz intelektualna w poznaniu przyczyn nie­szczęścia może być tak silna, że przeważa samo wrażenie nieszczęścia.

Nie ma takiego probierza siły żywotnej człowieka jak jego stosunek do śmierci.

Gdy w człowieku stwierdzimy zrównoważenie intelektu, uczuciowości, zmysłowości i wyobraźni — tak że inte­lekt nie jest na służbie serca, pożądania czy nerwów — to natychmiast mamy wrażenie, że oto intelekt przewa­ża. Dlaczego? Odpowiedź pierwsza: tak jesteśmy przy­zwyczajeni do przewagi tamtych czynników, że samo  w y z w o l e n i e  się myśli imponuje nam jako dowód wiel­kiej jej siły. Odpowiedź druga: że równowagę uważamy za coś, co wyłącznie dzięki sile intelektu można osiąg­nąć. Odpowiedź trzecia: intelekt jest, naszym zdaniem, czymś wyższym z natury więc gdy przestaje być sługą, musi panować.

Stawiać sobie cel wyżej niż ma się nadzieję zajść, to jest sensowne tylko u kogoś, dla kogo ów cel nie jest dobrem najwyższym, i kto wyżej ceni samo dążenie. [Niekoniecznie, to może być po prostu realistyczna ocena naszych obecnych możliwości, a skoro cel jest dla nas czymś najistotniejszym, po prostu musimy mu niemu dążyć, być może z czasem, gdy poczynimy jakieś postępy pojawi się też i realna nadzieja na jego osiągnięcie. VB]

(Bez daty). Kultura nie rodzi się z potrzeb. Właśnie działanie dla czego innego niż dla zaspokojenia jakiejkol­wiek potrzeby jest źródłem, sensem i istotą kultury. [Otóż każde działanie ma na celu zaspokojenie pewnych potrzeb, zatem chodzi tu raczej o podwyższenie jakości naszych potrzeb. VB]

23 II . Jaki jest cel wykształcenia klasycznego? Dać czło­wiekowi kulturę? Raczej: dać kulturze człowieka.

23 II. O b r o n a   r o m a n t y z m u. Gdybym miał teraz wygłosić wykład wstępny, to zamiast l’antiquité comme école d’art wybrałbym temat „romantyzm w opinii współ­czesnej” , i byłaby to jego obrona. Romantyzm jako marze­nie o rzeczach niemożliwych, zbyt wielkich i zbyt pięknych, żeby były możliwe — najpiękniejszej miłości, najszlachet­ niejszej przyjaźni, bohaterstwie, wzniosłości, nawet i po­ezji w życiu — taki romantyzm  z a s ł u g u j e  na gorącą obronę. Jeżeli niebo nam dało wielkie aspiracje, nie wol­no im się sprzeniewierzać za karę, że są „nierealne” (to znaczy, że przedmioty ich są niedościgłe). Niebez­pieczne? temu nikt nie zaprzeczy; ale życie uszlachet­niają. Raz muszą, u każdego z nas, przejść przez ogień krytyki, ale to jest stadium przejściowe. Kto je raz prze­nicował i z kabotyńskich domieszek oczyścił, niech do nich wraca i nie wątpi, że dzięki nim stanie się lepszy. Kto się zatrzymuje w stadium krytycznym, popełnia odstępstwo i zdradę. Bo nie wolno mi się zadowolić tym co niższe, gdy już raz, chociażby tylko in my mind’s eye, widziałem to wyższe.

28 IV. „Cóż nam po filozofii albo religii, która nie pomaga żyć? Cóż to obchodzi życie, czy Bóg stworzył zło, czy je tylko toleruje?” (James). — Odwracam: co mnie po życiu, które nie pozwala filozofować? I co to Pana Boga obchodzi, czy jakiemuś yankesowi żyje się gładko czy z drobnymi zahaczeniami?

Z książki Elzenberga Kłopot z istnieniem. Aforyzmy w porządku czasu

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.