Gdy Grek Bazyli, ojciec
wschodniego monastycyzmu, jako młody człowiek, przepełniony
wstrętem do gadulstwa wszechobecnego w nowoczesnym społeczeństwie
owej epoki, do którego sam dotąd należał i którego pychę i
arogancję pielęgnował w sobie przez długie lata, opuszczał
ojczyste Ateny, był początkowo tylko ciekaw, jak wygląda życie
egipskich pustelników, o których mówił cały świat. Kiedy dotarł
na pustynię, eremici odmówili jednak odpowiedzi na którekolwiek z
jego pytań. Uczniowie mogli często towarzyszyć swym nauczycielom
jedynie na odległość, aby nie mieć sposobności do nawiązania z
nimi rozmowy. Świadomość Ojców Pustyni, jak łatwo może zbłądzić
ludzki język, znalazła szybko wyraz w nakazie całkowitego
milczenia.
Bazylego taka perspektywa
fascynowała. Pragnął, aby jego wnętrze napełniło się spokojem,
by zapanowała wokół niego tak wielka cisza, że mógłby poczuć
drżenie powietrza. Zamilknąć musiał wszelki zgiełki i ucichnąć
każde niespokojne poruszenie duszy - w takim oto właśnie stanie
Bazyli dosłyszał głos głęboko ukrytej w jego wnętrzu tajemnicy,
który towarzyszył mu odtąd już przez całe życie. Zrozumiał, że
szansą człowieka jest usłyszenie głosu Boga. To zaś możliwe
było wyłącznie w doświadczeniu hezychia - głębokiego
wewnętrznego wyciszenia.
O ciszy mówi się, że
kryje się w niej oddech wieczności, a ludzie mogą w niej odnaleźć
cel stworzenia. Chodzi tu o wewnętrzną tajemnicę oraz dodatkowy
wymiar spokoju, o którym prawie zupełnie już zapomnieliśmy. Cisza
i milczenie są - jak podpowiada doświadczenie mnichów - bramą do
Boga, drzwiami do pomieszczenia, w którym dusza z dala od wszelkiego
zgiełku może naprawdę spotkać się ze Stwórcą. Zatopienie się
w ciszy - Bazyli to zrozumiał - stanowi pierwszy krok do
uzdrowienia.
W medytacji człowiek
przestaje kurczowo chwytać się rzeczy doczesnych. Milczenie i
samotność są drogami, na których można odnaleźć wewnętrzny
pokój i opanowanie, porzucić - jak zalecał Jezus - troski,
otrząsnąć się ze szkodliwych myśli oraz przestać wreszcie
spoglądać wstecz, zadręczając się niepotrzebnymi myślami i
pytaniami, aby w końcu krok po kroku móc zanurzać się w swym
własnym wnętrzu.
- Teraz - ojciec John
znów odwrócił się do mnie - wie pan, dlaczego mnisi szukają
ciszy i milczenia, tego źródła ponad-ludzkiej siły. Nie ma to nic
wspólnego z romantyzmem czy też walką ze stresem. To dążenie
skierowane ku własnemu wnętrzu, ku czemuś, co przekracza wszystkie
kategorie myślenia i rozumienia. Taką perspektywę przyjmują ci,
którzy poprzez święte milczenie oczyścili swe serce i w
niewypowiedziany sposób zjednoczyli się ze Światłem, czyli samym
Bogiem. W ten sposób objawia się niemożliwa do oddania słowami i
niepojęta tajemnica Boga. Widzi się Go w sobie samym niczym w
lustrze.
A dla tych, którzy
znaleźli się na tej drodze już daleko, owa „Boża cisza"
staje się żywiołem, w którym potrafią oddychać zupełnie
swobodnie i bez lęku.
- Czy taki stan osiągnął
również święty Benedykt? - zapytałem.
- Tak przypuszczam.
Papież Grzegorz Wielki pisze o nim przecież: „Kontemplacja była
ważnym etapem jego drogi". Wielcy mnisi nie obracali się wokół
własnego ego, lecz poprzez medytację próbowali zbliżyć się do
wiecznej Prawdy. Aby móc do niej jednak dotrzeć, trzeba mieć w
sobie wiele cierpliwości i pokory, a ponadto bez niestrudzonej
modlitwy jest to niemożliwe.
Za:
Peter Seewald, Szkoła mnichów. Inspiracje dla naszego życia,
przekład; Kamil Markiewicz, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.