piątek, 17 stycznia 2014

Mnisi szukają ciszy i milczenia


Gdy Grek Bazyli, ojciec wschodniego monastycyzmu, jako młody człowiek, przepełniony wstrętem do gadulstwa wszechobecnego w nowoczesnym społeczeństwie owej epoki, do którego sam dotąd należał i którego pychę i arogancję pielęgnował w sobie przez długie lata, opuszczał ojczyste Ateny, był początkowo tylko ciekaw, jak wygląda życie egipskich pustelników, o których mówił cały świat. Kiedy dotarł na pustynię, eremici odmówili jednak odpowiedzi na którekolwiek z jego pytań. Uczniowie mogli często towarzyszyć swym nauczycielom jedynie na odległość, aby nie mieć sposobności do nawiązania z nimi rozmowy. Świadomość Ojców Pustyni, jak łatwo może zbłądzić ludzki język, znalazła szybko wyraz w nakazie całkowitego milczenia.

Bazylego taka perspektywa fascynowała. Pragnął, aby jego wnętrze napełniło się spokojem, by zapanowała wokół niego tak wielka cisza, że mógłby poczuć drżenie powietrza. Zamilknąć musiał wszelki zgiełki i ucichnąć każde niespokojne poruszenie duszy - w takim oto właśnie stanie Bazyli dosłyszał głos głęboko ukrytej w jego wnętrzu tajemnicy, który towarzyszył mu odtąd już przez całe życie. Zrozumiał, że szansą człowieka jest usłyszenie głosu Boga. To zaś możliwe było wyłącznie w doświadczeniu hezychia - głębokiego wewnętrznego wyciszenia.

O ciszy mówi się, że kryje się w niej oddech wieczności, a ludzie mogą w niej odnaleźć cel stworzenia. Chodzi tu o wewnętrzną tajemnicę oraz dodatkowy wymiar spokoju, o którym prawie zupełnie już zapomnieliśmy. Cisza i milczenie są - jak podpowiada doświadczenie mnichów - bramą do Boga, drzwiami do pomieszczenia, w którym dusza z dala od wszelkiego zgiełku może naprawdę spotkać się ze Stwórcą. Zatopienie się w ciszy - Bazyli to zrozumiał - stanowi pierwszy krok do uzdrowienia.

W medytacji człowiek przestaje kurczowo chwytać się rzeczy doczesnych. Milczenie i samotność są drogami, na których można odnaleźć wewnętrzny pokój i opanowanie, porzucić - jak zalecał Jezus - troski, otrząsnąć się ze szkodliwych myśli oraz przestać wreszcie spoglądać wstecz, zadręczając się niepotrzebnymi myślami i pytaniami, aby w końcu krok po kroku móc zanurzać się w swym własnym wnętrzu.

- Teraz - ojciec John znów odwrócił się do mnie - wie pan, dlaczego mnisi szukają ciszy i milczenia, tego źródła ponad-ludzkiej siły. Nie ma to nic wspólnego z romantyzmem czy też walką ze stresem. To dążenie skierowane ku własnemu wnętrzu, ku czemuś, co przekracza wszystkie kategorie myślenia i rozumienia. Taką perspektywę przyjmują ci, którzy poprzez święte milczenie oczyścili swe serce i w niewypowiedziany sposób zjednoczyli się ze Światłem, czyli samym Bogiem. W ten sposób objawia się niemożliwa do oddania słowami i niepojęta tajemnica Boga. Widzi się Go w sobie samym niczym w lustrze.

A dla tych, którzy znaleźli się na tej drodze już daleko, owa „Boża cisza" staje się żywiołem, w którym potrafią oddychać zupełnie swobodnie i bez lęku.

- Czy taki stan osiągnął również święty Benedykt? - zapytałem.
- Tak przypuszczam. Papież Grzegorz Wielki pisze o nim przecież: „Kontemplacja była ważnym etapem jego drogi". Wielcy mnisi nie obracali się wokół własnego ego, lecz poprzez medytację próbowali zbliżyć się do wiecznej Prawdy. Aby móc do niej jednak dotrzeć, trzeba mieć w sobie wiele cierpliwości i pokory, a ponadto bez niestrudzonej modlitwy jest to niemożliwe.

Za: Peter Seewald, Szkoła mnichów. Inspiracje dla naszego życia, przekład; Kamil Markiewicz, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.