piątek, 31 stycznia 2014

Czy szczęście nie jest niczym więcej jak konwencjonalną fikcją?


Skończyłem Schopenhauera. Mój umysł stał się tumultem sprzecznych systemów – stoicyzm, kwietyzm, buddyzm, chrześcijaństwo. Czy nigdy nie będę w pokoju z samym sobą? Jeżeli niepersonalny Bóg jest dobrem, dlaczego nie jestem wytrwałym w dążeniu do niego? Jeżeli to pokusa, czemu do niej powracać po tym, jak się ją osądziło i przezwyciężyło?

Czy szczęście nie jest niczym więcej jak konwencjonalną fikcją? Najgłębsza przyczyna mego stanu wątpliwości jest taka, iż nadrzędny cel i kierunek życia wydaje mi się ledwie przynętą i złudzeniem. Jednostka jest odwiecznie zwiedziona, nigdy nie osiągając tego czego szuka, będąc na zawsze uległą złudzeniu nadziei. Mój instynkt jest w harmonii z pesymizmem Buddy i Schopenhauera. To wątpliwość jest tym co nigdy mnie nie opuszcza, nawet w chwilach nasilonej religijności. Natura w rzeczy samej, jest dla mnie Mają; i patrzę na nią, jak gdyby oczami artysty. Moja inteligencja pozostaje sceptyczna. W cóż więc wierzę? Trudno byłoby to wyrazić. Głupstwo! Wierzę w dobroć, i mam nadzieję że dobra wola zwycięży. Głęboko wewnątrz tej ironicznej i rozczarowanej istoty jaką jestem, kryje się dziecko – szczere, smutne, proste stworzenie, wierzące w ideały, w miłość, w świętość, i we wszystkie niebańskie przesądy. Całe milenium idylli śpi w mym sercu; Jestem pseudo-sceptykiem, pseudo-pogardliwcem.

Borne dans sa nature, infini dans ses voeux,
L'homme est un dieu tombe qui se souvient des cieux.”

Amiel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.