Skończyłem Schopenhauera. Mój umysł
stał się tumultem sprzecznych systemów – stoicyzm, kwietyzm,
buddyzm, chrześcijaństwo. Czy nigdy nie będę w pokoju z samym
sobą? Jeżeli niepersonalny Bóg jest dobrem, dlaczego nie jestem
wytrwałym w dążeniu do niego? Jeżeli to pokusa, czemu do niej
powracać po tym, jak się ją osądziło i przezwyciężyło?
Czy szczęście nie jest niczym więcej
jak konwencjonalną fikcją? Najgłębsza przyczyna mego stanu
wątpliwości jest taka, iż nadrzędny cel i kierunek życia wydaje
mi się ledwie przynętą i złudzeniem. Jednostka jest odwiecznie
zwiedziona, nigdy nie osiągając tego czego szuka, będąc na zawsze
uległą złudzeniu nadziei. Mój instynkt jest w harmonii z
pesymizmem Buddy i Schopenhauera. To wątpliwość jest tym co nigdy
mnie nie opuszcza, nawet w chwilach nasilonej religijności. Natura w
rzeczy samej, jest dla mnie Mają; i patrzę na nią, jak gdyby
oczami artysty. Moja inteligencja pozostaje sceptyczna. W cóż więc
wierzę? Trudno byłoby to wyrazić. Głupstwo! Wierzę w dobroć, i
mam nadzieję że dobra wola zwycięży. Głęboko wewnątrz tej
ironicznej i rozczarowanej istoty jaką jestem, kryje się dziecko –
szczere, smutne, proste stworzenie, wierzące w ideały, w miłość,
w świętość, i we wszystkie niebańskie przesądy. Całe milenium
idylli śpi w mym sercu; Jestem pseudo-sceptykiem,
pseudo-pogardliwcem.
“Borne dans sa nature, infini dans
ses voeux,
L'homme est un dieu tombe qui se
souvient des cieux.”
Amiel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.