Na zakręcie stały słupki pośrodku
drogi. Jeden z nich był przewrócony. Spojrzałem na drogę. W dali
jechał wóz, ale obliczyłem, że zdążę. Ustawiłem słupek „na
nogi” i cofnąłem się na skraj szosy. Jadący wóz wjechał na
słupek, a przez okno gruchnął w moją stronę Ha, ha, ha grupowy
śmiech młodych pasażerów. Wróciłem na na środek szosy i
ustawiłem na powrót słupek na nogi. Samochód był już daleko,
ale widocznie zobaczyli w lusterku, że ustawiłem na nowo słupek,
więc zawrócili i jadąc gdzieś 110-120 km/godz., znów wjechali na
gumowy słupek i znów buchnęli śmiechem, mijając mnie, Ja
ustawiłem znów słupek, po czy zszedłem kawałek z drogi i zdjąłem
z ramienia chlebak, ściągnąłem kurtkę. Usiadłem i zapaliłem
papierosa. Myślę, że rozbawiona młodzieżówka nie przewidziała
jednego: ŻE JA MAM CZAS.
Zawrócili: znów przewrócili słupek
i znów buchnęli śmiechem, ale ten ich śmiech nie był już tym
razem krystalicznie głupi. Był już czymś głupio zmęczony.
Wyszedłem na środek szosy i spokojnie postawiłem słupek. Samochód
w dali zatrzymał się, chwilę stał i dyskusja tam się jakaś
toczyła i po chwili ruszył dalej. Nie zawrócił.
Edward Stachura
Dzienniki, Zeszyty podróżne 2 s.84-85
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.