Witkacy


Tylko dla zupełnie bezmyślnych i tępych stworzeń Istnienie przedstawia się stale jako pospolite i bezproblematyczne, jak w najbardziej zwykłych momentach, gdy jesteśmy pod bezwzględnym panowaniem poglądu zwyczajnego, poglądu codziennego, a nawet świątecznego dnia.

Każda rzecz, wymagająca intelektualnego wysiłku, mogłaby być przez byle durnia z tupetem ogłoszona jako bzdura przy pomocy etykietki niezrozumialstwa.

Każdy człowiek jest dla siebie podmiotem i przedmiotem a otaczający go świat istnieje dla niego tylko jako zjawisko w jego świadomości.

Mnie się zdaje, że powinno nam chodzić tylko o prawdę w przedstawianiu stanu rzeczy, bo tylko prawda uświadomiona w porę może nas uchronić od zbytecznych złych skutków rzeczy nieuniknionych, które zajść muszą, choćbyśmy nie wiem jakie góry złud spiętrzyli, aby ich nie widzieć.

Wielka ilość różniczkowych świństewek daje w rezultacie jedno wielkie świństwo, w którym żyjemy.

Kierunki stwarzają wybitne indywidualności na tym tle, że znajdują się zawsze osobniki mniej lub wcale nieindywidualne, które prywatne zasady „mistrza” naśladują.

Logik na słowo „sprzeczność” reaguje jak byk na kolor czerwony i powinniśmy go w tym naśladować.

Dobra wola jest najkonieczniejszym warunkiem płodności wszelkiej dyskusji.

Publikę zepsuć można w ciągu lat dwóch czy trzech – na jej naprawę trzeba całych ich dziesiątków.

Filozofia wymaga umysłowej pracy, a nie jest tylko dowiadywaniem się faktów, w które się ma uwierzyć; wymaga pewnej współtwórczości, wewnętrznego napięcia, wysiłku intelektualnego, do którego nie każdy jest zdolny, a raczej się za niezdolnego uważa.

Mnie się zdaje, że nawoływać do bohaterstwa może tylko ktoś, kto sam jest bohaterem.

Siły wyczerpują się w codziennej walce ze zorganizowaną miernotą i ostatecznie nieznacznie dla samego siebie, można znaleźć się na dnie.

Nikt nie wie kim jest. Coś wie, coś czuje – to jest pewne, ale czasem to, co czuje, nie jest w żadnym związku z tym, co wie i myśli.

Jest taki gatunek ludzi mających strach przed nowymi pojęciami i ideami, którzy chcą wszystko spłycić, uzwyczajnić, sprowadzić koniecznie do rzeczy im znanych.

Musimy mieć odwagę być bardziej sobą, a nie trzymać się za sukienkę wyblakłego widma przeszłości ze strachu przed nieznanym, a może nowa wielkość przyjdzie do nas kiedyś sama, kiedy nie będziemy o niej myśleć.

Studiowanie filozofii stwarza jedyną szansę kontaktu z Absolutem, ukazuje wyższy sens istnienia, pozwala człowiekowi „odmienić szarość swej egzystencji, wychylić się w nieznane”, umożliwia zachowanie poczucia „ponadbydlęcej” wartości.

Nie być metafizykiem może tylko człowiek głupi i ograniczony.

Nie chodzi przecie o to, aby się nabuchać cudzych myśli i następnie wyrzygiwać w stanie niestrawionym: ten powiedział to, a ten tamto (jak to sobie pewni panowie wyobrażają studium filozofii) tylko o to, aby poznać najstraszliwsze problemy istnienia i zdobyć sobie jaki taki swój własny pogląd, patrząc jak walczą z nimi największe łby naszej planety.

Ludzie nie zajmujący się filozofią, żyjący w „odproblemionym” pospolitym świecie przeciętnego bydlęcia ludzkiego, nie używają życia, choćby pili najdroższe wina, zażywali najwścieklejsze narkotyki, podróżowali czort wie gdzie na własnych jachtach i uprawiali inne, wyrafinowane rozpusty.

Najbezpieczniej jest tylko ględzić, starając się w niczym nie zabrać zdecydowanego stanowiska.

Z draniami nie należy zadawać się, choćby byli nie wiem jak przepełnieni tajemniczym urokiem życia – tę radę daję wam znad grobu ostatnim wysiłkiem stygnących ust.

Może ktoś myśleć, że pisanie o takich rzeczach, kiedy świat się wali, gdy dzieją się potworne bezprawia dokonywane nad milionami w imię umarłych lub konających fikcji przez bandę zdegenerowanych emanacji nowotwora gnijącego ustroju pseudodemokratycznego, jest wymysłem zupełnego braku wszelkiego wartościowania. Przysięgam, że tak nie jest – problemy te są piekielnie ważne, a nierozwiązanie ich prowadzi do zatrucia w dowolnej strukturze społecznej znajdujących się wartościowych osobników. Dowodem tego nasza historia aż do lat ostatnich.

Widok psa na łańcuchu jest w stanie popsuć mi humor na danym spacerze na dwie godziny, jeśli nie więcej. Zwierzę stworzone i wychowane na przyjaciela człowieka jest bez winy skazywane przez kanalię bez serca na bezterminowe więzienie tym bardziej, że w więzieniu tym nie jest on jak normalny więzień izolowany od świata i jego pokus, tylko przez wzrok, węch, tak silny u psa, wystawiony na ich najsilniejsze działanie. Tak jakby człowieka trzymać całe życie w klatce w sali pierwszorzędnego dancingu i dziwkami pierwszej klasy, bez możliwości wzięcia udziału w żarciu, piciu, rozmowach, zabawie itp, lub nawet raczej niezupełnie podobnych rzeczach.

Kto wie czy postępujące ogłupienie publiki ostatnich lat nie zawdzięcza ludzkość porządnej ilości procentów radioamatorstwa. Resztę dorzyna rozrastająca się gazeta, dancing, sport, alkohol i nikotyna.

Z hałasem jak z każdym nałogiem – wymaga on coraz większego dozowania, aby spełnić swą rolę ogłupienia.

Kretyn nie ma zmysłu odróżnienia rzeczy wartościowych od tandety: on tępi każdą nowość puszczając na nią swój zabójczy uśmiech, a w razie istotnej wartości i uznania dla niej po pewnym czasie robi woltę i staje się znawcą, wolny już uśmiech swój kierując na nowe istotne wartości. Kretyn nigdy nie uśmiecha się swym specyficznym uśmiechem do, czy nad rzeczą przez szersze kręgi uznaną: on ją będzie nieśmiało podziwiać twierdząc, że zawsze miał dla niej uznanie, gdy wszyscy na nią plwali i rzygali.

Genialność w znawstwie ludzi polega na tym, że właśnie geniusze tacy umieją odgadywać podświadomość tych, o których opanowanie im chodzi. Potem grają na niej jak na flecie, a tamci biedacy, nic o tym nie wiedząc, reagują automatycznie tak, jak tego chce zręczny pogromca.

Puszenie się z jednaj strony, wywołuje płaszczenie się z drugiej. Dwie te właściwości są ze sobą w ścisłym związku funkcjonalnym. Na ile ktoś się napuszy, na ile tyle będzie żądał, aby się przed nim płaszczono, a o ile ma egzekutywę, będzie to faktycznie przeprowadzał.

Nie dość jest istnieć po prostu, nierefleksyjnie, biernie, negatywnie, trzeba jeszcze istnienie swe zamanifestować wyraźniej na tle możliwej śmierci i otaczającej nicości, która stanowi jakby tło negatywne wszystkich istnień, jak przestrzeń międzygwiezdna stanowi rodzaj podkładu dla istnienia gwiazd, planet, komet i naszych własnych ciał.

Strach jest wielki pan i głód też władcą jest pierwszorzędnym, ale erotyzm jest też potęgą dość wściekłą.

Cóż, że automatyczni ludzie przyszłości będą szczęśliwi i nie będą wiedzieć o swoim upadku. My wiemy teraz za nich i powinniśmy ich od tego uchronić.

Żyć, będąc niezdolnym ani do życia, ani do śmierci, z świadomością małości i nędzy swoich idei; nie kochając nikogo i przez nikogo kochanym nie będąc, być samotnym zupełnie w nieskończonym, bezsensownym (sens jest tu rzeczą subiektywną) wszechświecie – jest rzeczą wprost okropną.

O jakie złudne są te wyższe tak zwane wymagania od siebie: prowadzą na wyżyny, z których się potem na zbity łeb wali w samo dno upadku.

Wytrzymać istnienie bez obłędu, rozumiejąc choć trochę jego esencję, bez zatumaniania się religią czy społecznikowstwem, to nadludzkie już niemal zadanie.

Jak już nie można wierzyć sobie samemu ani swemu narodowi, ani jakiejś idei społecznej, niechże pozostaje choć wiara w takiego szaleńca, który w to wszystko wierzy.

Tylko ostre postawienie kwestii przez małą grupę ludzi umożliwia powolne filtrowanie się przemian w bezładne cielska społeczeństw.

Sport rekordowy niczego nie odrodzi, tylko dogłupi jeszcze tych, których nie ogłupił dancing, wino i mechaniczna praca.

Sport, który o ile byłby trzymany w ryzach, a nie rozdymany do śmiesznych rozmiarów jakiegoś kapłaństwa, mógłby przynajmniej sprzyjać odrodzeniu fizycznemu nie niszcząc przez swoiste zagłupianie wyższych zainteresowań ludzi młodych i zdrowych.

Rozwydrzenie sportowe jest jedną z sił składowych ogólnego przesunięcia się w stronę ciemności.

Dobrze jest jak jest! Nie myśleć nic, bo śmierć z przerażenia nad samym sobą czai się zza każdego węgła.

Z głupim człowiekiem nie warto gadać.

Znawstwo, w którym znawca wszystkich, a poniekąd siebie, za różnorakie tylko świnie uważa, nie jest znawstwem życia istotnym.

Przychodzą tak straszne chwile poczucia bezsensu wszystkiego, nie tylko całego istnienia, ale najnormalniejszego, najszczęśliwszego, najbardziej bydlęcego życia, że chęć gryźć granity i popijać benzyną.

Dwa są tylko miejsca dla metafizycznych jednostek w naszych czasach: więzienie i szpital wariatów.

Dziś można być tylko potworem albo automatem, o ile naturalnie chce się być czymś w społeczeństwie.

Nasza współczesna, mdła, parlamentarna demokracja, podlana sosem pseudonaukowości, wygodne schronienia dla pseudointelektualnych miernot.

Ile męki, cierpienia i ohydy jest w całym naszym niby idealnym społeczeństwie.

Ludzkości nie ma, są tylko typy dwunożne tak od siebie różne, jak słońce i żyrafy. A jeśli jednolita ludzkość będzie kiedyś istnieć, to w formie takiego mechanizmu który niczym nie będzie się różnił od ula albo mrowiska.

Człowiek dzisiejszy nie zna siebie, w kłamstwie się rodzi, żyje i umiera i nie zna głębi swojego upadku.

Jest obawa, że przez ciągłe podlizywanie się wychowywanej na coraz gorszym materiale publiczności, literaci zamienią się u nas w bandę błaznów, bawiących zupełnie zbydlęciały i zdziwaczały tłum.

Gdzie mają pisać ludzie, chcący wypowiadać się na jakimś wyższym, ponad codzienno-gazetkowym poziomie, jeśli nigdzie ich artykułów drukować nie chcą, nie z powodu ich lichoty, głupoty lub nieciekawych tematów, tylko przeciwnie, z powodu ich mądrości.

Brak zainteresowania się filozofią problematyczną stanowi kardynalną wadę naszej inteligencji, przez co upada ona umysłowo z zastraszającą szybkością.

U nas sam fakt posiadania przez kogoś jakichkolwiek idei, na tle ogólnej bezideowości, wydaje się już podejrzanym, a następnie budzi dziką zazdrość i obawę. Bezideowcy boją się o swoje stanowiska. Ale ponieważ nie mają swoich systemów, dążą tylko do ukatrupienia par force, licząc na ogólną otaczającą ciemnotę.

Gdy przekonano się, że mogą ze mną polemizować, ponieważ bądź co bądź coś niecoś rozumiem i nie dam się łatwo zajść, a przy tym jestem uczciwy w dyskusji, zaczęto mnie przemilczać, o co się zupełnie nie obrażam, jakkolwiek przemilczanie w ogóle jest bronią dość paskudną i dowodzącą tchórzostwa ludzi nie mających odwagi mieć swego zdania o rzeczach „niebezpiecznych”.

Ostatecznie i ja dostanę coś „od wiersza” ale postanowiłem sobie nie napisać ani jednego słowa, którego bym naprawdę nie myślał.

Nie chcę bynajmniej wmawiać komukolwiek rzeczy, której sam nie doświadczyłem i w którą nie wierzę.

Jako człowiek pracujący głową nie znoszę zbytecznych zorganizowanych hałasów, które tak znakomicie umilają życie przeciętnie bezmyślnego stada.

Przeciw zorganizowanej głupocie i świństwu jeden człowiek walczyć nie może. Muszę zbierać teraz owoce całego życia poprzedniego, w którym starałem się zawsze mówić to co myślałem naprawdę, bez względu na osobiste dla mnie skutki.