Ortega y Gasset


Zdziwienie, zaskoczenie to początek zrozumienia. To specyficzny i ekskluzywny sport i luksus intelektualistów. Dlatego też charakterystycznym dla nich gestem jest patrzenie na świat rozszerzonymi ze zdziwienia źrenicami. Cały otaczający nas świat jest dziwny i cudowny, jeśli nań spojrzeć szeroko otwartymi oczami. To właśnie, uleganie radosnemu zdziwieniu, jest rozkoszą dla futbolisty niedostępną, natomiast dzięki niej intelektualista idzie przez życie pogrążony w niekończącym się, wizjonerskim upojeniu, którego oznaką zewnętrzną jest zdziwienie widoczne w oczach. Dlatego też dla starożytnych symbolem Minerwy była sowa, ptak, którego oczy są zawsze szeroko otwarte, jak gdyby w niemym zdziwieniu.

*

Pojęcie tłumu ma charakter ilościowy i wizualny. Przetłumaczmy je, nic w nim nie zmieniając, na język socjologii. Okaże się, że mamy do czynienia z ideą mas społecznych. Społeczeństwo jest zawsze dynamicznym połączeniem dwu czynników: mniejszości i mas. Na mniejszość składają się osoby lub grupy osób charakteryzujące się pewnymi szczególnymi cechami. Natomiast masa to zbiór osób nie wyróżniających się niczym szczególnym. Tak więc pod słowem „masy” nie należy rozumieć wyłącznie czy przede wszystkim „mas robotniczych". Masy to „ludzie przeciętni”. W ten sposób to, co było jedynie ilością, tłum, nabiera znaczenia jakościowego; staje się wspólną jakością, społeczną nijakością. Masy to zbiór ludzi nie wyróżniających się niczym od innych, będących jedynie powtórzeniem typu biologicznego.

*

Masę stanowią ci wszyscy, którzy nie przypisują sobie jakichś szczególnych wartości - w dobrym tego słowa znaczeniu czy w złym - lecz czują się „tacy sami jak wszyscy” i wcale nad tym nie boleją, przeciwnie, znajdują zadowolenie w tym, że są tacy sami jak inni. Wyobraźmy sobie teraz człowieka skromnego, który próbując dokonać oceny własnej wartości, zadaje sobie pytanie, czy posiada jakieś szczególne zdolności, czy wybija się w jakiejkolwiek dziedzinie życia, po czym ostatecznie dochodzi do wniosku, że niestety żadnych szczególnych zdolności czy zalet nie posiada. Człowiek ten czuje się szary, bezbarwny i skrzywdzony przez los, ale nie czuje się „masą”.

*

Nie ulega wątpliwości, że to właśnie jest najbardziej podstawowym kryterium podziału ludzkości na dwa typy osobników: tych, którzy stawiają sobie duże wymagania, przyjmując na siebie obowiązki i narażając się na niebezpieczeństwa i tych, którzy nie stawiają sobie samym żadnych specjalnych wymagań, dla których żyć, to pozostawać takim, jakim się jest, bez podejmowania jakiegokolwiek wysiłku w celu samodoskonalenia, to płynąć przez życie jak boja poddająca się biernie zmiennym prądom morskim.

*

Być może mylę się, ale wydaje mi się, że obecnie pisarz, kiedy bierze do ręki pióro, by napisać coś na znany mu gruntownie temat, powinien pamiętać o tym, że przeciętny czytelnik, dotąd tym problemem nie zainteresowany, nie będzie czytał dla poszerzenia własnej wiedzy, lecz odwrotnie – po to, by wydać na autora wyrok skazujący, jeśli treść jego dzieła nie będzie zbieżna z banalną przeciętnością umysłu owego czytelnika. Jeśli składające się na masę jednostki uważają się za szczególnie uzdolnione, to mamy wówczas do czynienia tylko z błędem jednostkowym, nie z socjologicznym przewrotem. Dla chwili obecnej charakterystyczne jest to, że umysły przeciętne i banalne, wiedząc o swej przeciętności i banalności, mają czelność domagać się prawa do bycia przeciętnymi i banalnymi i do narzucania tych cech wszystkim innym. W Ameryce Północnej powiada się: być innym to być nieprzyzwoitym. Masa miażdży na swojej drodze wszystko to, co jest inne, indywidualne, szczególne i wybrane. Kto nie jest taki sam jak wszyscy, kto nie myśli tak samo jak wszyscy, naraża się na ryzyko eliminacji.

*

Żyjemy w okresie brutalnej i bezwzględnej władzy mas. Doskonale; już dwa razy nazwaliśmy tę władzę „brutalną”, tym samym spłaciliśmy daninę należną bogom pospolitości; teraz możemy już, z ważnym biletem w ręku, zagłębić się ochoczo w temacie, przyjrzeć się widowisku od wewnątrz. Czy może myśleli państwo, że zadowolę się tym krótkim opisem, być może dokładnym, ale zewnętrznym, dającym jedynie powierzchowny obraz problemu? Nie - bo dopiero kiedy się weń zagłębimy, patrząc na całą sprawę z perspektywy przeszłości, to ukaże się naszym oczom cały przerażający ogrom tego potężnego zjawiska. Gdybym się tym zadowolił i tym samym zakończył niniejszy esej, to czytelnik mógłby pomyśleć (i byłby w pełni usprawiedliwiony), że owo cudowne wprost wypłynięcie mas na powierzchnię dziejów sprowokowało mnie jedynie do wygłoszenia kilku pejoratywnych, pogardliwych słów odzwierciedlających po części pogardę, a po części wstręt; jestem przecież znany jako gorliwy zwolennik radykalnie arystokratycznej interpretacji dziejów. Dlatego radykalnie, że nigdy nie powiedziałem, iż społeczeństwo ludzkie powinno być arystokratyczne. Powiedziałem znacznie więcej, i dalej w to wierzę, a każdy dzień utwierdza mnie coraz mocniej w tym mianowicie przekonaniu, że społeczeństwo ludzkie jest zawsze arystokratyczne, czy tego chce, czy nie, dzieje się tak z samej jego istoty. Jak długo jest arystokratyczne, jest społeczeństwem, a im mniej jest arystokratyczne, tym mniej jest społeczeństwem. Mówię tu oczywiście o społeczeństwie, a nie o państwie. Nikt nie powinien uważać, że arystokratyczne zachowanie polega na przybraniu, wobec groźnie wrzącej gniewem masy, kapryśno-zmanierowanej miny dworaka z Wersalu. Wersal - mam tu na myśli Wersal min i kaprysów - to nie jest arystokracja, a nawet wręcz przeciwnie: to śmierć i gnicie wspaniałej niegdyś arystokracji. Dlatego też jedyne, co u tych stworzeń zostało z arystokracji, to dostojny gest, z jakim przyjmowali spadającą na ich szyję gilotynę; godzili się na nią, jak wrzód godzi się na cięcie skalpela. Nie, ten kto rzeczywiście poczuwa się do prawdziwie głębokiej misji, jaką ma do spełnienia każda arystokracja, na widok masy rozpala się płomieniem działania podobnym temu, który pochłania duszę rzeźbiarza na widok dziewiczej bryły marmuru. Arystokracja społeczna nie przypomina w niczym owej niewielkiej grupki ludzi, która rości sobie wyłączne prawo do bycia społeczeństwem, która sama siebie nazywa „towarzystwem” i której życie polega na wzajemnym zapraszaniu się lub nie.

*

W większości epok historycznych nie uważano wcale, by własne czasy były lepsze od czasów dawniejszych. Wręcz przeciwnie, ludzie najczęściej przekonani byli o istnieniu kiedyś, w zamierzchłej przeszłości, jakichś lepszych czasów, życia bogatszego i pełniejszego. Wierzyli w „złoty wiek”, jak byśmy to powiedzieli my, wykształceni przez starożytnych Greków i Rzymian, albo w Alcheringa, jak by to określili dzicy mieszkańcy Australii. Znaczy to, iż ludzie ci mieli wrażenie, że rytm ich własnego życia jest jakiś niepełny, słaby, niezdolny całkowicie wypełnić układu krwionośnego. Dlatego odczuwali podziw i szacunek dla przeszłości, dla epok „klasycznych”, w których życie było pełniejsze, bogatsze, doskonalsze i trudniejsze niż życie ich własnego czasu. Patrząc w przeszłość i wyobrażając sobie życie w owych wspaniałych epokach, nie mieli wcale poczucia wyższości, wręcz przeciwnie, czuli się niżsi tak samo jak stopień temperatury, gdyby obdarzony był świadomością, czułby się niższy od stopnia wyższego, zdając sobie sprawę z tego, że w tym wyższym zawiera się więcej kalorii niż w nim samym. W imperium rzymskim, mniej więcej w sto pięćdziesiąt lat po narodzeniu Chrystusa, zaczyna stopniowo narastać owo poczucie wyczerpywania się żywotności, osłabienia tętna, chylenia się ku upadkowi. Już Horacy pisał:

Aetas parentum peior avis tulit
nos nequiores, mox daturos
progeniem vitiosiorem.

„Od dziadów mniejszych ojców przywitał wiek zmarły,
Tylko strzępy w dziedzictwie wzięły ojców dzieci
Po nas zostaną już karły”.
Ody, Księga III, przeł. L.H. Morstin

Dwa wieki później w całym imperium nie było wystarczającej liczby dostatecznie dzielnych i walecznych Italczyków, by obsadzić wszystkie wakujące stanowiska centurionów i trzeba je było powierzyć najpierw Dalmatyńczykom, a potem barbarzyńcom znad Dunaju i Renu. W tym samym czasie zmalała płodność kobiet, dzięki czemu Italia stopniowo się wyludniała.

*

Autentyczna pełnia życia to nie pełne sytości zadowolenie, sukces, poczucie osiągnięcia szczytu. Już Cervantes powiedział, że „droga zawsze jest lepsza od zajazdu”. Czasy, w których spełniły się ludzkie dążenia, w których ideały przybrały realny kształt, to czasy, w których się do niczego nie dąży, w których wyschły źródła pożądań. Innymi słowy, cała ta pełnia to w rzeczywistości koniec. Bywają epoki, które nie umiejąc odrodzić czy ożywić swych dążeń, umierają z sytości i zadowolenia, tak jak umiera szczęśliwy truteń po weselnym locie.

*

Kiedy mówimy o życiu, zapominamy często o sprawie według mnie najbardziej istotnej, a mianowicie o tym, że życie nasze to przede wszystkim świadomość tego, co dla nas jest możliwe. Gdybyśmy zawsze mieli przed sobą tylko jedną możliwość, to nie byłoby sensu tak jej nazywać. Byłaby to raczej czysta konieczność. Podstawowy warunek istnienia tego zdumiewającego zjawiska, które zwie się naszym życiem, polega na tym, iż zawsze napotyka przed sobą różne drogi, a że jest ich wiele, nabierają one cech możliwości, spośród których zdecydować się musimy na jedną. Powiedzieć, że żyjemy, to tyle, co powiedzieć, że należymy do środowiska określonych możliwości. Ten okalający nas obszar nazywamy zazwyczaj „okolicznościami”. Życie to przebywanie w pewnych „okolicznościach”, czyli w świecie. 13 Takie jest bowiem pierwotne znaczenie pojęcia „świat”. Świat jest zbiorem stojących przed nami możliwości życiowych. Nie jest więc jakimś elementem obcym, stojącym poza naszym życiem, lecz stanowi jego autentyczną ramę. Przedstawia sobą to, czym możemy być, czyli to, co jest naszą możliwością życiową. Ta ostatnia musi się skonkretyzować, aby się urzeczywistnić, albo, innymi słowy, udaje nam się być jedynie drobną cząstką tego, czym moglibyśmy być. Dlatego też świat wydaje się nam tak ogromny, a my w nim tacy malutcy. Świat lub nasze możliwe życie zawsze przerasta nasze przeznaczenie lub nasze życie faktyczne.

*

Zdumiewający warunek ludzkiego żywota! Żyć to znaczy czuć się zmuszonym przez przeznaczenie do wolności, do rozstrzygania o tym, kim w tym świecie będziemy. Nie dana nam jest ani chwila wytchnienia od podejmowania decyzji. Nawet kiedy zrozpaczeni poddamy się losowi, wtedy także postanawiamy niczego więcej nie postanawiać.

A zatem fałszywe jest stwierdzenie, że w życiu „rozstrzygają okoliczności”. Wręcz przeciwnie: okoliczności stawiają nas przed wiecznie nowymi dylematami i zmuszają do ich rozstrzygania. Ale to my rozstrzygamy, rozstrzyga o tym nasz charakter.

*

Człowiek masowy to człowiek, którego życie nie ma wytkniętego celu, a on sam bezwładnie i bezwolnie dryfuje. Dlatego też niczego nie tworzy, choć jego możliwości, jego władza mogą być olbrzymie.

*

O ile tkwiące głęboko przekonania tradycyjne powiadały: „Żyć to znaczy czuć się ograniczonym, a tym samym czuć się uzależnionym od tego, co nas ogranicza”, o tyle nowy głos wewnętrzny woła: „Żyć to nie być ograniczonym przez cokolwiek; to swobodnie puścić wodze swoim chęciom i skłonnościom. Nic, praktycznie biorąc, nie jest niemożliwe, nic nie jest niebezpieczne i nikt nie jest z zasady nadrzędny w stosunku do nikogo”.

*

Natomiast człowiek, którego analizujemy, przyzwyczaił się nie odnosić własnej osoby do żadnej zewnętrznej instancji. Zadowolony jest z siebie takiego, jakim jest. Skłonny jest zupełnie szczerze - i to nie przez próżność - jako rzecz najbardziej naturalną w świecie przyjmować i brać za dobrą monetę wszystko, co w sobie napotyka: mniemania, pożądania, upodobania i wybory. Dlaczego by nie miał tak robić, skoro – co już stwierdziliśmy - nikt ani nic go nie zmusza do uprzytomnienia sobie, iż jest człowiekiem drugiej kategorii, nader ograniczonym, niezdolnym do stworzenia ani zachowania nawet tej organizacji, która zapewnia jego życiu pełnię i zadowolenie, co z kolei daje mu podstawę do owej afirmacji własnej osoby? Człowiek masowy nigdy nie odwołuje się do czynników zewnętrznych, o ile nie zostaje do tego gwałtownie zmuszony przez okoliczności. Jako że obecne okoliczności do tego go nie zmuszają, odwieczny człowiek masowy, zgodnie ze swoim temperamentem, nie odwołuje się do nikogo, czując się w pełni panem swojego życia. Natomiast człowiek wybrany czy wybitny odczuwa wewnętrzną potrzebę odwoływania się do norm zewnętrznych, od niego samego doskonalszych, którym dobrowolnie może służyć. Przypomnijmy, że człowiek wybitny tym się różni od człowieka pospolitego, że ten pierwszy ma duże wymagania wobec siebie samego, natomiast ten drugi, zachwycony własną osobą, niczego od siebie nie wymaga, będąc zupełnie zadowolony z tego, kim jest*. W przeciwieństwie do tego, co się powszechnie sądzi, to właśnie ludzie wybrani, a nie masy, żyją w prawdziwym poddaństwie. Życie nie ma dla nich smaku, jeśli nie polega na służeniu czemuś transcendentnemu. Dlatego też takiej służby nie odbierają jako ucisku. Jeśli tego im braknie, wówczas odczuwają niepokój i wynajdują nowe normy, jeszcze trudniejsze, bardziej wymagające, które ich gnębią. To jest życie rozumiane jako narzucona sobie dyscyplina - życie szlachetne. Szlachectwo określają wymagania i obowiązki, a nie przywileje. Noblesse oblige.

*Człowiek jest intelektualnie masowy wtedy, gdy postawiony wobec jakiegoś problemu zadowala się tymi myślami, które na ten temat Przyjdą mu akurat do głowy. Człowiekiem wybitnym jest natomiast ten, kto nie zadowala się tym, co mu od razu, bez uprzedniego wysiłku, Przyjdzie do głowy, lecz za godne siebie uznaje jedynie to, co go jeszcze przewyższa, a czego poznanie i zrozumienie wymaga zdwojonego wysiłku.

*

Dla mnie szlachectwo to synonim życia pełnego trudu i wyrzeczeń, zawsze gotowego do doskonalenia się, do przechodzenia od tego, co już jest, do wyższych jeszcze celów i obowiązków. Tak rozumiane życie szlachetne jest jaskrawym przeciwieństwem życia pospolitego, bezwładnego, ograniczającego się statycznie do siebie samego, skazanego na wieczne zaskorupienie w sobie, jako że żadna siła zewnętrzna nie zmusza go do wyjścia poza siebie samo.

Dlatego też ludzi w ten sposób żyjących nazywamy masą nie tyle ze względu na ich liczbę, ile ze względu na to, że życie ich jest bezwładne i bezwolne.

Im dłużej żyjemy, tym wyraźniej widzimy, że większość mężczyzn - i kobiet - jest zdolna do podjęcia jakiegoś wysiłku tylko wtedy, gdy wymaga tego zewnętrzna konieczność. Dlatego też te nieliczne, znane nam jednostki, które umieją zdobyć się na spontaniczność i luksus wysiłku, pozostawiają niezatarte piętno w naszej pamięci, nabierając nieledwie monumentalnych wymiarów. To właśnie są ludzie wybrani, szlachetni, jedyni, którzy umieją być aktywni, a nie tylko reaktywni, dla których życie jest ciągłym napięciem, nieustannym treningiem. Trening = askesis. To są właśnie asceci.

*

Wiem dobrze, że wielu moich czytelników myśli inaczej niż ja. To także jest rzeczą zupełnie naturalną i tylko potwierdza moją teorię. Gdyby nawet moje twierdzenia okazały się fałszywe, to zawsze jeszcze prawdą będzie to, że wielu z tych czytelników, którzy się ze mną nie zgadzają, nie poświęciło nigdy nawet pięciu minut na przemyślenie całej tej skomplikowanej problematyki. Jakże więc mieliby myśleć tak samo jak ja? Człowiek, który przypisuje sobie prawo posiadania własnego zdania na jakiś temat, nie zadając sobie uprzednio trudu, by go przemyśleć, jest doskonałym przykładem owego niezmiennego i absurdalnego sposobu bycia człowiekiem, który nazwałem „zbuntowaną masą”. To właśnie znaczy mieć duszę hermetycznie zamkniętą. W tym wypadku chodzi o hermetyczność intelektualną. Dany osobnik poruszając się wśród pewnego zbioru idei, który w sobie nosi, zadowala się nimi, uznając się zarazem za intelektualnie dojrzałego i pełnego.

*

Człowieka mądrego ciągle gnębi obawa o to, by nie zgłupieć, i dlatego podejmuje wysiłki, by umknąć owej nieustannie grożącej głupocie, i na tym właśnie polega inteligencja. Natomiast głupiec nie żywi względem siebie żadnych obaw, czuje się najmądrzejszy na świecie i stąd też bierze się ów godny pozazdroszczenia spokój, z jakim dureń rozsiada się wygodnie w swojej własnej głupocie. Durnia nie sposób wyrwać z objęć własnej głupoty, tak samo jak pewnych owadów nie da się wydobyć z otworu, w którym żyją, nie sposób otworzyć mu chociaż na chwilę oczu i zmusić do porównania własnej skrzywionej wizji świata z bardziej subtelnymi i ostrymi sposobami widzenia otaczającej go rzeczywistości. Głupiec jest niezniszczalny i nieprzenikniony. Dlatego też Anatol France zwykł był mawiać, że człowiek głupi jest znacznie bardziej szkodliwy niż człowiek zły, a to dlatego, że ten drugi czasami odpoczywa, podczas gdy głupiec nigdy.

*

Idea szachuje prawdą. Kto chce mieć jakieś idee, musi najpierw łaknąć prawdy i przyjąć reguły gry, jakie to za sobą pociąga. Nie ma sensu mówić o ideach czy poglądach, jeśli się nie uzna instancji, która by je regulowała, szeregu norm, do których można by się odwoływać w dyskusji. Istnienie norm to podstawa kultury. Nieważne, jakie one są. Chodzi mi o to, że nie ma kultury, gdzie nie ma norm, do których mogliby się odwoływać nasi bliźni. Nie ma kultury, gdzie nie ma zasad praworządności, do których można by się odwołać. Nie ma kultury, gdzie nie ma szacunku dla pewnych ostatecznych stanowisk intelektualnych, do których mogłyby się odnieść strony w dyskusji. Nie ma kultury, gdzie stosunkami ekonomicznymi nie kierują jakieś ustalone zasady. Nie ma kultury, gdzie w polemikach estetycznych nie uznaje się potrzeby uzasadniania dzieł sztuki.

Kiedy nie ma tego wszystkiego, to nie ma kultury; mamy wtedy do czynienia z barbarzyństwem w dokładnym tego słowa znaczeniu. I to właśnie - nie miejmy złudzeń - zaczyna się w Europie ogarniętej postępującym buntem mas. Podróżnik, który przybywa do barbarzyńskiego kraju, wie, że na jego terytorium nie rządzą żadne zasady, do których można by się odwołać. Nie istnieją normy barbarzyńskie. Barbarzyństwo to brak wszelkich norm i możliwej apelacji.

*

Człowiek przeciętny ma w swojej duszy zestaw gotowych „myśli”, brak mu jednak umiejętności myślenia. Nie ma nawet pojęcia o owym subtelnym żywiole, z którego idee czerpią swe soki żywotne. Chce wydawać sądy, ale nie chce uznawać warunków i założeń koniecznych do ich wydawania. Stąd też, praktycznie rzecz biorąc, jego „idee” są niczym innym, jak pragnieniami ujętymi w słowa niczym w muzycznych romansach.

*

Nowy człowiek pożąda samochodu i cieszy się nim, wierząc, iż jest to zwykły owoc jakiegoś rajskiego drzewa. Nie dociera do niego sztuczny charakter cywilizacji, a jego zapał do narzędzi nie obejmuje już zasad, dzięki którym możliwe było ich powstanie. Kiedy wcześniej parafrazowałem słowa Rathenaua mówiąc, że jesteśmy obecnie świadkami „wertykalnej inwazji barbarzyńców”, można było uznać - jak to się często robi - iż jest to po prostu „zgrabne powiedzonko”. Teraz widzimy, że stwierdzenie to może być prawdą lub fałszem, ale że jest przeciwieństwem „zgrabnego powiedzonka”, że jest to formalna definicja zawierająca w sobie wyniki całej skomplikowanej analizy. Współczesny człowiek masowy jest faktycznie prymitywem, który bocznymi drzwiami wślizgnął się na starą i szacowną scenę cywilizacji.

*

W ostatnich trzydziestu latach XIX wieku rozpoczął się powolny, jeszcze utajony schyłek, cofanie się ku barbarzyństwu; czyli, innymi słowy, nawrót do naiwności i prymitywizmu ludzi, którzy przeszłości nie mają albo o niej zapomnieli.

*

Byłoby wielkim uproszczeniem, gdybyśmy uznali za autentyczne ja tę osobowość, którą nam dana osoba ostentacyjnie manifestuje. Jeżeli ktoś upiera się przy tym, iż wierzy, że dwa plus dwa równa się pięć, a nie mamy powodów, by sądzić, iż jest umysłowo nie w porządku, to należy uznać za pewne, że wcale w to nie wierzy, choćby nie wiadomo jak głośno tego dowodził, a nawet dał się za to zabić.

*
Człowiek masowy nie stoi nogami na twardym i niewzruszonym podłożu swego przeznaczenia, lecz woli raczej fikcyjną egzystencję, zawieszony w przestworzach. Dlatego też te życia, bez wagi i bez korzeni - wyrwane ze swego przeznaczenia - tak łatwo dają się porwać nawet najsłabszym prądom. Żyjemy w epoce „prądów” i „dawania się porwać”. Prawie nikt nie stawia oporu powierzchownym prądom, jakie się współcześnie pojawiają w sztuce, ideologii, polityce czy obyczajowości. Dlatego też retoryka odnosi teraz większe triumfy niż kiedykolwiek przedtem.

*

Kiedy masa zaczyna działać sama przez się, czyni to w jeden tylko sposób, bo innego nie zna: linczuje. Nie jest sprawą zupełnego przypadku, że prawo linczu zrodziło się właśnie w Ameryce, która jest w pewnym sensie rajem mas. Jeszcze mniej powinno nas dziwić to, że dzisiaj, kiedy masy triumfują, triumfuje także gwałt i czyni się z niego jedyną ratio, jedyną doktrynę. Od dawna już obserwuję rosnącą tendencję do uznawania przemocy za normę.

*

To właśnie jest największe niebezpieczeństwo, jakie dziś zagraża cywilizacji: upaństwowienie życia, interwencjonizm państwowy, wchłonięcie przez państwo wszelkiej społecznej spontaniczności; wszystko to oznacza unicestwienie historycznej żywiołowości, która w ostatecznym rachunku utrzymuje, żywi i popycha naprzód ludzkie przeznaczenie.

*

Olbrzymia większość ludzi nie ma żadnej własnej opinii, a zatem trzeba im ją wtłoczyć z zewnątrz, tak samo jak wtłacza się smar w łożyska maszyny. Dlatego też po to, by ludzie, którzy własnej opinii nie mają (a tych jest większość) mogli jakąś opinię mieć, jest rzeczą konieczną, by duch - jakikolwiek - miał i sprawował władzę. Bez opinii współżycie ludzkie byłoby chaosem, a nawet więcej, byłoby dziejową nicością. Bez opinii życie ludzkie byłoby pozbawione konstrukcji i organizacji. Dlatego też ludzkość ogarnia chaos, kiedy zaczyna brakować władzy duchowej, kiedy nie ma kogoś, kto rządzi. Tak samo każda zmiana władzy, każda zmiana rządzących oznacza zarazem zmianę opinii i co za tym idzie, zmianę historycznego ciążenia.

*
Europa stworzyła system norm, których skuteczności i płodności dowiodły liczne stulecia. Normy te nie są w żadnym razie najlepsze z możliwych. Ale bez wątpienia istnieją, podczas gdy inne nie istnieją w ogóle bądź ledwie zarysowują się na horyzoncie. By te normy przewyższyć, trzeba przede wszystkim stworzyć jakieś inne. Otóż narody masowe zdecydowały się odrzucić system norm zwany cywilizacją europejską, a ponieważ nie są w stanie stworzyć innego systemu, nie wiedzą, co mają teraz ze sobą robić, i żeby jakoś wypełnić czas, brykają i dokazują. Taka jest pierwsza konsekwencja tego, że ktoś przestał rządzić światem. Pozostali, buntując się, tracą cel życia i pozostawieni sobie samym, nie mają żadnego wytyczonego programu.

Pewnego razu Cygan przyszedł do spowiedzi; przezorny ksiądz zaczął od pytania, czy zna przykazania Boże. Na co Cygan odpowiedział: „Wielebny ojcze, mam zamiar się ich nauczyć, ale ludzie powiadają, że lada dzień mają zostać unieważnione”.

*

Cały świat - zarówno narody jak i jednostki - jest zdemoralizowany. Demoralizacja ta przez jakiś czas bawi, a nawet stwarza pewne niejasne złudzenia. Ludzie podrzędni i upośledzeni wierzą, iż zrzucili z siebie ciążące im jarzmo. Jedynie w dekalogach przetrwał jeszcze charakter obciążenia, który zachował się z czasów wykuwania przykazań w kamieniu i brązie. Etymologicznie rzecz biorąc, rządzenie (mandar) związane jest z obarczaniem, z przekazywaniem komuś czegoś do rąk (manos). Ten, kto rządzi, bezlitośnie i nieodwołalnie obciąża innych. Na całym świecie ludzie podrzędni i uciskani mają już dość tego ciągłego obarczania i uciskania, a zatem z radością korzystają z okresów, w których nie ma już żadnych poważnych i ciążących nakazów. Ale radość nie trwa długo. Bez rządów, które by zmuszały do jakiegoś sposobu życia, życie staje się czystym „bezrobociem”, życiem w „rezerwie”. W takiej nieznośnej sytuacji znajduje się obecnie najlepsza część młodzieży. Już samo to, że czują się wolni, wyswobodzeni z wszelkich więzów, sprawia, iż odczuwają wewnętrzną pustkę. Życie w „rezerwie” jest większym od śmierci zaprzeczeniem samego siebie. Żyć, to znaczy musieć robić coś określonego, czyli wypełnić jakieś zadania; im bardziej zatem się od tego uchylamy, tym pustsze staje się nasze życie.

*

Życie ludzkie już z samej swej natury musi być czemuś oddane: przedsięwzięciom pełnym chwały lub zupełnie skromnym; przeznaczenie może być wspaniałe lub przeciętne i zwyczajne. Jest to warunek dziwny, ale nieodwracalnie wpisany w naszą egzystencję. Z jednej strony życie jest czymś, co każdy ma sam i dla siebie. Z drugiej strony, jeśli to moje życie, które dla mnie tylko jest ważne, nie zostanie przeze mnie czemuś poświęcone, to toczyć się będzie bez celu i kierunku, sflaczałe i bezkształtne. Ostatnimi laty jesteśmy świadkami gigantycznego widowiska, jakim jest widok niezliczonej ilości ludzkich egzystencji, które, nie znajdując celu godnego poświęcenia, kręcą się zagubione we własnym wewnętrznym labiryncie. Wszelkie imperatywy, wszelkie normy i reguły znalazły się w zawieszeniu.

*

Jeśli rzeczywiście mamy coś zdziałać, jeśli jakiś cel wciąga nas bez reszty, to nie można wymagać, byśmy byli w ciągłej dyspozycyjności wobec bliźnich, byśmy poświęcali czas na przypadkowe dobre uczynki.

*

Jeżeli Europejczycy przyzwyczają się do tego, że nie rządzą światem, to w ciągu życia niecałych dwu pokoleń na kontynencie, a wraz z nim na całym świecie, zapanuje inercja moralna, jałowość intelektualna i powszechne barbarzyństwo.

*
Człowiek o otwartej głowie to ten, który, wyzwoliwszy się spod władzy owych fantasmagorycznych „poglądów”, spotyka się z życiem twarzą w twarz, przyjmuje do wiadomości, że wszystko w nim jest problematyczne i czuje się zagubiony. Ponieważ jest to świętą prawdą - żyć, znaczy czuć się zagubionym – ten, kto to przyjmuje, zaczyna sam siebie odnajdywać, zaczyna odkrywać swą autentyczną rzeczywistość i staje wreszcie na twardym gruncie. Instynktownie, jak rozbitek, szuka czegoś, czego mógłby się uchwycić; ta nie cierpiąca zwłoki, tragiczna potrzeba, absolutnie prawdziwa, skoro chodzi przecież o uratowanie życia, zmusza go do uporządkowania życiowego chaosu. Jedyne prawdziwe poglądy to poglądy rozbitka. Cała reszta to retoryka, poza, farsa. Kto się nie czuje prawdziwie zagubiony, ten gubi się bezpowrotnie, a więc nigdy nie odnajdzie siebie samego, nigdy się nie zetknie z prawdziwą rzeczywistością.



*

Pragnąłbym teraz podsumować tezy tego eseju. Dzisiejszy świat wszedł w okres poważnej demoralizacji, której jednym z objawów jest nieokiełznany bunt mas, a która bierze swój początek z demoralizacji Europy. Na demoralizację Europy złożyło się wiele przyczyn. Jedną z głównych była utrata władzy, którą niegdyś sprawowała nad całym światem i nad sobą samą, nad naszym własnym kontynentem. Ani Europa nie jest pewna tego, czy rządzi, ani reszta świata nie wierzy w to, że jest rządzona. Historyczne panowanie rozpadło się.

To nie jest już „pełnia czasów”, bo zakładałaby ona istnienie jasno wyznaczonego i niedwuznacznego obrazu przyszłości, jak to miało miejsce w wieku XIX. Wówczas to uważano, iż wiadomo, co będzie jutro. Ale teraz, zważywszy na to, że nie wiadomo, kto będzie rządził, ani w jaki sposób będzie sprawowana władza nad światem, znowu pojawiły się na horyzoncie znaki zapytania. Kto, to znaczy jaki naród czy grupa narodów; a zatem, jaki typ etniczny; a zatem, jaka ideologia, jaki system wartości i życiowych odniesień.

Nie wiadomo, ku jakiemu ośrodkowi grawitować będą w najbliższej przyszłości ludzkie sprawy i dlatego życie świata stało się skandalicznie prowizoryczne. Wszystko, ale to wszystko, co się obecnie dzieje w życiu publicznym i prywatnym - nawet tym najbardziej osobistym - z wyjątkiem może jedynie kilku dziedzin nauki, jest prowizoryczne. Słusznie czyni ten, kto nie wierzy w to, co się dzisiaj ostentacyjnie głosi, czego się dowodzi, co się wychwala. Wszystko to przeminie jeszcze szybciej niż nastało. Ale to wszystko, od manii na punkcie sportu (manii, ale nie samego sportu) aż do przemocy w polityce; od „nowej sztuki” aż do tak obecnie popularnej mody na opalanie się. Wszystko to pozbawione jest korzeni, bo jest czystym wymysłem, w złym tego słowa znaczeniu, jako odpowiednik lekkomyślnego kaprysu. Nie jest aktem tworzenia rodzącym się w najistotniejszych głębinach życia; nie jest to ani autentyczny zapał, ani potrzeba. W sumie rzecz biorąc, jest wszystko to życiowo fałszywe. Jest zaprzeczeniem, a zarazem zafałszowaniem stylu życia opartego na szczerości i prostocie. Życie jest tylko wtedy prawdziwe, kiedy czujemy, iż każdy jego akt jest konieczny i nieodwracalny. Dzisiaj żaden polityk nie odczuwa swojej polityki jako koniecznej i nieodwracalnej, dzieje się zaś tak tym bardziej, im bardziej krańcowa, jałowa i nieprzemyślana jest jego postawa. Życie autochtoniczne, wyrastające z własnych korzeni, to wyłącznie takie życie, które składa się z kolejnych nieuniknionych i nieodwracalnych epizodów i etapów. Cała reszta, wszystko to, co możemy przyjąć lub odrzucić i zastąpić czymś innym, to właśnie fałszywa postać życia.

Stan obecny to wynik bezkrólewia, pustki jaka nastała między dwoma strukturami historycznych rządów: tego, który był i tego, który będzie. Dlatego też jest to stan w istocie prowizoryczny. I ani mężczyźni nie wiedzą dobrze, jakim instytucjom mają naprawdę służyć, ani kobiety nie wiedzą, jakiego typu mężczyzn naprawdę wolą.

Europejczycy nie potrafią żyć inaczej, jak tylko porwani przez jakieś wielkie jednoczące przedsięwzięcie. Kiedy go brak, wyrodnieją, tracą siły, a dusze ich zaczynają ulegać rozkładowi. Jesteśmy obecnie świadkami początków czegoś takiego. Grupy, które dotychczas zwały się narodami, osiągnęły szczyty swojego rozwoju mniej więcej sto lat temu. Niczego już więcej nie osiągną, o ile nie przezwyciężą swych dotychczasowych ograniczeń. Teraz są tylko przeszłością, niepotrzebnym, krępującym ruchy balastem. Dzięki większej niż kiedykolwiek dotąd swobodzie życiowej zaczynamy teraz czuć, że dusimy się w ciasnych ramach narodu, że potrzebujemy więcej powietrza. Naród, który był przedtem wielką, otwartą przestrzenią, stał się teraz prowincją, „interiorem”. W europejskiej wspólnocie ponadnarodowej, którą sobie stworzyliśmy w wyobraźni, wcale nie musi zaniknąć obecna różnorodność. Podczas gdy państwo starożytne wymazywało różnice między poszczególnymi ludami, uniemożliwiało pojawienie się ich albo też w najlepszym wypadku zachowywało je w postaci zmumifikowanej, idea narodowa będąca czystym dynamizmem wymaga aktywnego i trwałego istnienia różnic, które zawsze stanowiłyby o życiu Zachodu.

*
Oto sedno sprawy: w Europie nie ma już moralności. Nie chodzi o to, że człowiek masowy przedkłada jakąś nową moralność nad inną, starszą, lecz o to, że jego credo życiowym jest dążenie do tego, by żyć bez podporządkowywania się jakiejkolwiek moralności. Kiedy młodzi mówią o „nowej moralności” - nie wierzcie ani jednemu ich słowu. Absolutnie w to nie wierzę, by w jakimkolwiek zakątku naszego kontynentu istniała dziś grupa ludzi ukształtowana przez ethos, który miałby cechy jakiegoś kodeksu moralnego. Mówienie o „nowej moralności" to tylko jeszcze jeden niemoralny czyn i poszukiwanie możliwie najwygodniejszych sposobów wprowadzania towarów pochodzących z kontrabandy.

Dlatego też naiwnością byłoby rzucać dzisiejszemu człowiekowi w twarz prawdę o tym, że pozbawiony jest moralności. Wzruszy tylko ramionami, albo mu to jeszcze pochlebi. Niemoralność stała się rzeczą tanią i każdy może się nią dzisiaj chełpić.

*

Dlatego też nie należy nobilitować obecnego kryzysu, przedstawiając go jako konflikt pomiędzy dwiema moralnościami czy też dwiema cywilizacjami, jedną obumierającą a drugą kwitnącą. Człowiek masowy po prostu nie ma moralności, która zawsze, z istoty rzeczy, jest poczuciem podporządkowania się czemuś, świadomością służby i zobowiązania. Ale może błędem jest mówić, iż „po prostu” nie ma. Bo nie chodzi tu tylko o to, że ten typ człowieka odrzuca moralność, czuje się od niej wyzwolony. Od moralności w żaden sposób nie można się uwolnić. To, co określamy słowem amoralność, które nawet gramatycznie nie jest poprawne, w rzeczywistości nie istnieje. Jeśli nie chcesz podporządkować się żadnej normie, to musisz velis nolis podporządkować się normie, jaką jest negowanie istnienia wszelkiej moralności, a to nie jest postawa amoralna, lecz niemoralna. Jest to moralność negatywna, w której ta druga zachowana jest w formie pustego miejsca.

Jak można było uwierzyć w amoralność życia? Bez wątpienia doprowadziła do tego współczesna kultura i cywilizacja. Teraz zaczyna Europa ponosić żałosne konsekwencje swego zachowania w kwestiach duchowych, swego oddania się bez zastrzeżeń we władzę wspaniałej kultury, nie opartej jednak na żadnych mocnych podstawach.

Ortega y Gasset, Bunt Mas
tłumaczenie: Piotr Niklewicz