sobota, 25 stycznia 2014

Samotność pustyni


Bezczynność - jak nauczyłem się w szkole mnichów - stanowi nie tylko prawo człowieka, lecz również stan konieczny dla zachowania zdrowia. Samotność nie musi polegać od razu - jak to przeczytałem w folderze reklamującym pewną „farmę piękności" - na „otwieraniu sekretnych drzwi w głębinach duszy" czy też „czucia w sobie powiewu wieczności" jest jednak niezbędnym lekarstwem, umożliwiającym odnalezienie siebie samego oraz uwolnienie się od poczucia niestabilności i niepokoju. Wyzwala człowieka z błędnego koła własnej aktywności i zdejmuje mu z oczu klapki, uniemożliwiające szersze spojrzenie na otaczający świat.

Samotność pustyni stoi u źródeł każdego doświadczenia religijnego - przez pustynię musieli przejść wszyscy prorocy: czy to Mojżesz, czy Eliasz, czy też Ojcowie Pustyni, tacy jak święty Antoni. Jezus regularnie wychodził na pustynię, aby pościć, modlić się i podejmować refleksję na temat swego posłannictwa. Dostrzec tu można pewną prawidłowość. Samotność i cisza były również najważniejszymi pomocnikami Jezusa przed rozpoczęciem publicznej działalności, gdy przygotowywał się do pełnienia swej trudnej misji - towarzyszyły mu przez czterdzieści dni, jak gdyby chciał pokazać, że doświadczenie takie jest niezbędne, gdy chce się rozpocząć w swoim życiu nowy etap.

Pustynia stanowi metaforę skierowania się ku własnemu wnętrzu i prowadzenia wewnętrznej walki. Ukazuje czyhające na człowieka zagrożenia, ale pomaga mu również w odrzucaniu fałszywych wyobrażeń i odnajdywaniu na nowo orientacji. Czy to przypadek, że ludzie mający za sobą tego typu doświadczenia, które zmusiły ich do przezwyciężenia własnej żądzy sukcesu, dumy i zaślepienia, stają się zwykle bardziej przystępni i wyrozumiali? Jak wyjaśnił mi ojciec John, gdy zasiedliśmy w mojej celi do umówionej rozmowy, od wyjścia na pustynię rozpoczyna się nasza praca nad sobą.

- Nie polega ona na poddawaniu się praniu mózgu, ale stanowi zazwyczaj bolesny proces, bez którego nie dostąpimy uzdrowienia. Pustynia oznacza w pierwszej kolejności zdystansowanie się, oderwanie się od znajomego otoczenia, skostniałych relacji, utartych schematów, zwykłych ciężarów, bodźców i pokus, ucieczkę od zgiełku i tłoku społeczeństwa rozrywki z jego pustą paplaniną, a wreszcie także pozostawienie siebie samego. Chodzi w nim o to, by wyjść wreszcie z własnej powłoki, zedrzeć - jak radzi ojciec monastycyzmu, święty Bazyli - wierzchnią warstwę swej osobowości. Ale pustynia nie będzie cię też oszczędzać. Będzie cię dręczyć i często nurzać wręcz we własnym prochu.

Według mnicha, złe moce, pokusy szatańskie i dzikie demony, o których mówią Ojcowie Pustyni - ale także święty Benedykt i inni - a które w okresie ich osamotnienia i oczyszczenia opadały ich dosłownie niczym chmary ptactwa nie są jakimś tworem fantazji.

- Każdy jest w stanie zrozumieć - stwierdził ojciec John -że już najzwyklejsza rezygnacja ze zwykłej ilości jedzenia i picia daje nam odczuć stopień naszego uzależnienia, które traktujemy zazwyczaj jako coś oczywistego. Ojcowie Pustyni - jak mówi święty Antoni - odbierali ów bunt elementarnych żądz, «potężną burzę myśli», jako atak mrocznych sił, które dybią na ludzkie życie i w dłuższej perspektywie je niszczą. Są to zwodnicze moce, które bardzo często wytrącają człowieka z równowagi. Pokusy te należy zwalczać niczym potworki z gier komputerowych, zagradzające nam drogę do osiągnięcia wyższego poziomu. Taka już jest jednak egzystencjalna sytuacja człowieka. Pokusy są niczym ogień, niezbędny do tego, aby oddzielić złoto od żużlu.

Za: Peter Seewald, Szkoła mnichów. Inspiracje dla naszego życia, przekład; Kamil Markiewicz, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2011

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.