Bezczynność - jak nauczyłem się w
szkole mnichów - stanowi nie tylko prawo człowieka, lecz również
stan konieczny dla zachowania zdrowia. Samotność nie musi polegać
od razu - jak to przeczytałem w folderze reklamującym pewną „farmę
piękności" - na „otwieraniu sekretnych drzwi w głębinach
duszy" czy też „czucia w sobie powiewu wieczności" jest
jednak niezbędnym lekarstwem, umożliwiającym odnalezienie siebie
samego oraz uwolnienie się od poczucia niestabilności i niepokoju.
Wyzwala człowieka z błędnego koła własnej aktywności i zdejmuje
mu z oczu klapki, uniemożliwiające szersze spojrzenie na otaczający
świat.
Samotność pustyni stoi u źródeł
każdego doświadczenia religijnego - przez pustynię musieli przejść
wszyscy prorocy: czy to Mojżesz, czy Eliasz, czy też Ojcowie
Pustyni, tacy jak święty Antoni. Jezus regularnie wychodził na
pustynię, aby pościć, modlić się i podejmować refleksję na
temat swego posłannictwa. Dostrzec tu można pewną prawidłowość.
Samotność i cisza były również najważniejszymi pomocnikami
Jezusa przed rozpoczęciem publicznej działalności, gdy
przygotowywał się do pełnienia swej trudnej misji - towarzyszyły
mu przez czterdzieści dni, jak gdyby chciał pokazać, że
doświadczenie takie jest niezbędne, gdy chce się rozpocząć w
swoim życiu nowy etap.
Pustynia stanowi metaforę skierowania
się ku własnemu wnętrzu i prowadzenia wewnętrznej walki. Ukazuje
czyhające na człowieka zagrożenia, ale pomaga mu również w
odrzucaniu fałszywych wyobrażeń i odnajdywaniu na nowo orientacji.
Czy to przypadek, że ludzie mający za sobą tego typu
doświadczenia, które zmusiły ich do przezwyciężenia własnej
żądzy sukcesu, dumy i zaślepienia, stają się zwykle bardziej
przystępni i wyrozumiali? Jak wyjaśnił mi ojciec John, gdy
zasiedliśmy w mojej celi do umówionej rozmowy, od wyjścia na
pustynię rozpoczyna się nasza praca nad sobą.
- Nie polega ona na poddawaniu się
praniu mózgu, ale stanowi zazwyczaj bolesny proces, bez którego nie
dostąpimy uzdrowienia. Pustynia oznacza w pierwszej kolejności
zdystansowanie się, oderwanie się od znajomego otoczenia,
skostniałych relacji, utartych schematów, zwykłych ciężarów,
bodźców i pokus, ucieczkę od zgiełku i tłoku społeczeństwa
rozrywki z jego pustą paplaniną, a wreszcie także pozostawienie
siebie samego. Chodzi w nim o to, by wyjść wreszcie z własnej
powłoki, zedrzeć - jak radzi ojciec monastycyzmu, święty Bazyli -
wierzchnią warstwę swej osobowości. Ale pustynia nie będzie cię
też oszczędzać. Będzie cię dręczyć i często nurzać wręcz we
własnym prochu.
Według mnicha, złe moce, pokusy
szatańskie i dzikie demony, o których mówią Ojcowie Pustyni - ale
także święty Benedykt i inni - a które w okresie ich osamotnienia
i oczyszczenia opadały ich dosłownie niczym chmary ptactwa nie są
jakimś tworem fantazji.
- Każdy jest w stanie zrozumieć -
stwierdził ojciec John -że już najzwyklejsza rezygnacja ze zwykłej
ilości jedzenia i picia daje nam odczuć stopień naszego
uzależnienia, które traktujemy zazwyczaj jako coś oczywistego.
Ojcowie Pustyni - jak mówi święty Antoni - odbierali ów bunt
elementarnych żądz, «potężną burzę myśli», jako atak
mrocznych sił, które dybią na ludzkie życie i w dłuższej
perspektywie je niszczą. Są to zwodnicze moce, które bardzo często
wytrącają człowieka z równowagi. Pokusy te należy zwalczać
niczym potworki z gier komputerowych, zagradzające nam drogę do
osiągnięcia wyższego poziomu. Taka już jest jednak egzystencjalna
sytuacja człowieka. Pokusy są niczym ogień, niezbędny do tego,
aby oddzielić złoto od żużlu.
Za:
Peter Seewald, Szkoła mnichów. Inspiracje dla naszego życia,
przekład; Kamil Markiewicz, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.