Meksyk, 26 I 1975. Niedziela
Micha Kątny zbierał, rozsypane po
dywanie, drobniutkie, mikroskopijne kuleczki naszyjnika zerwanego
przez synalka gospodarzy domu, w którym ostatnio gościł. Wdzięczny
jestem losowi, że ten syn nie jest mój – powiedział do siebie w
myśli. Wdzięczny jestem losowi, że nie jest moją zwaną żoną
pani tego domu, do której mówi „ty głupia” ten gówniarz, jej
syn, i ona sobie na to pozwala i pozwala na to jej zwany mąż, a
zwany ojciec tego gówniarza. Wdzięczny jestem losowi, że nie jest
moja ta rodzina, wdzięczny jestem losowi, że nie ma „mojej”
rodziny. Wdzięczny jestem losowi, że nie ma rzeczy, o której
mógłbym powiedzieć, że jest moja – pomyślał dalej Michał
Kątny. Chyba nie ma – powiedział głośno. Dusza tylko - dodał.
Ale to, na szczęście, nie jest rzecz – dodał.
Edward Stachura
Dzienniki, Zeszyty podróżne 2 s.
209-110
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.