Micha Kątny wchodził do
fantastycznych domów, pełnych bogactwa, szyku i przepychu,
umeblowanych z gustem większym lub jeszcze większym, niesłychanie
wytwornych i
- - - - - - - - - - - -
- - - - - - - - - - - -
- i wychodził z nich na ulicę z ulgą
wstrząsającą, że jednak nie, mimo wszystko nie, on nie on będzie
dalej bezdomny.
I rozmyślał nad tym, ach jakie to
straszliwe, ale jakie
ale nie ma nic do powiedzenia , nic do
dodania do tego świata rodzinnego, familijnego, świata braci i
sióstr, i wnuczka i dziadka i wnuczki.
Myślał o tym, że on, poza
niezależnym od niego aktem urodzenia się, w niczym nie przyczynił
się do rozkwitu tych familijnych małych gangów, sympatycznych band
i tak dalej, o tak dalej. Nie, ja nie, myślał, ja nigdy nie dam się
nabrać na tę miodową muchołapkę cap-cap.
Edward Stachura
Dzienniki, Zeszyty podróżne 2 s. 209
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.