W cieniu klasztorów, pod wpływem zmęczenia i bezmiaru pustki rozlewającej się po tkankach, głuchy smutek i niema melancholia rodziły w duszach mnichów ową próżnię, w średniowieczu zwaną acedią. Jest to eleatyczny wstręt, wynik opustoszenia serca i znieruchomienia świata, religijny spleen. Znudzenie — nie Bogiem, lecz z Boga, spadające, jak się zdaje, na samotników z boskiej pustyni. Acedia mieści w sobie prawdy przeczute w niedzielne popołudnia wśród przygniatającego milczenia klasztorów. Acediajest tym wszystkim, co nie wibruje Bogiem. Duszą Baudelaire’a przeniesioną w Średniowiecze.
Pierwsze porywy ekstazy tworzą sobie krajobraz boski, sielankowo-idealny, podkreślony akordami mistycznymi; eleatyczny wstręt acedii deformuje pejzaż fantomatycznie i z metafizyczną gwałtownością wysysa z bytu wszystkie soki, wprowadzając do niego czczość. Nuda pełna trucizny, którą my tylko, śmiertelnicy dotknięci przekleństwem braku łaski, możemy pojąć. Acedia nowoczesna nie jest już klasztornym osamotnieniem (choć każdy z nas w duszy nosi klasztor), lecz pustką i bezsilnym spazmem wyjałowionego Boga.
To prawda, że także w klasztornym spleenie niebo bywa wyjałowione, ale jałowość tę łagodzą oczekiwanie przyszłej pełni oraz wszelkie obietnice możliwej ekstazy. Bógjejr — nawet wówczas, gdy zdaje się bezbarwny, nie niosący pociechy albo nieobecny. Nasza acedia przekształca Go w ornament zwątpień. W każdym sceptycyzmie absolut jest tylko ozdobą.
Nieważne, jaki wybierzesz sposób autodestrukcji. Ktoś zaszywa się w bibliotece, ktoś inny — w knajpie. Rezultat w obu wypadkach identyczny. Sposób autodestrukcji mówi jedynie coś o rodzaju człowieka. Powiedz mi, jaką dla siebie wybierasz ruinę, a powiem ci, kim jesteś. Innymi słowy, powiedz mi, czym wypełniasz swoją samotność
— książkami, kobietami, ambicjami... We wszystkich przypadkach punktem wyjścia jest nuda, dojścia zaś
— zniszczenie. Czy to, żejeden człowiek chce się rozpłynąć w pasmach lazuru, a drugi w uścisku z robactwem, zmienia cokolwiek w przekleństwie ludzkiej kondycji? Niebo zasypane robakami.
Od Baudelaire’a dowiadujemy się, że robaki nie mają oczu ani uszu. Nie pomyśleliśmy o tym. Nie pomyśleliśmy, że życie to tylko ekstaza robactwa w słońcu. Szczęście? Menuet robaków.
Czy przeglądałeś się w lustrze, gdy między tobą a śmiercią leży jeszcze dystans wyobraźni? Pytałeś wtedy twych oczu, bardziej znieruchomiałych niż piramidy? I czy zrozumiałeś wówczas, że nie możesz umrzeć? Źrenice rozszerzone pokonaną grozą zapominają o odpowiedziach i pytaniach. Wtedy z ich znieruchomienia rodzi się pewność udzielająca się ciału i tętnu, dziwaczna i krzepiąca w swej lapidarnej tajemnicy: nie możesz umrzeć. To właśnie milczenie oczu pozwala nam napotkać własne spojrzenie, egipski spokój snu wobec zgrozy śmierci.
Ilekroć zawładnie tobą lęk przed śmiercią, spojrzyj w lustro, zapytaj swych oczu, a zrozumiesz, dlaczego nie możesz umrzeć — nigdy. Oczy wiedzą wszystko, bo splamione są nicością, która upewnia nas, że nic już nie może się zdarzyć.
Cioran Świeci i łzy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.