Trzeba stać ponad swymi namiętnościami i spoglądać na nie z wysoka. — Inaczej: człowiekowi w życiu wolno tak cierpieć, jak cierpi aktor od nieszczęść odtwarzanej przez siebie postaci.
*
W szkicu sceptycznym (15 I) zatrzymałem się na tym, że ból zakłada istnienie podmiotu. Ale kiedy czuję jakiś gwałtowny ból fizyczny, ból zębów dajmy na to, mogę przez pewien wysiłek wziąć ten ból za przedmiot zewnętrzny, siebie samego postawić poza nim, i wtedy ból objawia mi się rzeczywiście jako zjawisko czyste, a nie jako coś, do istnienia czego wymagany byłby mój podmiot. Wrażenie ma się wtedy takie, jak gdyby moja świadomość była z jednej strony, ból z drugiej; nie ma identyfikacji mojego ja z żadnym zjawiskiem; przeciwnie: czuję istnienie swego „ja” n i e z a l e ż n i e od bólu.
[W rzeczywistości doświadczenie jest niepersonalne, i choć faktycznie ból jest tylko obiektem w polu świadomości, sama świadomość także jest niepersonalna, moje "ja" jest zupełnie niepotrzebne do tego by pewna jednostka (puggala) funkcjonowała poprawnie, przeciwnie gdyż myślenie i dokonywanie osądow wartościujących także nie wymaga żadnej osoby (sakkaya) moje "ja" wpływa negatywnie na jakość tychże osądów. VB] ↓
*
Śmierć jest wielkim złem, ale jeżeli nie ma „mnie”, to mojej śmierci też nie ma; „mnie” znaczy tu tyle co „świadomości mojego bytu jednostkowego”.
*
Kto powiada: „Jestem szczęśliwy”, ten już jest na drodze do nieszczęścia: bo słowo j a już wymówił.
*
Nie tak całkiem dobrze jest być kochanym. Kiedy ja silę się na to, żeby z siebie to nieszczęsne j a wykorzenić, wyplenić, wyszarpnąć, wypalić, ktoś drugi tę moją osobę bierze za cel swoich dążeń i przypomina mi: ,jesteś” — kiedy ja nie chcę być.
[Ale "jesteś" może być i faktycznie jest skierowane do pewnej jednostki (puggala) która nie koniecznie musi dźwigać brzemię osobowości. Dla takiej jednostki bycie lub nie bycie kochanym jest obojętne samo w sobie, choć inklinacje ku samotności prawdopodobnie skłoniłyby ją do preferowania samotności, inklinacje do nauczania i dzielenia się swym doświadczeniem skłaniają do preferowania "bycia kochanym" gdyż to znacznie ułatwia przekaz Dhammy.VB
*
Pisarz, którego myśl stale i niewymuszenie obraca się w sferze wysokiej, byle z drugiej strony posiadał sprawność we władaniu językiem, tym samym już będzie dobrym stylistą. Tego rodzaju, zdaje mi się czasami, jest styl Platona, albo Pascala. Żadnego wysiłku w k i e r u n k u stylu — i to jest jeszcze jeden możliwy sens słynnej „prostoty” klasycznej. Zupełnie przeciwna jest postawa takiego Flauberta, któremu styl przedstawia się jako coś realnego, jako prawdziwa entitas, do której się dąży.
*
Człowiek przyrodzoną ma skłonność do podziwia nia tego co sam wymyśli; ale obawa przed zarozumiałością i pychą nie pozwala mu tej skłonności swobodnie się oddać. Wynagradzamy to sobie w taki oto sposób: w wielkiego jakiegoś pisarza wczytujemy swoje własne myśli i potem cały podziw, na jaki on rzeczywiście zasługuje za co innego, oddajemy mu za te właśnie myśli, któreśmy w niego wczytali; i tak bez wyrzutu sumienia możemy sami siebie podziwiać ile nam się żywnie podoba, i rozpływać się w uwielbieniu własnej mądrości.
*
Człowiek „wykształcony” jest to człowiek zewsząd od istoty rzeczy przedzielony mgłą i chmurami cudzych pojęć, tak nieraz gęstymi, że ani jeden promień się nie przedrze.
Oryginalność nie polega na tym, żeby rzeczy widzieć przez mgłę taką albo inną, przez Nietzschego raczej niż przez Schopenhauera; nie polega też na utrzymywaniu się w nie znajomości cudzych pojęć — ale na tym, że się okiem i ręką sięga poprzez te mgły i chmury, i uderza bezpośrednio w firmament. Ile razy mnie się zdarzyło uczuć pod ręką tę twardą opokę? ile razy innym w mym otoczeniu? Tłuczemy się z cudzymi pojęciami, które nam latają koło głowy — i na tym koniec.
*
Jak powstaje p rz e k o n an ie, w pewnych przynajmniej wypadkach. Jest hipoteza, którą też za hipotezę uważamy. Na tej podstawie coraz więcej budujemy wniosków, coraz więcej z niej wyciągamy praktycznych zastosowań, i w miarę tego staje się nam nasza hipoteza coraz cenniejszą. Z nią runąłby cały gmach, więc ona musi już być nienaruszalna: i oto geneza pewności.
*
Tak jak jeden Atman, tak jest jedna piękność — a wszelka wielość typów, to gra Mai.
*
Rozprawiamy o pewnym na ogół źle widzianym zjawisku społeczno-kulturalnym, i ja go bronię. Na to mię pyta interlokutor: „No i na cóż się to przyda?” Powinienem był odpowiedzieć: „Właśnie że się na nic nic przyda, to jest swoista przydatność”. Przekonałem się w tej dyskusji, po raz pierwszy wygłaszając część swoich zapatrywań, jak trudno było słuchającemu zrozumieć to stanowisko myślowe. Nie mógł stanąć na moim gruncie, tak głęboko w nim było zakorzenione myślenie utylitarne.
*
Życie, to coś niby dramat na cześć bogów. Jak ta tetralogia, którą odgrywało się w święto Dionizosa i przed jego ołtarzem.
*
Nieprawda że — jak chce Schopenhauer — im silniej sze pragnienie, tym silniejsza przyjemność. Rzecz sprawia tym większą przyjemność, im mniej nieodparcie czuliśmy jej potrzebę, im mniej ona była natarczywa, imperatywna.
*
Ludzie zwykli drugim przypisywać te pobudki i w ogóle te przejścia wewnętrzne, które znają z własnego doświadczenia. Są na to ilustracje z nizin duchowych; ale oto ilustracja ze szczytów. Nietzsche wszystkim filozofom, nawet takiemu Spinozie, jako źródło ich teorii filozoficznych przypisuje jakieś chęci, namiętności, dążenia do pewnych stanów uczuciowych, i zdaje mu się, że dopiero wtedy dotarł w samą głąb sprawy i na wskroś zrozumiał myśliciela, gdy pod jego filozofię podłożył jakiś motyw tego rodzaju. Otóż jest to wyraźnie przeniesieniem na drugich własnego determinizmu wewnętrznego: bo to właśnie Nietzsche traktował pojęcia filozoficzne jako środki do osiągnięcia pewnych stanów uczuciowych a uniknięcia innych. Stworzył sobie np. teorię powrotu, bo mu, jak sam powiada, była potrzebna möglichst hohe Form der Bejahung. Jego argumentowanie za poglądami albo przeciw polega zazwyczaj na wykazywaniu ich podkładu szlachetnego albo nędznego, i w tym jest genialny; czysto abstrakcyjne natomiast jego argumentacje, dość zresztą rzadkie, najczęściej się nie dadzą utrzymać.
*
Neoslawizm. Czyż byłoby rzeczą możliwą wzniecić dziś w ludach słowiańskich poczucie tej słowiańskości w takim stopniu, by zrobił się z niego hamulec dla walki między nimi? Na to trzeba by, by uczucie słowiańskie stało się silniejsze niż narodowe. Ale czyż w idei słowiańskiej jest tyle siły? bardzo wątpię, gdyż idea ta jest zwyczajnym rozwodnieniem idei narodowej. Żadna zaś idea nie może być wyparta przez formę siebie samej bledszą od siebie.
*
Niepodległość nie jest celem sama dla siebie, tylko narzędziem działania i osiągania celów innych, właściwych. Nie jest ona przy tym narzędziem jedynym i wystarczającym, gdyż oprócz niej są potrzebne jeszcze znaczne siły duchowe. Niepodległość bez siły duchowej na nic się nie przyda, jest płonna.
Wielu Polaków marzy o odzyskaniu niepodległości bez przyczynienia się własnego, przez sam tylko zbieg okoliczności w stosunkach międzypaństwowych. Ale taka niepodległość — w której osiągnięciu nie brała udziału żadna cenna siła w narodzie — z góry będzie podejrzana o ową płonność. Czy więc w ten sposób niepodległość otrzymywać warto? Czy warto przyjąć ją jako podarunek, jeśli się samemu nie poczyniło poważnych w tym kierunku wysił ków? — Tylko znów kwestia: siła duchowa narodu nie jest stale ta sama, może wzrastać lub maleć. Czy niepodległość nie jest warunkiem korzystnym dla jej wzrastania? Gdyby tak, to to by prowadziło do wniosku, że warto otrzymać niepodległość jaką bądź drogą.
Mam wrażenie takie: siłom duchowym niepodległość zdaje się dawać większe mo żliw oś ci rozwoju, ale niewola większą podnietę. Wynikałoby stąd, że stan swój najwyższy winien naród osiągnąć w chwili następującej bezpośrednio po otrzymaniu niepodległości, gdy trwa jeszcze podnieta z czasów niewoli, a już otworzyły się możliwości. Ale klasyczny przykład państewek bałkańskich nie zdaje się tego potwierdzać.
Z książki
Henryka Elzenberga Kłopot z istnieniem
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.