XVII- wieczny jezuicki moralista
Baltazar Gracjan twierdził, za klasycznymi filozofami i mędrcami stoi,
że rozczarowanie światem – tzw. desengaño – jest podstawą osiągnięcia
szczęścia i równowagi w ziemskim życiu. Stan ten nie ma nic wspólnego ze
zgorzknieniem, a wyraża się w osiągnięciu właściwego dystansu do otaczającej
nas rzeczywistości – kapryśnej, zmiennej i przypadkowej, powodującej
najczęściej zawód, ból, cierpienie i troski. Życie ustawia nas raz w roli
aktora, raz w roli widza uczestniczącego w potoku życia innych. Często nasza
pycha skłania nas do zaangażowania w przekonaniu, że bez naszej obecności
wszelkie zamierzenia świata nie powiodą się. Najczęściej szybko okazuje się, że
dla innych ludzi nie jesteśmy wcale tak potrzebni, jak się nam wydaje. Desengaño
obdarza nas właściwym odczytaniem naszego stanu duchowego i kondycji innych
ludzi. Daje nam bezpieczną odległość od kurtyny iluzji oddzielającej nas od
ludzkiej rzeczywistości. Świat jest teatrem, a śmierć końcem sztuki.
Osiągnięcie tego stanu rozczarowania daje duszy spokój, przygotowuje do tego co
nieuchronne dla wszystkiego co żyje (wszak jak pisze Lubomirski, życie to tylko
jemioła na drzewie śmierci!) i obdarza
radością z rzeczy małych. Życie można pokochać tylko patrząc nań z ukosa.
Najczęściej przekonujemy się o
prawdziwej wartości ludzi i rzeczy, tracąc je. Powszedniość obcowania pokrywa
pateną obojętności. Strata zawsze wywołuje żal i nadaje wartość szlachetnego
kruszcu utraconej osobie a nawet rzeczy. Dotyczy to w równym stopniu życia,
które doceniamy, szanujemy i które prawdziwie kochamy, zdając sobie sprawę z
kruchości tego cudu. Nasze życie rozkwita niczym delikatny egzotyczny kwiat na
krawędzi dymiącego krateru.
We wspaniałym tekście będącym
pochwałą samobójstwa, dla niektórych zapewne obrazoburczym, francuski
arystokrata – poeta i prozaik Henry de Montherlant – strażnik przymierza
chrześcijaństwa i pogańskiego stoicyzmu, napisał zaskakującą myśl, że można
naprawdę żyć tylko mając świadomość jak umierać. Należało by dodać, mając pełną
świadomość swojego końca, a nawet ustawiając siebie w perspektywie tego końca.
Montherlant, polityczny ultras i agnostyk, plujący z wysokiej wieży katolicyzmu
na głowy doprowadzonych do wściekłości lewackich antyklerykałów w garniturach i
sutannach, wyartykułował ustami jednego z bohaterów swojej powieści „Chłopcy”
prawdziwe moralne zadanie Kościoła katolickiego, którym jest nie tyle nauczenie
ludzi jak żyć, ale przede wszystkim nauczenie ich jak umierać. Tylko w ten
sposób możemy osiągnąć szlachetność swego życia i pełną satysfakcję z niego.
Za →
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.