piątek, 26 czerwca 2015

Desengaño - stan rozczarowania światem

XVII- wieczny jezuicki moralista Baltazar Gracjan twierdził, za klasycznymi filozofami i mędrcami stoi, że rozczarowanie światem – tzw. desengaño – jest podstawą osiągnięcia szczęścia i równowagi w ziemskim życiu. Stan ten nie ma nic wspólnego ze zgorzknieniem, a wyraża się w osiągnięciu właściwego dystansu do otaczającej nas rzeczywistości – kapryśnej, zmiennej i przypadkowej, powodującej najczęściej zawód, ból, cierpienie i troski. Życie ustawia nas raz w roli aktora, raz w roli widza uczestniczącego w potoku życia innych. Często nasza pycha skłania nas do zaangażowania w przekonaniu, że bez naszej obecności wszelkie zamierzenia świata nie powiodą się. Najczęściej szybko okazuje się, że dla innych ludzi nie jesteśmy wcale tak potrzebni, jak się nam wydaje. Desengaño obdarza nas właściwym odczytaniem naszego stanu duchowego i kondycji innych ludzi. Daje nam bezpieczną odległość od kurtyny iluzji oddzielającej nas od ludzkiej rzeczywistości. Świat jest teatrem, a śmierć końcem sztuki. Osiągnięcie tego stanu rozczarowania daje duszy spokój, przygotowuje do tego co nieuchronne dla wszystkiego co żyje (wszak jak pisze Lubomirski, życie to tylko jemioła na drzewie śmierci!)  i obdarza radością z rzeczy małych. Życie można pokochać tylko patrząc nań z ukosa. 
 
Najczęściej przekonujemy się o prawdziwej wartości ludzi i rzeczy, tracąc je. Powszedniość obcowania pokrywa pateną obojętności. Strata zawsze wywołuje żal i nadaje wartość szlachetnego kruszcu utraconej osobie a nawet rzeczy. Dotyczy to w równym stopniu życia, które doceniamy, szanujemy i które prawdziwie kochamy, zdając sobie sprawę z kruchości tego cudu. Nasze życie rozkwita niczym delikatny egzotyczny kwiat na krawędzi dymiącego krateru.
We wspaniałym tekście będącym pochwałą samobójstwa, dla niektórych zapewne obrazoburczym, francuski arystokrata – poeta i prozaik Henry de Montherlant – strażnik przymierza chrześcijaństwa i pogańskiego stoicyzmu, napisał zaskakującą myśl, że można naprawdę żyć tylko mając świadomość jak umierać. Należało by dodać, mając pełną świadomość swojego końca, a nawet ustawiając siebie w perspektywie tego końca. Montherlant, polityczny ultras i agnostyk, plujący z wysokiej wieży katolicyzmu na głowy doprowadzonych do wściekłości lewackich antyklerykałów w garniturach i sutannach, wyartykułował ustami jednego z bohaterów swojej powieści „Chłopcy” prawdziwe moralne zadanie Kościoła katolickiego, którym jest nie tyle nauczenie ludzi jak żyć, ale przede wszystkim nauczenie ich jak umierać. Tylko w ten sposób możemy osiągnąć szlachetność swego życia i pełną satysfakcję z niego. 
 
W jednym z moich ulubionych filmów „Zapach kobiety”, All Pacino wcielający się w postać starego ślepego pułkownika planującego swoje samobójstwo, pyta z wyrzutem Charlie’go,  młodego towarzysza wkraczającego w bolesną dorosłość: - Podaj mi choć jeden powód by żyć! Charlie Simms stwierdza bez zastanowienia do zgorzkniałego człowieka: - Tańczy Pan tango i jeździ Ferrari jak nikt. Cieszmy się z wszystkich tych małych darów, które składają się na barwy tego delikatnego egzotycznego kwiatu wzrastającego na zboczu śmierci.

Za →

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.