Antypedagogika pojawiła się na
początku lat siedemdziesiątych w Niemczech i USA. Szybko okazała
się być najbardziej radykalnym kierunkiem w dziejach pedagogiki.
Jej przedstawiciele postulowali całkowite zerwanie z wielowiekową
tradycją pedagogiczną. Postawiono tezę, że dzieci nie powinny być
poddawane jakiemukolwiek oddziaływaniu edukacyjnemu.
Korzenie antypedagogiki
Pierwsze impulsy, które przyczyniły
się z czasem do powstania antypedagogiki, popłynęły już z pism
Jana Jakuba Rousseau. Jak wiadomo, Rousseau zakładał, że dziecko
rodzi się z natury dobre, a jego psucie dokonuje się przez
dorosłych, narzucających mu szkodliwe wzorce kulturowe. Właśnie
to założenie o wrodzonej dobroci dziecka przejęła postpedagogika.
Kolejny krok dokonany został na
przełomie XIX/XX wieku za sprawą „ruchu nowego wychowania”. Za
jego początek uważa się głośną książkę „Stulecie Dziecka”,
napisaną przez szwedzką emancypantkę o arystokratycznym
pochodzeniu, Ellen Key (1849 – 1926). W książce można znaleźć
tezy, które okażą się później bliskie współczesnym
propagatorom rezygnacji z edukacji młodzieży. Kładzie ona również
akcent na swobodę w wychowaniu. Wszelki „zakaz” interpretuje,
jako przyczynę tłumienia wolności dziecka.
Później znaczący wpływ wywarła
psychoanaliza. Zygmunt Freud i jego następcy wskazywali negatywny
wpływ na dziecko tłumienia popędów, które w efekcie miały
prowadzić do powstania kompleksów. Wśród kierunków
psychologicznych podstawę antropologiczną postpedagogice dała
jednak psychologia humanistyczna. Teorie Carla Rogersa na gruncie
antypedagogiki rozwijał Hubertus von Schoenebeck (por. B. Śliwerski,
Współczesne teorie i nurty wychowania, Kraków 2005, s.334).
W naukach społecznych z kolei
bezpośrednie implikacje dla omawianej koncepcji miały tezy stawiane
przez Margaret Mead. Autorka twierdziła, że współczesne
technologie dają dzieciom szeroką wiedzę, a tym samym zdobywają
one, niejako na skróty, doświadczenie, do którego ich rodzice
dochodzili latami. Z tego wyciąga wnioski, że przyszedł najwyższy
czas, aby rodzice zmienili relację z dziećmi, dzieląc się z nimi
władzą (por. H. v. Schoenebeck, Antypedagogika - być i wspierać
zamiast wychowywać, Warszawa 1994, s.137).
Wreszcie nie można bagatelizować tu
wpływu wydarzeń politycznych z końca lat sześćdziesiątych i
działalności radykalnych ugrupowań lewicowych. Zgodnie ze swoiście
pojętą egalité działalność na rzecz wyzwolenia dzieci ma być w
tym kontekście jeszcze jedną rewolucją społeczną na wzór
robotniczej czy feministycznej. Dzieje się tak, ponieważ –
zgodnie z tą perspektywą ideologiczną - rola jaką w
społeczeństwie pełnią dzieci jest wytworem kulturowym, a nie
obiektywnym faktem. Zatracony został realizm w spojrzeniu na
rzeczywistość, związany z faktem przyjęcia marksistowskiej
frazeologii. „Walka płci” czy „walka pokoleń” staje się
przedłużeniem leninowskiej „walki klas”. Do ruchu praw dziecka
nawiązywali przede wszystkim tacy autorzy jak: Richard Farson, John
Holt oraz Ekkehard von Braunmhl.
Złudzenie zejścia z
platformy
Jak wspomniano na wstępie, rewolucyjne
podejście antypedagogiki polega na odstąpieniu od wychowania w
tradycyjnym rozumieniu i opuszczeniu platformy pedagogicznej. Zgodnie
z tezą H. v. Schoenebecka mamy „kochać, ale nie wychowywać”.
Dopuszczalne jest ewentualnie wspieranie najmłodszych, na drodze,
którą oni sami wybrali (H. V Schoenebeck, Rozstanie z pedagogiką,
w: Edukacja alternatywna. Dylematy teorii i praktyki, red. i tłum.
B. Śliwerski, Kraków 1992, s. 253) W ślad za psychologią
humanistyczną postpedagodzy przyjmują, że dzieci są istotami
„wewnątrzsterowanymi” (tamże, s. 253). O ile w przypadku
humanistic psychology termin ten miał podkreślić sprzeciw wobec
behawioryzmu i psychoanalizy, akcentując równocześnie wewnętrzną
wolność dorosłego człowieka, to antypedagogika w swym
radykalizmie za „wewnątrzsterowne” uznaje także dziecko. W
rezultacie zakłada się, że od urodzenia jest ono odpowiedzialne i
wie, co jest dla niego dobre.
Uzasadniając tę tezę H. v.
Schoenebeck stawia pytanie: „czy dzieci są w 100 procentach, tak
samo jak dorośli, istotami ludzkimi?” Jeśli odpowiedź brzmi tak:
„to po co potrzebne jest wychowanie?” (tamże, s. 251). Ale idąc
tym tropem możemy postawić także inne pytanie: jeśli dzieci są w
pełni ukształtowanymi istotami ludzkimi, to dlaczego rosną
fizycznie, rozwijają się intelektualnie czy emocjonalnie? Dzieci
oczywiście są „istotami ludzkimi”, posiadają swoją godność,
niemniej wciąż muszą się rozwijać i nabierać sprawności w
wymiarze: duchowym, zmysłowym i fizycznym.
Jeżeli od urodzenia są gotowe do
życia i nie wymagają wychowania – jak twierdzi H. v. Schoenebeck
- to właściwie dlaczego dorośli opiekują się nimi? Czyż nie
mogą sobie radzić same?
W tym miejscu dochodzimy do szczególnie
kontrowersyjnego punktu doktryny. O ile w przypadku dzieci starszych,
które potrafią już sobą kierować, pewne absurdy teorii dają się
ukryć, to w przypadku niemowlaków stają się one jednoznaczne i
trudne do obrony. Jak bowiem mamy postępować z dzieckiem
wkładającym paluszki do kontaktu lub wybiegającym na ulicę?
Schoenebeck, a za nim większość
antypedagogów, bynajmniej nie żąda zabezpieczenia kontaktów –
zdają sobie sprawę, iż wówczas musieliby także pozamykać ulice.
W zamian za to otrzymujemy taką karkołomną argumentację: „Na
płaszczyźnie rzeczywistości zewnętrznej życie wolne od
wychowania nie różni się od pedagogicznego w liczbie rozwiązań
konkretnych problemów” – czytamy na kartach jednej z książek
(H. v. Schoenebeck Antypedagogika, s. 168).
Cóż to oznacza? Ni mniej, ni więcej,
tylko to, że postronny obserwator zachowań matek: postpedagogicznej
i pedagogicznej, właściwie nie dostrzeże między nimi żadnej
różnicy. Ta bowiem dotyczy wnętrza – sfery uczuć, mimiki,
gestów, a przede wszystkim stosunku do odpowiedzialności za
dziecko. „Pierwsza z matek nie dopuszcza swego dziecka do kontaktu
i nie czuje przy tym ciężaru odpowiedzialności – wyjaśnia. -
Druga również nie dopuszcza dziecka do kontaktu, ale czuje się
przy tym bardzo odpowiedzialna” (tamże, s 171). Owe poczucie
odpowiedzialności wpływa na przekaz mimiczny i emocjonalny.
Z czasem te zatrucia „toksyczne” –
jak byśmy powiedzieli językiem psychologicznej nowomowy -
pogłębiają się i prowadzą do zachwiania emocjonalnego: dzieci
przestają się lubić i stają się agresywne (tamże). W tym
wywodzie nie otrzymujemy jednak odpowiedzi na podstawowe pytanie:
dlaczego właściwie postpedagogiczna matka chroni swoje dziecko,
skoro nie czuje się za nie odpowiedzialna? Czy robi to tylko od
niechcenia czy może z nudów? Mamy tu do czynienia z ewidentną
sprzecznością.
Jeśli bowiem matka postpedagogiczna
nie podejmuje działań pedagogicznych, dlaczego w ogóle inicjuje
jakiekolwiek działania?! Jedynym wytłumaczeniem musi być
przyznanie, że jednak chodzi o... pedagogikę, którą na potrzeby
tego artykułu można nazwać „pedagogiką nieodpowiedzialną”.
Nie jest to jedyna sprzeczność między
deklaracjami antypedagogów, a rzeczywistością. Wbrew twierdzeniom
o zaniechaniu wszelkich form edukacji stawiają przed dzieckiem i
rodzicem pewne konkretne zadania, które są pokłosiem przyjętej
antropologii. Każda koncepcja człowieka zakłada bowiem istnienie
pożądanego dobra, do którego człowiek zmierza. W tym sensie
antypedagogika pozostaje dalej pedagogiką (posiada cel i metodę
dochodzenia do celu). Przy czym jej metoda „wychowania bez
wychowywania” czy „opieki nieodpowiedzialnej” jest rzeczywiście
rewolucyjna.
Paradoksalnie zatem antypedagodzy
nazywając tradycyjnych pedagogów „tendencyjnymi faszystami’’,
poniekąd sami nimi są. Na swój sposób dokonują bowiem „małych
mordów”, gdyż tak czy inaczej stosują swoiście pojmowane, ale
jednak „akty wychowawcze” (B. Śliwerski, Współczesne teorie...
, s. 329).
Nie ulega zatem wątpliwości, iż mają
cele do których zmierzają. Cele stanowią dla nich określone
dobro, które można postrzegać w wymiarze wewnętrznym i
zewnętrznym.
Dariusz Zalewski
Całość materiału do ściągnięcia na stronie
edukacja klasyczna →
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.