Przywykliśmy myśleć o ludzkości w
kategoriach ciągłego postępu, zapominając, że w najważniejszych
ludzkich sprawach postęp jest chyba niewymierny. Czy można mówić
o postępie w sztuce po tym, co pisał Dante, Cervantes, Szekspir czy
Stendhal? Czy Rublow albo Fra Angelico ustępują przed El Grekiem, a
ten przed Picassem? Czy Mozart jest bardziej prymitywny od
Beethovena, a może od Wagnera? Każde z tych pytań wydaje się
pozbawione sensu. Podobnym bezsensem jest pytanie o to, czy dziś, w
dwudziestym wieku, żyjemy bardziej świadomi swej kondycji ludzkiej,
swego losu, aniżeli ludzie średniowiecza czy osiemnastego wieku. Co
więcej, przy tej mierze rozumienia człowiek wykształcony często
ustępuje człowiekowi niewykształconemu. Procent głupców i
mędrców w każdej próbce ludności jest prawdopodobnie ten sam
(napisałem to zdanie w dialogu z „Barw ochronnych” i ubawiłem
publiczność, która zaśmiewała się na seansach, słysząc, że
procent osłów jest wśród profesorów i studentów identyczny!).
Nie znaczy to jednak, że nie ma okresów, w których barbarzyństwo
i ciemnota, egoizm i zezwierzęcenie biorą górę nad tym, czym jest
w istocie kultura: świadomością dóbr większych niż korzyść,
wygoda, przyjemność i to wszystko, co da się odnieść do nas
samych w naszej zwierzęcej postaci. Kiedy widzę tendencje w
dzisiejszej sztuce masowej, odnoszę wrażenie, że może właśnie
dzisiaj nadchodzi czas barbarzyńców.
Zanussi, Pora umierać
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.