Bo miało jeszcze
upłynąć prawie dziewięć lat, podczas których nurzałem się
głęboko w bagnie i ciemności fałszu. Nieraz usiłowałem się z
niego wydobyć, miotałem się, ale wtedy błoto jeszcze gęściej
mnie oblepiało i głębiej zapadałem. A przez cały ten czas owa
cnotliwa, pobożna i roztropna kobieta, taka wdowa, jaka bliska jest
Twemu upodobaniu, już podniesiona na duchu owym widzeniem, lecz
wcale nie mniej płacząca nadal, wzdychająca ku Tobie, każdej
godziny wśród wielu łez zanosiła w mojej intencji modlitwy do
Ciebie. Docierały jej modlitwy przed oblicze Twe; a jednak
pozwalałeś, abym nadal się miotał i omotywał w ciemności.
Jak pamiętam,
jeszcze raz przemówiłeś w owym okresie do niej. Wiele zresztą
spraw pomijam, bo spieszno mi jest do innych, które jeszcze
gorliwiej pragnę Ci wyznać; a wiele też szczegółów zapomniałem.
Ale pamiętam, że dałeś jeszcze jedną odpowiedź na jej modlitwy,
tym razem przez usta Twego kapłana, pewnego biskupa, który życie
spędził w Kościele i dobrze znał Twoje Księgi. Moja matka
prosiła go, by zechciał ze mną porozmawiać i odeprzeć moje
błędy: wybić mi z głowy złe przekonania, a zaszczepić poglądy
właściwe. Ów biskup nieraz to czynił, gdy spotykał odpowiednich
słuchaczy. Ale tej prośbie odmówił, co było — jak później
zrozumiałem — na pewno rozsądne. Powiedział, że jeszcze nie
dojrzałem do słuchania pouczeń. Szumiała mi bowiem w głowie
nowość owej herezji, a wielu prostych ludzi udawało mi się
zaskoczyć moimi sofizmatami, jak o tym ona sama biskupowi
opowiedziała. „Zostaw go — rzekł — i tylko módl się za
niego do Pana. Sam studiując odkryje, jak niedorzeczny to jest błąd
i jak niegodziwa bezbożność."
Jednocześnie
opowiedział jej, że jego samego jako dziecko własna matka, której
zamącono w głowie, oddała na wychowanie manichejczykom i nie tylko
przeczytał onprawie wszystkie ich księgi, ale nawet sporządził
ich odpisy. I chociaż nikt mu nie wyjaśnił, jak się sprawy mają,
sam zrozumiał, że trzeba od tej sekty uciec jak najdalej, i opuścił
ją. To wszystko jeszcze nie przekonało mojej matki. Nadal płacząc,
błagała go, by zechciał się ze mną spotkać i podyskutować. W
końcu, już zniecierpliwiony, rzekł: „Zostaw mnie, idź w pokoju.
Nie może się to stać żeby syn takich łez miał zginąć".
W późniejszych
latach nieraz mi mówiła, że słowa te przyjęła jako orędzie z
nieba.
św Augustyn, Wyznania
tłumaczenie:
Zygmunt Kubiak
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.