niedziela, 23 lutego 2014

Jerofiejewszczyzna


Znajomi i nieznajomi mówili o nim Wieniczka. Było w tym tyleż ciepła i bezpośredniości, ile zmrużenia oka, delikatnej ironii wobec tego dziwacznego, otoczonego alkoholową legendą samorodnego pisarza, któremu dane było stać się obok baletu i metro ostatnim mitem komunistycznej Rosji. Urodzony w środku Sołżenicynowskiego archipelagu, z temperamentu encyklopedysta, zachłanny pożeracz książek, bibliofil, meloman o erudycji przerastającej specjalistów muzykologów, namiętny grzybiarz, umysł ścisły ze skłonnościami do systematyki (specjalność: statystyki meteorologiczne, tabele gatunków, ilości, cech zebranych grzybów, wykresy alkoholowe). Prymus relegowany z kilku uczelni, robotnik fizyczny wiodący w alkoholowym zamroczeniu niełatwe życie człowieka radzieckiego. U kresu życia autor jednej ze światowych literackich rewelacji, nieznanej w ojczyźnie krtani moskiewski Sokrates, przyjmujący półleżąc tabuny gości.

W taki sposób przetrwał Jerofiejew w literackiej legendzie. W samej literaturze pozostanie na zawsze jako autor Moskwy. Najprawdopodobniej pozostanie również pisarzem nad którego dokonaniami ciąży liczba pojedyncza – autorem jednego „poematu”, jednego dramatu, jednego eseju (słyszymy też o odnalezionej młodzieńczej powieści). Utwory potencjalne, bruliony i rękopisy spalone, pożyczone, ukradzione, zgubione były jego specjalnością. Lubił o nich mówić i w większości urodziły się w jego fantazji. Miał dziesiątki literackich zamówień, „miliony planów” i „wszystko gotowe w głowie”. W ostatnich latach powiadał: „Nie mam czasu. Tracę go na to, żeby nie umrzeć”.

Tom Dzieł prawie wszystkich zawiera wszystko, co zostało opublikowane za życia i po śmierci odkopane z owych na poły legendarnych rękopisów, i wrażenie po lekturze spuścizny autora Moskwy-Pietuszek można określić słowem: niespełnienie.

Miłośnik Moskwy i Nocy Walpurgii musiał nauczyć się cenić fragment, formę otwartą, która u Jerofiejewa najczęściej łudziła tylko pozornym chaosem; musiał umieć uważnie przyjrzeć się trywialności, gdyż rosyjskiemu pisarzowi udawało się poprzez nią wykroczyć poza dydaktyzm powagi i nihilizm ironii. Jerofiejew z bólem wspominał, że kiedyś nazwano Moskwę półfabrykatem.

Wobec opublikowanych fragmentów spuścizny pisarza określenie „półfabrykaty” jest epitetem najdelikatniejszym. Umieszczone obok Jerofiejewowskiego opus magnum stwarzają wrażenie prób wywołania owej alchemii, która udaje się w Moskwie, gdzie alkoholowa wędrówka bohatera staje się realizacją patosu ludzkiego cierpienia na miarę współczesnego spadkobiercy Dostojewskiego.

Moskwa-Pietuszki jak rzadko który utwór stwarza pokusy strywializowania, czytania jako groteskowej alkoholowej epopei, apologii spirytualiów stworzonych na bazie płynu hamulcowego, szamponu „Bogacz Sadko” i lemoniady, lub co gorsza satyrycznego portretu choroby alkoholowej. Tymczasem niewiele w istocie znajdziemy tutaj akceptacji czegokolwiek. Nawet słynny leitmotiv: „Jeśli masz ochotę iść w lewo, Wieniczko, to idź w lewo. Jeśli chcesz iść w prawo – idź w prawo” - nie brzmi tu jak pochwała wolności, tyle w nim rozpaczy zagubienia, braku sensu wędrówek w jakimkolwiek kierunku, skoro każda droga, nawet droga żelazna do arkadyjskich Pietuszek, prowadzi na koszmarny Dworzec Kurski. Moskwa jest powieścią w całości napisaną przeciw rzeczywistości. Jerofiejew ogląda ją „z góry i z dołu” – z perspektywy metafizycznej i z perspektywy ludzkiego dna; z miłością do idei Pietuszek - raju w świecie „łez i wzdychania” – i litością wobec ludzi niosących ciężar „zatraconych” i ostatnich w społecznej hierarchii. Wieniczka nie zwraca za Iwanem Karamazowem biletu Bogu. W jego świecie nikt nie kupił biletu, wszyscy jadą na gapę, licząc się z tym, iż konduktorowi trzeba będzie oddać ostatni łyk życiodajnego trunku. U Jerofiejewa bowiem piją wszyscy - piją solennie, z namaszczeniem, z powagą dobrowolnych umartwień i postu. Piją z nabożeństwem, w którym cierpienie i ofiara zaciera całkowicie element przyjemności. Piją, bo ten kto nie pije, kto czuje się znakomicie rano i wieczorem, to w świcie Kremla i Pietuszek najpewniej parszywiec, groszorób, miernota. Bo wszystko musi iść źle, „żeby człowiek nie popadł w pychę, żeby był smutny i nieswój”. Tak więc Jerofiejewszczyzna to kontestacja, religijne wręcz odwrócenie się od wartości „tego świata”, pokus majątku, kariery, powodzenia - paradoks trzeźwości wobec powszechnej „woli mocy”, wytyczającej ludzkie pragnienia.

Zbyt wiele w tym utworze wskazówek biograficznych, by postać Wieniczki nie została odczytana jako alter ego autora i w myśl reguł „życiopisania” przemieniona w dramat samego autora. Wiele mówią o nim zestawione przez wydawcę Dzieł blok listów do siostry i całkowicie odmienny w tonie mitomański ostatni wywiad. Dziennikarz rozmawia z pisarzem jak z bohaterem Pietuszek i autor chętnie włącza się do gry. Pomijając tragiczny światopogląd Jerofiejewa, już sam związek z sobowtórem literackim był dla Jerofiejewa-pisarza tragedią. Stwierdzenie, iż Jerofiejew potrafił pisać tylko o Wieniczce, który powiedział już wszystko w genialnej Moskwie, byłoby jednak wygodnym uproszczeniem. Esej o Rozanowie udowadnia, że jego autor był w stanie wyjść daleko poza obszar Moskwy i Pietuszek, i jednocześnie przynosi próbkę Jerofiejewowskiej sztuki lektury, której zawdzięczał imponującą erudycję. Jeśli był taki zdolny, to dlaczego nie pisał – pytał w reakcji na pośmiertne peany przyjaciół pisarza jeden z bardziej przenikliwych czytelników Moskwy, krytyk i historyk literatury Michaił Epsztajn. W Jerofiejewowskiej powieści świta na moment perspektywa happy endu. Ucieknijmy, wyjedźmy przyjaciółce. Ta razem, zdecydowanie pójdę do odmawia pracy i na – proponuje pytanie bohater zrozpaczonego Wieniczki: dlaczego, odpowiada - przecież wiesz dlaczego. I to wydaje się być jedyna odpowiedź na pytanie Epsztajna o agonię talentu Jerofiejewa: albo się wie dlaczego, albo nie wie dlaczego. Przedzierając się przez strzępki dialogów Fanny Kapłan (sztuki, którą pisał z górą dziesięć lat, pracując nawet w najtragiczniejszych okolicznościach, a którą pozostawił zupełnie w proszku), zaczyna świtać myśl, że to pisarstwo ma być złe, nie uładzone, ponad imperatywem fabuły, że istnieje nie dla czytelniczego rynku, lecz jako świadectwo i usprawiedliwienie Wieniedikta Jerofiejewa.

Radosław Romaniuk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.