21 kwietnia 2008. Edward Stachura był
prawdziwym polskim hipisem i żył jakby świat był wielką komuną,
pełną dziwaków, ludzi złamanych i zawiedzionych, podróżników i
emigrantów. Przemierzał szlaki i zatrzymywał się w przygodnych
domach, w knajpach, w pracowniach i mansardach. Nieobce mu było
doświadczenie alkoholu i wolnej miłości, sytuacja przegrania i
opuszczenia, uczucie pragnienia i głodu. Przez wiele lat był na
szlaku, spotykał mrowie ludzi, uczestniczył w bachanaliach,
karnawałach, w ceremoniach odejścia i pożegnania. Zawsze też miał
pod ręką skrawek papieru, notes, pióro i zapisywał to, czego był
świadkiem i w czym się odnajdywał. Jego wiara we własną moc
kreatywną załamała się, gdy zaczął odsłaniać tajemną materię
egzystencji, gdy w jego umyśle pojawił się człowiek-nikt. Wtedy
zadrżał, ale nie zszedł z obranej drogi – wtedy zatrzymał się
na chwilę, ale nie poddał się czasowi. Świat traktował poważnie,
a zarazem stale prowadził z nim absurdalną grę. Wychodził
naprzeciw niebezpieczeństwom, przyglądał się śmierci i oswajał
ją – rozumiał zawiłości filozoficzne istnienia, a zarazem
pochylał się nad tymi, którzy zdają się nie mieć nic do
powiedzenia. Dobrze pamiętał przesłanie Desideraty Maxa
Ehrmanna: O ile to możliwe, bez wyrzekania się siebie bądź na
dobrej stopie ze wszystkimi./ Wypowiadaj swoją prawdę jasno i
spokojnie, wysłuchaj innych, nawet tępych i nieświadomych, oni też
mają swoją opowieść. I słuchał, ale też nieustannie, z
fragmentów i substratów, komponował w sobie samego siebie. Tak
czynią twórcy najwrażliwsi, którzy dotarli do kresu chwil –
przekroczyli próg doznań, przeszli granicę poznania. Widać to w
jego powieściach i zapiskach, ale szczególnie w poezji, gdzie
często pojawiają się wyraziste stylizacje.
Czytaj całość →
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.