poniedziałek, 1 września 2025

Czy człowiek w ogóle mógłby pomyśleć o sobie, że jest niemoralny? Wygląda na to, że nie

 Kiedyś wykonaliśmy taki eksperyment, w którym prosiliśmy ludzi, żeby przyjrzeli się ofertom treningów różnych sprawności i umiejętności. Jak się można domyślić, były one związane albo z wymiarem sprawczym, na przykład umiejętność zarządzania czasem, albo wspólnotowym, na przykład udzielanie wsparcia innym osobom w potrzebie. Wyglądało to tak, że ludzie dostawali „oferty promocyjne”, czyli ulotki przedstawiające treść szkolenia wraz z ceną. Następnie mieli zdecydować, czy chcieliby wziąć udział w takim szkoleniu, oraz wskazać to, które mógłby odbyć jakiś ich konkretny kolega lub koleżanka, ale nie najbliższy przyjaciel. Okazało się, że ludzie chcieli brać udział w szkoleniach kształcących umiejętności sprawcze, takie jak zarządzanie czasem. Natomiast uczyć się pomagania innym, to już nie. Za to kolega – proszę bardzo, on na pewno powinien wziąć udział w takim szkoleniu. Czyli ludzie nie pragną rozwijać u siebie umiejętności wspólnotowych.

Dlaczego?

Są przekonani, że już je mają. Opowiem panu o jeszcze innym naszym badaniu. Otóż prosiliśmy jego uczestników, by wyobrazili sobie sytuację, w której wchodzą w spór ze swoim pracodawcą. Jest on na tyle skomplikowany, że muszą wynająć prawnika. Warunek jest taki, że robią to także dla swojego przeciwnika procesowego, czyli pracodawcy. Badani otrzymywali do dyspozycji 10 tysięcy złotych, za które mogli kupować różne poziomy odmiennych cech, na przykład: „raczej inteligentny” adwokat kosztował tysiąc złotych, inteligentny – 2 tysiące, a bardzo inteligentny – 3 tysiące złotych. Podobnie było z „uczciwym” i innymi cechami. Okazało się, że badani dwa razy więcej płacili za cechy sprawcze adwokata, czyli chcieli, żeby był bystry i sprawny, niż za cechy wspólnotowe, takie jak uczciwość. Ale dotyczyło to wyłącznie prawnika wybieranego dla siebie. Dla przeciwnika procesowego wybierali prawnika uczciwego, za to niezbyt sprawnego.

Wróćmy jeszcze do wątku przekonania o własnej wspólnotowości.

Tak jak mówiłem, ludzie zakładają z góry, że są uczciwi. Kiedyś zapytałem o to reprezentatywną próbę Polaków. 98 procent było przekonanych o swojej uczciwości i moralności.

A pozostałe 2 procent? 

Prawdopodobnie nie zrozumiało pytania (śmiech). Zresztą badania psychologów wskazują na dobre powody, aby unikać myślenia o własnej moralności, a myśleć raczej o własnej sprawności. Idzie o wagę informacji negatywnych. W dziedzinie moralności negatywne informacje mogą dokonać spustoszenia – w jednym z badań stwierdziliśmy, że kiedy mamy pozytywną opinię o czyjejś moralności, to wystarczy jeden zły postępek, aby tę opinię diametralnie zmienić. Kiedy zaś jesteśmy przekonani o czyjejś niemoralności, to trzeba aż dziesięciu postępków moralnych, aby tę opinię zmienić. Czyli w dziedzinie moralności negatywy są ogromnie ważne, pozytywy – mniej, i w sumie łatwo tu o ogólnie negatywne konkluzje na temat człowieka. Wniosek jest zatem prosty: jeżeli ty sam jesteś tym człowiekiem, to unikaj myślenia o swojej moralności. 

Z kolei w dziedzinie sprawności informacje pozytywne są ważniejsze od negatywnych i łatwiej tu o konkluzje ogólnie pozytywne. Zwycięzców w konkursie skoków narciarskich wyłania się na podstawie najdłuższego, a nie najkrótszego skoku. Skoczyć blisko potrafi każdy, również ja, i może się tak zdarzyć nawet Kamilowi Stochowi, kiedy wiatr źle zawieje. Natomiast daleko potrafi skoczyć tylko Stoch, bo to wymaga zdolności, których ja nie mam. W dziedzinie sprawności trudniej o negatywne konkluzje, dlatego to ona bardziej się nadaje do rozmyślań o sobie.

Czy człowiek w ogóle mógłby pomyśleć o sobie, że jest niemoralny? 

Wygląda na to, że nie. Pewien amerykański psycholog przeprowadził badanie wśród morderców, również seryjnych, skazanych prawomocnym wyrokiem na karę śmierci i czekających na jej wykonanie. W Stanach Zjednoczonych może to trwać całymi latami, więc ludzie ci znajdowali się w stanie swoistego zawieszenia między życiem a śmiercią. To nie była duża grupa, siedemnastu więźniów, ale nie znalazł się wśród nich ani jeden, który by uważał, że jest niemoralnym człowiekiem. Postrzegali siebie jako przyzwoitych, uczciwych ludzi. Świadczą o tym ich pamiętniki. 

Z kolei jeden z moich kolegów psychologów przeprowadził badanie wśród więźniów odsiadujących wyroki w Anglii. Zadawał im następujące pytanie: „Czy w porównaniu z innymi osadzonymi w tym zakładzie karnym jest pan taki sam, jak przeciętny więzień, czy może gorszy albo lepszy?” Odpowiedzi wskazywały na to, że badani pod każdym względem czuli się lepsi, między innymi bardziej moralni i uczciwi. Jedynie pod względem skłonności do przestrzegania prawa uważali się za „przeciętnych”.

Niedawno powtórzyliśmy to badanie z jedną z magistrantek, z udziałem polskich więźniów, z tym że zapytaliśmy nie tylko o cechy moralne, lecz także o sprawcze. Okazało się, że nasi więźniowie czuli się lepsi niż przeciętnie, ale tylko pod względem cech moralnych (takich jak uczciwy czy prawdomówny). Natomiast pod względem cech sprawczych (jak bystry czy pracowity) uważali się za przeciętnych. Nie sposób więc oprzeć się wrażeniu, że to, co ludzie widzą u samych siebie, to raczej cechy, które chcieliby mieć, niż te, które faktycznie mają. 

Ponadto, jeśli ludzie cenią sobie jakąś cechę, to uważają, że u nich rozwinęła się ona w stopniu ponadprzeciętnym, co w psychologii określa się mianem efektu „lepszy niż przeciętnie”. Na przykład 94 procent wykładowców akademickich uważa się za ponadprzeciętnie dobrych dydaktyków, a mężczyźni uznają samych siebie za ponadprzeciętnie sprawnych kierowców.

Nasze badania pokazały jeszcze coś ciekawego. Otóż postanowiliśmy sprawdzić, jak przekonanie o własnej ponadprzeciętnej sprawczości czy wspólnotowości wpływa na samoocenę. Myśleliśmy, że sprawczość będzie miała na nią silniejszy wpływ niż przypisywana sobie wspólnotowość. Tymczasem okazało się, że tylko sprawczość ma znaczenie, czyli im bardziej myślę, że jestem inteligentny, zaradny, energiczny, tym wyższą mam samoocenę. Własna życzliwość czy uczciwość w ogóle się nie liczyły. To było bardzo dziwne i zastanawiające, więc wysłaliśmy pracę do publikacji. Z jednego dobrego czasopisma naukowego dostaliśmy odpowiedź, że odrzucają nasz artykuł, gdyż redaktor naczelny stwierdził, iż „nie wierzy tym wynikom, bo dla niego moralność jest bardzo ważna i na niej opiera swoją samoocenę”.

Zaskakujące, bo taki argument w nauce brzmi, delikatnie mówiąc, nader wątpliwie.

Ów redaktor chyba sam tak uważa, bo do dziś omija mnie szerokim łukiem na konferencjach. Wydrukowało nas inne dobre czasopismo, a sam artykuł był cytowany ponad sto razy, jego wyniki zaś – powtórzone w badaniu obejmującym 188 tysięcy osób z 11 krajów europejskich.

Wykonaliśmy też wiele badań, które pokazały, że samoocena w ogóle się nie zmienia pod wpływem informacji o wspólnotowości. Ludzie po prostu na nią nie reagują, natomiast na sprawczość – bardzo. W serii badań pytaliśmy na przykład o emocje po zdarzeniach sprawczych i wspólnotowych. Negatywne zdarzenia sprawcze, czyli porażki, prowadziły do bardzo silnych emocji negatywnych, takich jak smutek i depresja, podczas gdy negatywne zdarzenia wspólnotowe, czyli łamanie norm (grzechy), skutkowały wyraźnie słabszymi i szybciej przemijającymi emocjami, jak wstyd i poczucie winy. 

Natomiast pozytywne zdarzenia sprawcze, czyli sukcesy, prowadziły do silnych emocji pozytywnych – radości i zadowolenia, pozytywne zdarzenia wspólnotowe zaś, czyli podtrzymanie normy moralnej lub społecznej, wywoływały jedynie bardzo słabe reakcje pozytywne, typu: stało się tak, jak powinno się stać, a właściwie to nic się nie stało. Krótko mówiąc, ludzie reagują silnymi emocjami na własne sukcesy i porażki, znacznie słabszymi na swoje niemoralne zachowania, najsłabsze reakcje budzi własne moralne postępowanie. 

Początkowo myśleliśmy, że może jest to jakiś problem z doborem osób, gdyż większość badań przeprowadziliśmy wśród studentów, a ci mogą być owładnięci sprawczością. Piszą przecież różne prace, uczą się, zdają egzaminy. Choć, prawdę mówiąc, nigdy nie zauważyłem, żeby aż tak bardzo przejmowali się swoją sprawczością. Przebadaliśmy jednak starsze o mniej więcej jedno pokolenie urzędniczki z pewnego urzędu centralnego. I wyszło to samo – ich samoocena silnie zależała od przypisywanej sobie sprawczości, a słabo od wspólnotowości. 

Pomyśleliśmy więc, że może decydującą rolę odgrywa tutaj indywidualistyczna kultura zachodnia, w której wartości sprawcze są bardziej cenione. To jednak nie było zbyt prawdopodobne, ponieważ gdyby decydowały wartości cenione kulturowo, to w społeczeństwie indywidualistycznym sprawczość powinna determinować zarówno samoocenę, jak i opinię o innych ludziach. A o tej ostatniej decydują głównie względy wspólnotowe, jak już mówiłem. Ponadto Polska nie jest krajem indywidualistycznym – lokuje się mniej więcej pośrodku wymiaru indywidualizm–kolektywizm. Mimo to przebadaliśmy próby z silnie kolektywistycznych społeczeństw – Japończyków, Chińczyków i Kolumbijczyków – a dla pewności także ze społeczeństw skrajnie indywidualistycznych, takich jak Holandia, Wielka Brytania, USA. Znów okazało się, że samoocena jest silnie uzależniona od tego, co człowiek myśli o swojej sprawczości, a niemal wcale od tego, co myśli o swojej wspólnotowości. Tylko u kobiet z kultur kolektywistycznych samoocena w równym stopniu zależała od sprawczości i wspólnotowości.

Czyli dopiero wtedy, kiedy zwiększonej roli wspólnotowości sprzyjała zarówno płeć, jak i kultura?

Właśnie. Sugestia jest taka, że być może kobiety z kultur kolektywistycznych mają mniejszą skłonność do myślenia o sobie samych w kategoriach sprawczych, a może nasiloną skłonność do myślenia o sobie w kategoriach wspólnotowych.

Kojarzy mi się z tym bardzo dobry rysunek Andrzeja Mleczki, na którym widać siedzącą w łóżku rozebraną i przygnębioną parę. Najwyraźniej coś się tutaj nie powiodło, bo mężczyzna mówi: „Ale za to w pracy bardzo mnie cenią”. Czyli przenosi on strumień świadomości na pozytywny kawałek swojej osoby i w ten sposób odzyskuje poczucie własnej wartości, podbudowując sobie samoocenę. 

Przeprowadziliśmy też takie badania, w których prosiliśmy ludzi, żeby wskazali dobre strony swojej osoby, a później analizowaliśmy, jaka jest treść tych dobrych stron, na których ludzie koncentrują świadomą uwagę, kiedy chcą sobie odbudować samoocenę. Okazało się, że dwa razy silniej koncentrowali się na sprawczości niż na wspólnotowości. 

Jak można podsumować te wszystkie wyniki?

Człowiek myśli o sobie jako sprawcy i ogólnie ma zawyżoną samoocenę, czyli spostrzega siebie znacznie lepiej, niż uzasadniałyby to jakiekolwiek obiektywne kryteria, na przykład to, co o nim sądzą inni. Wszędzie na świecie ludzie mają zawyżoną samoocenę, z niezrozumiałym wyjątkiem Japonii, ale już nie, na przykład, Chin.

Co sprawia, że wszyscy mamy zawyżoną, czyli błędną samoocenę? 

Myślę, że decydują o tym funkcje, jakie pełni samoocena. Jednym z kluczowych wyznaczników siły ludzkiej motywacji jest przekonanie, że mi się powiedzie, czyli subiektywna ocena prawdopodobieństwa sukcesu. Ludzie o wyższej samoocenie żywią silniejsze przekonanie, że im się uda coś zrobić, a dzięki temu mają silniejszą motywację. A jak mają silniejszą motywację, to bardziej się starają i osiągają więcej. Czyli samoocena w istocie jest oszacowaniem własnych zdolności sprawczych, a właściwie to przeszacowaniem, gdyż ją zawyżamy. Okazuje się to korzystne, ponieważ ludzie z wyższą samooceną wykazują się większą wytrwałością i mogą się pochwalić większymi osiągnięciami.

To oczywiście nie działa tak samo w każdej fazie aktywności, a warto odróżnić fazę podejmowania decyzji, czyli wyboru celu, od fazy jego realizacji. Na przykład, kiedy zaciąga się kredyt na mieszkanie we frankach szwajcarskich, to warto mieć realistyczną samoocenę, gdyż zawyżona może nas wpędzić w kredyt o trudnej do spłacenia wysokości. Natomiast w fazie spłacania kredytu zawyżona samoocena jest korzystna, ponieważ wzmaga naszą motywację, a ta zwiększa szansę spłacenia kredytu.

Per saldo zawyżona samoocena jest korzystniejsza od realistycznej i trafnej, ponieważ większość naszego życia to faza realizacji celów, a wybór celów to wprawdzie krótkie, ale decydujące momenty. Co do kredytu, proces decyzyjny trwa, powiedzmy, dwa miesiące, a faza realizacji – trzydzieści lub czterdzieści lat. Faza wykonawcza jest więc znacznie dłuższa niż faza decyzyjna. Podobnie sprawa wygląda z wyborem zawodu, życiowego partnera czy z decyzją o posiadaniu dziecka. Paradoks życia polega na tym, że od pewnego momentu sprowadza się ono do realizowania decyzji jakichś młodych ludzi, którymi podobno kiedyś byliśmy i których coraz słabiej pamiętamy.

Czy spostrzeganie na tych dwóch wymiarach – sprawczości i wspólnotowości – jakoś zmienia się w czasie?

Bardzo możliwe, że zmienia się sens wspólnotowości. Zniknęły wielkie rodziny wielopokoleniowe, w związku z czym zmienia się znaczenie wspólnotowości – na bardziej prywatne i zawężone. Ponadto ważnym elementem wspólnotowości jest moralność, a tutaj zdają się zachodzić ważne zmiany. Mam wrażenie, że współcześnie, aby uchodzić za człowieka moralnego, wystarczy powstrzymywać się od zła. Kiedyś to nie wystarczało – trzeba było jeszcze robić coś dobrego dla innych. Jeszcze w okresie międzywojennym było przecież tak, że dobrze wychowane dzieci prowadziły dzienniczki dobrych uczynków, w których wieczorem musiały zapisywać, co dobrego dzisiaj zrobiły. Kierowano zatem refleksję w tę stronę, w którą dziś ona nie zagląda, czyli wymiaru moralnego. 

Dla nas dzienniczki dobrych uczynków trącą myszką, ale wydaje mi się, że to jednak był dobry pomysł wychowawczy – skłonienie dziecka do zastanowienia się nad czymś, o czym zwykle nie myśli. A przede wszystkim definiowanie moralności jako kosztownego czynienia dobra, a nie tylko taniego powstrzymywania się od złych postępków. 

Homo nie całkiem Sapiens

Rozmowa z Bogdanem Wojciszke 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.