(A CONFESSION OF UNFAITH)
(Data powstania: 1922)
Jako uczestnik Starcia Poglądów pisma „The Liberal”, gdzie zaproszeni amatorzy przedstawiają swoje teorie wszechświata, muszę poprzedzić wszelkie własne opinie zastrzeżeniem, że niekoniecznie stanowią one stały pogląd. Poszukiwacz prawdy dla własnego dobra nie przywiązuje się do żadnego konwencjonalnego systemu, lecz za każdym razem kształtuje filozoficzne zdanie na podstawie tego, co w danym momencie uważa za najbardziej wiarygodne dowody. Dzięki temu zawsze istnieje prawdopodobieństwo, że uaktualni swoją wizję świata; zmiany zachodzą zawsze wtedy, kiedy nowy lub przewartościowany materiał dowodowy czyni je logicznym posunięciem.
Z natury jestem sceptykiem i analitykiem, dlatego też wcześnie wypracowałem obecne podejście cynicznego materialisty, które ulega zmianom tylko pod względem szczegółów oraz nasilenia, a nie podstawowych założeń. Urodziłem się w środowisku przeciętnych amerykańskich protestantów o mieszczańskim, cywilizowanym charakterze — w teorii dość ortodoksyjnych, w praktyce bardzo liberalnych. Myśl przewodnią wśród nich stanowiła bardziej moralność niż wiara. Gdy miałem dwa lata, nauczono mnie legend z Biblii oraz historii o świętym Mikołaju, które biernie zaakceptowałem, nie okazując żadnego krytycznego zapału ani entuzjastycznej chęci ich zrozumienia. W ciągu kolejnych kilku lat wzbogaciłem swą wiedzę o nadprzyrodzonym baśniami braci Grimm oraz Baśniami ztysiąca ijednej nocy; w wieku pięciu lat moje poszukiwania prawdy ograniczały się do tych historyjek, chociaż ze względu na atrakcyjność preferowałem Baśnie ztysiąca ijednej nocy. W pewnym momencie zebrałem nawet młodzieńczą kolekcję orientalnej ceramiki i takowych dzieł sztuki, obwołując się oddanym muzułmaninem i przyjmując pseudonim „Abdul Alhazred”. Po raz pierwszy natura sceptyka odezwała się we mnie zapewne przed piątymi urodzinami, kiedy dowiedziałem się tego, czego domyślałem się wcześniej — że „święty Mikołaj” to mit. To dojście do prawdy wzbudziło we mnie zastanowienie: dlaczego „Bóg” nie miałby być podobnym mitem? Krótko potem umieszczono mnie w „klasie dziecięcej” szkółki niedzielnej sędziwego Pierwszego Kościoła Baptystów, zabytku pochodzącego z 1775 roku; w tamtym miejscu porzuciłem wszelkie pozostałości wiary chrześcijańskiej. Absurdalność mitów, które nakazywano mi akceptować bez szemrania, wraz z ponurą bezbarwnością całej tej wiary w porównaniu ze wschodnią wspaniałością islamu, uczyniła ze mnie zatwardziałego agnostyka i skłaniała do tak nieznośnego zadawania pytań i kwestionowania wszystkiego, że wyrażono zgodę, abym nie uczęszczał na zajęcia. Ani jedno ze zdań wypowiedzianych przez życzliwą i matczyną preceptorkę zdawało się nie odpowiadać w żadnym stopniu na moje wątpliwości, które wyrażałem szczerze i dobitnie; przez mą dociekliwą obrazoburczość dość szybko stałem się prawdziwym „mężczyzną”. Niewątpliwie uznano, że szkodzę prostej wierze oraz innym „dzieciątkom”.
Gdy miałem sześć lat, ewolucja filozoficzna mej osobowości uległa najbardziej znaczącemu pod względem estetycznym bodźcowi — myśli grecko-rzymskiej. Zawsze zachłanny, gdy chodziło o baśniową wiedzę, trafiłem wreszcie na Opowieści zzaczarowanego lasu Hawthorne’a i zostałem oczarowany mitami hellenistycznymi, nawet w ich teutońskiej formie. Wówczas przykuła mą uwagę pewna niewielka książeczka w prywatnej bibliotece starszej ciotki — historia Odyseusza z „Half-Hour Series” Harpera. Zostałem porażony już przy pierwszym rozdziale, a gdy dotarłem do końca, na zawsze stałem się grecko-rzymski. Moje bagdadzkie imię oraz upodobania od razu usunęły się na dalszy plan, magia jedwabiów i kolorów straciła bowiem moc w obliczu pachnących gajów pogrążających się z wolna w półmroku zmierzchu, zapełnionych faunami łąk, a także błękitnego, nęcącego Morza Śródziemnego, które kłębiło się tajemniczo od Hellady po granice niezapomnianych cudów, gdzie zamieszkiwali Lotofagowie oraz Lestrygoni, gdzie Eol przetrzymywał swe wiatry, a Kirke prosiaki, gdzie trynakiańscy pasterze wypasali bydło świetlistego Heliosa. Tak szybko, jak to było możliwe, zdobyłem ilustrowane wydanie Age of Fable Bulfincha, po czym poświęciłem cały swój czas na czytanie tekstu, w którym bez wątpienia cudownie zachował się prawdziwy duch hellenizmu, jak również na kontemplację ilustracji, znakomitych wzorów i półtonów klasycznych posągów oraz malowideł o tematyce klasycznej. Nie minęło wiele czasu, a zapoznałem się z głównymi greckimi mitami, stając się zarazem stałym bywalcem muzeów sztuki klasycznej w Providence i Bostonie. Popełniłem kolekcję niewielkich, gipsowych odlewów greckich arcydzieł rzeźbiarstwa, a także poznałem grecki alfabet wraz z odrobiną języka łacińskiego. Przyjąłem pseudonim „Lucius Valerius Messala” — rzymski, nie grecki, ponieważ Rzym miał dla mnie swój własny urok. Mój dziadek podróżował po Włoszech, zachwycając mnie długimi opowieściami z pierwszej ręki o ich pięknie oraz pamiątkach po majestacie starożytności. Wspominam o tej estetycznej skłonności tak szczegółowo tylko po to, by przejść do jej skutków filozoficznych — zabłyśnięcia ostatniego płomyka wiary religijnej. W wieku siedmiu bądź ośmiu lat byłem najprawdziwszym poganinem, tak głęboko przesiąkniętym pięknem Grecji, że na poły szczerze zacząłem wierzyć w starych bogów oraz duchy Natury. Mówiąc wprost: budowałem ołtarze dla Pana, Apolla, Diany oraz Ateny, a o zmroku w lasach i na polach szukałem driad i satyrów. Pewnego razu doznałem naprawdę silnego wrażenia, że ujrzałem jedno z tych leśnych stworzeń tańczące pod jesiennymi dębami. Było to pewnego rodzaju „religijne doznanie”, na swój sposób równie prawdziwe co wewnątrzumysłowe ekstazy któregokolwiek z chrześcijan. Jeśli jakiś chrześcijanin powiedziałby mi, że poczuł rzeczywistą obecność Jezusa czy Jahwe, ja odpowiedziałbym mu, że widziałem kopytnego Pana oraz siostry hesperyjskiej Faitusy [1].
Lecz to w dziewiątym roku życia, kiedy czytałem greckie mity w ich kanonicznych poetyckich przekładach i w ten sposób podświadomie nasiąkałem językiem angielskim czasów królowej Anny [2], zostały położone podwaliny mego sceptycyzmu. Zachęcony fascynującymi zdjęciami przyrządów naukowych w pełnym wydaniu słownika Webstera, zacząłem wykazywać zainteresowanie filozofią naturalną oraz chemią; wkrótce posiadłem obiecujące laboratorium w piwnicy, a także nowy zastęp prostych naukowych podręczników w rozrastającej się bibliotece. Niebawem przypominałem bardziej studenta nauk ścisłych niż pogańskiego marzyciela. W 1897 roku moim głównym dziełem „literackim” był „wiersz” zatytułowany The New Odyssey; w 1899 był nim przekrojowy traktat na temat chemii w kilku „tomach”, nabazgrany ołówkiem. W żadnym jednak razie nie porzuciłem mitologii. W tym okresie czytałem sporo tekstów na temat egipskiej, hinduskiej oraz teutońskiej mitologii, próbując przeprowadzać eksperymenty polegające na próbach uwierzenia w każdą z nich i dokonania oceny — która z religii reprezentuje najwyższą prawdę. Warto zauważyć, że tym samym zachowałem się jak prawdziwy naukowiec! Rzecz jasna, mając otwarty i chłodny umysł, wkrótce stałem się zupełnym sceptykiem oraz materialistą. Moje badania naukowe zyskiwały szerszy zasięg i poczęły obejmować zalążki geografii, geologii, biologii oraz astronomii, nabrałem też zwyczaju nieustępliwego analizowania wszelkich problemów. Ma pompatyczna „księga” zatytułowana Poemata Minora, napisana w wieku jedenastu lat, dedykowana była „bogom, herosom oraz ideałom starożytnych”, stanowiąc pieśń pełną rozczarowania i znudzenia życiem, a jednocześnie lament nad pogaństwem ograbionym ze swego antycznego panteonu. Niektóre z tych bardzo wczesnych „poematów” przedrukowano w kwietniowym „The Tryout” z 1919 roku, pod nowymi tytułami oraz pseudonimami.
Dotychczas ma filozofia była dość niedojrzała i oparta głównie na osobistym doświadczeniu. Był to bunt wobec oczywistego fałszu i brzydoty, lecz nie obejmował żadnej szczególnej teorii kosmosu czy etyki. Nie przejawiałem analitycznego zainteresowania problematyką etyki, z tego względu, iż nie zdawałem sobie sprawy, że etyka może stanowić przedmiot sporu. Bez żadnych dyskusji akceptowałem wiktorianizm, mimo świadomości tak powszechnej u jego przedstawicieli hipokryzji, nietykającej jedynie sabatarian [3] i spraw tyczących się rzeczy nadnaturalnych; było tak, gdyż nie słyszałem dociekań sięgających „poza dobro i zło”. Chociaż czasami interesowałem się reformami, zwłaszcza prohibicją (sam nigdy nawet nie spróbowałem napoju alkoholowego), to nudziła mnie etyczna kazuistyka; wierzyłem bowiem, że prowadzenie się to kwestia dobrego smaku i urodzenia, a cnota, delikatność i prawdomówność to symbole szlachectwa. Byłem przesadnie dumny z mych przekonań i honoru i nie pozwoliłbym rzucić na nie nawet cienia wątpliwości. Uznawałem etykę za zbyt oczywistą i zwyczajną, by omawiać ją na sposób naukowy, a filozofię rozważałem wyłącznie w kontekście prawdy i piękna. Byłem i wciąż jestem poganinem do szpiku kości. Jeśli chodzi o miejsce człowieka w Naturze oraz strukturę wszechświata, wciąż pozostawałem nieoświecony. Przebudzenie nastąpiło zimą przełomu lat 1902–1903, kiedy to astronomia stała się dziedziną przeważającą w mych badaniach.
Najbardziej poruszających wrażeń w życiu doznałem w roku 1896, kiedy odkryłem świat hellenistyczny, a także w roku 1902, gdy zdałem sobie sprawę z istnienia miriadów słońc i światów nieskończonej przestrzeni kosmosu. Czasem drugie z wydarzeń uważam za wspanialsze, gdyż majestatyczność koncepcji rozszerzającego się wszechświata wciąż jest w stanie wzbudzić we mnie niepowtarzalny dreszcz. Uczyniłem z astronomii me główne naukowe zajęcie. Zdobywałem coraz większe teleskopy, uzbierałem aż 61 książek o astronomii, pisałem również na ten temat liczne okazjonalne i miesięczne artykuły, które publikowano w prasie lokalnej. W wieku mniej więcej trzynastu lat do głębi wstrząsnęła mną efemeryczność i znikomość człowieka, a gdy ukończyłem wiek siedemnastu lat, w którym to czasie zajmowałem się pisaniem szczegółowych prac na ten temat, ukształtowałem wszystkie główne znamiona mego obecnego, pesymistycznego, kosmicznego spojrzenia na świat. Błahość wszelkiego istnienia zaczęła mi imponować, ale i przytłaczać, a poglądy na temat rozwoju człowieka, niegdyś pełne optymizmu, zaczęły zatracać znamiona entuzjazmu. Pozostając niezmiennie zwolennikiem czasów starożytnych, pozwoliłem sobie stworzyć pewien rodzaj jednoosobowego kultu wzdychania do przeszłości. Realistyczna analiza, której sprzyjała historia oraz różnorakie naukowe skłonności obejmujące wówczas Darwina, Haeckla, Huxleya i innych pionierów, została zahamowana przez mą awersję do realistycznej literatury. W beletrystyce byłem oddanym wielbicielem fantazji Poego, zaś w poezji oraz esejach — eleganckiego formalizmu i konwencjonalności osiemnastego wieku. Nie byłem na stałe związany z przejawianymi złudzeniami. Zawsze wykazywałem kosmiczną postawę, a na człowieka patrzyłem, jakbym znajdował się na innej planecie. Był zaledwie jednym z ciekawych gatunków do badań i klasyfikacji. Miałem wiele uprzedzeń i skłonności w wielu dziedzinach, ale nie byłem w stanie nie patrzeć na tę rasę pod kątem jej kosmicznej błahości, a zarazem wielkiego znaczenia na Ziemi. Do czasu osiągnięcia pełnoletniości mało było we mnie wiary w udoskonalenie świata i coraz bardziej traciłem zainteresowanie tak wielbionym na nim honorem oraz dumą. Gdy zaangażowałem się w ruch amatorski w wieku 24 lat, byłem na dobrej drodze do obecnego cynizmu; cynizmu utwierdzanego nieskończonym współczuciem dla wiecznej ludzkiej tragedii, jaką są aspiracje wykraczające poza możliwości spełnienia.
Miniona wojna [4] potwierdziła wszelkie poglądy, jakie zaczynałem wówczas żywić. Frazesy idealistów coraz bardziej przyprawiały mnie o mdłości, a ja korzystałem z nich tylko do literackich upiększeń. Dla mnie demokracja stanowiła nieistotny problem, a gniew budziła głównie zuchwałość wyzwania rzuconego anglosaskiej dominacji oraz niepotrzebna terytorialna chciwość, tudzież odrażająca bezwzględność Szkopów. Nie poruszały mną skrupuły dręczące przeciętnego liberała. Oczekiwałem głupich błędów; porażka sił niemieckich była w tamtym czasie jedyną rzeczą, jakiej pragnąłem i oczekiwałem. Nie muszę dodawać, że jestem gorącym zwolennikiem powrotu unii angielsko-amerykańskiej; moim zdaniem podział pojedynczej kultury na dwie jednostki narodowe to marnotrawstwo, częstokroć niebezpieczne. W tym przypadku moje przekonanie jest podwójnie silne, ponieważ wierzę, że cała istniejąca cywilizacja zależy od saksońskiej dominacji.
Mniej więcej w tym czasie moja myśl filozoficzna otrzymała największy i najświeższy impuls w postaci dyskusji z kilkoma amatorami, wśród których wyróżnili się zwłaszcza Maurice Winter Moe, z jednej strony ortodoksyjny, aczkolwiek tolerancyjny chrześcijanin, z drugiej inspirujący przeciwnik, oraz Alfred Galpin Jr, młodzieniec niemal w pełni podzielający moje przekonania, którego umysł jednakże tak bardzo prześciga me zdolności, że wszelkie porównania nie są możliwe bez pokory z mojej strony. Korespondencja z tymi myślicielami doprowadziła do podsumowania i kodyfikacji moich poglądów, odsłaniając wiele wad tych rozbudowanych doktryn oraz dając mi możliwość uzyskania ich większej jasności i logiki. Bodziec ten wzmógł również me filozoficzne lektury i badania, a także oczyścił z wielu zacofanych uprzedzeń. Przestałem dosłownie traktować Epikura oraz Lukrecjusza [5] i niechętnie, ale odrzuciłem na zawsze wolną wolę na rzecz determinizmu.
Konferencja pokojowa [6], Friedrich Nietzsche, Samuel Butler (współczesny), H.L. Mencken [7] i inne czynniki zestaliły mój cynizm; staje się on coraz silniejszy, im bardziej wiek średni wypiera to ślepe przekonanie, że „ze światem wszystko w porządku”, przy którym pragniemy trwać za wszelką cenę za młodu. Zbliżając się do trzydziestego drugiego roku życia, nie mam jakichkolwiek szczególnych życzeń, nie licząc tego, że chciałbym postrzegać fakty takimi, jakie są. Moja obiektywność, zawsze wyraźna, jest teraz niezrównana i w szczytowym okresie rozwoju, tak że nie ma niczego, w co nie jestem skłonny uwierzyć. Nie pragnę nic więcej prócz zapomnienia, a tym samym jestem gotów odrzucić każdą złotą iluzję czy zaakceptować każdy trudny do przełknięcia fakt z doskonałym opanowaniem. Przynajmniej jestem gotów uznać, że pragnienia, nadzieje oraz wartości ludzkości to zjawiska zupełnie obojętne dla ślepego, kosmicznego mechanizmu. W szczęściu widzę zaledwie etyczne widmo, którego podobizna w pełni nie ukazuje się nikomu, a po części tylko nielicznym, i którego status celu wszelkich ludzkich dążeń stanowi groteskową mieszaninę farsy oraz tragedii.
[1] Faitusa w mit. gr. była nimfą, strażniczką stada Heliosa. Hesperyjski — zachodni, wieczorny.
[2] Królowa Anna Stuart rządziła w Anglii w latach 1707–1714.
[3] Osoby rygorystycznie świętujący niedzielę jako dzień wolny od pracy i zabaw.
[4] Chodzi o I wojnę światową.
[5] Epikur z Samos (341–270 p. n. e.) — grecki filozof, twórca epikureizmu, kładącego nacisk m.in. na logikę i rozsądek w kwestii badania świata oraz na przyjemność w kwestii dążenia do szczęścia. Lukrecjusz (99–ok. 55 p. n. e.) — rzymski poeta i filozof, krzewiący koncepcje epikureizmu w swojej twórczości.
[6] Chodzi o konferencję pokojową w Paryżu (1919–1920), ustalającą nowy ład po I wojnie światowej.
[7] Samuel Butler (1835–1902) — angielski pisarz, tworzący obrazoburcze, krytyczne dzieła. Henry Louis Mencken (1880–1956) — amerykański dziennikarz oraz satyryk, krytykujący amerykański styl życia.
H.P. Lovecraft
Koszmary i fantazje
Listy i eseje
Tłumaczenie: Mateusz Kopacz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.