niedziela, 28 października 2012

Przez deziluzje do Nauki Buddy

 
Tristam Shandy jest z pewnością książką godną uwagi. Czytałem ją lata temu i głęboko na mnie wpłynęła. Czytałem ją w tym samym okresie kiedy pierwszy raz czytałem Kubusia Fatalistę, Diderota i Ulissesa – obie wiele zawdzięczają T.S ( jak myślę, Diderot mówi to samo). Wszystkie trzy książki mają jedną wspólną rzecz, są zajęte nie podążaniem nigdzie. I to tego czasu, pytanie: „Cóż, przyjacielu, co zamierzasz Robić w Życiu”, podniosło swą odrażającą głowę. I czym bardziej czytałem te książki, tym bardziej alarmująco jasnym (alarmująco, to jest, kiedy twój Ojciec czeka odpowiedzi na to pytanie) stawało się, że „nie zamierzam Robić Czegokolwiek w Życiu”. (Żadne trzy książki nie mogłyby być mniej dydaktyczne, a jednak jakie były elokwentne! Dobry przykład na niebezpośrednią komunikację K). Kiedy wszystko w życiu z dnia na dzień wygląda coraz komiczniej, jak można cokolwiek w życiu brać poważnie, oprócz nie brania życia poważnie? („Kiedy widziane od strony patrzenia ku Idei, pojęcie niezgodności [tj pomiędzy nieskończonością i skończonym] jest patosem; kiedy widziane z Ideą za sobą, pojęcie niezgodności jest komiczne” - K.)



Co prowadzi mnie do innego punktu. W La Nause Sartre opisuje doświadczenie odkrycia, że istnienie obiektu jest absolutnie zbędne i odczuwane jako mdłości, jako zdegustowanie i nieprzyjemność. Ale, przynajmniej dla mnie, pojęcie tego zawsze było niezwykle orzeźwiające, przynoszące ulgę i wyzwalające, i w najmniejszym stopniu nie powodujące mdłości (jak to jest z tobą?) Jak wiesz, byłem wychowywany (przy najlepszych intencjach) z ideą stania się salaud (jakie jest angielskie słowo na to – a shit? Czy włoskie uno schifoso?) Proces się nie powiódł; ale to dzięki faktowi, że jak daleko wycofam się pamięcią, zawsze byłem pół-świadomy mojej samotności; i zawsze czułem się niewygodnie w atmosferze (normalnej atmosferze mojej edukacji) Praw i Obowiązków (które były dla mnie totalnie niezrozumiałe). I odkrycie, że nie mam ani Praw ani Obowiązków, zawsze było mi radością i nigdy problemem. Prawdopodobnie jest się salaud, czy przynajmniej bierze się życie na poważnie (jak portretowani są Antoine Roqentin i Anny w swych wcześniejszych okresach). To odkrycie jest bolesne i prowadzi człowieka do rozpaczy. (Anny rozpacza; i K mówi gdzieś, że jeżeli Bóg nie istnieje, cóż innego pozostaje jak rozpacz). Prawdopodobnie pierwsza deziluzja jest bolesna ale to musiało mi się przytrafić w jakimś poprzednim życiu, nie w tym. Możliwe, że to tu S błądzi; będąc niechętnym uznania poprzednich egzystencji, jest zmuszony by oddać przejście swych postaci od namiętnej absorpcji do egzystencjalnej kontemplacji w obrębie przestrzeni paru lat; podczas gdy (jak mi się wydaje) przejście prawdopodobnie wymaga olbrzymiego okresu powolnego rozwoju. (I co S. opisuje jako chorobę czy dolegliwość – mdłości egzystencjalnej realizacji - co dzieje się z człowiekiem, na przekór jego inklinacjom, jest faktycznie, tylko do zdobycia przez kumulacyjny wysiłek przez niezliczone życia, to pańńa wynikająca z sati.) W odniesieniu do tego, Mathieu, który oprócz ulgi nic nie zyskuje ze swych realizacji, jest bardziej przekonujący niż Roquentin. Nie neguję tym, że pańńa jest czymś przyprawiającym o zawrót głowy, ale to vertigo uczestniczy w sile, nie słabości – i Roguentin jest osłabiony przez swe mdłości.


Może tak być, oczywiście, że przejście z Humanizmu jest nieprzyjemne, że pod wpływem deziluzji Humanista czuje mdłości – ale wtedy również nic o tym nie wiem, nigdy nie byłem Humanistą. Humanista – Sartre'a lache, który przyjmuje schronienie w uniwersalnym determinizmie – jest również obiektywnym naukowcem. I albo rozpoczyna od poczucia socjalnej solidarności, i wtedy, gdy podnoszona jest kwestia swej własnej egzystencji, twierdzi, że jest częścią i porcją Ludzkości i staje się Humanistą (studiowanie Marxa to najdalej gdzie jakikolwiek komunista posuwa się w introspekcji „krytyka samo-krytyki” ma na celu zapewnienie tegoż). Lub zaczyna od bycia profesorem, który obiektywnie studiuje takie obiekty jak nitroglicerynę, komety, schizofrenię, żaby i Ludzkość i kiedy kwesta jego egzystencji jest podnoszona (a nie wiedział, że jest taka), twierdzi, że jest włączony w Ludzkość, i w próbie realizacji siebie, jest kierowany ku odkryciu Socjalnej Solidarności (i to niewątpliwie dlatego tak wielu naukowców jest komunistami).


„Bycie indywidualnym człowiekiem jest rzeczą, która została obalona, i każdy spekulatywny filozof myli siebie z całokształtem ludzkości; przez co staje się czymś nieskończenie wielkim, i tego samego czasu zupełnie niczym” - K. Myślę że utrata tego to nic innego jak mdłości – ale, bez wątpienia, jestem uprzedzony. Zupełnie nie mam uczucia socjalnej solidarności – opuszczenie schronienia tchórza może budzić trwogę, ale nie widzę w tym nic mdlącego.
Co do towarzystwa – jeżeli muszę mieć towarzystwo – daj mi raczej tchórza niż lache, choćby było to tylko dla spokojnego życia: -


Jak każdy może być tak zajętym chęcią reformowania kraju i zmiany rządu! Ze wszystkich form rządu, monarchiczny jest najlepszy, bardziej niż jakiś inny faworyzuje i chroni prywatną cichą próżność dżentelmena i niewinne odchylenia. Tylko demokracja, najbardziej tyraniczna forma rządu, obliguje każdego by zajął pozytywne stanowisko, jak to społeczeństwa i zgromadzenia ogólne naszych czasów wystarczająco często mi przypominają. To tyrania, że jeden człowiek chce rządzić i tak pozostawia resztę z nas wolnymi? Nie, ale to tyrania, że wszyscy chcą rządzić i w dodatku do tego obliguje się każdego by wziął udział w rządzeniu, nawet człowieka, który z najwyższą stanowczością odrzuca udział w rządzeniu. - K



(Nanavira Thera; list do Nanamoli Thery)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.