czwartek, 27 marca 2014

Po co urodzili się ludzie? Aby poznali, ile lepszym było — nie urodzić się


Pamięci godne zdania Filipa Ottonieriego.

ROZDZIAŁ I.

Filip Ottonieri, którego kilka cennych uwag podać pragnę, zasłyszanych już to z jego własnych, już to obcych ust, urodził się i żył przeważnie w Chmurzyskach, prowincji Wietrzne doły, gdzie także umarł niedawno, a gdzie nie pamiętają, aby skrzywdził kogo, czy to czynem, czy słowem. Był znienawidzony powszechnie u współobywateli, gdyż nie zdawał się znajdować przyjemności w wielu rzeczach, których większa część ludzi szukała i pożądała, chociaż nie dawał poznać, jakoby mało czcił lub ganił tych, którzy się niemi cieszyli lub za niemi uganiali. Utrzymują, że był istotnie tem, co inni ludzie jego czasów wyznawali jako swą profesję, t.j. filozofem a to nie tylko w myśli lecz w postępowaniu. Dlatego wyróżniał się między wszystkimi, chociaż nie starał się o to ani nie silił. Przy tej sposobności mawiał, że największa odrębność, jaką dziś można znaleźć, czy w obyczajach, czy instytucjach, czy w czynach oświeconego człowieka, porównana z odrębnością tych ludzi, którzy u starożytnych uważani byli za oryginałów, nie tylko jest innego rodzaju, ale nawet o tyle mniej odmienna od pospolitego obyczaju współczesnych, że choć dzisiejszym ludziom wydaje się wielka, starożytni uważaliby ją za małą lub żadną, nawet w owych czasach i u owych ludów, które były pierwotnie bardziej nieokrzesane i bardziej zepsute. A porównywając odrębność J. J. Rousseau, która wydawała się bardzo szczególna naszym dziadom, z odrębnością Demokryta lub pierwszych Cyników, dodawał, że kto by dziś żył o tyle odmiennej od nas, o ile odmienniej od Greków współczesnych żyli owi filozofowie, uważany byłby nie już za oryginała, ale wedle ogólnego mniemania stałby niejako poza społecznością ludzką. I sądził, że miarą absolutną możliwej odrębności osób jakiego bądź czasu i miejsca można zmierzyć stan cywilizacji tegoż czasu i miejsca.

W filozofii chętnie zwał się Sokratykiem, i często jak Sokrates przepędzał dobrą część dnia na filozoficznej dyspucie to z jednym, to z drugim, a szczególnie z niektórymi swymi domownikami w jakiej bądź materii, którą podsunęła okoliczność. Ale nie odwiedzał jak Sokrates warsztatu szewców, cieśli, kowali i tym podobnych, bo sądził, że jeżeli kowale i cieśle ateńscy mieli czas na filozoficzne dysputy, chmurniańscy, gdyby czynili podobnie, pomarliby z głodu. Ani też rozprawiał Sokratejskim sposobem, pytając i wnioskując ustawicznie, bo mawiał, że choć nowożytni są cierpliwsi od starożytnych, nie znalazłby się dziś taki, coby miał wytrwałość odpowiadać na tysiąc ustawicznych zapytań i słuchać setki wyników. I w istocie, nie miał w sobie nic Sokratejskiego, prócz, że mówił czasem ironicznie i pod przenośnią. A szukając źródła sławnej Sokratejskiej ironii powiadał: Sokrates posiadający duszę szlachetną i bez wątpienia zdolną kochania, ale skrzywdzony nad miarę nieskładnymi kształtami ciała, prawdopodobnie zrozpaczył już w młodości, by mógł być kochany inną miłością, prócz miłością przyjaźni, nie zdolnej do zaspokojenia serca subtelnego i żarkiego, co często oduczuwa ku drugim uczucie o wiele słodsze. Z drugiej strony, choć był pełen odwagi, rodzącej się z rozumu, zdaje się, iż nie był uzbrojony w owe, która wyrasta z natury, ani też w inne przymioty, potrzebne w owym czasie wojen, buntów i swawoli ateńskiej temu, co sprawy publiczne ojczyzny chciał dzierżyć. Przy tym kształty jego niewdzięczne i śmieszne stały mu się niemałym szkopułem w przesądach ludu, który nawet w języku mało odróżniał dobre od pięknego, a przy tym skłonny był do uszczypliwości. Dlatego to w państwie swobodnym, pełnym gwaru, namiętności, zajęć, rozrywek a przy tym bogactw i fortuny— Sokrates biedny, wzgardzony w miłości, nie zdatny do urzędu, a przy tym obdarzony umysłem potężnym, który w tych warunkach musiał powiększać niezmiernie przykrość każdej zaczepki, zaczął dla ulgi rozprawiać z wielką bystrością o sprawach, obyczajach i przymiotach swych współobywateli, przy czym przyzwyczaił się do używania pewnej ironii, jak z natury rzeczy musiał w nią popaść ten, komu wzbroniony był, żeby tak rzec, udział w życiu. Ale łagodność i wspaniałomyślność jego natury, a także sława, jaką sobie dysputami owymi pozyskał i jaką musiał się poniekąd pocieszać w miłości własnej, sprawiły, że ta ironia nie była wzgardliwa i cierpka, ale pobłażliwa i słodka. Tak filozofią po raz pierwszy—według słów Cycerona— sprowadzoną z nieba wniósł Sokrates do państwa i domów, a usunąwszy od dociekań rzeczy ukrytych, którymi się aż dotąd zajmowała, zwrócił ją ku badaniu obyczajów i życia ludzkiego, rozprawianiu o cnocie i występkach, o rzeczach dobrych i użytecznych oraz szkodliwych. Zrazu jednak nie miał Sokrates zamiaru wprowadzenia tej nowości, ani nazwania jej, czym była, ani dostąpienia nazwy filozofa, która w owych czasach należała się tylko przyrodnikom i metafizykom, do jakich tytułów on przez takie rozprawy i dysputy praw rościć nie mógł; wyznawał też otwarcie, że nic nie wie i nie miał innych celów, jak zabawę, kiedy o sprawach cudzych rozprawiał, przenosił bowiem tę rozrywkę nad samo filozofowanie oraz każdą inną naukę i sztukę; a że skłonny był raczej do czynu niż dociekań, folgował przyjemności dysput owych tylko przeto, iż los działać mu zabronił. A w tych rozmowach ćwiczył się najchętniej z osobami młodymi i pięknymi, jakby chciał omamić swe pożądania, spowalniając się szacunkiem tych, od których pragnąłby być kochany. Że zaś wszystkie szkoły filozoficzne Greków począwszy od tego czasu wychodziły poniekąd od Sokratejskiej, wnioskował Ottonieri, że źródłem jakoby całej filozofii greckiej, na której zrosła nowoczesna, był nos zadarty i satyrowa twarz człowieka z wybornym umysłem i gorącym sercem. Mówił także, że w książkach Sokratyków osoba Sokratesa podobna jest do tych maszkar, z których każda w starej włoskiej komedii ma na zawsze jedno imię, jeden strój, jeden charakter, zmieniając zresztą sytuacje w każdej sztuce.

Nie zostawił z filozofii swojej nic na piśmie ani też nic innego, prócz, co tyczyło spraw osobistych. A gdy go pytano, dlaczego nie pisze dzieł filozoficznych, odpowiedział: Czytanie jest rozmową z autorem; a jak na ucztach i zabawach publicznych ci, którzy nie są lub nie sądzą się członkami widowiska, prędko popadają w nudę, tak w rozmowie milsze w ogóle jest rozmawianie niż słuchanie. Książki zaś z natury swej są jak owe osoby, co siedząc z innymi mówią ciągle a nie słuchają nigdy. Dlatego potrzeba, aby książka podawała wiele rzeczy dobrych i pięknych a podawała je porządnie, jeśli jej ma czytelnik to ustawiczne mówienie przebaczyć. Inaczej znienawidziłoby się każdą książkę jak nienasyconego gadułę.

ROZDZIAŁ II.

Nie przypuszczał różnicy między zajęciem i rozrywką i zawsze, kiedy był zaprzątnięty choćby najcięższą pracą, powiadał, że się bawi. Tylko, jeżeli czas jakiś zostawał bez zajęcia, przyznawał, że podczas owego przestanku nie czuł żadnej przyjemności. Mawiał, że najprawdziwsze uciechy naszego życia są te, które powstają z urojeń i że dzieci znajdują wszystko nawet w niczym, dorośli nic we wszystkim.

Porównywał każdą rozkosz zwaną powszechnie realną z karczochem, u którego, chcąc dojść jądra, trzeba najprzód przegryźć i rozłupać wszystkie liście. I dodawał, że ten rodzaj jest nawet rzadki i że istnieją inne, podobne owym z zewnątrz, lecz w środku bez jądra i że on, nic mając ochoty połykać liści, wolał obejść się bez jednych i drugich.

Odpowiadając komuś na pytanie, jakie są najgorsze momenta życia ludzkiego, rzekł: Wyjąwszy chwile bólu jako też strachu, uważałbym za najgorsze momenta rozkoszy, bo nadzieje i przypomnienia tych momentów, zajmujące resztę życia są lepsze i wiele słodsze niż sama uciecha. I porównywał w ogóle uciechy ludzkie do zapachu, gdyż uważał, że ten zostawia zwykle większą po sobie tęsknotę niż każde inne wrażenie, zupełnie tak jak rozkosz; a z wszystkich zmysłów człowieka tym, który najtrudniej da się zaspokoić doznaną przyjemnością — jest powonienie. Przyrównywał też zapachy do pożądań dobra, mówiąc, że te przedmioty wonne, które są dobre do jedzenia lub smakowania, zazwyczaj zapachem przewyższają smak, bo popróbowane smakują mniej niż wąchanie i mniej niżby się po zapachu spodziewać było można. I opowiadał, że czasem uczuwał niecierpliwość, gdy nie kwapiła się z nadejściem jakaś przyjemność, której nadejścia był już pewny, a to nie przez pożądanie jej lecz przez obawę uszczuplenia uciechy żywą grą wyobraźni przedstawiającej ją świetniejszą, niż w rzeczywistości objawić się miała.

Powiedział raz, że każdy człowiek, odkąd przyjdzie na świat, jest jak ten, co się położył do łóżka twardego i niewygodnego, gdzie położywszy się prędko i uczuwszy niewygodę, zaczyna przewracać się z jednego boku na drugi i zmieniać co chwila miejsce i pozycje i trwa tak noc całą, mając ciągle nadzieję, że na koniec zaśnie i kilkakroć sądząc, że istotnie zasypia, aż gdy przyjdzie godzina, nie odpocząwszy nawet, powstaje. Przypatrując się razem z innymi pszczołom krzątającym się koło swej pracy, rzekł: Szczęśliwe, że nie pojmujecie swej niedoli. Wierzył, że nędzy ludzkiej ani obliczyć nie można, ani nawet opłakać należycie.

Na owo pytanie Iloracyusza, czem się dzieje, że nikt nie jest ze stanu swego zadowolony, odpowiadał: Przyczyna jest ta, że żaden stan nie jest szczęśliwy. Nie mniej poddani, jak książęta, nie mniej ubodzy jak bogaci, nie mniej słabi jak potężni, gdyby byli szczęśliwi, byliby z losu swego zadowoleni i nie zazdrościliby drugim, bo ludzie nie są mniej nienasyceni, niż którykolwiek inny rodzaj, ale zaspokoić nie mogą się niczym prócz szczęśliwością. A zawsze nieszczęśliwi—nie dziw, że zawsze są niezadowoleni. Twierdził, że przypuściwszy, iż ktoś znajdowałby się w najszczęśliwszym położeniu na ziemi nie mogąc sobie obiecywać wzrostu dobrej doli w żadnej części i żadnym sposobem, można by rzec, że jest najnieszczęśliwszy między ludźmi. Nawet bardzo starzy żywią chęci i nadzieje polepszenia bytu w jakim bądź względzie. I cytował ustęp z Ksenofonta, który radzi, aby kupując grunt, kupić źle uprawny, bo posiadłość nie mogąca więcej przynieść, owoców niż przynosi, nie sprawia tyle uciechy, ile by sprawiała, polepszając się stopniami; wszystkie bowiem dobra, które coraz się doskonalą, większą przynoszą radość niż inne.

Przy sposobności zaznaczał, że żaden stan nie jest tak nędzny, aby nie mógł się pogorszyć, i że żaden śmiertelnik choćby najnieszczęśliwszy nie może pocieszać się ani chełpić, mówiąc, iż go gnębi niedola nie znająca wzrostu. Przeciwnie, choć nadzieja nie zna granic, dobra ludzkie są ograniczone i gdybyśmy w pewnym danym dniu poszli do bogatego i ubogiego, pana i niewolnika, i przeciwstawili obecnej ich fortunie potrzeby i pożądania, znaleźlibyśmy, że wszyscy posiadają równą sumę zadowolenia. Ale złemu naszemu natura nie położyła granic i sama wyobraźnia nawet nie może przedstawić sobie takiego nieszczęścia, które by się nie urzeczywistniało obecnie, albo już nie urzeczywistniło, albo ostatecznie nie mogło się urzeczywistnić na kimkolwiek z człowieczego rodu. Przeto, gdy większa część ludzi nie ma innej poręki prócz nadziei, spodziewając się wzrostu ilości swych dóbr, nikomu w tym samym czasie nie może braknąć niepróżnych przyczyn do strachu; a jeżeli fortuna może uszczuplić się nagle do tego stopnia, że nie ma już siły przynosić nam nadal korzyści, nigdy przecież nie traci zdolności dotykania nas nowymi stratami, i to takimi, że mogą pokonać i zgnieść samą hartowność rozpaczy.

Śmiał się często z tych filozofów, co utrzymywali, że człowiek zdolny jest wyrwać się z pod władzy losu, lekceważąc i uważając jakoby cudze wszystko dobro i wszystko zło, których nie potrafi albo dostąpić albo uniknąć, jedno zatrzymać, od drugiego się uwolnić, i nie widząc szczęścia lub nieszczęścia w niczym, jak w tym, co od niego jedynie zależy. O którym to mniemaniu między innymi mówił: Przypuśćmy, że istniałby ktoś, co mógłby żyć z drugimi niby doskonały filozof—nikt nie żył ani nie żyje w ten sposób z samym sobą, i że tak jest rzeczą możebną nie dbać o sprawy własne bardziej niż o cudze, jak dbać o cudze, jakby były własnymi. Ale przypuśćmy, że taki skarb umysłu, o jakim mówią owi filozofowie, nie tylko jest przypuszczalny (co nieprawda), ale nawet znajduje się rzeczywisty i żywy w jednym z nas, że jest nawet doskonalszy, niż przypuszczają, utwierdzony i wrosły w nas długoletnim doświadczeniem, wypróbowany w tysiącu wypadków; czyż przeto szczęśliwość lub niedola owego człowieka nie znajduje się pod władzą losu? Nie podlega-ż losowi tenże sam przymiot duszy, który, jak twierdzą, zpodeń wyrwać się może? Rozum ludzki nie jest-że narażony ustawicznie na niezliczone wypadki? Liczne choroby, sprowadzające przytępienie umysłu, obłąkanie, szał, wściekłość, idiotyzm, sto innych rodzajów wariactwa krótkiego lub długiego, chwilowego lub ustawicznego, nie mogąż tego rozumu pomieszać, osłabić, przewrócić, zniszczyć? Pamięć, zachowawczyni rozumu, czyż nie zużywa się ciągle i nie słabnie w postępie od młodości ku starości? Wieleż to starców zamienia się umysłem na dzieci! a prawie wszyscy w tym wieku tracą dzielność inteligencji. Z drugiej strony, w skutek jakiegoś zaburzenia cielesnego nawet przy zachowaniu w zdrowiu i całości władz umysłu i pamięci odwaga i energia zwykle mniej więcej słabną, a nierzadko nawet gasną. Na koniec jest wielkim głupstwem przyznawać, że ciało nasze podległe jest przypadkom, które nie są w naszej mocy, a przy tym wszystkim przeczyć, aby umysł, który prawie we wszystkim zawisł od ciała, podlegał koniecznie rzeczy jakiejś zewnątrz nas, a nie w nas samych mieszkającej. I wnioskował, że człowiek całkowicie, zawsze i nieuchronnie poddany jest losowi.

Zapytany, na co urodzili się ludzie, odpowiedział żartem: Aby poznali, ile lepszym było— nie urodzić się.

ROZDZIAŁ III.

W okazyj jakiegoś osobistego nieszczęścia mówił: Stracić osobę kochaną sposobem jakiegoś nagłego zdarzenia lub przez chorobę krótką i gwałtowną nie jest tak bolesne, jak widzieć, że zanika powoli (ten właśnie zachodził u niego wypadek) w niemocy długiej, która nie wprzód ją zabije, aż zmieni ciało i ducha i jakoby zupełnie przekształci. Rzecz pełna boleści, bo tym sposobem ukochana osoba ginie, nie pozostawiając obrazu swego w twej pamięci tak lubego jak niegdyś ona sama, ale stoi ci przed oczyma zupełnie inna jak ta, którą kochałeś i wyszarpuje z duszy wszystkie złudy miłosne; a gdy na zawsze z tobą się rozstanie, że ten jej pierwotny portret, który nosiłeś w duszy, zastąpiony został nowym. Tak tracisz osobę kochaną w całości, gdyż nie dano jej już nawet postać w twej wyobraźni, co miast przynieść ci niejaką pociechę, nasuwa jedynie powód do smutku. A na koniec, podobne nieszczęścia nie pozwolą odpocząć w bólu, który za sobą wiodą.

Gdy ktoś narzekał na kłopoty i mówił: Gdybym ich tylko mógł się pozbyć, resztę zniósłbym łatwo, — odpowiedział: Wtedy one, co są dziś lekkie, wydałyby ci się ciężkimi. A drugiemu utrzymującemu: Gdyby ten ból trwał był dłużej, znieść-by było niepodobna, — odparł: I owszem, przez przyzwyczajenie zniósłbyś jeszcze więcej.

I w wielu innych kwestiach, dotyczących natury ludzkiej, odstrychnął się od zdania tłumu, a czasem nawet od zdania mędrców. Przeczył na przykład, aby najodpowiedniejszą chwilą do stawienia próśb, lub żądań, była chwila jakiejś niezwykłej uciechy osób, do których te prośby, lub życzenia się odnoszą. Zwłaszcza, — powiadał, gdy chwila nie jest tego rodzaju, aby proszony, lub — wzywany, mógł się natychmiast wywiązać czymś więcej, niż obiecanką, lub niewiele różniącą się od niej łaską; sądzę, — mówił, — że chwila uciechy jest dla tych celów tak nieodpowiednia i zła, jak chwila boleści. Bo jedno i drugie uczucie ogarnia człowieka do tyła samolubstwem, iż nie zostawia miejsca myśli o kimś drugim. Jak w boleści zło, tak w radości dobro trzymają w napięciu i posiadają nasz umysł czyniąc go niepomnym trosk, potrzeb i pragnień cudzych, Szczególniej obie te chwile nie przypuszczają litości; chwila bólu, bo człowiek całą dbałość zwraca na siebie; chwila uciechy, bo wtedy wszystkie sprawy ludzkie, życie całe wydaje się bardzo wesołe i bardzo rozkoszne, tak, że nieszczęście i cierpienie zda się mu marą wyobraźni, a tworząc zbyt jaskrawy kontrast ze stanem jego umysłu, nie zdołają skupić jego uwagi. Najlepszą porą, w której próbować można skłonić kogo do natychmiastowego działania na swą korzyść, jest chwila uciechy spokojnej i umiarkowanej, nie nadzwyczajnej, nie gwałtownej, albo — i to właściwsza jeszcze — chwila radości takiej, która choć żywa, nie dotyczy określonego przedmiotu, ale powstaje z myśli błąkających się i polega na umiarkowanym wzruszeniu. W tym stanie duszy, ludzie są bardziej niż kiedykolwiek skłonni do litości, usłużniejsi dla proszącego, a nieraz chwytają chętnie sposobność zniewolenia sobie kogoś i pójścia za tym ruchem niewyraźnym, za tym lub owym popędem myśli, pragnącej spełnić czyn szlachetny.

Przeczył równie, aby nieszczęśliwy opisując lub przedstawiając swą niedolę, odnosił większą litość i pożałowanie u tych, co w podobnym znajdują się ucisku. Bo oni wtedy, słuchając żalów; albo wyobrażając sobie twoje położenie w jakim bądź kształcie, usiłują jedynie przeciwstawić swoje przykrości twoim i często zdarza się, iż kiedy mniemasz już, że spostrzegasz na nich wzruszenie, oni przerywają ci, opowiadając swoje przygodę i zmuszają uwierzyć, że mniej jest znośna niż twoja. I powiadał, że w takich wypadkach powtarza się zazwyczaj to, co w Iliadzie czytamy o Achillesie, kiedy Priam leżał u nóg płacząc i błagając: że skoro skończył ten swój nieszczęsny lament, Achilles sam zaczął płakać nie nad jego, lecz nad własną niedolą, wspomniawszy ojca i zabitego przyjaciela. Dodawał, że może istotnie pomóc do wzbudzenia litości, jeżeli ktoś doświadczył niegdyś na sobie tegoż samego strapienia, które cierpi drugi, ale nigdy, jeżeli doświadcza go współcześnie.

Mówił, że niedbalstwo i nieuwaga, są przyczyną tysiąca postępków okrutnych i złośliwych, i najczęściej mają pozór złośliwości i okrucieństwa, jak na przykład, gdy ktoś wyszedłszy z domu i wstąpiwszy gdzieś dla rozrywki, zostawia służących na dworze sieczonych deszczem, nie przez srogość lub nielitość, ale przez bezmyślność i nie zważenie ich pozycyj. I rozumiał, że niebaczność jest między ludźmi pospolitsza, niż złośliwość, nieludzkość itp; i że z niej się bierze większość postępków złych i że wielka część tych czynów, które przypisujemy jakiejś złej skłonności, nie są niczym więcej, jak niebacznością.

W pewnej okazji powiadał, że mniej ciężką wydaje się dobroczyńcy zupełna i wyraźna niewdzięczność, niż odpłacenie mu wielkiego dobrodziejstwa drobnym, które złożywszy obdarowany czy przez niedelikatność czy złość uważa się za uwolnionego już od wszelkich obowiązków, podczas gdy tamten ma minę zadowolonego, lub przez grzeczność taką mu mieć wypada, tak, że z jednej strony pozbawiony jest nawet nagiej i niepłodnej wdzięczności, której objawienia mógł się jeszcze spodziewać, z drugiej strony odebrano mu wolność poskarżenia się na niewdzięcznika lub przedstawienia się — jak jest w istocie — źle i niesprawiedliwie wynagrodzonym.

Słyszałem też, iż cytowano jako jego —następujące zdanie. Zwykliśmy i lubimy przypuszczać w tych, z którymi zwykle obcujemy, bystrość i zdolność odkrywania naszej istotnej lub urojonej wartości, oraz zrozumienia wagi i zalet każdego naszego słowa i czynu; równie wielką gruntowność i skłonność do rozważenia i zatrzymywania w pamięci ich przymiotów i ceny obserwowania ich zawsze natężoną uwagą; podczas gdy w innych okazjach albo nie odkrywamy w nich takich zdolności, albo wyznajemy sobie, że ich nie odkrywamy.

ROZDZIAŁ IV.

Uczynił raz spostrzeżenie, że ludzie niezdecydowani są, mimo wszelkie przeszkody, uparci w swoich zamiarach, a to właśnie w skutek swej chwiejności, uważając zawsze, że zamiar powzięty można porzucić w stosowniejszą porę. Czasem są bardzo skorzy i czynni w wykonaniu tego, co zamyślili, gdyż bojąc się sami, aby z chwili na chwilę nie zawahali się w spełnieniu przedsięwzięcia i nie powrócili na nowo do tego pełnego męki niepokoju i zawieszenia, co ich przedtem gnębiły, przyśpieszają wykonanie i przykładają doń wszystkie swe siły, znajdując bodziec raczej w obawie i niespokojności zwyciężenia siebie samych, niż w przedmiocie swych usiłowań i owych przeszkodach, które trzeba przemóc, nim się go zdobędzie.

Mówił czasem śmiejąc się, że osoby przyzwyczajone do ustawicznego udzielania myśli swych i uczuć drugim, odzywają się nawet, gdy są sami, gdy je komar utnie, gdy przewrócą naczynie lub wypuszczą je z ręki; przeciwnie przyzwyczajone do samotności i obcowania z samymi sobą, choćby nawet poczuli się rażeni apopleksją, pośród osób wielu ust nie otworzą.

Sądził, że wielu z pomiędzy starożytnych czy nowożytnych ogłoszonych wielkimi i nadzwyczajnymi dostępują tej sławy szczególniej na podstawie jakiejś zalety wyższej nad inne. I że ktoś, w kim by przymioty umysłu były zrównane i względem siebie proporcjonalne, choćby były niezwykłe i przepotężne, z trudnością zyskałby ten tytuł, ani zdał się współczesnym i potomności genialnym i nadzwyczajnym.

Rozróżniał u ludów cywilizowanych trzy rodzaje osób: Pierwszy, w którym wrodzony charakter a w wielkiej części i charakter ogólnoludzki zmieniony jest i przekształcony sztuką i zwyczajami życia miejskiego. Ten rodzaj obejmuje tych, którzy zajmują się sprawami prywatnymi lub publicznymi, zdolni korzystać z miłego obcowania z ludźmi i wzajem stać się miłymi tym, z którymi stykają się i obcują, dorośli wreszcie do obecnego stanu oświaty.

Temu jedynemu rodzajowi — powiadał — dostaje się w udziale szacunek ludzki. Drugi jest ten, w którego osobnikach pierwotna natura nie dość się zmieniła, albo, że nie została — jak to mówią — uprawiona, albo, że przez swą twardość i niepodatność, nie nadała się do przyjęcia i zachowania wpływów sztuki, ćwiczenia przykładu. Ten rodzaj jest najliczniejszy, ale wzgardzony nie mniej przez się, jak przez drugich, nie gra wielkiej roli i w ogóle obejmuje tych, którzy noszą lub zyskują sobie nazwę „tłumu“, w jakim bądź stanie znajduje się ich fortuna.

Trzeci nieskończenie niższy liczbą od owych dwu i wzgardzony prawie jak drugi, a czasem nawet bardziej, jest rodzaj ludzi, których natura w skutek nadmiaru sił nie poddała się więzom dzisiejszego stanu oświaty, zerwała je i precz odrzuciła albo przyjęła z niej tylko tak mało, że nie wystarcza do objęcia spraw ni rządu ludzi i nie nauczyła się być w obcowaniu z ludźmi ani miłą, ani pożądaną. A rozdziela się ten rodzaj na dwa gatunki: Jeden stateczny i dzielny, wzgardziciel pogardy, która go ze wszech stron ściga i z której często bardziej jest rad niż z uwielbienia; odmienny od reszty społeczeństwa nie tylko, że go takim natura stworzyła, ale że sam tę odmienność w sobie wypracował; wolny od nadziei i uciech światowych, samotny pośrodku miasta nie mniej, że stroni od ludzi, jak że od niego stronią. Z tego rodzaju— dodawał— istnieje bardzo niewielu. Charakter drugiego gatunku ma w sobie zmieszany z siłą pewien rodzaj lękliwości i słabości, tak, że w nim toczy się ciągła wewnętrzna walka. Dlatego osobniki tego drugiego gatunku nie niechętne same przez się obcowaniu z ludźmi, pragnąc w tym i owym przystosować się i upodobnić pierwszemu rodzajowi, ile że boleją w własnym sercu nad wzgardą, w jakiej się oglądają, i lekceważeniem, którym ich ranią ludzie, nieskończenie niżsi zdolnościami i cnotą; nie zdołają przecież mimo wszelką skwapliwość przyuczyć się do praktycznego używania życia i w obcowaniu stać się znośnymi ani sobie, ani drugim. Takimi były w ostatnich czasach i są jeszcze w naszej epoce raz mdlej, raz wybitniej inteligencje dostojne i subtelne. A jako znaczny przykład stawiał J.J. Rousseau, przydając mu inną postać, z pomiędzy starożytnych — Wergiliusza, o którym w Vita latina noszącej imię Donata gramatyka podano z powagi Melissoua, równie gramatyka, wyzwoleńca Mecenasowego, że w rozmowie był ociężały i mało odmienny od prostaków. A że prawdą jest, iż Wergiliusz przez tę dziwną subtelność umysłu mało był zdatny do obcowania z ludźmi, wywnioskować można z wszelkim prawdopodobieństwem tak ze stylu odznaczającego się mistrzowskim wykończeniem, jak z charakteru jego poezji i z tego jeszcze, co się czyta na końcu drugiej pieśni Georgik, gdzie poeta wbrew przyzwyczajeniom starożytnych Rzymian, a zwłaszcza ludzi genialnych wyznaje pożądanie życia cichego i samotnego, a to w taki sposób, iż pojąć można, że popycha go doń raczej natura niż skłonność, i że wzdycha za nim jako za lekarstwem i ucieczką raczej, niż dobrem.

A że, mówiąc w ogóle, ludzie należący do obu tych gatunków nigdy nie byli cenieni, chyba niektórzy po śmierci, a należący do drugiego rodzaju małą mają wartość czy żywi, czy umarli, wiec też wnioskował z tego, że w naszych czasach powszechnego poważania u ludzi nie dostępuje się w inny sposób, jak odstrychnąwszy się i wyzuwszy z siebie naturalność. Prócz tego, ponieważ dziś społeczeństwo cywilizowane opiera się na osobach pierwszego rodzaju, którego charakter trzyma środek między charakterami obu innych, kończył, że tak z tej okoliczności jak z tysiąca innych wypływa wniosek, że dziś władza, kierownictwo i udział w życiu społecznym należy prawie całkowicie mierności.

Rozróżniał także trzy rodzaje starości odpowiednio do innych wieków człowieka. W pierwotnych narodach, kiedy i obyczaje i postępowanie człowieka w każdej porze życia były sprawiedliwe i cnotliwe, a doświadczenie i znajomość ludzi i życia niezdolne były jeszcze odwrócić umysły od poczciwości i prawości, starość była nade wszystko szanowana; bo ze sprawiedliwością i podobnymi zaletami, wspólnymi wówczas wszystkim, łączyły się w niej już z natury rzeczy większy rozum i roztropność niż w innych. Z postępem lat przeciwnie, w skutek zepsucia i przewrotności obyczajów żaden wiek nie był podlejszy i obrzydliwszy nad starość, skłonioną bardziej niż inne wieki ku złemu, już to przez doświadczenie i gruntowną znajomość świata, już to przez krzywdy długo i często znoszone, przez wrodzoną oziębłość; równocześnie nie umiejącą już działać, jak tylko oszczerstwem, zdradą, przeniewierstwem, chytrością, udaniem, słowem wszystkimi sztukami zaliczającymi się do najwstrętniejszych występków. Ale później, kiedy zepsucie świata przekroczyło wszystkie granice, a wzgarda prawości i cnoty wyprzedziła w ludziach doświadczenie i poznanie otoczenia swego i smutnej prawdy, kiedy wzajem doświadczenie i poznanie wyprzedziły wiek, i człowiek już w dzieciństwie był uczony, wyćwiczony i zepsuty, wtedy starość stała się nie powiem szanowną — bo odtąd niewiele rzeczy pozyskiwało ten tytuł — ale znośniejszą jeszcze niż inne przy życiu. A to z tej przyczyny, że zapał ducha i krzepkość ciała, które dawniej dopomagając wyobraźni i uszlachetnieniu duszy nierzadko rodziły zacność obyczajów, uczuć i czynów, a potem stały się tylko bodźcem i pomocnikami złości i występku — teraz na skłonie lat ustatkowały się i uspokoiły chłodem serca i niedołęstwem członków, rzeczy prowadzących zawsze raczej ku grzechowi niż cnocie. Prócz tego to samo doświadczenie i wybadanie świata przedstawiającego się obecnie niemiłym, wstrętnym i podłym, miast zwracać cnotliwych ku nieprawości jak dawniej, nabyły mocy przytłumiać, a czasem nawet gasić miłość w ludziach pełnych smutku. Stąd obserwując obyczaj starości w porównaniu z innymi wiekami można rzec, że w pierwotnych czasach miała się jak do dobrego lepsze; w zepsutychb— jak do złego najgorsze; w następujących i gorszych— przeciwnie.

ROZDZIAŁ V.

Rozprawiał dużo o tym rodzaju miłości własnej, który dziś zwany jest egoizmem, a nastręczała mu się częsta, jak sądzę, sposobność wejścia o nim w dysputę. Wymienię kilka jego zdań dotyczących tej materii. Mówił, że dziś, kiedy ci chwali lub gani kogoś za uczciwość lub nieuczciwość osoba, która miała z nim do czynienia, nie zdajesz sobie z tego innego rachunku, jak, że ta osoba, która go chwali lub gani, jest dobrze lub źle względem niego usposobiona; dobrze, jeśli go przedstawia dobrym, źle, jeżeli złym.”

Przeczył, aby w dzisiejszych czasach można kochać bez rywala; a pytającemu: dlaczego —odpowiedział; gdyż bez wątpienia kochany lub kochana (kochając siebie same) jest rywalem kochającego.

Przypuściwszy — mówił — że żądasz od kogoś łaski, której wyświadczyć nie można, jak tylko wpadając w nienawiść lub niełaskę osoby trzeciej, a owa trzecia, ty i proszący posiadacie — przypuśćmy — mniej więcej równy stopień stanowiska i władzy; twierdzę, że prawdopodobnie prośbie twojej nie uczyni się zadość w żaden sposób, choćby nawet tą łaską zniewolić cię mógł niezmiernie łaskawca i zrobić sobie z ciebie większego przyjaciela, niż z owej osoby trzeciej nieprzyjaciela. Ponieważ nienawiści i gniewu ludzkiego obawia się on więcej, niż się spodziewa po miłości czyjejś i wdzięczności, co jest rzeczą naturalną, bo w ogóle spostrzega się, że owe dwie pierwsze namiętności działają częściej i w działaniu są skuteczniejsze, niż drugie. Przyczyną jest, że kto stara się szkodzić tym, których nienawidzi i kto szuka zemsty, działa dla siebie; kto usiłuje dopomóc tym, których kocha, albo odpłacać dobrodziejstwa, działa dla drugich — dla przyjaciół czy dobroczyńców.

Mówił, że dobrodziejstwa i usługi, które się wyświadcza w celu i zamiarze własnej korzyści, zwykle mijają się z przeznaczeniem, bo ludzie, zwłaszcza dzisiejsi, kiedy mają więcej niż dawniej wiedzy i rozumu, łatwi są w przyjmowaniu, a trudni w oddawaniu.

Niemniej jednak te łaski i przysługi wyświadczane przez niektórych młodzieńców kobietom starym, bogatym i wpływowym dochodzą swego celu, nie tylko częściej niż inne, ale częściej w ogóle.

Niżej podane spostrzeżenia, tyczące się głównie obyczajów współczesnych, przypominam sobie, że słyszałem z jego własnych ust: Nie ma dziś nic, coby zawstydziło ludzi zużytych i wytartych w świecie, prócz samego wstydu, i żadnej rzeczy ci ludzie się nie zapłonią, prócz, że kiedy przypadkiem weń popadli.

Dziwna jest potęga mody, która tam, gdzie ludy i ludzie trzymają się we wszystkich wypadkach zwyczaju, i że działają lub postępują z przyzwyczajenia, choćby wbrew rozumowi i ze swoją szkodą; ona zawsze, gdy chce, w jednej chwili sprawia, że szemrają, zmieniają, przyjmują zwyczaje, nałogi, sądy, choćby to, co porzucają, było rozumne, pożyteczne, piękne, przystojne, a to, co przyjmują, było czymś przeciwnym.

Z bardzo wielu rzeczy, które w życiu społecznym i w ludziach poszczególe są istotnie śmieszne, rzadko śmiejemy się, a jeśli je ktoś wyśmiewa, to nie mając sposobności udzielenia śmiechu drugim, wnet przestaje. Przeciwnie, z tysiąca poważnych i najprzystojniejszych, śmiejemy się dzień cały i z łatwością śmiech ten udziela się drugim. Zwykle nawet rzeczy przez nas wyśmiewane są wszystkim, tylko nie śmiesznymi; a przeciwnie wiele wyśmiewamy z tej jedynie przyczyny, że nic są godne śmiechu, czy zupełnie, czy częściowo.

Mówimy i słyszymy nieustannie; Zacni przodkowie, albo: dobre nasze pradziady, albo: człowiek starego kroju — chcąc rzec: Człowiek porządny i któremu można zaufać. Każda generacja wierzy z jednej strony, że przeszłość była lepsza niż teraźniejszość, z drugiej strony, że ludy doskonalą się, oddalając coraz bardziej od pierwotnego stanu, ku któremu, gdyby się cofali, stawaliby się rzekomo gorszymi.

Bez wątpienia prawda nie jest piękna. Niemniej przecież rzecz prawdziwa może czasem przynieść przyjemność, a jeżeli na świecie piękno przenosi się nad dobro, to gdzie braknie piękna, dobro przenosi się nad wszystko inne. W miastach wielkich zaś nie widzisz piękna, bo nie ma tam już dlań miejsca. Nie widzisz także prawdy, bo tam każda rzecz jest udana i błaha. Tak, że można rzec, iż nie widzisz, nie słyszysz, nie dotykasz, nie oddychasz niczym prócz fałszem i brzydotą. Co dla umysłów głębszych i szlachetnych jest największą męczarnią.

Ci, którzy nie potrzebują sami dbać o własne potrzeby, pozostawiając tę troskę drugim, nie potrafią zwykle zapobiegać albo wcale, albo z wielką trudnością, a zawsze mniej skutecznie niż drudzy najmniejszym wymogom życia. Mówię o zatrudnieniu życia, najważniejszej z potrzeb, której się czyni zadość, podstawiwszy życiu zajęcie bardziej jeszcze nieodzowne niż samo istnienie. Życie bowiem samo przez się nie jest konieczne, gdyż pozbawione szczęśliwości nie jest dobre. Zezwoliwszy więc na życie swoje, pierwszą i najważniejszą potrzebą jest prowadzenie go w najmniejszej jak można niedoli. Teraz, że z jednej strony życie niezajęte i próżniacze jest najnieszczęśliwsze, z drugiej sposób zajęcia, śród którego ta niedola najmniej czuć się daje, jest ten, który polega na obserwowaniu siebie i swych potrzeb.

Mówił, że sprzedawanie i kupowanie ludzi staje się użyteczne ludzkości i dodawał, że sztuka szczepienia ospy przeszła do Konstantynopola a stąd do Anglii i Europy z kraju Czerkiesów, gdzie ospa zagrażając życiu i kształtności dzieci i młodzieży szkodziła bardzo handlowi, który prowadzą te ludy swemi dziewczętami. Opowiadał sam o sobie, że kiedy wyszedłszy ze szkół, wstąpił w świat, postanowił jako młodzieniec niedoświadczony a miłośnik prawdy nie chwalić nigdy nikogo i niczego w społeczeństwie ludzkim, chyba, że zda się istotnie pochwały godnym. Ale gdy przeszedł rok jeden, śród którego strzegł swego postanowienia, a nic i nikt nie zdał mu się godnym pochwały, bojąc się, aby z braku ćwiczenia nie zapomniał wszystkiego, czego w retoryce nauczył się w materii ód i pochwał, porzucił swoje zamiary, a wnet zapomniał o nich zupełnie.

ROZDZIAŁ VI.
Kazał sobie czytywać to tę to ową książkę przeważnie starożytnych i wtrącał czasem w lekturę własne zdanie i jakoby głośny dopisek to w jednej to w drugiej kwestii.

Gdy mu czytano w Żywotach filozofów napisanych przez Diogenesa z Laerty, że Chilon zapytany, czym się różnią uczeni od nieuczonych, miał odpowiedzieć — nadziejami szczęścia — rzekł: Dziś dzieje się przeciwnie, gdyż nieuczeni spodziewają się, uczeni nie spodziewają niczego.

Podobnie, gdy mu cytowano w Żywotach, iż Sokrates twierdził, że na świecie jest jedno dobro, to jest wiedza, i jedno zło, to jest nieświadomość, wtrącił: O wiedzy i nieświadomości starożytnych nie wiem nic, dziś jednak odwróciłbym to zdanie.

Gdy mu z tejże samej książki odczytano dogmat Hegezjaszów: Mądry, cokolwiek czyni, czyni to na własny pożytek, rzekł: Jeśli wszyscy, co postępują w ten sposób, są filozofami, niechże zstąpi Plato, i urzeczywistni swą rzeczpospolitą w całym cywilizowanym świecie.

Objaśniał długo pewne zdanie Biona borystenejskiego, podane przez tegoż Laercyusza, że najbardziej umęczeni są ci, co szukają większej szczęśliwości. I dodawał, że odwrotnie najszczęśliwsi są ci, co potrafią lub co zwykli żywić się najmniejszą ilością szczęścia a choć minęło, nawracać je ku sobie mocą pamięci. Odnosił do różnych epok cywilizacji zdanie greckie opiewające: Młodzi działają, dojrzali radzą, starzy pożądają; tłumacząc, że wiekowi obecnemu nie pozostaje istotnie nic prócz pożądania.

Na jeden ustęp z Plutarcha opiewający: Oburzyli się Spartanie czelnością i grubym żartem Stratoklesa, który namówił lud składać ofiary za zwycięstwo; a gdy potem po nadejściu wieści o klęsce lud mu czynił wyrzuty, odpowiedział: Jakąż wam uczyniłem krzywdę, żem was trzymał w weselu i uciesze przez trzy dni?— Ottonieri odezwał się: Coś podobnego można by powiedzieć tym, co skarżą się na naturę, zarzucając jej, że ukrywa przed wszystkimi, jaka jest sama przez się, i podaje za prawdę pozory, piękne jednak i przyjemne: Jakąż krzywdę wam czynię, trzymając was w weselu przez 3 lub 4 dni? A innym razem mówił, że do naszego rodzaju można przystosować ze względu na naturalne wady człowieka to, co o dziecku, któremu podano lekarstwo, łudząc je, powiedział Tasso: Omamienie zachowało je przy życiu.

Gdy w Paradoksach Cycerona czytano mu ustęp (który na nasz język da się przełożyć tak): Czyni-ż może rozkosz człowieka większym i zacniejszym i jest-że może kto, co uciechą się chełpi i puszy? — zawołał: Luby Cyceronie, aby nowożytni rozkoszą stawali się lepsi, rzec nie chcę, ale bardziej chwaleni — niezaprzeczenie. Musisz także wiedzieć, że dziś tę jedyną drogę pochwały obierają i przebywają prawie wszyscy młodzieńcy, to jest drogę idącą przez rozkosze. Których dostąpiwszy, nie tylko się chełpią i opowiadają o nich bez końca, znajomym i obcym i kto chce słuchać i kto nie chce, ale przeciwnie pożądają ich i dostarczają sobie niejako rozpowiadają o nich nie skosztowawszy, nie szukawszy ich nawet. Zaznaczał w historii Arryana o wyprawach Aleksandra Wielkiego, że w dzień bitwy pod Issus Darjusz umieścił najemne roty greckie na czele wojska, po czym Aleksander postawił swoich zaciętych Greków na skrzydłach; — i rozumiał, że z tej jednej okoliczności można już było przewidzieć wynik bitwy.

Nie ganił, owszem chwalił i lubił, że pisarze rozprawiają wiele o sobie samych, bo powiadał, że prawie wszyscy są wtedy wymowni, styl ich gładki i wyborowy, nawet wbrew naturze albo czasu, albo narodu, albo swojej własnej. W czem nic dziwnego, bo ci, co piszą o własnych sprawach, mają umysł mocno zajęty i opanowany przedmiotem, nie mylą się nigdy ani co do myśli, ani uczuć poczętych z tego przedmiotu w ich duszy, a uwagi te nie są przeniesione ani zaczerpnięte z obcych źródeł, nie są pospolite ani przetarte. Łatwo oni opuszczają ozdoby przez się nieskromne, użyte nie w porę, z fałszywym wdziękiem, łudzące pozorami, fałszujące zapał i w ogóle nienaturalne. I że nieprawdą jest, aby czytelnicy zwykle mało o to dbali, co pisarze mówią o sobie samych; naprzód, że wszystko, co pisarz myśli i czuje istotnie, to opowiada sposobem prostym i właściwym, budzi uwagę i wzrusza; potem, że nigdy nie przedstawia się ani omawia z większą prawdą i skutkiem spraw cudzych, jak gdy się rozprawia o swoich, zważywszy, że ludzie podobni są sobie własnościami tak wrodzonymi jak przypadkowymi i że funkcje życia, badając je w samym sobie, widzi się lepiej, niż badając je u drugich. Na potwierdzenie tej prawdy przytaczał między innymi mowę Demostenesa: O wieniec, gdzie mówca mówiąc ciągle o sobie, sam się przechodzi wymową. Cyceronowi zdarza się to często, gdy dotyka spraw własnych, co się spostrzega szczególnie w Milonianach, prześlicznych, ale najpiękniejszych przy końcu, gdzie autor siebie na scenę wprowadza. Najszczytniejszym i najwymowniejszym ustępem w mówcach Bossueta jest ten, gdzie kończąc pochwałę księcia Kondeusza mówca wspomina własną starość i bliską śmierć. Między pismami cesarza Juliana, który zresztą jest nieznośnym sofistą, najrozsądniejsza i najładniejsza jest pogadanka zatytułowana Misopogone, t.j. Przeciw brodzie, którą odpowiadał na złośliwe zaczepki Antyochejczyków. A to dziełko właśnie, innych zalet nie wspominając, niewiele jest niższe od Lukianowych ani komizmem wdzięcznym, ani liczbą, trafnością i wesołością żartów; podczas gdy w dialogu: O cesarzach, równie naśladowanym z Lukiana, autor jest niezgrabny, niedowcipny, a nad wszystkie braki niedołężny i jakoby niespełna rozumu. Między Włochami, nieposiadającymi zresztą prawie wcale arcydzieł wymowy, Apologia Wawrzyńca Medycejskiego jest wzorem świetnej wymowy skończonym pod każdym względem; a Torkwato Tasso także nierzadko wymowny jest w prozie, gdzie mówi o sobie samym, i prawie zawsze w listach, gdzie oczywiście rozprawia w większej części o własnych sprawach.

ROZDZIAŁ VII.

Przypominają też trafne jego zdanie i odpowiedzi, jak owa, dana pewnemu młodzieńcowi bardzo uczonemu lecz niedoświadczonemu, który mówił, że z ksiąg sztuki życia i poznania ludzi sto kart na dzień nauczyć się można. Odpowiedział Ottonieri: Ale książka ta ma pięć milionów kart.

Innemu młodzieńcowi lekkiemu i zuchwałemu, który szydząc z tych, co mu wytykali złe popełniane codziennie i wstyd, jaki zeń odnosi, zwykł był odpowiadać, że na życie nie trzeba bardziej zważać niż na komedię — odparł raz Ottonieri: I na komedii lepiej odebrać oklaski niż być wygwizdanym, a komediant nie biegły w swym kunszcie albo fałszywie rolę pojmujący na koniec ginie z głodu.

Gdy sierżanci miejscy pochwycili zbrodniarza, który, że był kulawy, po spełnieniu zbrodni nie mógł uciec, mówił: Widzicie, przyjaciele, że sprawiedliwość, choć ślepa, dosięgnie winowajcy, jeżeli ten jest kulawy.

Gdy podróżował przez Włochy a pewien dworzanin, gdzie — nie pomnę, chcąc mu dociąć, odezwał się: Powiem ci otwarcie, jeśli pozwolić raczysz, odpłacił mu słowami: I owszem miło mi będzie słuchać cię, gdyż w podróży szuka się rzeczy rzadkich.

Gdy zmuszony był nie wiem jaką koniecznością żądać od kogoś pożyczki, a ów tłumacząc się brakiem, zaręczał, że gdyby był bogatym, nie miałby innego celu jak zapobiegać potrzebom przyjaciół, odpowiedział Ottonieri: Żal by mi było, gdybyś nad nas nie miał innego celu; prosić będę Boga, aby cię nigdy nie uczynił bogatym.

Gdy pewien młody człowiek napisał wiersz i użył w nim wyrazów przestarzałych, a jedna sędziwa dama, której on, proszony, wiersz ów odczytywał, odezwała się, że nie rozumie, gdyż wyrazy takie za jej czasów już nie były w obiegu, odrzekł: I ja nie wierzę, aby obiegać mogły, są bowiem nadzwyczaj stare.

O bogatym skąpcu, któremu skradziono nieznaczną sumę, wyraził się, że okazał skąpstwo nawet złodziejom.

O pewnym kalkulatorze, który o wszystkim, cokolwiek wiedział lub słyszał, natychmiast zdawał rachunek, mówił: Inni czynią, on liczy.

O głupcu twierdzącym, że umie wybornie wnioskować i w rozmowie co drugie słowo przypominał logikę, rzekł: Oto człowiek prawdziwie według definicji greckiej: Zwierzę logiczne. Umierając ułożył sam następujący napis, który mu później wyryto na grobie:

Kości
Filipa Ottonieri’ego
Urodzonego do czynów zacnych
I do sławy;
Po życiu bezczynnym i bezużytecznym
Zmarłego w pospolitości,
Świadomego natury
I swego
Przeznaczenia.


Leopardi
Tłumaczenie: Edward Porębowicz



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.