piątek, 7 grudnia 2012

Tyrmand o rozprężeniu moralnym

Nie popełniając większego błędu możemy prześledzić nowoczesne trendy permissiveness powracające w modnych postawach krytycyzmu kulturalnego. Z początkiem wieku nadciągająca hegemonia psychologii we współczesnej cywilizacji rozpoczęła długi proces rozpadu kryteriów krytycznych. Argumentacja moralna spadła do roli wykpiwanej częstokroć konwencji. Najbardziej sofistyczne próby przywrócenia tej wartości, podejmowane na przykład przez Kafkę i Camusa, rozbijały się skutecznie o prostacką polityczną pseudomoralność i narastający wpływ psychologicznego relatywizmu, który często wypaczał literackie ideologie i nadawał im podteksty histeryczne i masochistyczne.

W efekcie takiej literackiej i krytycznej hierarchii ostatecznych celów, żyjemy dzisiaj w rozkładzie wszystkiego poza kryterium objaśniającym. Pod presją wszechobecnego, pobłażliwego moralnie krytycyzmu, literatura i sztuka wyrzekły się niemal swych walorów dydaktycznych, zarówno bezpośrednich jak i parabolicznych, ograniczając swe zadania do coraz bardziej jałowego zgłębiania ludzkiego ego, jego złej sławy, groteskowych deformacji i czczych wypaczeń. Powstała sytuacja, w której wierność wobec podstawowych norm etycznych czy próba dokonania oceny krytycznej za pomocą wartości nieprzemijających, karcona jest przez krytyków jako infantylizm, prostota czy drugorzędna literatura, drugorzędny teatr, film i tak dalej. Odwieczna chwalebna tradycja stawiania pytań moralnych – od zarania zarówno święty przywilej, jak i święty obowiązek literatury – została ostatnio zarzucona na rzecz udawanych prób rejestrowania aberracji co współczesna krytyka uważa za chlubę literatury! Tym samym krytycy zinstytucjonalizowali jedyny w swoim rodzaju raj dla szczwanych, nieprzyzwoitych spekulantów. Erudycja stała się jedyną normą dla krytyka, kazuistyczne zdawanie relacji wyklucza z jego pracy jakąkolwiek przekonującą ocenę. Oczywiście, degradacja krytyki obróciła się przeciwko krytykom. Stracili wrażliwość percepcji, która kiedyś zapewniała im twórczy status wielkich postaci krytyki osiemnastego i dziewiętnastego wieku. Są żałośnie bezradni wobec niezliczonych fałszerstw. Większość dzieł, które mają zwyczaj nagradzać i wysławiać z charakterystycznym brakiem powściągliwości, z reguły popada w zapomnienie w parę miesięcy po lawinie wstępnych superlatyw. W odwet za swe porażki krytycy produkują z żałosnych miernot kolejne wartości, co ich ośmiesza, a w konsekwencji pogłębia ich frustrację i rozjuszenie – i tak wkraczamy w perpetuum mobile instynktów stadnych, przedstawianych jako wyszukanie; nudy okrzykniętej jako głębia; jałowości podanej jako finezja, cynicznej zręczności wypchanej jako bezkompromisowość i obiektywność. Z tego magicznego kręgu nie ma wyjścia, bo najmniejsza próba obrony najprostszej ludzkiej przyzwoitości naraziłaby pozycję krytyków w przyzwalającym na wszystko społeczeństwie, które pomogli ukształtować. A to jest coś, na co krytycy najmniej mogą sobie pozwolić.

Zapiski dyletanta
z rozdziału „O rozprzężeniu moralnym i poprawności”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.