Polecam interesujący artykuł o zdradzieckim wydaniu sowietom kozaków przez anglików. Jak mi się wydaje, na pierwszym miejscu to sprawa etyki a nie polityki czy historii, warto wiedzieć na czym świat stoi, utratę złudzeń klasyfikujemy po stronie „ma”.
1 czerwca 1945
Czytałem gdzieś, że był taki niegrzeczny chłopczyk, który,
gdy go ojciec chciał sprać pasem, składał pobożnie ręce i
klękał do modlitwy, bo modlitwy nawet ojciec nie ma prawa
przerywać... To chyba było jeszcze w tamtym wieku, przed rokiem
1914. Pierwszego czerwca próbowało tego sposobu kilkadziesiąt
tysięcy w dolinie rzeki Drawy. Ale był to już rok 1945...
Od świtu utworzyła się olbrzymia procesja, która ruszyła do kaplicy polowej w obozie Peggetz. Przodem kroczyli duchowni w ornatach. Niesiono krzyże, chorągwie, księgi, zapalone świece. Słońce zaledwie wzeszło i ledwo różowiły się śniegi na szczytach Alp. Myczały krowy kozackie, nie dojone w ogólnym zapamiętaniu. Po pastwiskach rozłaziły się nie dopatrzone konie i wielbłądy Astrachańców. Nad Drawą wisiała jeszcze mgła. Niepisanym nakazem postanowiono przybrać postawę biernego oporu.
– Tylko nie ruszać Anglików! Modlić się. Obroni Przenajświętsza Bogurodzica.
Tak zrobiono. Modły trwały bez przerwy, ale około ósmej rano zbliżyły się szerokim wachlarzem czołgi brytyjskie i stanęły w odległości stu metrów. Od strony baraków zajechały ciężarówki, do których miano ładować ludzi i odwozić na stację do oczekujących pociągów. Cały zaś obóz otoczony został tyralierą żołnierzy zbrojnych w karabiny z nasadzonymi bagnetami, pistolety automatyczne i pałki. Jeszcze przez krótki czas trwały nabożne pieśni, gdy nagle żołnierze rzucili się na tłum, rozrywając łańcuch rąk i bijąc po głowach kolbami i pałkami. Powstała panika, krzyki, deptano i zadeptywano się wzajemnie. Tłum, cofając się, zaczął napierać na parkan odgraniczający obóz od pola. Parkan runął pod naciskiem. Ale na polu też stały czołgi. Żołnierze strzelali nie w górę, lecz pod nogi. Zbitych i okrwawionych chwytano i wleczono do ciężarówek. Również w dalszych obozach rozległy się strzały. Ludzie rzucali się na oślep, uciekali w lasy, skakali do rzeki. W nieopisanym tumulcie rozbiegły się tabuny koni. Miejscowa ludność początkowo żegnała się nabożnie krzyżem świętym, gdy jednak ktoś zrobił początek, rzuciła się, by grabić opustoszałe namioty, łapać konie, zabierać bydło. Wtedy księża katoliccy kazali bić w dzwony i nawoływać ludność do zaprzestania hańbiącej grabieży. Na wieżach kościelnych pojawiły się też czarne chorągwie.
Tymczasem główna masa ludzka w Peggetz, cofając się przed zbrojnymi żołnierzami, usiłowała jeszcze wyrywać z ich rąk tych, których już schwytali. Wtedy to padł pierwszy Kozak przebity bagnetem. Tłum odpłynął i odsłonił ołtarz. Pop wyciągnął ku żołnierzom Ewangelię, ale wytrącono mu ją z rąk bagnetem. Jeden z Kubańców zasłonił się obrazem Matki Boskiej, otrzymał jednak cios w skroń i skóra wraz z włosami zwisła mu na ucho. Trzeci próbował parować cios chorągwią św. Mikołaja Cudotwórcy, uderzenie pałki wdeptało Mikołaja Cudotwórcę w błoto.
Improwizowana kaplica, ołtarz, obrazy, kielichy, wszystko zostało przewrócone i stratowane. Nagle ktoś krzyknął, inni go podtrzymali, i rozległo się zgodne a groźne: "Urrra!". Wydawało się, że Kozacy sami chcą przejść do natarcia. Żołnierze brytyjscy prędko zawrócili i zaczęli wystawiać karabiny maszynowe. Jedne z duchownych, ratując sytuację, wezwał ponownie do modlitwy...
Gdy się modlono, żołnierze, pozostawiając na placu rannych i trupy zatłuczonych i zakłutych bagnetami, zwrócili się do baraków, wywlekając ukrywających się tam ludzi i pakując do samochodów. Jeden z Kozaków stawiał czynny opór, więc powalono go na ziemię, dwóch ciągnęło za nogi, z trzecie podpychał go końcem buta w ciemię. Pewna kobieta miała na ręku okrwawione dziecko. Żołnierz opatrzył dziecko własnym bandażem, ale mimo zaklinań, oboje wpakował do ciężarówki. Spośród żołnierzy brytyjskich czekających opodal czołgów, wielu okazało współczucie. Mówią o jednym, który łamanym rosyjskim szepnął:
– Nie dawajcie się, oni nie mają prawa.
Mała dziewczynka podeszła do innego i podała mu kartkę napisaną po angielsku: "Zabijcie nas, ale nie oddawajcie bolszewikom". Żołnierz przeczytał, schował do kieszeni i nagle zapłakał. O piątej po południu do tłumu podjechał w dżipie oficer brytyjski i oświadczył przez głośnik:
– Kozacy! Jestem pod wrażeniem waszej bohaterskiej postawy, ale w myśl umowy jałtańskiej, wszyscy, którzy byli obywatelami Związku Sowieckiego do pierwszego września 1939, muszą zostać repatriowani! Kto jest w posiadaniu dokumentów stwierdzających, że w tym czasie nie przebywał na terytorium Sowietów, niech je przedstawi.
W ten sposób, począwszy od piątej, de facto zaprzestano masakry na terenie największego skupiska w obozie Peggetz. Opodal dżipu, w którym stał oficer brytyjski, leżał zabity junkier, nieco dalej ciało kobiety obejmującej martwe dziecko. (Jak ustalono później na podstawie znalezionych przy trupach dokumentów, junkier pochodził z Dniepropietrowska, kobieta urodzona była na Kubaniu, a dziecko już we Włoszech.)
Tymczasem wzdłuż Drawy szła dalej wielka obława na ludzi, którzy mieli być wydani Sowietom. Strzelano do uciekających. Przypadkowo, czy też umyślnie zastrzelono kobietę, którą wykrył pies w krzakach. Były wypadki rzucania się pod czołgi. Gdy zabierano chorych i rannych ze szpitala, jeden z nich wyskoczył z okna na bruk. Dużo ludzi utonęło w Drawie. Wszyscy pamiętają kobietę, która płynęła rzeką na wznak, z przywiązanym na piersiach niemowlęciem. Obok, brzegiem biegł żołnierz brytyjski i usiłował wyłowić ją za pomocą długiej żerdzi. Ale nie mógł dosięgnąć. Wreszcie wody zagnały ją w małą zatoczkę. Dziecko było już martwe, a kobieta zmarła po kilku godzinach w szpitalu. Była to lekarka zawodu, rodem z Kubania, nazwiskiem Woskobojnikowa. Matka jej i czternastoletnia siostra utonęły.
Od świtu utworzyła się olbrzymia procesja, która ruszyła do kaplicy polowej w obozie Peggetz. Przodem kroczyli duchowni w ornatach. Niesiono krzyże, chorągwie, księgi, zapalone świece. Słońce zaledwie wzeszło i ledwo różowiły się śniegi na szczytach Alp. Myczały krowy kozackie, nie dojone w ogólnym zapamiętaniu. Po pastwiskach rozłaziły się nie dopatrzone konie i wielbłądy Astrachańców. Nad Drawą wisiała jeszcze mgła. Niepisanym nakazem postanowiono przybrać postawę biernego oporu.
– Tylko nie ruszać Anglików! Modlić się. Obroni Przenajświętsza Bogurodzica.
Tak zrobiono. Modły trwały bez przerwy, ale około ósmej rano zbliżyły się szerokim wachlarzem czołgi brytyjskie i stanęły w odległości stu metrów. Od strony baraków zajechały ciężarówki, do których miano ładować ludzi i odwozić na stację do oczekujących pociągów. Cały zaś obóz otoczony został tyralierą żołnierzy zbrojnych w karabiny z nasadzonymi bagnetami, pistolety automatyczne i pałki. Jeszcze przez krótki czas trwały nabożne pieśni, gdy nagle żołnierze rzucili się na tłum, rozrywając łańcuch rąk i bijąc po głowach kolbami i pałkami. Powstała panika, krzyki, deptano i zadeptywano się wzajemnie. Tłum, cofając się, zaczął napierać na parkan odgraniczający obóz od pola. Parkan runął pod naciskiem. Ale na polu też stały czołgi. Żołnierze strzelali nie w górę, lecz pod nogi. Zbitych i okrwawionych chwytano i wleczono do ciężarówek. Również w dalszych obozach rozległy się strzały. Ludzie rzucali się na oślep, uciekali w lasy, skakali do rzeki. W nieopisanym tumulcie rozbiegły się tabuny koni. Miejscowa ludność początkowo żegnała się nabożnie krzyżem świętym, gdy jednak ktoś zrobił początek, rzuciła się, by grabić opustoszałe namioty, łapać konie, zabierać bydło. Wtedy księża katoliccy kazali bić w dzwony i nawoływać ludność do zaprzestania hańbiącej grabieży. Na wieżach kościelnych pojawiły się też czarne chorągwie.
Tymczasem główna masa ludzka w Peggetz, cofając się przed zbrojnymi żołnierzami, usiłowała jeszcze wyrywać z ich rąk tych, których już schwytali. Wtedy to padł pierwszy Kozak przebity bagnetem. Tłum odpłynął i odsłonił ołtarz. Pop wyciągnął ku żołnierzom Ewangelię, ale wytrącono mu ją z rąk bagnetem. Jeden z Kubańców zasłonił się obrazem Matki Boskiej, otrzymał jednak cios w skroń i skóra wraz z włosami zwisła mu na ucho. Trzeci próbował parować cios chorągwią św. Mikołaja Cudotwórcy, uderzenie pałki wdeptało Mikołaja Cudotwórcę w błoto.
Improwizowana kaplica, ołtarz, obrazy, kielichy, wszystko zostało przewrócone i stratowane. Nagle ktoś krzyknął, inni go podtrzymali, i rozległo się zgodne a groźne: "Urrra!". Wydawało się, że Kozacy sami chcą przejść do natarcia. Żołnierze brytyjscy prędko zawrócili i zaczęli wystawiać karabiny maszynowe. Jedne z duchownych, ratując sytuację, wezwał ponownie do modlitwy...
Gdy się modlono, żołnierze, pozostawiając na placu rannych i trupy zatłuczonych i zakłutych bagnetami, zwrócili się do baraków, wywlekając ukrywających się tam ludzi i pakując do samochodów. Jeden z Kozaków stawiał czynny opór, więc powalono go na ziemię, dwóch ciągnęło za nogi, z trzecie podpychał go końcem buta w ciemię. Pewna kobieta miała na ręku okrwawione dziecko. Żołnierz opatrzył dziecko własnym bandażem, ale mimo zaklinań, oboje wpakował do ciężarówki. Spośród żołnierzy brytyjskich czekających opodal czołgów, wielu okazało współczucie. Mówią o jednym, który łamanym rosyjskim szepnął:
– Nie dawajcie się, oni nie mają prawa.
Mała dziewczynka podeszła do innego i podała mu kartkę napisaną po angielsku: "Zabijcie nas, ale nie oddawajcie bolszewikom". Żołnierz przeczytał, schował do kieszeni i nagle zapłakał. O piątej po południu do tłumu podjechał w dżipie oficer brytyjski i oświadczył przez głośnik:
– Kozacy! Jestem pod wrażeniem waszej bohaterskiej postawy, ale w myśl umowy jałtańskiej, wszyscy, którzy byli obywatelami Związku Sowieckiego do pierwszego września 1939, muszą zostać repatriowani! Kto jest w posiadaniu dokumentów stwierdzających, że w tym czasie nie przebywał na terytorium Sowietów, niech je przedstawi.
W ten sposób, począwszy od piątej, de facto zaprzestano masakry na terenie największego skupiska w obozie Peggetz. Opodal dżipu, w którym stał oficer brytyjski, leżał zabity junkier, nieco dalej ciało kobiety obejmującej martwe dziecko. (Jak ustalono później na podstawie znalezionych przy trupach dokumentów, junkier pochodził z Dniepropietrowska, kobieta urodzona była na Kubaniu, a dziecko już we Włoszech.)
Tymczasem wzdłuż Drawy szła dalej wielka obława na ludzi, którzy mieli być wydani Sowietom. Strzelano do uciekających. Przypadkowo, czy też umyślnie zastrzelono kobietę, którą wykrył pies w krzakach. Były wypadki rzucania się pod czołgi. Gdy zabierano chorych i rannych ze szpitala, jeden z nich wyskoczył z okna na bruk. Dużo ludzi utonęło w Drawie. Wszyscy pamiętają kobietę, która płynęła rzeką na wznak, z przywiązanym na piersiach niemowlęciem. Obok, brzegiem biegł żołnierz brytyjski i usiłował wyłowić ją za pomocą długiej żerdzi. Ale nie mógł dosięgnąć. Wreszcie wody zagnały ją w małą zatoczkę. Dziecko było już martwe, a kobieta zmarła po kilku godzinach w szpitalu. Była to lekarka zawodu, rodem z Kubania, nazwiskiem Woskobojnikowa. Matka jej i czternastoletnia siostra utonęły.
Cały
artykuł tutaj
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.