Pod powiekami
pękła biała kula
Zgasło światło
I już wiedziałem że umieram
Przeobrażam samego siebie w ostatnią drogę
Usłyszałem aharmoniczne hałasy
Jakby jesienny wiatr
Zrywał z nieba
Zardzewiałe arkusze blachy
Jakby je zrzucał z wysokości chmur
Na beton w pustej hali fabrycznej
Gwiazda mojego życia
Siłą ślepego losu wytrącona z toru
Przecięła niebo niczym sierpniowy meteor
I zgasła w dalekim morzu
Kiedy jej ślad zniknął na niebie
Zgasł na mojej twarzy i w oczach
Nie byłem już ciekaw nowin
Z poniechanego dłonią świata
Czułem jakbyn się oddalał
Od ciemności swojego ciała
Do żródła światła
Gdzieś poza mną
Niczego nie żałowałem
Zrozumiałem że ciało jest osobno
Staje mi się tak niepotrzebne i obce
Jak blednący księżyc niepotrzebny jest ziemi o świcie
Pragnąłem dostrzec siebie na łożu śmierci
Widziałem gdzie leżę
Lecz byłem poza zasięgiem wzroku
Łatwo zrezygnowałem z tego pragnienia
I tak wszystko wiedziałem
Znałem siebie na pamięć
Dokładnie widziałem twarze i postaci żałobników
Od progu patrzyli na moje umieranie
Matka ojciec rodzeństwo i przyjaciele
Stali wpatrzeni w miejsce
Gdzie leżało moje ciało
Mężczyźni byli bez czapek
Kobiety w czarnych szalach
Stały strome w ramionach
Jak drzeworyty hiszpańskie
Ciekawe czy umieram w pościeli
Czy przykryli moje ciało
Nagle wszyscy zaczęli płakać
Matka obie dłonie przycisnęła do policzków
Jakby chciała ukołysać głowę
Ojciec poszadł w stronę mojego łoża
By mi złożyć ręce i zamknąć oczy
Zrozumiałem że umarłem
I tam w pościeli stygnie moje ciało
-Jestem obok - chciałem powiedzieć -
Jestem obok przed wami i poza sobą
Patrzę na was trochę z góry i oddalenia
Ciekawe gdzie umarłem i w jakiej pościeli
Co to za miejsce
Nie pamiętam tego wnętrza
Nie widzę siebie
Dobrze że jest dość światła
Nie rozumiem dlaczego płaczecie
Czemu ciemnieją wam twarze
Wam się wydaje że umarłem
A ja przecież istnieję
Żyję
Jestem tylko poza sobą
I jakby trochę dalej
Jeśli w miejscu gdzie patrzycie
Rzeczywiście leży moje ciało
To jest to jakieś nieporozumienie
Odkryjcie
Sprawdźcie
Tam nic nie ma i być nie może
Ja jestem tutaj
Wyżej z boku
We własnym świecie
Istnieję w przeobrażonym ciele
I jeśli zostawiłem tamto na które patrzycie
To nie ma czego żałować
Było tak wygłodzone sponiewierane
Ciągle pragnące balkonów zieleni i kropel słońca
Że wreszcie zostały kości
Oplecione ścięgnami i skórą
Ciało w którym istnieję teraz jest lekkie
Wrażliwe
Prześwietlone jasnością
Nie widzę go ale widzę was
I czuję samego siebie
Nie mam już czasu patrzeć na wasze łzy
Zaraz przyjdzie przyjazna istota ze światła
Pokaże mi moje życie
Najważniejsze obrazy i wydarzenia
Ze skrzyżowania dróg
Nadchodzi ale jej nie widzę
Wiem że jest i mogę pytać
Mieć pragnienia obrazów
Z tamtego życia
Widzę cię matko w tej sukience w grochy
Przyniosłaś kosz jabłek na moją drogę
Tak kwaśnych że cierpną dziąsła
I ty ojcze -
Jesteś w koszuli i spodniach
Będziesz się chyba golił
I gwizdał tę swoją piosenkę
I ja jestem
Jestem ale o nic nie pytajcie
Tutaj wszystko jest odwrócone
Tutaj nie ma pytań i odpowiedzi
Zgasło światło
I już wiedziałem że umieram
Przeobrażam samego siebie w ostatnią drogę
Usłyszałem aharmoniczne hałasy
Jakby jesienny wiatr
Zrywał z nieba
Zardzewiałe arkusze blachy
Jakby je zrzucał z wysokości chmur
Na beton w pustej hali fabrycznej
Gwiazda mojego życia
Siłą ślepego losu wytrącona z toru
Przecięła niebo niczym sierpniowy meteor
I zgasła w dalekim morzu
Kiedy jej ślad zniknął na niebie
Zgasł na mojej twarzy i w oczach
Nie byłem już ciekaw nowin
Z poniechanego dłonią świata
Czułem jakbyn się oddalał
Od ciemności swojego ciała
Do żródła światła
Gdzieś poza mną
Niczego nie żałowałem
Zrozumiałem że ciało jest osobno
Staje mi się tak niepotrzebne i obce
Jak blednący księżyc niepotrzebny jest ziemi o świcie
Pragnąłem dostrzec siebie na łożu śmierci
Widziałem gdzie leżę
Lecz byłem poza zasięgiem wzroku
Łatwo zrezygnowałem z tego pragnienia
I tak wszystko wiedziałem
Znałem siebie na pamięć
Dokładnie widziałem twarze i postaci żałobników
Od progu patrzyli na moje umieranie
Matka ojciec rodzeństwo i przyjaciele
Stali wpatrzeni w miejsce
Gdzie leżało moje ciało
Mężczyźni byli bez czapek
Kobiety w czarnych szalach
Stały strome w ramionach
Jak drzeworyty hiszpańskie
Ciekawe czy umieram w pościeli
Czy przykryli moje ciało
Nagle wszyscy zaczęli płakać
Matka obie dłonie przycisnęła do policzków
Jakby chciała ukołysać głowę
Ojciec poszadł w stronę mojego łoża
By mi złożyć ręce i zamknąć oczy
Zrozumiałem że umarłem
I tam w pościeli stygnie moje ciało
-Jestem obok - chciałem powiedzieć -
Jestem obok przed wami i poza sobą
Patrzę na was trochę z góry i oddalenia
Ciekawe gdzie umarłem i w jakiej pościeli
Co to za miejsce
Nie pamiętam tego wnętrza
Nie widzę siebie
Dobrze że jest dość światła
Nie rozumiem dlaczego płaczecie
Czemu ciemnieją wam twarze
Wam się wydaje że umarłem
A ja przecież istnieję
Żyję
Jestem tylko poza sobą
I jakby trochę dalej
Jeśli w miejscu gdzie patrzycie
Rzeczywiście leży moje ciało
To jest to jakieś nieporozumienie
Odkryjcie
Sprawdźcie
Tam nic nie ma i być nie może
Ja jestem tutaj
Wyżej z boku
We własnym świecie
Istnieję w przeobrażonym ciele
I jeśli zostawiłem tamto na które patrzycie
To nie ma czego żałować
Było tak wygłodzone sponiewierane
Ciągle pragnące balkonów zieleni i kropel słońca
Że wreszcie zostały kości
Oplecione ścięgnami i skórą
Ciało w którym istnieję teraz jest lekkie
Wrażliwe
Prześwietlone jasnością
Nie widzę go ale widzę was
I czuję samego siebie
Nie mam już czasu patrzeć na wasze łzy
Zaraz przyjdzie przyjazna istota ze światła
Pokaże mi moje życie
Najważniejsze obrazy i wydarzenia
Ze skrzyżowania dróg
Nadchodzi ale jej nie widzę
Wiem że jest i mogę pytać
Mieć pragnienia obrazów
Z tamtego życia
Widzę cię matko w tej sukience w grochy
Przyniosłaś kosz jabłek na moją drogę
Tak kwaśnych że cierpną dziąsła
I ty ojcze -
Jesteś w koszuli i spodniach
Będziesz się chyba golił
I gwizdał tę swoją piosenkę
I ja jestem
Jestem ale o nic nie pytajcie
Tutaj wszystko jest odwrócone
Tutaj nie ma pytań i odpowiedzi
Józef Gielo
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.