Także w najskrytszej głębi - być
może każdego człowieka - da się niekiedy wyśledzić świadomość,
iż przysługuje mu jednak i jest dlań odpowiedni całkiem inny
rodzaj egzystencji niż to tak niewymownie liche, doczesne,
jednostkowe, wypełnione samymi tylko niedolami istnienie; przy czym
mniema on, że do owej egzystencji może go przywieść na powrót
śmierć.
Jeśli teraz - w przeciwieństwie do
tego skierowanego do wewnątrz, trybu rozważań - spojrzawszy znowu
na zewnątrz. i całkiem obiektywnie ujmiemy jawiący się nam świat,
to śmierć wyda się nam w istocie przejściem w nicość; ale i
narodziny będą w takim razie wyjściem z nicości. Tak jedno, jak i
drugie nie może jednak bezwarunkowo być prawdą, ma bowiem tylko
realność zjawiskową. Także i to, że mielibyśmy w jakimś sensie
przerwać śmierć, nie jest jeszcze wcale większym cudem niż cud
płodzenia, który codziennie mamy przed oczyma. To, co umiera, idzie
lam, skąd wywodzi się wszelkie życie, także i jego. W tym sensie
Egipcjanie zwali Orkusa Amentes, co według Plularcha (de Is. et
Osir., c. 29) oznacza ho lambanon kai didous, „Biorący i
Dający", dla wyrażenia, iż jest on tym samym źródłem, do
którego wszystko po- wraca i z którego wszystko wypływa. Z tego
punktu widzenia trzeba by uznać nasze życic za zaciągnięte od
śmierci pożyczkę; sen byłby wtedy spłatą codziennej odsetki od
tej pożyczki. Śmierć jawi się wprost jako koniec indywiduum, ale
w indywiduum tym tkwi zawiązek nowej istoty. Odpowiednio więc nic
nie umiera na zawsze z tego wszystkiego, co tu umiera; ale i nic z
tego, co się rodzi, nic otrzymuje nowego z gruntu istnienia.
Umierający ginie: pozostaje jednak zawiązek, z którego wywodzi się
nowa istota, która teraz przychodzi na świat, nie wiedząc skąd
przychodzi i dlaczego jest właśnie taka, jaka jest. Jest to
tajemnica palingenezy; za komentarz do niej można uważać 41
rozdział drugiego tomu mego głównego dzieła - staje się przeto
dla nas jasne, że wszystkie w tej chwili żyjące istoty zawierają
właściwy rdzeń wszelkich mających żyć w przyszłości istot -
te ostatnie więc w pewnym sensie już istnieją. Podobnie też każde
stojące przed nami w pełnym życiowym rozkwicie zwierzę wydaje się
wołać: „Czemu ubolewasz nad nietrwałością istot żyjących?
Jak mógłbym tu istnieć, gdyby wszystkie istoty mego gatunku, które
przede mną były, nie pomarły?" Jakkolwiek często więc
zmieniają się na scenie świata sztuki i maski, to przecież
aktorzy pozostają w tym wszystkim ci sami. Siedzimy wespół, mówimy
i denerwujemy się nawzajem, oczy nam świecą i glosy rozbrzmiewają;
i dokładnie tak siedzieli przed tysiącem lat inni. Działo się to
samo, i byli to ci sami ludzie; i tak też właśnie będzie za
tysiąc lat. Urządzeniem, mocą którego sobie tego nie
uprzytamniamy, jest czas.
Można by całkiem słusznie rozróżnić
metampsychozę, jako przejście całej tzw. duszy w jakieś inne
ciało, i palingenezę, jako rozpad i utworzenie na nowo indywiduum,
przy czym trwa tylko jego wola, która przyjmując postać jakiejś
nowej istoty otrzymuje nowy intelekt.
Schopenhauer, Metafizyka życia i
śmierci,
tłumaczenie Józef Marzęcki
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.