W klasztorze panuje wielkie milczenie i
stwierdzenie to nie ma wydźwięku negatywnego. Na każdym kroku
znajdują się specjalnie urządzone zakątki, w których można
napełnić się dobroczynną atmosferą ciszy. Nowicjuszy napomina
się, by nie biegali po korytarzach i nie prowadzili tam rozmów. Bez
pośpiechu i w ciszy zasiada się do stołu, by w milczeniu spożywać
posiłek. Zakaz rozmów po komplecie jest zaś czymś świętym. Noc
to noc - nie ma innego miejsca na świecie, w którym do pojęcia
ciszy nocnej przywiązywano by dziś jeszcze taką wagę. Odpowiada
to w pełni staremu, lapidarnemu benedyktyńskiemu hasłu - pax,
czyli pokój.
Święty Franciszek i święty Dominik,
którzy niemal w tym samym czasie powołali do życia dwa zakony o
całkowicie odmiennych charyzmatach, widzieli się tylko raz. Jak
głosi przekaz, na początku uściskali się, ale przez cały czas
trwania spotkania żaden z nich nie wypowiedział ani jednego słowa.
Zanim się jednak pożegnali - mówi legenda - każdy z nich zdążył
poznać historię życia drugiego.
Być może ojcu Johnowi przypomniała
się właśnie ta historia.
Hasło „zrozumieć bogactwo ciszy"
- od tego zaczął naszą rozmowę - brzmi czasem dość nieszczerze,
a nawet pusto. „Głosy w ciszy" słyszą przecież zazwyczaj
tylko osoby chore psychicznie. Mimo to - jak mówił dalej mnich -
pochwała milczenia stanowi bardzo stare ćwiczenie, a jednym wielkim
wołaniem ciszy był sam święty Benedykt. Już kaptur mnichów
służyć miał w pierwotnym założeniu niczemu innemu, jak tylko
zakrywaniu głowy na znak skupienia. U kartuzów pragnienie
zachowania milczenia jest tak radykalne, że nie wnioskują oni nawet
o rozpoczęcie procesów beatyfikacyjnych swych zmarłych braci,
wierząc, że milczenie i miłość są w ostatecznym rozrachunku
jedyną drogą do poznania i współistnienia, jedyną drogą do Boga
w zgodzie z duchem stworzenia.
Do tego, aby możliwy był całościowy
rozwój ludzkich predyspozycji, niezbędna jest, zdaniem mnichów,
atmosfera ciszy i spokoju. Hałas powoduje bowiem zmiany w
psychiczno-duchowej strukturze człowieka, sprawiając, że wykazuje
on skłonności do nerwowych zachowań. Nie chodzi tu tylko o liczbę
decybeli. Nieprzypadkowo bowiem zwrot „nie móc zaznać spokoju"
odnosi się do niebezpiecznego już, niepokojącego stanu ciała i
duszy. Związek ten uświadamia - niczym poradnik medyczny - sam nasz
język. Niespokojny oddech i niespokojny puls nie zwiastują niczego
dobrego. Niespokojnie pracujące serce domaga się już pomocy
lekarskiej. Ktoś, kto nie potrafi zaznać spokoju, jest
podenerwowany, rozgorączkowany, zdezorientowany, niestabilny i
pozbawiony energii, co czyni go nieznośnym dla siebie samego, a
także z pewnością dla innych. „Przynajmniej w nocy pozwól swemu
sercu odpocząć - apelował biskup Hélder Cámara
- przynajmniej w nocy przestań biec, poskramiaj pragnienia,
które wpędzają cię w szaleństwo".
Mnisi chcą, by klasztor był
przestrzenią, w której jak najskuteczniej oddziałuje lecznicza
siła spokoju i milczenia oraz w której to, co uległo „poplątaniu",
znów może zostać uporządkowane. Ojciec John powiedział mi
pewnego razu, że nie wolno nigdy czynić niczego w pośpiechu i
niepokoju, w przeciwnym bowiem razie przestaje się trzeźwo
spoglądać na daną sprawę i samemu sobie utrudnia życie. „Niech
pan spojrzy na szerokie rzeki, które spokojnie płyną po równinach.
Mogą się na nich unosić wielkie, wyładowane towarem statki. Rwące
potoki i ulewy tylko zaś niszczą pola i łąki".
Cisza umożliwia niekiedy zmianę
postrzegania świata, rozkwit zmysłów. W egzystencjalnej
konfrontacji z samym sobą i własnym otoczeniem można odnaleźć
ważne punkty odniesienia i nowe źródła siły. Podczas chwili
ciszy, stanowiącej nieodłączny element liturgii braci z Taize,
usłyszałem kiedyś, jak pewna kobieta, siedząca ze skrzyżowanymi
na piersiach rękami na miękkiej wykładzinie, zaczęła nagle
szlochać - najpierw nieśmiało i cicho, a potem już nieprzerwanie,
niczym wezbrana rzeka, która zdołała przerwać wszystkie tamy.
Cisza przemówiła do jej ducha i dziewczyna prawdopodobnie
wypłakiwała z siebie wszystkie przygniatające ją problemy, od
których wcześniej nie była się w stanie uwolnić.
Rzeczywiście, to w zwykle lekceważonej
„próżni czasowej" często dzieje się więcej niż we
wcześniejszych okresach, które były na pozór pełne wydarzeń.
Niekiedy sam nasz organizm chorobą najzwyczajniej w świecie wymusza
na nas przerwę w codziennym wyścigu, aby móc na takim „postoju"
odpocząć i zaczerpnąć nowej energii. Ten pozorny okres
bezczynności okazuje się dla nas niespodziewanie czasem bogatych
doświadczeń wewnętrznych. To dziwne, ale właśnie gdy wpadamy w
taką „czarną dziurę", której się boimy, bo kojarzy się
nam ze stratą czasu i pieniędzy, mamy szanse owocnie wykorzystać
dane nam chwile.
W głosie ojca Johna pojawił się
patos.
- Proszę przeznaczyć kiedyś trochę
czasu, by pobyć sam na sam ze sobą. Proszę poczytać wtedy
książki, które bardziej służą refleksji nad światem niż
zabijaniu czasu. Proszę zrezygnować z przemieszczania się z
miejsca na miejsce i czytania gazet. To będzie pierwszy krok. Od
razu zyska pan czas konieczny do tego, aby odnaleźć spokój. Spokój
to jedno. Ale jak zapewnić sobie ciszę? To bardzo proste. Soren
Kierkegaard powiedział kiedyś: „Cały dzisiejszy świat, całe
nasze życie trawi choroba. Gdybym był lekarzem i poproszono by mnie
o radę, odpowiedziałbym: uczyńcie ciszę!"
Za:
Peter Seewald, Szkoła mnichów. Inspiracje dla naszego życia,
przekład; Kamil Markiewicz, Wydawnictwo eSPe, Kraków 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.