Śmierć zbyt jawna, zbyt teatralna,
zbyt hałaśliwa, nawet – i przede wszystkim – jeśli zachowuje
godność, budzi u otoczenia emocje, które trudno mu pogodzić z
własnym życiem zawodowym, a jeszcze trudniej z zawodowym życiem
szpitala.
Śmierć została więc tak
zorganizowana, aby można było pogodzić akcydentalne, czasem
nieuniknione zjawisko z moralnym poczuciem bezpieczeństwa szpitala.
Szpitalny personel określił należyty
sposób umierania, an acceptable style of facing death (Glaser
i Srarauss); śmierć tego, kto udaje, że nie umrze. Będzie tym
lepiej udawał, że sam o tym nie wie. Jego niewiedza jest więc
dzisiaj bardziej potrzebna niż w czasach Iwana Ilicza. Jest dla
niego bodźcem do wyzdrowienia, a dla leczącej go ekipy jednym z
warunków jej sukcesu.
To, co dzisiaj nazywamy dobrą
śmiercią, piękną śmiercią, dokładnie odpowiada dawnej śmierci
przeklętej, mors repentina at improvisa, śmierci
niepostrzeżonej. „Zmarł dziś w nocy we śnie; nie zbudził się.
Miał najpiękniejszą śmierć, jaka może człowieka spotkać”.
Tymczasem dzisiaj taka łagodna śmierć
trafia się rzadko, a to z powodu postępów medycyny. Trzeba więc
jakoś zręcznie upodobnić szpitalną powolną śmierć do mors
repentina. Na pewno najlepszy sposób to utrzymanie chorego w
nieświadomości. Tę strategię wszakże uniemożliwia czasem jego
diaboliczna zręczność w interpretowaniu zachowań lekarzy i
pielęgniarek. Wówczas instynktownie, podświadomie zmuszają oni
chorego, nad którym mają władzę i który stara się zdobyć ich
względy, aby udawał, że nie wie. W niektórych przypadkach
milczenie przeradza się w zmowę, w innych lęk przed usłyszeniem
prawdy albo wezwaniem pomocy paraliżuje wszelką możliwość
porozumienia.
Pacjenta utrzymują w bierności środki
uspokajające, zwłaszcza pod koniec, gdy ból nie do wytrzymania
zmusza go do „strasznego krzyku”, jak w przypadku Iwana Ilicza i
pani Bovary. Morfina uśmierza ostre ataki, ale również odbiera
przytomność umysłu, którą pacjent odzyskuje tylko chwilami.
Taki jest an acceptable style of
death. Jego przeciwieństwo
stanowi kłopotliwe i żenujące umieranie, an
embarrasingly graceless dying, zła
śmierć, śmierć szkaradna, nieelegancka i nietaktowna, śmierć
wprowadzająca zamieszanie. Jest to śmierć chorego który wie. W
jednych wypadkach buntuje się on, krzyczy, staje się agresywny, w
innych – czego nie mniej obawia się lecząca go ekipa –
akceptuje swoją śmierć, skupia na niej uwagę, odwraca się do
ściany, przestaje interesować się otaczającym go światem, nie
utrzymuje już z nim żadnej łączności. Lekarze i pielęgniarki z
kolei nie mogą się pogodzić z tą odmową, która eliminuje ich i
paraliżuje ich wysiłki. Widzą tu nienawistny im obraz śmierci, to
zjawisko naturalne, podczas gdy oni uczynili je tylko przypadkiem
chorobowym, który można wyleczyć, a przynajmniej trzeba w to
wierzyć.
W przypadku, na
szczęście najczęstszym, dobrej śmierci nie wiadomo już, gdzie
kończy się życie, a zaczyna śmierć. Zresztą o to właśnie tu
chodzi. D. Sudnow opowiada o młodej stażystce w amerykańskim
szpitalu, której nie udawało się napoić ciężko rannego. Wzywa
na pomoc instruktorkę. „Well, honey! Of course! He won't respond,
he's been dead for twenty minutes”. (No cóż kochanie! On już się
więcej nie odezwie, bo nie żyje od dwudziestu minut). Byłaby to
śmierć piękna dla wszystkich, gdyby młoda stażystka nie dostała
ataku nerwowego.
W
szpitalach dla ubogich korzysta się z tych niejasnych sytuacji, aby
wybrać najodpowiedniejszą chwilę na dokonanie pewnych czynności:
na przykład na krótko przed śmiercią zamyka się umierającemu
oczy, bo to łatwiej. Albo celuje się tak, aby raczej umierali
wczesnym rankiem, tuż przed odejściem nocnej zmiany personelu; jest
to lekceważące i karykaturalne postępowanie z zakładach
niedostatecznie nadzorowanych i nie cieszących się dobrą sławą,
w przytułkach dla opuszczonych starców. Ukazują one jednak, w
swych prostackich rysach, „biurokratyzację” i formalistyczne
traktowanie śmierci, management of death, nieodłącznie związane
ze szpitalem jako instytucją i z medykalizacją śmierci; spotykamy
je wszędzie. Śmierć nie należy już ani do umierającego –
naprzód nieodpowiedzialnego, a potem nieprzytomnego – ani do
rodziny przekonanej o swej bezradności. Śmierć jest uregulowana i
zorganizowana przez biurokrację; kompetencja i humanitarność nie
przeszkadzają jej w traktowaniu śmierci jako sprawy, która powinna
przyczyniać jej jak najmniej kłopotu, w imię ogólnego dobra.
„Społeczeństwo w swojej mądrości wypracowało skuteczne środki
obrony przed codziennymi tragediami śmierci, aby mogło
urzeczywistniać swoje cele bez emocji i przeszkód” (S. Levine,
N.A Scotch).*
* R.S. Morrison w: The Dying Patient s.
207
Philippe Aries
Człowiek i śmierć
ss. 583-585
tłumaczenie:Eligia Bąkowska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.