19 kwietnia 2004 roku
[...] Tomek sobie zażyczył kremację i wtedy
zobaczyłem, jak to (styczeń 2000 roku) wyglądało na Wólce
Węglowej. To było coś w stylu zakładu utylizacji odpadów. Jakieś
pijane towarzystwo płci obojga w kufajkach. Spory o to, że urna
jest za mała, zakończone łapówką wręczoną przez łapiducha z
firmy pogrzebowej (do mnie: „niech pan na chwilę wyjdzie”)
któremuś w pokrytych trzydniowym zarostem i dwutygodniowym brudem
palaczy. Zostawienie trumny z naklejonym taśmą paragonem na
przechowalni, bo spalanie ma być jutro. Zostawienie syna w tym
magazynie było dla mnie szokiem, ale co miałem robić. Tomek
widział spalanie na gangsterskich filmach: trumna w obecności
rodziny i znajomych i przy dźwiękach muzyki organowej wjeżdża za
zasłonę. Pewnie po drugiej stronie zasłony jest tak samo jak w
Polsce, bo w Polsce było, tak jak było. Nie wolno było używać
określenia krematorium, bo „w Polsce to się źle kojarzy”.
Dobrze, że nikt nie widział spalarni na Wólce Anno Domini 2000, bo
krematorium kojarzyłoby mu się o wiele lepiej. Nie wiadomo nawet,
kiedy dokonano kremacji. Tekst z Monty Pythona: „Postawi pan sobie
urnę na kominku i będzie udawał, że to prochy pana matki”
(cytuję z pamięci). Jak widać, w Anglii w tym czasie gdy kręcono
Monty Pythona, nie było inaczej. W sumie jest mi to obojętne, bo z
prochu powstałeś i w proch się obrócisz i jedyną moją potrzebą
jest niezawracanie głowy i załatwienie tego w sposób najbardziej
standardowy na danym obszarze kulturowym. Gdyby u nas zjadano zwłoki,
mogliby mnie także zjeść. Jeśli idzie o Tomka, to urna leży w
sanockim grobowcu, bo na drugi dzień po świeckiej uroczystości w
Warszawie, ze względu na sanoczan, odbył się w Sanoku świecki
pogrzeb. Też jak z Monty Pythona. Facet ubrany jak pajac w pelerynę
z czerwonym i wyłogami, łańcuch i czerwony biret, plotący jakieś
podniosłe banialuki. Powołał się w swej mowie na wszystkie
najwybitniejsze autorytety intelektualne historii powszechnej od
Seneki młodszego po Marylę Rodowicz. Cytował po łacinie i
tłumaczył maluczkim na polski. Grzmiał głosem, który płoszył
zmarznięte wrony na okolicznych drzewach. Organizacyjnie był dobry
i dyrygował sporym tłumem, a opinia sanocka orzekła, że nasi
księża mogliby się od niego uczyć. Potem – jak się okazało
już po roku czy dwóch – był to były adept seminarium w
Krakowie, który miał nadzieję na stypendium w Rzymie, ale zamiast
tego dano mu jakiś krajowy wikariat i on się wściekł, poleciał
do Macharskiego i rzucił tam jakimś pierścieniem (chyba) z
okrzykiem: „ja was p..., k... papieżniki” i tak dalej, na co
Macharski: „Staszek, uspokój się, mnie tu nie było, ja tego nie
słyszałem” i tak dalej, ale on się zawziął, rzucił Kościół
i wstąpił do Partii, a w Partii zrobili z niego łapiducha. Po czym
po paru latach, gdy już wyprowadzono sztandar, facio wziął za radą
Wałęsy sprawy w swoje ręce i założył przedsiębiorstwo
świeckich pogrzebów i podobno nieźle mu się wiedzie. Jest podobno
najlepszy w Polsce. [...]
Pięknie pozdrawiam Beksiński
Liliana Śnieg-Czaplewska, Bex@. Korespondencja mailowa ze
Zdzisławem Beksińskim, Państwowy Instytut Wydawniczy 2005, s.
103–104.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.