Wszędzie starcy. W sekskinach, na
wybrzeżu, na ławkach. Emeryci odkryli i najechali Florydę. Nigdy i
nigdzie nie widziałem w jednym miejscu tylu brzydkich, starych
ludzi. Masa głuchych, ślepych i kulawych. Autobus wlecze się z
nimi powoli, na przystankach stoi długo, trzeba czekać aż
wreszcie, pomagając sobie nawzajem, pasażerowie wdrapią się po
schodach. Wszędzie szkaradna tragikomedia ludzkiego rozpadu. Miami,
jak cała Floryda, daje starym ludziom pewne ulgi, a ponadto gorący
klimat... Starość jest jednak upadkiem. Któregoś dnia wypada ząb,
innego zatyka się nerka, potem z kurczących się tkanek mózgowych
wysychają pojęcia, słowa, wyobrażenia. Trzeba to przyjąć bez
sztucznego, kosmetycznego kamuflażu, bez protez, po ludzku. Ale w
każdej godzinie dnia, w stutysiąckrotnej multiplikacji widzieć nas
samych, nędzę starości: to już nie „ludzkie”, tylko ohydne.
Już lepiej dowlec się do pierwszej jaskini, tam samotnie usiąść
i czekać, aż człowieka wyniosą. Bo w końcu go znajdą, już
choćby po zapachu.
Sandor Marai, Dziennik
s. 460
Tłumaczenie: Teresa Worowska
Wydawnictwo Czytelnik
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.