niedziela, 15 czerwca 2014

Tonik dobrodusznej ironii, coś na kształt współczucia


7 maja 1977 roku
[...] Przed willą Bratnych w Konstancinie stoi fiat 125p z numerem rejestracyjnym 1000. Ten okrągły numer wskazuje, że samochód jest własnością osoby bardzo wysoko postawionej w hierarchii społecznej i politycznej. „Równe” numery mają tylko ci, którzy potrafili je sobie wywalczyć. Podobnie jak dawniej herby na drzwiczkach karet, równe numery głoszą wszem i wobec wysoką godność właściciela pojazdu. Im numer równiejszy, tym godność wyższa. Wozu o numerze 1000 nie odważy się zatrzymać żaden milicjant. I rzeczywiście: przy samochodzie, z parą myśliwskich basetów u nóg, stoi najpotężniejszy pisarz reżimu, „Romuś” Bratny — człowiek zaprzyjaźniony ze wszystkimi frakcjami partyjnymi, mocarz, który jak głosi fama — jednym telefonem potrafi załatwić każdą sprawę, nawet taką, wobec której wiceministrowie są bezradni. Przy czym Bratny jeszcze i pod tym względem przerasta wiceministrów, że dzięki swoim Kolumbom — pierwszej powieści o Powstaniu Warszawskim — zdobył sobie szeroką popularność w okręgach dawnych akowców, co postaciom reżimowym zdarza się nad wyraz rzadko. Witamy się na odległość. „Romuś” obrzuca mnie uważnym spojrzeniem. Dostrzegam w tym spojrzeniu, obok właściwej zwycięzcom pewności siebie, jakiś tonik dobrodusznej ironii, coś na kształt współczucia. [...]
Marian Brandys, Dziennik 1976–1977, Iskry 1996, s. 213–214.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.