Gdy ukazał się Precies [de
decomposition], krytyk z „Le Monde” przysłał mi list z
zarzutami: „Pan nie jest świadom, że ta książka mogłaby wpaść
w ręce młodzieży!”. To absurd. Do czego niby mają służyć
książki? Do nauki? To zupełnie bez sensu, bo w tym celu wystarczy
chodzić do szkoły. Nie; sądzę, że książka musi naprawdę być
raną, że musi w taki czy inny sposób zmieniać życie czytelnika.
Kiedy piszę książkę, chodzi mi o przebudzenie kogoś, o
schłostanie go. Ponieważ książki, jakie napisałem, zrodziły się
z mych niedyspozycji, żeby nie powiedzieć cierpień, w jakiś
sposób muszą one przekazywać te stany czytelnikowi. Nie, nie lubię
książek, które czyta się tak jak gazetę; książka musi
wszystkim wstrząsnąć, wszystko zakwestionować. Dlaczego? Cóż,
niezbyt mnie obchodzi użyteczność tego, co piszę, bo tak
naprawdę, nigdy nie myślę o czytelniku: piszę dla siebie,
żeby uwolnić się od swoich obsesji, napięć – i tyle. Niedawno
pewna pani pisała o mnie w „Le Quotidien de Paris”: „Cioran
pisze to, co wszyscy powtarzają sobie po cichu”. Ja nie piszę po
to, by „napisać książkę”, którą ktoś ma przeczytać. Nie;
piszę, by sobie ulżyć. Dopiero później, gdy rozmyślam nad
funkcją mych książek, mówię sobie, że powinny one być jak
rana. Książka, która pozostawia czytelnika takim, jakim był przed
przeczytaniem, jest książką chybioną.
Rozmowy z Cioranem
tłumaczenie: Ireneusz Kania
s. 16
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.