Czego się dowiem z tych sławetnych
gazet, które tak pragniesz, żebym brał rano do ręki razem z
kromką chleba z masłem i filiżanką mlecznej kawy? Co mnie to
wszystko, co one mówią, obchodzi? Mało jestem ciekaw nowin;
polityka nudzi mnie śmiertelnie; felieton mierzi: to wszystko mnie
ogłupia lub irytuje. Mówisz mi o trzęsieniu ziemi w Livorno. Nawet
gdybym otworzył z tej racji usta, by wypowiedzieć uświęcone w
podobnych wypadkach frazesy: „To bardzo przykre! Co za okropna
klęska! Czy to możliwe! O mój Boże!" — czy to przywróci
życie zmarłym, dobytek biedakom? Jest w tym wszystkim pewien ukryty
sens, którego nie rozumiemy, i zapewne związany z jakimś pożytkiem
wyższego rzędu, jak deszcz i wiatr; dlatego że nasze szklane
klosze na melonach porozbijał wiatr, nie należy chcieć skasować
huragany. Kto wie, czy wichura, która zrywa dach, nie daje
możliwości rozrostu dla całego lasu? Czemu wulkan obracający w
perzynę miasto nie mógłby użyźnić całej prowincji? Oto znowu
nasza pycha: robimy z siebie centrum natury, cel stworzenia i jego
najwyższą rację bytu. Wszystko, co się w naszych oczach do tego
nie przystosowuje, dziwi nas, wszystko, co nam się przeciwstawia,
rozdrażnia nas. Czegom się nie nasłuchał, Boże drogi! Jakimi
wspaniałymi rozważaniami uraczono mnie w zeszłym, roku na temat
trąby powietrznej w Monville! — „Dlaczego to się stało? Czemu
tak się dzieje? Czy to można pojąć? Czy to jest elektryczność z
góry, czy elektryczność z dołu? W jednej chwili trzy fabryki
rozwalone i dwustu ludzi zabitych. Co za okropności!" I ci sami
ludzie, którzy to mówili, rozmawiali zabijając podczas tego
pająki, miażdżąc ślimaki lub, tylko dla oddychania, być może,
wchłaniali wdychając nozdrzami miliardy ożywionych atomów.
Gustaw Flaubert, Listy, tłum.
Wacław Rogowicz, Państwowy Instytut Wydawniczy 1957
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Uwaga: tylko uczestnik tego bloga może przesyłać komentarze.